„Dark Eyes”
Tomasza Stańki

Handzlik/Cyz

Tomasz Stańko wydał właśnie nową płytę z młodymi skandynawskimi muzykami. „Wciąż jest królem mrocznego i natchnionego jazzu” – pisze Tomasz Handzlik; „«Dark Eyes» ma w sobie nieobliczalność «Matki Joanny od Aniołów»” – notuje Tomasz Cyz

Jeszcze 1 minuta czytania

Krzyk trąbki

Po wieloletniej przygodzie z zespołem Simple Acoustic Trio (obecnie Marcin Wasilewski Trio) Tomasz Stańko zmienił skład. Znów wybrał muzyków młodszego pokolenia, jak za dawnych lat powrócił do współpracy z jazzmanami ze Skandynawii.

Pianista Alexi Tuomarila, gitarzysta Jakob Bro, grający na gitarze basowej Anders Christensen i bębniarz Olavi Louhivuori nie są na północy jazzmanami anonimowymi, mimo to Stańko nie postawił na nich w ciemno. Najpierw zdecydował się ich przeegzaminować. Od kilkunastu miesięcy występowali więc na europejskich festiwalach, dawali dziesiątki koncertów. Egzamin zdali i razem z polskim trębaczem weszli do ECM-owskiego studia, gotowi do pracy.

Tomasz Stańko Quintet, „Dark Eyes”.
ECM / Universal 2009
Że są świetnie zgrani, że rozumieją się bez słów (i bez nut), słychać już od pierwszych sekund nagrania. Tuomarila zachwyca ekspresją i oszczędnością fraz jednocześnie, Bro – wyczuciem chwili, Christensen – głębokim i nowoczesnym brzmieniem, Louhivuori – kapitalnie kontrapunktującym ich grę pulsem. Kompozycjom Stańki dodają też typowy dla północnej muzyki dreszcz emocji i chłód. Elektryzujący element, którego w nagraniach trębacza nie słyszeliśmy od czasów jego wspaniałej „Litanii” z 1997 roku.

A sam Stańko? Stylu nie zmienił. Wciąż jest królem mrocznego i natchnionego jazzu. Lekko szeleszczący, przydymiony ton jego trąbki snuje liryczne opowieści pełne chłodu i wyrafinowania („So Nice”, „Amsterdam Avenue”). Z niespiesznych fraz co rusz przebija się też pojedynczy, przeraźliwy dźwięk. To typowe dla Stańki zawołanie, muzyczne glissando na granicy dźwięku i ludzkiego krzyku. Kulminacja.

Tomasz Handzlik



Tomasz Stańko Quintet
ECM / Universal
Z węgla, czyli de profundis

Tomasz Stańko znów zaskakuje. Nie, przecież nie mogę powiedzieć, że poprzednie krążki nagrywane ze świetnymi młodymi polskimi muzykami (Wasilewski, Kurkiewicz, Miśkiewicz) nie cieszyły uszu. Były świetną muzyczną robotą, intensywną, mięsistą, ciągle doskonałą. Ale było w nich coś, co niepokoiło; chwilami, intuicyjnie. To przewidywalność. Stan, w którym muzyka wydaje się od początku do końca zrobiona, dopełniona, perfekcyjna.

„Dark Eyes” ma w sobie nieobliczalność (coś free…) „Litanii”, a może bardziej „Matki Joanny od Aniołów”. Przede wszystkim „Matki Joanny…”. Oto więc skandynawski chłód, fiordowa struktura kryształu zderzona ze wschodnią namiętnością, wrzącą nostalgią (wspaniałe kontemplatywne „Dirge for Europe” z repertuaru niezapomnianego Krzysztofa Komedy czy transowe „May Sun”).

Być może najpełniej oddaje to utwór numer trzy, „The Dark Eyes Of Martha Hirsch”. Spokojne otwarcie, ciemne, mroczne. Fortepian (z szumiącą perkusją w tle) szuka dźwięków, by wreszcie zacząć frazę, unisono z trąbką. Frazę niepokojącą, niekończącą się, zawieszoną. Po chwili trąbka z fortepianem przemierza dalszą drogę, wciąż jakby wspólnie, ale bardziej kontrapunktująco. I tak parę minut. I nagle zmiana. Perkusja wybija szybki puls, całość pędzi w nieznane. I wreszcie ten charakterystyczny Stańkowy zaśpiew. Gwałtowny ruch dźwięków w górę i coś na pograniczu ludzko-zwierzęcego krzyku. Fenomenalne, niby znane i słyszane, ale tu jakieś inne, pierwotne.

I jeszcze coś. Współczesna muzyka „nieklasyczna” narzeka na brak ciągłości, niemożność wzbudzenia melodii. Bo jakie frazy pisać po The Beatles, Pink Floyd, The Rolling Stones, po Queen, Michaelu Jacksonie etc., etc.?
Tomasz Stańko także odczuł ten kryzys. Mówił nawet kiedyś, że tak naprawdę wciąż pisze tę samą melodię (na płytach z Simple Acoustic Trio ta powtarzalność właśnie rodziła jakieś uśpienie, mimo wariacyjności, zmian barwy i pulsu…). Na „Dark Eyes” mamy jakościową zmianę. Niby znów te melodie są takie Stańkowe, ale jest w nich jakiś oddech, drapieżność, żarliwość.

Pamiętam, jak podczas jedynej z nim rozmowy Tomasz Stańko powiedział nagle, bez zaczepki, że wszyscy jesteśmy z węgla. I że muzyka jest z węgla. Co? Nie dopytywałem, ale co? Teraz to rozumiem. „Dark Eyes” jest właśnie taką płytą z węgla. Z węgla, czyli z głębokości, korzennie, rudymentarnie. Bo „pierwsze musi być pierwsze” (Miłosz).

Tomasz Cyz