Instrukcja użycia placu
fot. Maciej Kruger

Instrukcja użycia placu

Rozmowa z Bogną Świątkowską i Aleksandrą Litorowicz

Nie chodzi nam jedynie o wprowadzenie dzieł sztuki w przestrzeń miasta. Rekomendujemy udział artystów w projektowaniu przestrzeni publicznych, nie tylko przyszłych placów – rozmowa z kuratorkami wystawy „Place. Instrukcja użycia”

Jeszcze 6 minut czytania

OLA RUSINEK: Co warszawiacy robią na placach?
ALEKSANDRA LITOROWICZ: Od trzech lat badamy przestrzenie warszawskich placów w projekcie „Place Warszawy (do odzyskania)”. Wynika z nich, że na przekór swojej historycznej funkcji place są przede wszystkim używane jako przestrzenie przemieszczania się do innych punktów miasta. Przez place przechodzimy, przejeżdżamy, czekamy na kogoś, czekamy na autobus. To dalekie od romantycznego i osadzonego w miejskim doświadczeniu wyobrażenia o placu jako miejscu spotkań, wypoczynku, doznań estetycznych czy najrozmaitszych form społecznych interakcji. Co więcej, to przechodzenie to raczej przemykanie, kluczenie między drogami, pasami, światłami i zaparkowanymi samochodami albo pokonywanie przejść podziemnych. Stąd też cała typologia, którą przekazali nam badani: place Warszawy są „transplacami”, „parkingami”, „rondami”, „ekspresówkami”, „archipelagami wysp autobusowych”, często „nieprzyjaznymi pieszym” i „trudnymi do przejścia”. Nie bez powodu jedna z wypowiedzi, które cytujemy na wystawie „Place. Instrukcja użycia”, brzmi: „Przechodzę przez ten plac, a co mam robić?”.
Z kolei czekanie na kogoś rzadko oznacza, że wspólny czas spędzimy na placu. I z tego może wynikać smutna konstatacja, że place „nie działają”, ale dla nas to było impulsem do zadawania kolejnych pytań i skończenia z fetyszyzacją jednego słusznego placowego wyobrażenia. Co zrobić, gdy plac nie daje żadnego powodu, by się na nim zatrzymać? Czy stare struktury mają w ogóle szansę przystosowywać się do nowych potrzeb? A może powinniśmy dowartościować wspomniane przechodzenie przez plac i wzmacniać jego uspołeczniający i miastotwórczy potencjał?

A jak zatrzymać ludzi na placu?
ALEKSANDRA: Badani chcą mieć powód, by zatrzymać się na placu, ale place Warszawy rzadko go zapewniają. Co robić w takiej sytuacji? Czy samo „doplacowanie” placu to zmieni? Rozważamy to na wystawie na wiele sposobów. Po pierwsze, proponujemy nową typologię, która odwraca do góry nogami myślenie o tych przestrzeniach. Plac nie musi mieć określonej granicy, kształtu ani funkcji, może nawet pojawiać się i znikać. Funkcje placu mogą zmieniać się wraz z naszymi potrzebami – w tym ujęciu nie musimy zatrzymywać przechodnia na placu, bo sam plac przemieszcza się z nim – potrafi być przejściem, kawałkiem trawnika, na którym razem usiądziemy, nowym miejskim rytuałem. Po drugie, wprowadzamy na place performanse, które co prawda nie poprawią ich materialności od razu, ale mamy nadzieję, że w perspektywie spowodują coś innego – na przykład skonfrontują nas z czymś nowym. Ten performatywny wymiar potrafi świetnie uruchamiać nasze bycie w mieście, zachęcać do używania przestrzeni i stanowić alternatywę albo wprowadzenie dla nowych rozwiązań przestrzennych.

Aleksandra Litorowicz

prezeska Fundacji Puszka, kulturoznawczyni, badaczka, twórczyni portalu o warszawskim street arcie i sztuce w przestrzeni publicznej PUSZKA, konkursu dla Warszawy przyszłości FUTUWAWA oraz portalu edukacyjnego sztukapubliczna.pl. Współautorka wielu projektów badawczych, wykładowczyni School of Ideas w SWPS, współpracowniczka „Magazynu Miasta” i „Notesu na 6 tygodni”. Kierowniczka trzyletniego projektu badawczego „Place Warszawy (do odzyskania)”. Stypendystka Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

Jesteśmy teraz w pawilonie architektury Zodiak, spójrzmy na plac przed nim: ma dobry kąt środkowy, proporcje, znajduje się przy ciągu pieszym, jest tu zieleń, oświetlenie, fontanna, siedziska, plac stanowi przedpole instytucji otwartej codziennie. A tak naprawdę jest nieużywany, przechodzony jedynie „na skos”. Niedawno prowadziłyśmy warsztaty w ramach Ogólnopolskich Spotkań Studentów Architektury. Studenci starali się zatrzymać ludzi na placu przed Zodiakiem. Podjęli podobną interwencję jak Richard Serra na początku lat 80., kiedy na Federal Plaza w Nowym Jorku ustawił ogromną rzeźbę wymuszającą na przechodniach radykalną zmianę sposobu przechodzenia przez plac. Studenci też zablokowali drogę „na skuśkę” krzesełkami, leżakami i donicami z kwiatami, które dosłownie wynieśli z wystawy. Te wszystkie zawalidrogi choć na chwilę konfrontowały przechodniów z dziwacznością nowo urządzonej przestrzeni i wymuszały jakiekolwiek odniesienie się do niej, nawet jeśli polegało to tylko na sprawnym wyminięciu tych przeszkód.

Alicja BielawskaAlicja Bielawska

Na stronie „Place Warszawy” napisałyście, że nie ma żadnej prawidłowości, która łączyłaby warszawskie place. A jednak pojawia się połączenie – ludzie przez place głównie przechodzą.
BOGNA ŚWIĄTKOWSKA:
 Połączenia są na poziomie funkcji. Funkcja wspólna, która wyszła nam w badaniach na większości placów, to funkcja komunikacyjno-transportowa. Jest bardzo niewiele placów w Warszawie, które są autonomiczne w swojej placowości – nie dominuje na nich transport, ruch kołowy, nie służą za parking. Kiedy pytasz, co łączy warszawskie place i co mogłoby stać się ich wizytówką, to odpowiedzią jest konieczność odzyskania tych przestrzeni dla ludzi. Przykładem może być plac Zbawiciela. Zbawix ożył jako plac, bo jego placowość odkryło pokolenie dobrze czujące się w mieście, używające środowiska miejskiego na swoich warunkach. Stała tam też „Tęcza” Julity Wójcik, magnes spinający busole bardzo wielu osób. Ciekawa jest sytuacja placu Małachowskiego przed Zachętą, który wcześniej był parkingiem, czy placu Bankowego, o który teraz toczy się wielka batalia. Te wszystkie przestrzenie zostały odzyskane dla człowieka w eksperymentalny sposób, na chwilę lub na stałe. Plac warszawski to także miejsce, które aż prosi się o mądre przekształcenia, poprzedzone prototypowaniem, na których trzeba poeksperymentować, żeby znaleźć aktualnie najlepsze rozwiązania.

Mówicie o odzyskaniu, to słowo pojawia się też w tytule badań. Kto zawłaszczył te place i kiedy to się stało? Od kogo mamy je odzyskać?

Bogna Świątkowska

pomysłodawczyni, fundatorka i prezeska zarządu Fundacji Bęc Zmiana, z którą zrealizowała kilkadziesiąt projektów poświęconych przestrzeni publicznej, architekturze i projektowaniu, a także konkursów adresowanych do architektów i projektantów młodego pokolenia. Inicjatorka i redaktorka naczelna czasopisma „Notes na 6 tygodni”. Wcześniej naczelna pierwszego popkulturalnego miesięcznika „Machina” (1998–2001), autorka licznych tekstów, wywiadów, programów radiowych i telewizyjnych poświęconych współczesnej kulturze popularnej. Stypendystka Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego (2014). Członkini Społecznej Rady Kultury przy prezydencie m.st. Warszawy (2012-2015), Rady Architektury i Przestrzeni Publicznej Warszawy (2015-2018), a także Zespołu Eksperckiego ds. Kultury Lokalnej przy Narodowym Centrum Kultury (2015-).

BOGNA: To zawłaszczenie jest pokłosiem modernizmu, projektowania miast z myślą o człowieku nowoczesnym, który przemieszcza się maszyną i mieszka w maszynie. Nagle w XXI wieku mamy silną potrzebę podmiotowości mieszkańców, którzy domagają się wręcz przeciwnego spojrzenia na ich role w kształtowaniu życia miejskiego. Stąd bierze się niedopasowanie planów i rozwiązań, które są z przeszłości i faworyzują XX-wieczną wygodę poruszania się samochodem. Bo dziś możemy przemieszczać się różnymi środkami transportu. W Warszawie mamy najlepszy transport publiczny, jestem jego fanką. Do tego mamy dobrą sieć rowerów miejskich, od niedawna hulajnogi. Trzeba pilnować, żebyśmy także mieli łączące całe miasto ścieżki rowerowe – wygodne chodniki powinny służyć pieszym. XXI wiek przynosi zupełnie nową dynamikę, wyznaczaną nie tylko przez pojazdy elektryczne, drony, ale też latającą deskę Franky’ego Zapaty. To w oczywisty sposób jest w konflikcie z tym, jak do tej pory postrzegano użyteczność przestrzeni między budynkami – tam miał się zmieścić samochód. A dzisiaj młodzi warszawiacy nawet niekoniecznie chcą mieć prawo jazdy, bo po co, kiedy mieszkają w mieście, w którym jest naprawdę świetny publiczny transport. Młode pokolenie inaczej widzi swoje możliwości w korzystaniu z miasta, myśli też o katastrofie klimatycznej, jakości powietrza i wspólnej odpowiedzialności za ratowanie środowiska.

ALEKSANDRA: Mamy już śmiałość, żeby upominać się o swoje ulice, organizować na nich festiwale i święta, transformować przestrzeń naszego podwórka, bliższego i dalszego otoczenia. Z placami jest ciężej, bo, szczególnie te reprezentacyjne, o znaczeniu ogólnomiejskim, nie skłaniają do myślenia o oddolnych inicjatywach naprawczych i wzięciu tych złożonych i osiadłych struktur „w swoje ręce”. Ale i to się zmienia. Mieszkańcy zaczynają domagać się zmian na placach i nie chcą betonu. Chcą zieleni i cienia, ścieżek rowerowych w obrębie placów, prawdziwych przestrzeni publicznych, targowisk, budowy parkingów podziemnych. Na temat placów toczy się gorąca dyskusja, która często pokazuje skrajne koncepcje kształtowania charakteru i roli miasta. Są one mocno negocjowane na placach jako zwornikach miejskości. Obserwowaliśmy to przy okazji dyskusji o placu Szembeka, Powstańców Warszawy, powstającym placu Pięciu Rogów, nieustannie placu Defilad, a dziś najgłośniej o placu Bankowym. Poprawa jakości przestrzeni placowych była też podnoszona przez kandydatów i kandydatki w ostatnich wyborach na prezydenta Warszawy. To wszystko jest wyrazem tego, że rzeczywiście coś się zmienia i place znajdują się obecnie w centrum zainteresowania.

BOGNA: Chociaż nie wszędzie zmienia się to z jednakową prędkością. Potrzeba zaopiekowania się samochodem jest bardzo widoczna we wszystkich bójkach słownych, burzach i walkach na argumenty. Są ludzie, którzy nie wyobrażają sobie funkcjonowania bez auta, a o usamochodowienie będą walczyć i na argumenty i na inwektywy. To ograniczenie wyobraźni czeka na przełom, który już nastąpił w Skandynawii czy w Holandii, również w związku ze zmianami klimatycznymi. Myślę, że Warszawa udowodniła, że może być bardzo pomysłowa, jeśli chodzi o swoje podejście do korzystania z przestrzeni ulic.

Kobas LaksaKobas Laksa

Warszawa, czyli kto? Mieszkańcy, władze? 
BOGNA: I mieszkańcy, i władze. Na przykład prezydenturze Pawła Piskorskiego zawdzięczamy przykrycie tunelu Wisłostrady. Zrobienie tunelu wzdłuż rzeki wydawało się absurdem i nie obyło się wtedy bez złośliwości. Tymczasem po latach widać, jak bardzo progresywny był ten pomysł, który ostatecznie sprawił, że odzyskaliśmy Wisłę dla miasta. To, że rzeka była odcięta wielopasmową arterią, uniemożliwiało korzystanie z niej przez mieszkańców. To, co dziś dzieje się nad rzeką, jest możliwe tylko i wyłącznie dzięki tunelowi – dziwnej fanaberii, wielokrotnie obśmiewanej i krytykowanej.

Place. Instrukcja użycia

Kuratorki: Ola Litorowicz, Agnieszka Sural, Bogna Świątkowska; Zodiak. Warszawski Pawilon Architektury, do 22 września

Czy schodki nad Wisłą są placem?
BOGNA: Uważamy, że bulwary nad Wisłą są w tej chwili najważniejszym i największym placem Warszawy. Bardzo ważną rolą placu jest to, że spotkamy tu wszystkich – ludzi z różnych grup ekonomicznych, w różnym wieku, ludzi, którzy mają różne pomysły na świat, na siebie, na korzystanie z miasta. Dzięki tej wymianie informacji mamy dostęp do wiedzy, jak różnie można uprawiać miejskość, jak odmiennie żyjemy w mieście, jakie mamy scenariusze. Na placu miasto negocjuje swój charakter w tych wymianach. I pod tym względem bulwary nad Wisłą są nieocenione.

Chyba nie ma drugiej tak inkluzywnej przestrzeni w Warszawie, która odgrywa rolę placu. Ludzie spotykają się tam towarzysko, spędzają czas, a nie tylko tamtędy przechodzą czy przebiegają. 
ALEKSANDRA: W ujęciu urbanistycznym byłoby to oczywiście nie do przyjęcia. Natomiast my, zarówno w badaniach, jak i na wystawie, mówimy o placach, rozpychając się trochę w prawidłach architektoniczno-urbanistycznych na rzecz przestrzeni publicznej, w której ogniskuje się oraz dokonuje wymiana czy przemiana informacji – idei, energii czy materii. I Wisła jako taki „rozwinięty”, a nie „zwinięty” plac działa w tym momencie najlepiej.

Co was najbardziej zaskoczyło podczas badań?
BOGNA: W poszukiwaniach najbardziej podobało nam się wydobycie ukrytych funkcji placu, które następnie w naszej wystawie przemieniałyśmy w plac Oazę, plac Euforię, plac Sterowany, plac Celowy, plac Konstelację i plac Chwilowy. Właściwości tych placów nie były wcześniej podkreślane tak mocno jako ich cele. Na przykład plac Konstelacja rozumiany jako szereg łączących się ze sobą przestrzeni placowych, które znajdują się w odległości marszowej i dzięki nim jesteśmy w stanie przejść przez miasto. Ta konstelacja jest także nad Wisłą – przechodzimy z jednej przestrzeni o jakimś charakterze do innej i podróż sama w sobie jest ciekawa.

Agnieszka DąbekAgnieszka Dąbek

Dlaczego zdecydowałyście się przedstawić place z perspektywy artystów? Czy place są wciąż tak samo atrakcyjne i interesujące do prezentacji sztuki w przestrzeni publicznej?
BOGNA: Było kilka powodów. Nie chciałyśmy robić wystawy o projektowaniu placów. To byłoby bardzo trudne – przede wszystkim dlatego, że mogłoby się to sprowadzać do pytania: jak powinien wyglądać idealny plac? W Warszawie właśnie toczy się dyskusja na temat przyszłości, dopasowania strategii miasta do powstającego „Studium uwarunkowań i kierunków zagospodarowania przestrzennego”, czyli masterplanu dla miasta. Nie chciałyśmy, żeby ta wystawa została odebrana jako zaprojektowanie kierunku, w którym teraz będziemy myśleć o projektowaniu placów. Wręcz przeciwnie – chodziło nam o to, żeby wskazać te wszystkie pokłady kreatywności i wyobraźni, które naszym zdaniem są niedostatecznie wykorzystywane: wyobraźnię artystów, ich wrażliwość estetyczną, ich doświadczenia. W Warszawie spore pieniądze publiczne idą na dofinansowanie projektów artystycznych, realizowanych w przestrzeni miejskiej. A mimo to artyści nie są częścią interdyscyplinarnych zespołów projektowych, nawet jeśli jeden z najlepiej funkcjonujących dziś placów warszawskich – plac Grzybowski – został „wyczuty” i sprototypowany przez artystkę Joannę Rajkowską. Zawdzięczamy jej nie tylko instalację „Dotleniacz”, która działała tam zaledwie przez jeden sezon, w 2007 roku, ale przede wszystkim pomysł, na którym został oparty, zrealizowany później, remont placu.

Jednak jaką część budżetu przeznaczyliśmy na to, żeby wykształcić grupę ludzi, którzy w sposób dojrzały i odpowiedzialny mogą myśleć o przestrzeni? Na wystawie pokazujemy pewien przykład. Artystka Katarzyna Przezwańska została zaproszona przez działające na Uniwersytecie Warszawskim Biuro Innowacji Przestrzeni Akademickiej, które realizuje w tej chwili projekt budowy nowych kampusów, do tego, żeby współtworzyć między tymi budowami zielony plac. I to jest przykład synergii potencjałów, wyobraźni, możliwości, który powinien skłonić do zastanowienia się, jak można przestrzeń ciekawiej, lepiej zaprojektować.

Czy udział artystów w tworzeniu przestrzeni publicznych wprowadziłby dużą zmianę w myśleniu o mieście?
ALEKSANDRA: Warszawskie place nie są znaczącym miejscem współczesnych działań artystycznych, a sztuka pojawia się na nich zazwyczaj tymczasowo. Nie chodzi nam wyłącznie o wprowadzenie w ich przestrzeń dzieł sztuki. Rekomendujemy udział artystów w projektowaniu przestrzeni publicznych, nie tylko przyszłych placów. W Warszawie mamy wiele przykładów intuicji artystycznej, która radykalnie zmieniła zastaną przestrzeń. Upominamy się o ten głos. Dlatego też wyniki naszych badań analizowaliśmy nie tylko w zespole urbanistów, architektów, socjologów, antropologów i biologów, ale poprosiliśmy o ich interpretację artystów i artystki. I wracamy tu do twojego początkowego pytania: jak zatrzymywać ludzi na placach, jak sprawić, by były używane w głębszym sensie? W naszym przekonaniu artyści mogą pokazywać nowe sposoby używania placów, wskazać te, których jeszcze nie ma. Jednym słowem, popracować trochę z „instrukcją użycia” pewnych przestrzeni, co zawiera się też w tytule naszej wystawy.                                                 

Post NovikiPost Noviki

Jak władze Warszawy odniosły się do waszych rekomendacji po badaniach?
BOGNA: Zależało nam, żeby to, co stanie się z wiedzą wypracowaną w czasie naszego projektu, było udostępnione samorządowi, deweloperom, mieszkańcom i wszystkim tym, którzy nie tylko myślą o przestrzeni wspólnej, ale też faktycznie budują jej materialność.

ALEKSANDRA: Właśnie, to są rekomendacje uruchamiające. Myśląc o rozwiązaniu aktualnych problemów, takich jak zanieczyszczenie powietrza czy brak retencji wody w mieście, możemy odnieść się do propozycji placu Oazy, czyli placu, który jest odpowiedzią na współczesny kryzys klimatyczny. Przyglądamy się kategorii przyjemności w przestrzeni publicznej, znaczeniu pustki, starzejącemu się społeczeństwu, nadchodzącej rewolucji technologicznej – wszystko to odczytujemy poprzez place.

BOGNA: Warto zaznaczyć, że chociaż wystawa jest o placach Warszawy, to większość spostrzeżeń, które udało nam się zebrać w trakcie projektu, jest absolutnie uniwersalna i skalowalna w kontekście przestrzeni publicznych w Polsce. Zaproszeni do projektu artyści podeszli do tematu przestrzeni i placu bardzo różnorodnie, uruchamiając wiele skojarzeń.

Jak duża część prac powstała stricte na tę wystawę?
BOGNA: Pięć. Szóstą jest praca Agnieszki Dąbek, którą dostrzegliśmy jako laureatkę konkursu Fundacji im. Stefana Kuryłowicza „Praktyka”. Wydała nam się ona interesującym spojrzeniem na bliską przyszłość, kiedy przyjdzie srebrna fala i mieszkańcy miast się zestarzeją, ich sprawność motoryczna się zmieni – czy miasto będzie dla nich wygodne, dostępne.

Czy możecie powiedzieć coś na temat wyboru artystów i artystek? Jaki był klucz? Widzę tu pracę Zofii Kofty, młodej artystki, którą kojarzę z identyfikacji wizualnej Radia Kapitał.
BOGNA: Zależało nam, żeby to były osoby, które mają styczność z przestrzenią publiczną i myślą przestrzenią, stosując różne środki wyrazu. Zofia jest chyba najmłodsza w tym gronie i posługuje się językiem, który możemy nazwać językiem ulicy. Wykonywane przez nią grafiki i plakaty to sztuka, język estetyczny zespawany z przestrzenią miejską, wspólną. Z kolei Alicja Bielawska jest artystką, która w bardzo ciekawy sposób wykorzystuje przestrzeń do interwencji i instalacji, które często mają ulotny charakter, bardzo geometryczny, mocno osadzony w kolorze, w barwie – to też jest coś, czego brakuje nam w przestrzeni publicznej, gdzie mimo reklam i pastelozy dominuje szarość kostki bauma. Są też NOVIKI, studio, które wykorzystuje wszystkie możliwości transformowania obrazu, tworzy kształty mocno odpowiadające współczesności, w której żyjemy. NOVIKI generują zaburzenia, zniekształcenia, modyfikacje obrazu odnoszące się do VUCA, cech charakteryzujących nasze czasy. Ich praca bardzo ciekawie odnosi się do ekonomii, także bieda-ekonomii miasta, tego, w jaki sposób place służą do wymiany ekonomicznej niepodporządkowanej dużemu kapitałowi. Pokazują, jak działa logika sieci, rozumiana jako usieciowienie tych wszystkich, którzy korzystają ze smartfonów i innych urządzeń technologicznych, tworzą w mieście wielką, gigantyczną sieć połączonych ze sobą jednostek, napędzanych bateriami.

ALEKSANDRA: Zaprosiłyśmy też Kobasa Laksę, który w swoich fotokolażach radykalizuje różne miejskie scenariusze, zresztą nie tylko na naszej wystawie, wystarczy przypomnieć jego prace w polskim pawilonie na Biennale Architektury w Wenecji. Marinę Mokotów zmienił wtedy w osiedle dla uchodźców, BUW w centrum handlowe, a Metropolitan na placu Piłsudskiego w więzienie. U nas pokazuje równie gęstą, zebraną z miejskich okruchów rzeczywistość, w której przestrzenie publiczne poddane są prymatowi rozrywki i właściwie nikt już niczego nie kontroluje. Nietrudno zgadnąć, że jest to raczej dystopijna wizja, tym bardziej przemawiająca do wyobraźni, bo ogląda się ją w wirtualnej rzeczywistości.
Jest też Diana Lelonek, czyli reprezentacja wrażliwości związanej z szeroko pojętą naturą, aktorami nie-ludzkimi i performatywnym, wspólnotowym wymiarem przestrzeni publicznej.

Marcin ChomickiMarcin Chomicki

Akurat pracy Diany Lelonek nie kojarzę. Chyba nie mogłam jej znaleźć.
ALEKSANDRA: To pewnie dlatego, że to instalacja dźwiękowa, która wybrzmiewa w przestrzeni wystawy co jakiś czas – trzeba na nią poczekać. Inspiracją dla Diany było odkrycie przyrodnika Stanisława Łubieńskiego, że na warszawskiej patelni pojawił się słowik szary. Ptak, który nie lubi hałaśliwych miejsc, zamieszkał w krzaku róży na najbardziej uczęszczanym, hydeparkowym, chaotycznym placu Warszawy i w majowe oraz czerwcowe wieczory dawał na nim koncerty. Artystka zorganizowała wspólne słuchanie koncertu słowiczego. Zaprosiła na wydarzenie, które przecież mogło się nie odbyć, bo to, czy słowik zaśpiewa czy nie, w ogóle nie jest zależne od naszych mocy. Całkiem liczna grupa zainteresowanych zebrała się na „Patelni” o dwudziestej trzeciej. Kiedy po dwóch godzinach bezskutecznego wyczekiwania zaczęliśmy się rozchodzić, ptak zaśpiewał na placu Defilad. Koncert był piękny, ale ważna była także sytuacja spotkania w miejscu, przez które zwykle przemykamy, i uświadomienie sobie, jak niewiele trzeba, by spojrzeć na nie w inny sposób. Praca to nagranie tego koncertu, które pojawia się w przestrzeni wystawy w pewnych odstępach czasu, by oddać atmosferę tamtego oczekiwania.
Na wystawie są jeszcze „Cząstki elementarne” Marcina Chomickiego. Jest to propozycja systemu modularnych obiektów, które wychodzą od wieloletniej dokumentacji przestrzeni miejskiej Warszawy, ale i intuicji związanych z malarstwem, rzeźbą, projektowaniem, działaniami przestrzennymi. Mogą łączyć się ze sobą i być wykorzystywane w dowolny sposób, będąc meblami miejskimi, rzeźbami i innymi strukturami uruchamiającymi wyobraźnię przechodnia. Zachęcają do tego, by na nich przysiąść, położyć się, pobawić, zmienić punkt widzenia, czyli zrobić to, na co często nie mamy odwagi w przestrzeni publicznej. Jednym słowem – dostrzec i wypróbować inny sposób bycia w danym miejscu.

Zastanawiam się, w kontekście dyskusji o zagospodarowaniu placu Bankowego, co musiałoby się stać, żeby miasta zaczęły inwestować w sztukę w przestrzeni publicznej albo bardziej artystyczne projekty zagospodarowania przestrzennego.
BOGNA: Myślę, że najpierw powinniśmy uspokoić system edukacyjny, opiekę zdrowotną i takie podstawowe kwestie, które powodują, że budżety samorządowe są obciążone odpowiedzialnością za polityki kreowane na poziomie rządu.

Czyli kto powinien to finansować? 
BOGNA: Planowanie przestrzeni publicznej to jest wspólna odpowiedzialność. Na przykład Kopenhaga ogromnie zmieniła się pod wpływem mądrego planowania miasta. Wcześniej była dosyć zapyziała i przyspieszenie przyszło dopiero wtedy, kiedy zmienili logikę. Okazało się, że przestrzeń wspólna jest wspólną odpowiedzialnością. I można znaleźć procedury, które uruchamiają pieniądze prywatne, kontrolę jakości, zarówno społeczną – mieszkańców, jak i samorządu.

Ale inwestorzy i deweloperzy muszą też mieć w tym jakiś interes. Musi im się to opłacać.
BOGNA: W Warszawie widzimy, że biurowce prześcigają się w tym, żeby mieć jak najoryginalniejszą małą architekturę. W obrębie swojej działki. Celem jest rozciągnięcie tej odpowiedzialności za przestrzeń, żeby była bardziej horyzontalna. Widać na Woli, że to myślenie już funkcjonuje. Na przykład wokół nowo powstających biurowców otoczenie będzie zaprojektowane w sposób podnoszący wartość inwestycji. Bo dzisiaj jednym z atraktorów dla młodego pokolenia podejmującego decyzję o pracy jest odpowiedź na pytanie: „czy ja pracuję w fajnym miejscu?”, „czy mam gdzie wypocząć?”, „czy moja droga do pracy jest ciekawa?”, „czy mogę się pochwalić budynkiem, okolicą, w której pracuję?”.

Zofia KoftaZofia Kofta

Czyli przestrzeń publiczną w Polsce uratuje kapitalizm i deweloperzy?
BOGNA: Przestrzeń publiczną uratuje wskakiwanie na barana. Rozmaite działania na przekór, wbrew temu, jak dotychczas myśleliśmy o tworzeniu dobrej przestrzeni publicznej. I to jest najlepsza nauka, którą możemy wziąć od Kopenhagi. Trzeba zacząć myśleć w sposób, który przełamuje schematy. To powinno doprowadzić do rezultatów, których pilnowanie jest po stronie miasta, samorządu.

Kibicuję. To ciekawa wizja, aczkolwiek nie powiem, że nie mam obaw przed oddaniem tak dużej odpowiedzialności w ręce prywatne. 
BOGNA: To nie jest tak, że deweloperzy sami to zrobią. Chodzi o współpracę z wieloma podmiotami. I o to, żeby wszystkie były tak samo silne. Mieszkańcy, miasto i inwestorzy mają być w takim układzie, który nie faworyzuje głosu żadnej z tych grup. Taki trójkąt współodpowiedzialności. Jeżeli Duńczykom udało się to wytworzyć, to dlaczego, do cholery, nam miałoby się nie udać? I nie chodzi wcale o same konsultacje, bo partycypacja, jak wiadomo, też z wydanej przez nas książki „Koszmar partycypacji” Marcusa Miessena, nie gwarantuje sukcesów, wręcz generuje kolejne wyzwania. To, że działa budżet obywatelski, nie oznacza jeszcze, że realizowane są projekty mieszkańców. Jeżeli nie zaczniemy ze sobą pracować, jeżeli nie przeskoczymy utartych sposobów myślenia o przestrzeni publicznej, to nie uda się i będzie tak jak do tej pory – każdy będzie wyrywał pole swojej władzy i robił tam rzeczy, które uważa za słuszne.