PRZYJEMNOŚĆ DRUKU: Podróże Cezarego Bodzianowskiego
Cezary Bodzianowski, Photon (detal), 2006, fot. Monika Chojnicka / dzięki uprzejmości Fundacji Galerii Foksal

PRZYJEMNOŚĆ DRUKU: Podróże Cezarego Bodzianowskiego

Jakub Bąk

Książki najoryginalniejszego polskiego performera to jedne z największych skarbów rodzimej sztuki w druku. Nie są to katalogi wystaw ani dokumentacje akcji, a relacje z podróży, oczywiście artystycznych

Jeszcze 2 minuty czytania

Wszyscy ją pamiętają, większość ma na półce i chyba każdy miłośnik książki artystycznej jest jej entuzjastą. Już niemal 10 lat minęło od wydania pierwszej i jak dotąd jedynej dużej publikacji poświęconej Cezaremu Bodzianowskiemu („Cezary Bodzianowski”, FGF, 2003). Już wkrótce doczekamy się kolejnej poważnej książki tego wyjątkowego artysty. Nim to nastąpi, przypomnijmy sobie kilka jego pomniejszych albumów. 

„I love Paris”, skan dzięki uprzejmości
Fundacji Galerii Foksal
Najoryginalniejszy polski performer, regularnie goszczący w rozmaitych instytucjach sztuki na całym świecie, oprócz efemerycznych działań i wystaw, wyprodukował w ostatnim dziesięcioleciu także serię katalogów. Nie łatwo je zdobyć – zostały wydane w odległych miejscach, miały niskie nakłady, w większości już wyczerpane. Uważam je jednak za jedne z największych skarbów polskiej sztuki w druku. Co ciekawe nie są to typowe katalogi z wystaw ani nawet dokumentacje akcji. Najbardziej adekwatnym określeniem zdają się być relacje z podróży, oczywiście artystycznych.

Odkrycia, ryzyko porażki, specyficzne awanturnictwo, estetyczne odhamowania, zawieszenie reguł, powszednia egzotyka, ekstaza na każdym kroku, eksterytorialność zaułków –  wszystko to jest u Bodzianowskiego permanentne i czyni go kimś na kształt błędnego podróżnika. Artysta zdaje się być wielkim odkrywcą w najbardziej prozaicznych miejscach, Magellanem czterech ścian przypadkowego hotelowego pokoju i ulicy dowolnego miasta. Mniejsza z podróżniczą metaforą, piszmy o Bodzianowskim jako o artyście, zwłaszcza że poprzez prokurowanie swoich „sytuacji”, potrafi zachować to, co w sztuce najcenniejsze – jej fantastyczność.  

I Love Paris

„I love Paris”, skan dzięki uprzejmości
Fundacji Galerii Foksal
Jak stwierdziła kiedyś Audrey Hepburn, „Paryż to zawsze dobry pomysł”. W 2004 w ramach sezonu „Nova Polska” we Francji Bodzianowski odwiedził miasto świateł. Podczas sześciomiesięcznej wizyty pod nazwą „4xParis”, powstał cykl ośmiu performansów, a także dokumentujące je filmy i książka „I Love Paris”.

Bodzianowski stoi na brzegu paryskiej wyspy Île de la Cité, w ręku trzyma mały ster, za jego pomocą kieruje barkami. Gra w statki, pewnie są jakieś trafione, chociaż nie ma żadnych zatopionych. Widać jedynie wzburzenie mętnej Sekwany na kilwaterach turystycznych statków. Z kolei w Jardin des Plantes samotnie spaceruje i wącha kwiatki. By nie utracić najmniejszego niuansu ich perfumy, przywdziewa plastikowy, ochronny klosz dla psa. Niczym arystokrata w krezie, delektuje się ulotnym zapachem – w zamian za ten zmysłowy walor podlewa kwiaty kroplami potu. Trudne i pełne wyrzeczeń są próby zostania mężczyzną subtelnym, zwłaszcza gdy trzeba smażyć się w pełnym słońcu z głową okutaną w plastik! Podczas jeszcze innego performansu, Bodzianowski prosi przygodnych turystów o zrobienie mu zdjęcia na tle Wieży Eiffla. Zamiast aparatu wręcza im plastikową ramkę, i nie jest to tania kpina z turystów – Bodzianowski na poważnie przybiera stosowną pozę i najnaturalniej w świecie pozuje do pamiątkowej fotografii.

Naiwność lub sarkazm, żart lub poważne badanie kodów kulturowych. Nigdy nie wiadomo, jaki jest cel Bodzianowskiego – pewnie wszystko na raz. Twarz everymana, dziwny wąsik, sylwetka statystycznego obywatela, brak jakichkolwiek charakterystycznych grymasów twarzy czy oznak emocji. Ten stały arsenał artysty, opanowany do perfekcji, zawsze z tą samą siłą rozbraja odbiorców. Swe niebywałe akcji wykonuje z zimną krwią i nerwami jak postronki. I chyba dla tego krytycy lubią w nim widzieć figurę perfekcyjnego i uniwersalnego podejrzanego (patrz Jan Verwoert w eseju „O lucky man” czy Sebastian Cichocki w tekście „Dear Cezary”)

„I love Paris”, skan dzięki uprzejmości
Fundacji Galerii Foksal
Pomiędzy stronami relacjonującymi paryskie przygody artysty, umieszczono sześć fotografii jego żony – Moniki Chojnickiej. „My wife is sleeping and dreams about Paris” – miasto ze snów, niemożność doświadczenia fantazmatu spełnia się w obrazie śpiącej kobiety, autorki większości fotograficznej dokumentacji działań Bodzianowskiego. Zazwyczaj schowana po drugiej stronie aparatu, jest jeszcze bardziej tajemnicza niż pierwszoplanowy aktor, a należy ją uznać za współautorkę ouvre mistrza. Tak w życiu, jak i w sztuce, pary są niezmiennie fascynujące: Gilbert & George, Abramovic & Ulay czy Master Blaster z Mad Maxa. Bodzianowski wraz z Chojnicką pozostają jednym z najbardziej enigmatycznych duetów, a że do twarzy im z tajemnicą, to niech tak pozostanie.

just ignore

W 2006 nakładem Art State Glasgow wyszedł katalog o prowokującym tytule „just ignore”. Nic tak nie przyciąga uwagi, jak nakaz lekceważenia. Na samą myśl o grozie bycia pominiętym, włos jeży się na głowie, pojawia się gęsia skórka, głos więdnie w gardle. Trop lęku przed byciem zignorowanym okazuje się w tym wypadku mylący – książka zamiast pretensji i dąsów jest dziełem poczciwie melancholijnym. To najbardziej spokojny, malarski i stroniący od anegdotyczności album Bodzianowskiego.

„just ignore”, skan dzięki uprzejmości
Fundacji Galerii Foksal
Na stacji metra w Glasgow artysta staroświecko uchyla kapelusz, by przywitać się z kamerami. Dalej skupia się głównie na kolorze, fakturze, symetrii form i detalach mebli oraz rozmaitych wnętrz. Poplamiony czarnymi kropkami front jakiegoś budynku okazuje się zaraźliwie ciekawy. Czarne kropki wymykają się spod kontroli – pokrywają ciało, twarz i plecy artysty. Przeglądając książkę po raz drugi, nagle zauważam, że kręgi i koła są tu wszędzie, niczym jakieś masońskie symbole w paranoicznym widzie. Okrągłe klamki, kuliste wzory na kafelkach i tkaninach, owal nadmuchanego balonika skrywającego twarz Bodzianowskiego, który rozsiada się wygodnie w fotelu, kręgi nad kloszami lamp i wreszcie koła zaparkowanego Lotusa, gdzie artysta trzyma kartki z komiksowymi onomatopejami oddającymi ryk silnika. A może nie o koła tu idzie? Luksus ignorancji dostajemy już w tytule, przyjemność estetyczną i wynik interpretacyjny wypracowujemy sami w trakcie lektury, by na koniec wszystko spokojnie utracić i zacząć oglądanie od nowa.

Brückenpegel 9.20m

„Brückenpegel 9.20m”, skan dzięki
uprzejmości Fundacji Galerii Foksal
Wystawie „Cezary Bodzianowski Maybe” w Bremen w 2008 towarzyszyła niesamowita publikacja zatytułowana „Brückenpegel 9.20m”. Na każdej ze stron widzimy wykadrowany dziób żaglowca „Treue” podczas podnoszenia poziomu wody na śluzie. Górny margines kartek wypełniają zdjęcia zegara wskazującego aktualny stan wody, kolejne cyfry na mierniku pełnią rolę paginacji książki. Strona po stronie, nieubłagany rytm wyświetlacza zmian stanu wody kłóci się z niezmiennym zanurzeniem statku. Obok zdjęć statku umieszczono stosunkowo niewielkie kadry, które relacjonują właściwe działania artystyczne Bodzianowskiego. Wśród dokumentacji siedmiu performansów znajduje się przezabawny fotomontaż „Tarantella”, na którym artysta niczym Spiderman wspina się po pajęczynie. Wszystkie pokazywane tu prace są, jak zwykle u Bodzianowskiego, ujmujące i kłopotliwe zarazem, kpiarskie i melancholijne, rozpięte między ekstrawagancją podejmowanych działań a banalnością miejsc i rekwizytów.

Sababa

Rok 2009 był rokiem polskim w Izraelu. Pracownicy rodzimych instytucji i artyści ochoczo nawiedzili słoneczne wybrzeże tego pięknego kraju. Niektórzy nawet zorganizowali tam wystawy, zazwyczaj odpowiadające na wyimaginowane „zamówienie społeczne”: wzięli na barki bagaż historii, zmierzyli się z polsko-żydowskim brzemieniem, uwolnili demony, słusznie się oburzyli lub oddali cześć. Bodzianowski również gościł w Tel Avivie i robił to, co zwykle. Spacerował, obserwował, tropił, dostrzegał, odkrywał, reagował, krótko mówiąc był obecny i aktywny na swój niepowtarzalnie absurdalny sposób. Grał smyczkiem na kałuży, fotografował wypoczywającą żonę Monikę, znikał za zasłoną w pokoju hotelowym, przysiadał na krawędziach wydm wyrysowanych przez kable z żarówkami, rozpięte na słupach wzdłuż plaży. W końcu złożył ofiarę podwórkowemu krzewo-totemowi, który wyrósł przypadkowo z bluszczu oplatającego słup elektryczny, tworząc coś na kształt monstrualnej postaci z otwartymi ramionami.

„Sababa”, dzięki uprzejmości Fundacji Galerii Foksal

Pobyt zwieńczyła wystawa i nietypowy katalog „Sababa”. Zamiast dokumentacji ekspozycji, znów powstała artystyczna książka w formie relacji z podróży. Wiele stron zapełniają studia krajobrazu. Widoki pustyni i wybrzeża zostają powielone i zestawione ze zdjęciami z performansów, detalami architektonicznymi, a nawet anatomicznymi. Damski dekolt odpowiada górskim stokom, schody wykute w skale zostają powtórzone w falach kałuży podczas odgrywania na niej smyczkowego koncertu, a palma wyrasta z lustrzanego odbicia okiennej framugi. Ze względu na lokalizację jest to zdecydowanie najbardziej wakacyjna książka, chociaż Bodzianowski zdaje się nigdy nie mieć urlopu, nawet w Izraelu.

***
Prace Bodzianowskiego są zdolne wyzwalać olśnienie, trochę jak detale w obrazach dawnych mistrzów. Każda jego akcja jest fragmentem wielkiego dzieła, które od lat konsekwentnie rozwija. Wszystkie te elementy większej całości można doskonale przeżywać bez dyskursywnych podpórek i ideologicznych doładowań. Skoro szanse na bezpośrednią recepcję akcji Cezarego Bodzianowskie są znikome, a nawet będąc świadkiem takowej łatwo ją przeoczyć, tym bardziej warto zbierać jego książki i poszczególne ich strony kwitować okrzykiem: Whoa! Mistrz!


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.