Potrzeba uważności
Mina Mikhail / CC BY-NC-SA 2.0

9 minut czytania

/ Literatura

Potrzeba uważności

Mariusz Szczygieł

„Duży Format” nie sprzyja w żaden szczególny sposób wydawnictwu Dowody na Istnienie. Może powiem inaczej: sprzyja tak jak pozostałym wydawnictwom wydającym reportaże – sprostowanie do artykułu Krzysztofa Cieślika

Jeszcze 2 minuty czytania

Krzysztof Cieślik opublikował na tych łamach tekst pt. „Krytyk musi umrzeć”. Pisze między innymi, że wątpliwości budzi w nim rola „Dużego Formatu” – magazynu reporterów „Gazety Wyborczej” w popularyzowaniu nowych książek i atencji, jaką ten periodyk darzy wydawnictwo Dowody na Istnienie, którego jestem współzałożycielem:

W «DF» pisują (recenzują książki, przeprowadzają wywiady z ich autorami) często absolwenci Instytutu Reportażu, którym kierują Wojciech Tochman i Mariusz Szczygieł, czyli współwłaściciele DnI. Nie ma oczywiście nic złego w tym, że obaj panowie wychowują kolejne pokolenie reporterów i wydają książki młodych, utalentowanych ludzi, tym bardziej że sami należą do ścisłej czołówki swego fachu w Polsce. Problem pojawia się wtedy, gdy książki Dowodów zaczynają dominować w «Dużym Formacie» (wypierając tytuły innych oficyn)…

Otóż mam dla Krzysztofa Cieślika smutną wiadomość. W „Dużym Formacie” nie ukazał się nigdy żaden wywiad z autorami Dowodów na Istnienie. Co więcej – bardzo ciężko jest nam jako wydawnictwu przebić się w tym dodatku. Ostatnio autorowi książki „Kuba. Syndrom wyspy” Jackowi Hinzowi zamarzyło się, by w „DF” przeprowadzono z nim rozmowę o Kubie. Zaproponowałem redakcji takiego rozmówcę, a ta odmówiła. Powiem szczerze, że autor Jacek Hinz nie wierzy, że nie mogę „zamówić” rozmowy w „Dużym Formacie”, którego kiedyś byłem szefem. (Na marginesie wyjaśnię, bo nie wszyscy zainteresowani to wiedzą, że od trzech i pół roku nie pracuję w „Gazecie Wyborczej” na etacie; jestem felietonistą „Dużego Formatu” i sekunduję w rozwoju magazynu reporterów pod kierownictwem Włodzimierza Nowaka i Mariusza Burcharta). Otóż powtarzam, że ani zamówić, ani wylobbować, ani załatwić rozmowy nie mogę. Nowak jest bardzo niezależnym szefem, zwłaszcza niezależnym ode mnie.

Udało się nam jako wydawnictwu zamieścić w „DF” mały fragment książki „Cudowna” Piotra Nesterowicza, z kolei Robert Rient napisał tekst o reakcjach byłych świadków Jehowy na jego książkę „Świadek”, ale był to nowy pełnokrwisty materiał reporterski o dzieciach skrzywdzonych  przez świadków Jehowy. Dzieci te już jako dorośli odważyły się zabrać głos pod wpływem lektury „Świadka”. Zresztą materiał był wymyślony i zamówiony przez redaktorkę „DF”, Ariadnę Machowską.

Kiedy wyszła książka „Krall”, redakcja „DF” sama zaproponowała trojgu jej autorom (czyli Krall, Tochmanowi i mnie) rozmowę. Kiedy powiedziałem szefowi „DF” Włodzimierzowi Nowakowi, że może nie wypada, skoro i ja, i Tochman jesteśmy i wydawcami książki, i felietonistami tego dodatku, Nowak odpowiedział, że mam się stuknąć w głowę: to jest magazyn reporterów, a właśnie troje znanych reporterów wydało książkę, i dlaczego czytelnicy nie mieliby poznać kulisów jej powstawania. Magazyn reporterów „Gazety Wyborczej” jest pismem, które chce rejestrować wszystko, co interesujące w świecie reportażu. A że ja i Tochman mamy pomysłów i energii od metra, to siłą rzeczy załapujemy się do tej wielkiej kroniki non-fiction, jaką jest „DF”. Ale jeszcze raz chcę podkreślić, że w „Dużym Formacie” nie ukazały się żadne rozmowy z autorami naszego wydawnictwa – jak twierdzi Cieślik – a już tym bardziej przeprowadzone przez autorów naszej Polskiej Szkoły Reportażu.

Książki Dowodów pojawiają się w omówieniach nowości, pisanych raz w miesiącu przez Marka Radziwona. Pojawiają się niekiedy i nieregularnie. Radziwon jest autorem z zewnątrz, niezależnym w swoich decyzjach. Taki był też pomysł na autora tej rubryki – nie powinien mieć żadnych związków ze środowiskiem reporterów. Zdarzyło mi się raz poprosić go, aby omówił jedną z naszych książek – a dokładnie spytać, czy o niej nie zapomniał. I nigdy jej już nie omówił. Pomyślałem, że to pytanie-sugestia było jednak żenujące i poniżej mojej godności jako autora oraz wydawcy – i nigdy już się tak nie zachowam. Mogę nawet powiedzieć, że Marek Radziwon pominął dwie wybitne książki reporterskie przez nas wydane: „Wielki przypływ” Jarosława Mikołajewskiego i – to już może będzie dla Krzysztofa Cieślika szok – „Obwód głowy”… Włodzimierza Nowaka. Jeszcze raz podkreślam, że „Duży Format” nie sprzyja w żaden szczególny sposób wydawnictwu Dowody na Istnienie. Może powiem inaczej: sprzyja tak jak pozostałym wydawnictwom wydającym reportaże.

Jeśli któryś nasz autor napisał dla „DF” reportaż, a akurat wychodzi jego książka (tak było w jednym przypadku: Konrada Oprzędka), to pod jego tekstem zwyczajowo zamieszcza się informację o tej książce. Jednak dotyczy to również innych autorów, np. Ewy Winnickiej, wydającej w Czarnym, i Justyny Kopińskiej – w Świecie Książki.

Skąd więc u Krzysztofa Cieślika takie wrażenie? Rozmyślam o tym od dawna. Przyszło mi do głowy, że może to moje felietony w „DF” są pełne lansu książek Dowodów na Istnienie. Sprawdziłem: pisałem o naszych książkach dwa razy, a poza tym o książkach Charakterów, Soni Dragi, Znaku, Czarnego, Świętego Pawła, Wydawnictwa Literackiego… Przyznaję się: dwa razy swoje felietony poświęciłem książkom tego samego autora: Remigiusza Grzeli. Ale jedną wydał w PWN, drugą w Drzewie Babel.

Jeśli jesteśmy przy moich felietonach, to jeszcze jeden cytat:

Czy sytuacja, w której wydawca pisze o swojej książce, może być czysta? Czy sytuacja, w której w „Książkach. Magazynie do Czytania” Mariusz Szczygieł na dwóch kolumnach (na dzisiejsze standardy – hektary tekstu) opowiada o swoim spotkaniu z nieznanym w Polsce czeskim prozaikiem Petrem Měrką, którego powieść właśnie wyszła w Dowodach na Istnienie, jest czysta? – niezależnie od tego, czy książka jest dobra, czy nie. To tylko jeden z wielu przykładów.

Otóż jeśli Krzysztof Cieślik przeczytał wszystkie numery „Książek”, to wie, czego dotyczą moje tam teksty. Nazywają się „Z lotu Szczygła” i piszę w nich – zgodnie z zamówieniem redaktora naczelnego, Pawła Goźlińskiego – o swoim życiu. Raz jest to więc opowieść o spotkaniach autorskich, raz o wypisywaniu dedykacji czytelnikom, a innym razem relacja ze spotkania z mało znanym czeskim prozaikiem. Moje życie to życie reportera, felietonisty, wydawcy i redaktora. (Tak też żył Wańkowicz, który do tego był jeszcze krytykiem reportażu i zamieszczał dziesiątki publikacji o cudzych książkach; nie ma nic złego w tym, że ktoś nie umie być np. tylko reporterem i wymyka się z szufladki). Wiem od moich czytelników, że interesuje ich to, czym się zajmuję. Nawet, co trochę mnie zdumiewa, kupują w dużych ilościach moje książki, mimo że już je kiedyś czytali w „DF”. Co – jak wiem – trochę dziwi Krzysztofa Cieślika.

Krzysztof Cieślik ubolewa nad skarłowaceniem krytyki literackiej w Polsce. Miesza też pojęcia recenzent i krytyk. Rozumiem, że autor ma ambicje zostania kiedyś krytykiem. Pozwolę więc sobie z pozycji dziennikarza, reportera, redaktora, wydawcy, antologisty, z 30-letnim stażem w mediach, poinformować go, kim jest krytyk.

Otóż krytyk to także twórca. Krytyk jest kimś równym twórcy, którego zaszczyca krytyką (zwracam uwagę, że używam słowa „zaszczyca”). Krytyk filmowy (np. Tadeusz Sobolewski) jest kimś na równi z reżyserem filmu. Ma wiedzę, doświadczenie i warsztat nie mniejsze i nie mniej znaczące niż reżyser. Tak samo jest z krytykami literackimi i muzycznymi. Jerzy Waldorff był krytykiem, Dorota Szwarcman jest krytyczką, co więcej, uważa się, że ma słuch absolutny, którego nie mają często muzycy. Krytyk nie jest recenzentem. Krytyk to recenzent po 20 latach pracy i publikacjach książkowych. Krytyk to – jak reżyser, architekt i pisarz – umysł renesansowy.

Życzę Krzysztofowi Cieślikowi także absolutnego słuchu literackiego. Życzę mu, żeby był bardziej uważny. Żeby nie ulegał swoim wrażeniom, ale sprawdzał fakty. Żeby może jeszcze więcej przeczytał. Bo kiedy pisze o jakiejś książce, że ma wadę, bo „unosi się nad nią duch patosu i powagi spod znaku Hanny Krall”, to oznacza, że Hanny Krall nie czytał. Albo czytał, ale musi wrócić do szkoły, żeby odrobić lekcję z patosu i wyszukać go u Krall z lupą.

Krzysztof Cieślik zatytułował swój tekst „Krytyk musi umrzeć”. Panie Krzysztofie, krytyk, żeby umrzeć, musi się narodzić.