SŁAWA: Zbawczy błąd
Eugenia Loli / Flickr Attribution-NonCommercial 2.0 Generic

SŁAWA: Zbawczy błąd

Grzegorz Stępniak

Maciej Nowak, Michał Witkowski i Maria Czubaszek to przykłady celebrytów-intelektualistów prowadzących grę z medialnym wizerunkiem gwiazdy. Ich performansom tożsamościowym przed kamerami trudno odmówić ironii i dowcipu

Jeszcze 4 minuty czytania

Jak się zdaje, najciekawsze zjawiska i problemy pojawiają się w sferach krzyżowania się oraz przecinania społecznych i kulturowych wartości pochodzących z odrębnych rejestrów, które na pierwszy rzut oka wręcz się wykluczają. Do nich bez wątpienia zalicza się coraz bardziej popularna w polskiej rzeczywistości tendencja do interakcji medialnych postaci, uchodzących w powszechnym mniemaniu za intelektualistów z „blaskiem fleszy i jupiterów”. Mówiąc prościej, osoby dobrze wykształcone, oczytane, które zaistniały dzięki pracy twórczej czy ponadprzeciętnym zdolnościom erudycyjnym, chętnie wypowiadają się w telewizjach śniadaniowych, prowadzą lub biorą udział w programach o wątpliwej jakości merytorycznej, a ich poczynania szeroko komentują plotkarskie portale i prasa brukowa. Wciąż jednak bardziej kojarzeni z pogonią za sławą, poklaskiem i splendorem są „zwyczajni” celebryci, „znani z tego, że są znani”, jak głosi dobrze już oswojony aforyzm, w rodzaju: szafiarek, blogerów, uczestników i zwycięzców rozmaitej maści reality shows czy upadłych gwiazd kina i muzyki. Chętnie pozujący na ściankach, bywający na rozlicznych rautach, bankietach, przyjęciach i balach, połączonych z promocją naczyń typu Tupperware, celebryci nader łatwo padają ofiarą zwykłej szydery.

Modelowym przykładem jest tu chociażby Mister Polski, Rafał Maślak. Jego średnio elokwentne wypowiedzi, a przede wszystkim zamiłowanie do własnej osoby, przejawiające się poprzez niezliczoną liczbę „foć z rąsi”, na których pręży mięśnie i uwodzicielsko spogląda w obiektyw, sprawiły, że natychmiast stał się przedmiotem niewybrednych kpin i doświadczył fali internetowego hejtu. Posługujący się podobnymi strategiami medialnymi celebryci-intelektualiści nie dają się już tak łatwo zaszufladkować. Stają się współczesnymi figurami pełnymi sprzeczności, łączącymi świadomość mechanizmów rządzących światem mediów z chęcią gry z nimi. Chciałem tutaj skupić się na wybranych trzech przykładach polskich intelektualistów, których flirty ze sławą i rosnąca popularność dostarczają nie tylko pretekstu do wielu, mniej lub bardziej zabawnych plotek, ale zmieniają nieco polski krajobraz obyczajowy. Jednocześnie wypada zaznaczyć, że niekoniecznie jest to regułą, o czym dobitnie świadczy skandal z udziałem Kingi Dunin i Ignacego Karpowicza sprzed paru miesięcy, który pozostawił odbiorców kultury z uczuciem zażenowania i niesmaku. Sekret więc polega nie na powielaniu utartych klisz i schematów medialnych (w przypadku wspomnianej pary – wzajemne obrzucanie się błotem i wywlekanie na światło dzienne intymnych spraw rodem z modelowego szmatławca), ale żonglowaniu i zabawie nimi. A w tym ujęciu intelekt, w połączeniu z dystansem do siebie, staje się kartą przetargową w przysłowiowej grze o sławę, fortunę i poklask, a niekiedy nawet pozwala wyjść obronną ręką z sytuacji wysokiego zapotrzebowania na bekę, jaka ostatnimi czasy głęboko tkwi w społeczeństwie. Warto podkreślić, że nie zamierzam tutaj nikogo pozytywnie czy negatywnie waloryzować, dzieląc naiwnie na tych „bardziej i mniej mądrych”.  Nie interesują mnie przy tym biogramy czy pikantne szczegóły z życia wybranych postaci medialnych, a raczej sens i wymowa ich działań oraz wypowiedzi.

Na przykładzie Macieja Nowaka, najbardziej chyba znanego teatrologa w Polsce, założyciela Instytut Teatralnego w Warszawie, historyka sztuki, ale i wpływowego krytyka kulinarnego, widać jak na dłoni, że poszczególne znaczenia zawsze są konstruowane i wyrabiane oraz zależą ściśle od tego, na jaki padną grunt i do jakiego kręgu odbiorców trafią. Nie dalej niż na początku grudnia prawicowy magazyn „Fronda” rozpętał nagonkę na Nowaka, zdeklarowanego geja, za to, że ośmielił się wystąpić w świątecznym spocie reklamowym w roli Świętego Mikołaja, namawiającego kilkuletniego chłopczyka, ale i polskie społeczeństwo, do segregowania śmieci. Niekryjący swego oburzenia dziennikarz konserwatywnego czasopisma odczytuje ten gest jako „prztyczek w nos” wymierzony w ludzi wierzących, których zapewne dogłębnie boli, że jakiś tam homoseksualista, uśmiechnięty od ucha do ucha, przechadza się po mieszkaniu wzorowej polskiej rodziny, ubrany w tradycyjny strój mikołajowy, co najmniej jakby uprawiał cruising w sali dla zapalonych fetyszystów klubu BDSM.

Przy tej okazji przypomniano głośną swego czasu wypowiedź Nowaka, który dał się  również poznać jako juror programu stacji Polsat „Top Chef Polska”, że „jest pedałem”. Nowak wielokrotnie podkreślał, że drażni go dyskryminacja seksualna, nie ma jednak zamiaru powielać normatywnych schematów, zasadzających się na podkreślaniu, że „geje to też normalni ludzie”, właściwych choćby kampaniom społecznym typu „Niech nas zobaczą”. Nie jest też bynajmniej zwolennikiem małżeństw jednopłciowych, w których dopatruje się przejawów homonormatywności, a sama instytucja małżeństwa wydaje mu się dość beznadziejna. Te kontrowersyjne wypowiedzi, utrzymane w duchu polityki queer, czynią z Nowaka łatwy obiekt ataku konserwatywnych i prawicowych środowisk. Problem chyba jednak przede wszystkim w tym, że wszędzie go „za dużo”. Dosłownie i metaforycznie. Mówiąc delikatnie i nie powtarzając obraźliwych tekstów spod znaku tzw. fat shamingu (działalność polegająca na zawstydzaniu osób z nadwagą i wypominaniu im zbędnych kilogramów): potężnej postury chłop, ubrany w krzykliwe, kolorowe stroje, mówiący głośno, co myśli, manifestujący swoją seksualność i perorujący z równą swobodą na temat krwistego steku, pedalstwa czy najnowszego spektaklu Krystiana Lupy, może budzić zakłopotanie.

Maciej Nowak z Anją Rubik w teledysku „Chleb” Mistrer D.

Kilka sezonów temu w branży teatralnej funkcjonowało porzekadło: „tak czy owak, Maciej Nowak”, czyli że bez udziału i wsparcia szefa Instytutu Teatralnego niewiele można zdziałać i załatwić. Tymczasem Nowak wycofał się nieco ostatnimi czasy z teatralnego świata, co nie oznacza, że wyzbył wyczucia dramatyzmu. Wciąż bywa na premierach, festiwalach, w modnych lokalach, opowiada się przeciwko Magdzie Gessler, namawiającej do tego, żeby w restauracjach nie dawać napiwków i wyjawia, że jego mięsożerność drażni wegetarian, o weganach nie wspominając. Do tego potrafi wykazać się sporym poczuciem humoru na własny temat, o czym dobitnie świadczy jego udział w teledysku do numeru „Chleb” Mister D., obejrzanego z wypiekami na twarzy przez każdego hipstera nad Wisłą. Nowak wciela się tutaj w otyłą matkę podmiotu lirycznego piosenki, zajmującą się wypiekaniem tytułowego chleba, bezwstydnie ogrywając swoje perwersyjne „pedalskie przegięcie” i tuszę.

Skoro o „przegiętych pedałach z nadwagą” mowa, trudno nie wspomnieć tutaj, w kontekście intelektualno-celebryckich mariaży, o Michale Witkowskim, zwanym pieszczotliwe „Michaśką”. Autor jednej z bardziej kultowych polskich powieści nowoczesnych, czyli „Lubiewa”, i kilku mniej udanych, acz trzymających dość wysoki poziom artystyczny książek, na czele z zeszłorocznym kryminałem „Zbrodniarz i dziewczyna”, w którym głównym bohaterem jest, jakżeby inaczej – on sam, do perfekcji opanował przekuwanie narcyzmu w sztukę. Michaśka z nieskrywaną satysfakcją wstrzykuje sobie wampirzy botoks przed kamerami, rozprawiając o jego odmładzających zaletach. Stara się też zgubić zbędne kilogramy i zwierza z rygorystycznych treningów siłowych, jakie mają mu w tym pomóc. Do tego wszystkiego znajduje jakoś czas, żeby przeprowadzić casting na chłopaka, określanego przezeń „ślicznotką”, i wypowiada się na wizji na rozliczne tematy, najchętniej oscylujące wokół pojętej szeroko mody. Nie bez przyczyny zresztą pisarz sprytnie stworzył sobie alter ego – Miss Gizzi i pod tym pseudonimem nie tylko prowadzi dowcipnego i przewrotnego bloga, poświęconego urodzie, modzie i wygodzie, ale prześmiewczo pogrywa z konwencjami właściwymi pustym i dość tępym działaniom rodzimych szafiarek. Przeprowadza również ich bezlitosną krytykę, oskarżając chociażby o lenistwo, brak kompetencji i etyki zawodowej. W przeciwieństwie do nich Miss Gizzi nie tylko zna się na modzie i to tej z górnych półek, ale szokuje coraz to nowymi, wymyślnymi kreacjami. Wśród nich na szczególną uwagę zasługuje zaprezentowany światu pod koniec grudnia ubiegłego roku różowy garnitur, do którego Witkowski dobrał kapelusz w kształcie twarzy, a zamiast torebki w ręce bohatersko dzierżył czajnik. Sporą sensację wywołał też fantazyjny makijaż, w jakim pojawił się na jednym ze stołecznych pokazów mody, przyciągający oczy nie tyle nawet przesadą typu rokoko, jaka charakteryzuje styl i szyk Miss G., ale fallicznym kształtem wymalowanym na czole.

fashionpathology.comMiss Gizzi to tożsamościowy performans Michaśki, przy pomocy którego parodiuje i wyszydza obowiązujące trendy i ślepą pogoń za tym, co aktualnie modne, doprowadzając to do poziomu karykatury. Gizzi chętnie i wdzięcznie pozuje nachalnym paparazzi na rozmaitego rodzaju ściankach i posłusznie podążając za ich nawoływaniami, przechyla się to w lewo, to w prawo, by lepiej i bardziej elegancko wyeksponować niepowtarzalne elementy każdej wieczornej stylizacji. Miss Gizzi sytuuje się gdzieś na granicy tego, co kobiece i tego, co męskie, obalając normy genderowe, ale i te związane z przekonaniem, że ubrania powinny być przede wszystkim funkcjonalne. W końcu mottem przyświecającym działaniom Witkowskiego jest jego niedawne stwierdzenie, że „kiedy wejdę, wszyscy mają paść!”, a niepisaną patronką modowych eksperymentów i prowokacji – Lady Gaga odziana w swoją słynną sukienkę z mięsa. Celem zaś tych wszystkich przebieranek zdaje się być szeroko zakrojona krytyka celebryckiego systemu, napędzanego przez próżność, egocentryzm, fałsz, ekshibicjonizm i skrajnie patologiczne przejawy narcyzmu oraz ślepą wiarę w to, że absolutnie każdy ma coś interesującego do powiedzenia.

Co jednak, jeśli wszyscy sceptycznie nastawieni do działań Witkowskiego mają rację i pisarz zapętlił się nieco w swoich dywersyjnych akcjach, które zamiast rozwalać cały ten system, napędzają go? W końcu, jak zasadnie twierdziła afroamerykańska feministka Audre Lorde, „narzędziami pana nie da się rozebrać jego domu”, a Michaśka i jego Miss Gizzi wykorzystują jedynie arsenał środków doskonale opanowany przez cały zastęp gwiazdek jednego sezonu. Z tą różnicą, że robi to na pewno bardziej świadomie i z przymrużeniem oka. Efekt jednak pozostaje ten sam – zdjęcie na ściance i news na portalu pudelek.pl. A mam nieodparte wrażenie, że nie o to w tym wszystkim szło.

Żeby nie ograniczać się jedynie do analizy fenomenu dwóch intelektualistów-gejów, sięgnijmy do wizerunku heteroseksualnej siedemdziesięciopięcioletniej kobiety, której ostatnio wszędzie pełno. Nie dajmy się jednak zwieść orientacji postaci, jej podeszłemu wiekowi (jak sama powtarza z upodobaniem – „jest najstarszą osobą w Polsce”) i wszystkim tym stereotypom, jakie każą nam łączyć starość z moherowymi beretami, robieniem na drutach, bawieniem wnusiów, pieczeniem niedzielnego ciasta i ciągłym narzekaniem na pogarszający się w zastraszającym tempie stan zdrowia. Maria Czubaszek, satyryk, autorka rozlicznych tekstów kultowych piosenek, pisarka, felietonistka, dziennikarka i scenarzystka, bo o niej mowa, jest jak najdalsza od powielania schematu tzw. „jesieni życia”. Wręcz przeciwnie, otwarcie odcina się, by nie rzec gardzi, katolicką i prorodzinną ideologią. Z Kościołem nie ma nic wspólnego, nie cierpi gotować i jeść, nie wyobraża sobie, że mogłaby mieć dzieci i nigdy nie odczuwała takiej potrzeby, pali papierosa za papierosem i z nieskrywaną radością oznajmia wszem i wobec, że „znajduje się w szponach nałogu”.

 

Czubaszek zrobiła w ciągu ostatnich paru lat zawrotną karierę medialną, jest stale zapraszana do rozlicznych talk-shows, wypowiada się na wiele kontrowersyjnych tematów w programach śniadaniowych i nie tylko, reklamuje pewną sieć sklepów i prowadzi internetowego bloga. A przy tym nie boi się mówić wprost, co myśli o konserwatyzmie światopoglądowym i otwarcie krytykuje ojczystą ciemnotę i zacofanie. Od czasu kiedy wyjawiła, że dokonała dwóch aborcji i całym sercem opowiada się za eutanazją, bo nie wyobraża sobie, że mogłaby zostać przed śmiercią „warzywem”, czy podkreśla, że pary homoseksualne jej zdaniem powinny mieć pełne prawo do adopcji dzieci, przylgnęła do niej łatka naczelnej skandalistki kraju. Całkiem nieźle jak na uzależnioną od nikotyny „babcię”, której poczucie humoru, ironia i dystans do całego świata, a zwłaszcza samej siebie, pozwalają wybrnąć z każdej kłopotliwej sytuacji czy konfrontacji. Czubaszek narobiła sobie też wielu wrogów, zwłaszcza tych zorientowanych bardziej prawicowo i katolicko, a jej teksty typu „czasem mam wrażenie, że w Polsce aborcji dokonała jedynie Maria Czubaszek”, wywołały spory szum i trudno odmówić im błyskotliwości właściwej artystycznej i literackiej twórczości artystki (w latach sześćdziesiątych słynny na całą Polskę był jej slogan reklamowy – „chcesz mieć radio, to sobie kup”).

SŁAWA

Numer tematyczny przygotowany został wspólnie z Teatrem Powszechnym w Warszawie, w ramach bloku tematycznego „Wszystko na sprzedaż?”. To drugi blok tematyczny realizowany w Teatrze Powszechnym. W ramach bloku zaplanowane zostały premiery dwóch spektakli – „Szczury” w reż. Mai Kleczewskiej i „Aalst” w reż. Radosława Rychcika oraz wydarzenia towarzyszące premierom.

W grudniu Czubaszek rozpętała kolejną burzę medialną, pojawiając się na okładce czasopisma „Wprost” i twierdząc, że nie cierpi Świąt Bożego Narodzenia, nie obchodzi ich, nie przygotowuje niczego do jedzenia, a w jej mieszkaniu nie ma nawet stołu, żeby przy nim usiąść. Zwierzyła się też, że od dziecka marzyła o tym, żeby nikogo nie mieć, a biologiczna rodzina jej zdaniem jest najbardziej przecenioną instytucją. Ta najbardziej znana nałogowa palaczka nad Wisłą nieustannie atakuje mieszczańskie normy obyczajowe i społeczne, a jej wypowiedzi nabierają dodatkowo wywrotowego charakteru przez fakt, że padają z ust kobiety w podeszłym wieku, której przecież „nie wypada” mówić takich bezeceństw. Czubaszek można postrzegać przez pryzmat zapomnianego zjawiska spod znaku truthtellingu („mówienia prawdy”). Jest coś w postaci Czubaszek i w tym, co mówi, co mimo wszystko sprawia wrażenie do bólu racjonalnego, a wypowiedzi w rodzaju: „zapraszają mnie do mediów na zasadzie kontrastu, bo wszędzie teraz królują młodzi i piękni, a ja jestem stara i brzydka” odsyłają do brzmiącej nieco oldschoolowo i trochę być może seksistowsko kategorii „zdrowego chłopskiego rozumu”. Przecież, jeśli przez chwilę się zastanowić – w tym, co twierdzi satyryczka, jest żelazna logika.  Wystarczy wziąć pierwszy lepszy z brzegu ciąg myślowy Czubaszek z pierwszego lepszego telewizyjnego występu: „lepiej, żeby nie rodziły się niechciane dzieci, a jeśli już tak, to ważne, żeby były kochane, więc niech adoptuje je ktoś, kto faktycznie chce, na przykład – pary jednopłciowe”. W tak przeprowadzonej trajektorii myśli – aborcja i prawa adopcyjne dla gejów czy lesbijek nie brzmią już wcale tak rewolucyjnie, a zdroworozsądkowo właśnie. Co więcej, Czubaszek celebruje swoją odmienność i negatywne, niemieszczące się w neoliberalnym światopoglądzie wartości takie, jak: nałóg, starość, brzydota, a szczerość motywacji przestaje być w takim ujęciu istotna. Liczy się efekt – w polskim krajobrazie kulturowym i medialnym mamy własnego „freaka”-intelektulistę (lub jak mówi mąż Czubaszek, muzyk jazzowy, Wojciech Karolak – „kosmitkę”), który, jak przystało na modelowego „truthtellera”,  nie boi się mówić, jak jest. Albo jak mu się przynajmniej wydaje, że jest.

Wspomniane postacie medialnie, obdarzone ponadprzeciętnymi zdolnościami intelektualnymi i błyskotliwością, tym, rzecz jasna, różnią się od modelowych celebrytów, że w pierwszej kolejności zaistniały dzięki swojej twórczej pracy. Ich sława bez wątpienia wskazuje na społeczne potrzeby posiadania w przestrzeni kulturowej i publicznej jednostek Innych, barwnych, niekryjących się ze swoją ekscentrycznością. Być może jednak w ten sposób dajemy jedynie ujście i kanalizujemy egzotyczne z gruntu pragnienie odmienności? Tak czy inaczej, Czubaszek, Nowak i Witkowski doskonale wiedzą, jak je zaspokoić, a ich performansom tożsamościowym przed kamerami trudno odmówić ironii i dowcipu, nawet kiedy dotykają tematów trudnych i niewygodnych. Ta trójka bez wątpienia wie, jak „zrobić z siebie celebrytę” i to tak, by gołym okiem widać było szwy, obnażające miałkość i płytkość medialnego systemu, w którym jednak raz na jakiś czas pojawia się przestrzeń na tzw. „zbawczy błąd”, jak chciałaby Judith Butler. Takimi „zbawczymi błędami” jest opisana trójka, a ich działalność i publiczne wizerunki powoli zmieniają polską rzeczywistość obyczajową. I mniejsza o intencje czy szczerość motywacji – ważne, że od razu robi się ciekawiej i bardziej wywrotowo. 


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.