ANNA MARJANKOWSKA: Rozdzielczość Chleba zajmuje się przetwarzaniem poezji przez różne nośniki – tomiki literackie, serwery, kody, fanpage. Teraz wchodzicie z mocnym wizualnym przekazem do instytucji kultury. Gdzie jest wasze miejsce w polu sztuk wizualnych? Skąd pomysł, żeby materializować wasze pomysły?
ŁUKASZ PODGÓRNI: Przeszliśmy przez dość smętny etap cyberżulerstwa, kiedy nasze procesy twórcze i życiowe zachodziły w 95 procentach przy kompach, przed którymi zapominaliśmy o własnych ciałach, odstawianych na większą część doby na fotel. O tych i pokrewnych doświadczeniach powstał nasz poprzedni „Nośnik”. Odchorowaliśmy tę cyberżulerską fazę. Obyśmy nigdy nie musieli do niej wracać. Niestety tworzenie literatury i praca z nią ciągle sprowadza się do statycznego ślęczenia przed matrycą, do przemieszczania danych między okienkami, a my musimy teraz poprzemieszczać materialne obiekty po powierzchni Ziemi, żeby pozostać w dobrej kondycji. Tak czujemy. Praca z materią to zdrowie. Praca z kompem to rak.
LESZEK ONAK: Zaczynaliśmy od poezji cyfrowej, ogłosiliśmy śmierć papieru i przez 5 lat wysyłaliśmy pliki na serwer, ale od siedzenia na dyskach twardych katalogom zrobiły się odleżyny i postanowiliśmy wyprowadzić je na spacer. Publikowanie treści w internecie jest spoko, ale nigdy nie wiesz, w jakiej przestrzeni ktoś uruchamia program, na monitorze o jakiej rozdzielczości puszcza film wideo. Dotychczas większość naszych akcji przeprowadzaliśmy w sieci, a gdy organizowaliśmy wydarzenie offline, nie mieliśmy zazwyczaj wpływu na wielkość i umiejscowienie projektora na sali. Podoba mi się ta nowa sytuacja, w której oprócz stworzenia utworów cyfrowych, grafik czy filmów należy zbudować z nich obiekty wystawiennicze i później rozmieścić na mapie galerii. To tak, jakbym do algorytmu musiał dodać nowy zewnętrzny plik ze stylami CSS.
ŁP: Komputer, jako narzędzie aktywności kulturowej i zaawansowana maszyna w ciekawej obudowie, przestał być seksi, spowszedniał. Zbliżył się do zbioru pozostałych urządzeń, których się specjalnie nie tematyzuje i nie fetyszyzuje. Jest coś podniecającego w obsługiwaniu nowego medium, wytwarzają się nowe procedury, nawyki permutują albo gniją. Dla nas, ludzi kompa, nowym medium jest materia. Podłoga. Wiertarka. Kwiatek. Śmieci. To są oczywistości, ale oczywistości dla nas nowe i fajne. Podobnie jak kolektywna praca nad niewirtualną przestrzenią, uruchamianie pewnego środowiska, w tym przypadku inspektoratu w duchu kultu cargo.
„Virtualny Inspektorat”
Wystawa Huba Wydawniczego
Rozdzielczość Chleba
galeria Henryk, Kraków, do 11 czerwca 2016
Czy z tym przejściem do sztuk wizualnych wiąże się jakaś zmiana w waszym dookreślaniu samych siebie? Czy teraz staliście się artystami?
LO: Kilka lat temu samookreślenie było dla nas istotne, ale teraz coraz mniej ciekawią nas kategorie, a większą uwagę przywiązujemy do recepcji konkretnych utworów. Oprócz pisania tekstów i ich generowania, od samego początku wypuszczaliśmy grafiki, filmiki; organizowaliśmy performanse. Dlatego nie uważam, żeby uruchomienie wystawy w galerii zmieniło nasz status. Jesteśmy robotnikami kultury, którzy ledwie wiążąc koniec z końcem, budują z klocków lego miniaturowe silniki, które włączają przed publicznością.
ŁP: Nie rezygnujemy z literatury i jej wydawania na rzecz sztuk wizualnych, po prostu instalujemy się na kolejnej płaszczyźnie działań. Bez jakichś wymuszonych przewartościowań i samookreśleń. Docelowo chcemy być jak fikcyjna firma ACME – A Company That Makes Everything. Od dawna zajmujemy się poza literaturą innymi rzeczami, więc chyba każdy i każda z nas zdążyła już się zidentyfikować jako artysta czy ktoś w tym rodzaju. Nie wiem, czy było to trudne i potrzebne. Pewnie nie.
W polu literatury, a dokładnie w mikroświatku poetyckim, ciągle jesteśmy odszczepieńcami, bo nie można powiedzieć, że poezja cyfrowa jakoś szczególnie wstrząsnęła polskimi czytelnikami. Czytelnicy jej zwyczajnie nie potrzebują i traktują, wydaje mi się, jako niezbyt praktyczny gadżet, a kapituły nagród przyjmują wyłącznie drukowane książki. Poezja jest konserwatywna i konserwowana w tych aspektach, przy których my akurat lubimy pomajstrować. Większości odbiorców i twórców zależy na przykład na zachowaniu dominującej formuły plain textu, bo ta formuła ciągle zresztą nieźle działa. Granice gatunkowe, granice medium są obstawione, trudno coś przemycić. A nam oczywiście chodzi o zacieranie tych granic – nic dziwnego, że trochę beefujemy itd.
Jeśli dowcip trzeba tłumaczyć, to może lepiej opowiedzieć go komuś innemu, co też zrobiliśmy. Intuicja podpowiada nam, że w polu sztuk wizualnych, gdzie negocjowanie właściwości medium i jego regularne odświeżanie są chyba traktowane priorytetowo, nasze pomysły mogą być przyswajane szybciej i z mniejszymi oporami.
Wystawa porusza tematy, od których nie da się odciąć, mieszkając w Polsce – jest i ZUS, i Matka Boska, i papież. Co chcecie tu przepracować?
LO: Zarówno w „Nośniku”, jak i na wystawie korzystamy z prostego instrumentarium, kojarzącego się z Polską i jej narodowymi skarbami kulturowymi, takimi jak bocian czy Krzysztof Krawczyk, które zestawiamy z innymi plikami znalezionymi w Google. Symbole tego kraju zostały zagarnięte przez nudną estetykę nacjonalistyczną i patriotyczną, postanowiliśmy je odświeżyć i pokopać prądem.
Hub Wydawniczy
Rozdzielczość Chleba
Wydawnictwo sieciowe założone w 2011 roku. Publikuje literaturę cyfrową i eksperymentalną: od poezji wizualnej i konkretnej, przez hiperteksty, do form generatywnych i wideopoezji. Do tej pory ukazały się m.in.: „Skanowanie balu” Łukasza Podgórniego, „Clubbing” Łukasza Brewińskiego, „repetytorium” Macieja Taranka i „Przetrwalnik” Waldemara Jochera. Hub wydaje również czasopismo „Nośnik”. Wszystkie teksty publikowane przez Rozdzielczość Chleba są udostępniane bezpłatnie na licencji Creative Commons. W zespole Hubu działają: Julia Girulska, Leszek Onak, Łukasz Podgórni, Piotr Puldzian Płucienniczak, Kinga Raab, Wojciech Stępień i Agnieszka Zgud.
ŁP: Wystawa rzeczywiście dość mocno czerpie z popularnych reprezentacji polskości, chociaż większość wyświetlanych jotpegów i prac utworzono jeszcze przed „dobrą zmianą”, kiedy chyba niezupełnie uświadamialiśmy sobie jej nieuchronność, a ogólne wyczulenie na te reprezentacje i potrzeba odreagowywania przez zabawę nimi nie były aż tak powszechne. Dziś można już mówić o przewrotnej modzie na hiperpolskość, której na Fejsie przewodzi moim zdaniem fanpage † Polska 3d †. Obrazki z ZUSwave'u, co uświadomiliśmy sobie, ustawiając slideshowy, z ludycznych przeistoczyły się w krytyczne, z domeny abstrakcji przeszły do kategorii memów politycznych – oczywiście za sprawą wiadomej zmiany kontekstu, która dokonała się poza nami. Trudno teraz spojrzeć na fraktalne multiplikacje Korwina czy Kaczyńskiego, w których rok temu specjalizowała się adminka Zofia Dal Canton, z tym samym rozbawieniem powodowanym niecodziennym zestawieniem warstw w GIMP-ie. A może wcale nietrudno, w sumie to nie wiem.
Na czym właściwie polega sztuka „postemerytalna”?
PIOTR PULDZIAN PŁUCIENNICZAK: Postemerytalność to dystopia. Trudno nam w Europie wyobrazić sobie społeczeństwo, w którym ludzie starzy padają z głodu na ulicach. Zarazem jednak elity nie traktują problemów społecznych poważnie, wyznając utopijną wiarę w to, że kapitalizm jakoś się ogarnie. Znajdujemy się w stanie dziwnego zawieszenia między złym snem a nadzieją. Dla jednych ubezpieczenia społeczne i podatki to zło, a ja chciałbym mieć zarówno ubezpieczenie, jak i zarabiać dość, by móc płacić podatki. Tak więc sztuka postemerytalna to pocztówki z krainy, której w zasadzie nie było, uwznioślenie niedostatku. Jako artyście i aktywiście zależało mi, żeby ten systemowy aspekt problemu był widzialny.
Skąd wzięła się potrzeba produkowania treści związanych z Zakładem Ubezpieczeń Społecznych?
LO: Większość z nas miała bliższy lub dalszy kontakt z ZUS-em. Doświadczyliśmy kolejkomatów, zusomatów, przebywaliśmy w marmurowych pomieszczeniach z paprotkami, wypełnialiśmy liczne formularze, pisaliśmy podania. Wizyty w inspektoracie zwykle nie należą do przyjemnych, w tych ekskluzywnych wnętrzach utrzymanych w estetyce biurowej z początku tego wieku spotykamy roszczeniowych urzędników uciskających petentów za najmniejszy błąd.
ŁP: Z drugiej strony, w ZUSwavie, „Virtualnym Inspektoracie” i „Nośniku” #4 nie chodzi wcale o negowanie sensu istnienia ZUS-u czy remediację populistycznych haseł typu „Owoc żywota twojego je ZUS”. Rozumiem, skąd te hasła się biorą; rozumiem, że część społeczeństwa czuje się okradana z zarobków, ale nie popieram wynikających z tych doświadczeń zapędów do deprecjonowania samej idei instytucji publicznej zabezpieczającej naszą przyszłość. Często słyszy się, że większą emeryturę mielibyśmy, odkładając kasę w banku. No pewka. Przecież wiadomo, że banki są ultrastabilne, troszczą się o nas i przetrwają w nienaruszonym stanie do naszej starości. Oszczędzanie to też łatwizna, nie? Chodzi więc o to, żeby przywrócić świadomość istotności ZUS-u, pokminić, dlaczego działa tak źle, i układać plan naprawczy, nawet jeśli nie ma szans na wdrożenie. Piszą o tym autorki i autorzy naszego „Nośnika”. ZUSwave i wystawa to natomiast oddolna, można powiedzieć, partyzancka inicjatywa służąca m.in. wymuszeniu aktualizacji wizerunku ZUS-u, odrealnianiu go i snuciu fantazji o przyszłości, w której przyszłość, dla odmiany, jest.
Piotr Puldzian Płucienniczak, „ZUSset”
LO: Ponadto ZUS wydał nam się doskonałym workiem estetycznym, w którym możemy pomieścić nasze przygody z polskim postinternetem.
ŁP: Tak, estetyka ZUS-u jest pociągająca sama w sobie, „tropikalna” w odniesieniu do naszej prekarnej kondycji. Pewnie dlatego tak dobrze komponuje się z vaporwave'ową ikonografią: palmami, wodospadami i starymi kompami na Windowsie 95. No i te opaprociowane gmachy jak ze snu człowieka ubezpieczonego.
Właśnie te gmachy możemy oglądać w wideo Agnieszki Zgud.
AGNIESZKA ZGUD: Łukasz zaproponował mi kiedyś zrobienie klipu do swojego „Virtualnego Inspektoratu”. Zaczęłam od zwiedzania budynków ZUS-u na streetview i pomyślałam, że można to połączyć z grą typu „wyścigi samochodowe”. Budynki znajdujące się w różnych miastach wybierałam pod kątem łatwości dojazdu i wyjątkowości architektury. Wczesne animacje komputerowe bardzo do niej pasują, ta sama nieskrępowana wyobraźnia. ZUS jest retroestetyczny i wygląd tych starych filmów i gier odpowiada temu bardzo dobrze. Forma gry, a w zasadzie gameplaya dla klipu sama się narzuciła. Film miał oddawać ten nadnaturalny charakter wirtualnego inspektoratu. Narastające napięcie, próby dostania się do tych budynków, kolejne wizje tego, jakie one są w środku, i zbliżanie się do finału. Wirtualna asystentka, która nas przywołuje do siebie, też tu pasowała. ZUS jest tu instytucją opatrznościową, obietnicą lepszego świata, satysfakcji po ostatnim levelu.
Wystawa mieści się w dwóch pomieszczeniach. W większym mamy trzy monitory z prezentacjami memów/obrazków/kolaży podzielonych według kategorii: postpop, postemerytura i postpolska.
PP: W czasie poprzedniej wystawy w warszawskiej V9 sortowałem grafiki wedle dominanty kolorystycznej: kanał zielony, czerwony i niebieski. ZUSwave był wciąż w ruchu, jego nurty nie były jeszcze wyraźne i takie formalne podzielenie materii wydało mi się odpowiednie. Teraz za sugestią Łukasza bliżej przyjrzałem się temu, co udało nam się dokonać, i wydzieliłem takie właśnie wiązki, które scalone tworzyły fenomen projektu. Postpop to odwołania do niejednokrotnie przaśnej popkultury, postemerytura to eksploracje przestrzeni administracyjnych, wreszcie postpolska to krytyczne spojrzenie na tożsamość narodową. Wszystko to już było, więc są post, zostały też wydzielone post factum. Wszystkie są też postne w znaczeniu braku albo jedynie markowania dobrostanu i dobrobytu, czyli w tym najogólniejszym zusowym wymiarze.
Jest również betonowy automat.
LO: Jest to zusomat, podobny do bankomatu samoobsługowy punkt informacyjny, który wita ubezpieczonych w inspektoratach ZUS-u. Zaprojektowałem go w taki sposób, żeby wyglądał jak betonowy pomnik wzniesiony tym, którzy dorobili się na informatyzacji ZUS-u. Na wbudowanym w obiekt monitorze CRT wyświetla się algorytm PROKOM – hołd złożony firmie Prokom Software, prowadzonej przez Ryszarda Krauzego, która komputeryzowała ZUS, a robiła to w taki sposób, że koszt digitalizacji systemu emerytalnego wyniósł więcej niż wysłanie sondy Pathfinder na Marsa. Program utrzymany w estetyce systemu operacyjnego DOS zestawia dane ze strony ZUS-u ze zdaniami o kosmosie.
Mniejsze pomieszczenie to niezwykły mały ołtarz z klęcznikiem.
LO: Po doświadczeniu cenzopapy i papacore'u, gatunków szkalujących dobre imię naszego papieża, postanowiłem odczytać homilie Jana Pawła II w innym świetle, w estetyce ZUSwave. Wyobraziłem sobie Jana Pegazusa Drugiego, który puszcza krótkie statusy o solidarności w sieci i głodzie estetyki; wita wszystkich internautów żyjących na polskiej ziemi i poleca fanpage „Kolana wyglądające jak niemowlaki”. Na wystawie projekcji algorytmu towarzyszyły dźwięki delfinów, a monitor umiejscowiony był na małym ołtarzyku wbudowanym w meblościankę, nie zabrakło wazonu z różami oraz białego obrusu.
Co ma do powiedzenia użytkownikom wirtualny doradca ZUS-u, w którego się wcielacie w tej wystawie?
ŁP: Kontakt z wirtualnym doradcą, a właściwie z wirtualną doradczynią, e-Moniką, przypomina nieudaną randkę. Po cichu liczymy na to, że powie coś odkrywczego, a ona bredzi o jakichś pierdołach albo o sprawach, które znamy na wylot, i nie wiadomo, co z tym dalej zrobić. No i to jej poczucie humoru…
AZ: Nie dość, że jest ten wirtualny inspektorat, to jeszcze jest w nim jakiś wirtualny doradca, i nie wiem, czy ktokolwiek skorzystał z jego usług, oprócz nas, tutaj.
Doradca, który nie pomoże.
ŁP: Wirtualny doradca ZUS to atrapa interaktywności tej instytucji, żałosna próba skrócenia dystansu między płatnikiem a ZUS-em zrealizowana za pomocą internetu, którego specyfiki ewidentnie nie zrozumiano i o którym słyszano tylko, że jest przyjazny i demokratyczny.
AZ: Ale Monika szybko się niecierpliwi.
PKP też kiedyś wprowadziły wirtualnego doradcę, który miał być budzącym zaufanie czynnikiem ludzkim towarzyszącym zamawianiu biletów, ale szybko stał się obiektem żartów.
ŁP: Tak, te symulatory asystentów chyba odchodzą wreszcie do lamusa. Pewnie za 20 lat będą czymś śmiesznym i równocześnie nostalgicznym, charakterystycznym dla internetu A.D. 2005. Ale warto zwrócić uwagę na image Moniki, która gra jedną z głównych ról w klipie – na tę jej schludność, białą koszulę, wydatny kok; na urzędową mimikę i motorykę ciała. Ktoś się napracował, żeby wyglądała i przemawiała jak wzorowa, przyzwoita urzędniczka ZUS-u. Ciekawe, czy rzeczywiste urzędniczki tej instytucji doceniają Monikę i uważają, że należycie reprezentuje tryb ich pracy. Zastanawia mnie też trochę obsesja Moniki na punkcie seksu. Czasem z pozoru niewinne słowo uruchamia mechanizm „odmowy flirtu”.
AZ: Próbowaliście poderwać Monikę?
LO: Marcin Świetlicki próbował z nią flirtować, ale szybko sprowadziła go do parteru.
Na parapecie „Inspektoratu” można było znaleźć formularz protokołu odbiorczego, w którym odwiedzający powinien odznaczyć obiekty znajdujące się na wystawie. Brakowało mi mechanicznej paprotki!
LO: Na tej liście jest kilka obiektów, które nie znalazły się na wystawie. Zrobiliśmy zrzutkę, ale nie starczyło kasy na wybudowanie wszystkiego, co wymyśliliśmy. Wydawanie książek w internecie nie kosztuje tyle, co zagospodarowanie przestrzeni galeryjnej, by wyglądała jak na jotpegu z GIMP-a. Rozdźwięk między planowanym „Virtualnym Inspektoratem” a tym, który wyszedł, doskonale ukazuje praca Kingi Raab przedstawiająca trójwymiarową symulację wystawy z wszystkimi niezrealizowanymi pomysłami. Jest tam też mechaniczna paprotka ujeżdżająca odkurzającego robota.
KINGA RAAB: Nawet ta symulacja okazała się niezrealizowanym pomysłem, bo nie było nas stać na żaluzję biurową 3D, więc istnieje jako niby-obiekt jedynie w wierszu protokołu odbiorczego. Biedamodele ściągałam z rosyjskich torrentów.
ŁP: No niestety, komp z pracą Kingi padł tuż przed naszą rozmową, więc nie mogłaś już zobaczyć tego, co można byłoby zobaczyć, gdybyśmy mieli więcej kasy. Utopię wystawienniczą zdemontowała awaria BIOS-u. Po raz pierwszy operowaliśmy pieniędzmi jako tworzywem tego typu sytuacji i nie powiem, że się sprawdziliśmy, bo na początku trochę beztrosko je wydawaliśmy, żywiąc złudne przekonanie o ich wysokiej sile nabywczej. Skończyło się to tak, że w jednym ręku została nam puszka ze sprężoną bitą śmietaną, a w drugim, powiedzmy, kromka zeschłego chleba.
Łukasz Podgórni, „Oszczędzaj ekran”
Innym zadaniem dla odwiedzających było wypełnienie ankiety zawierającej pytania o dochody, tryb życia i poziom zadowolenia w 2046 r., np.: „Jakie będą Twoje główne źródła dochodu (w tym emerytury i renty)?”, „Czy będziesz zarabiać powyżej/poniżej/w okolicy średniej krajowej?”, „Wymień ilość swoich dni wolnych w roku kalendarzowym”.
AZ: Takie formularze, nawet dotyczące bieżącego roku, zawsze cię konfrontują ze sobą. Ta rzeczywistość będzie tak samo bezpośrednia za 30 lat i w 2046 też będziemy podawać swój dochód, w ogóle będziemy mieć dochód określonej wysokości i związane z tym różne wybory. Czytałam kiedyś wyliczenia, że PKB na osobę w Polsce w 2060 roku będzie niższe o ileś, powiedzmy 3,5%, ktoś już wyliczył, o ile procent będziemy mieli gorzej za 40 lat. Dokładne dane dotyczące przyszłości mają w sobie coś nieprzyjemnego, nawet kiedy są dobre i nawet jeśli wiemy, że niczego takiego na serio nie da się wyliczyć.
Wystawa towarzyszy wydaniu nowego numeru „Nośnika”. Jakie są między nimi relacje?
PP: Czwarty „Nośnik”, który redagowałem przy wsparciu Kingi Raab i reszty Rozdzielczości, stanowi podsumowanie projektu ZUSwave, rozłożenie go na części składowe jak samochodu w warsztacie. Historia tego numeru jest stanowczo zbyt długa i męcząca, ale myślę, że udało nam się opowiedzieć o rzeczach, których nie mogły pomieścić albo wyrazić grafiki: doświadczenu prekarności i szukania dróg wyjścia z postemerytalnego impasu oraz tego, jak działa i nie działa ZUS. Stanowi też podsumowanie estetyki, którą, z dumą mogę to powiedzieć, rozkręciliśmy: zebraliśmy z sieci prace graficzne i muzyczne zaprzyjaźnionych twórców i twórczyń, które uznaliśmy za najbardziej reprezentatywne dla ZUSwave.
KR: To wszystko prawda, usiedliśmy do tego już zmęczeni, numer trzeba było wypełnić treścią, cała sprawa się przeciągała. Miało nie być politycznie, ale tak się nie stało. I bardzo dobrze. Myślę, że złożyliśmy ZUS-owi pożegnalną paprotkę.
W wielu artykułach i rozmowach nazwę Rozdzielczość Chleba stosujecie zamiennie z określeniem „chłopaki”. Przy tej wystawie dziewczyny, które działają w Hubie, stały się bardziej widoczne. O kobiety upomina się też Maja Staśko w swoim tekście w nowym „Nośniku”.
ŁP: Dziewczyny w zespole Chleba pojawiły się dawno temu. Od początku eksponowaliśmy robotę Agi, która m.in. projektuje dla nas książki i okładki, wykonuje ważną pracę, której autorstwa nie marginalizujemy, spychając ją do stopki redakcyjnej. Chwalimy się nią zawsze na społecznościówkach i gdzie się da. Wciągnęliśmy też do współpracy Julię, moją dziewczynę, która od początku dokumentuje na wideo nasze imprezy, przygotowuje klipy promocyjne i inne tego typu sprawy. Upewnię się, czy czuje się uwidoczniona. Wzrasta też udział kobiet w „Nośnikach”, w nowym numerze procentowy udział autorek jest już dość wysoki. Dziewczyny w zespole Chleba są po prostu bardziej ukierunkowane na wizualność niż na literaturę, stąd też większa ich widoczność przy okazji wystawy, jak zaobserwowałaś.
Omówmy jeszcze na koniec tę ZUS-ową sytuację, którą wytworzyliście na wernisażu. Jakie wrażenia chcieliście wywołać? Jak się czuli odbiorcy?
WOJCIECH STĘPIEŃ: Wiesz co, mi się wydaje, że dobrze się czuli.
AZ: Jak na złość!
LO: Jak w ZUS-ie.
WS: Bo, z jednej strony, wchodzą jacyś ludzie, tu ktoś sobie popija kawkę tanią z Auchana, a jednocześnie wali go po oczach ten papież i ten ZUS niezapłacony... Może było trochę za bardzo zabawowo, sam nie wiem. Ja akurat mam takie podejście, że im więcej zabawy, tym lepiej. Jeśli chodzi o mnie, jako element wystawy, to wszystko było raczej spontaniczne. Miałem pełnić rolę odźwiernego i się przy tym wyróżniać, więc założyłem śmieszne ciuchy i pieczętowałem ludzi.
LO: Wojtek był firewallem.
ŁP: Rozprężarką atmosfery i reduktorem powagi.
AZ: Byłeś cieciem z naszych marzeń.
LO: Tatuował wszystkich pieczątką „NIE MAM NA ZUS”.
To była taka stygmatyzacja, ta pieczątka jeszcze przez kilka dni działała na ulicy.
KR: Trochę taki był cel z tą pieczątką, żeby ludzie patrzyli sobie na ręce i myśleli: „Witaj w klubie”.
WS: Ja sobie po prostu usiadłem, miałem pieczątkę, piłem piwko, jadłem daktyle i byłem dobrym człowiekiem. Więc w sumie nie byłem ZUS-em tak naprawdę.
AZ: To była ta tropikalna wersja ZUS-u.
WS: Tak, te ciepłe kraje, do których nigdy nie pojedziemy, bo nie dostaniemy emerytury.
LO: Myśleliśmy o tym, żeby poprosić ZUS o patronat, ale jednak doszliśmy do wniosku, że nie...
KR: Baliśmy się, że się zgodzi.