Rewolucja w ukraińskim kinie

22 minuty czytania

/ Film

Rewolucja w ukraińskim kinie

Elżbieta Olzacka

Współczesne kino ukraińskie powstaje w społeczeństwie doświadczającym wojny i jest w dużej mierze finansowane przez państwo, które tę wojnę prowadzi

Jeszcze 6 minut czytania

Wraz z Rewolucją Godności w latach 2013–2014 Ukraina doświadczyła niezwykłego kulturowego renesansu. Fala twórczej aktywności objęła również kino. Po latach permanentnego kryzysu, związanego w dużej mierze z brakiem sensownego wsparcia ze strony państwa, ukraińscy filmowcy dostali wiatru w żagle.

Jedną z zasad przyświecających uczestnikom kijowskiego Majdanu było „zrób to sam”, czy chodziło tu o barykady, tarcze i koktajle Mołotowa, czy o nowe instytucje, takie jak Muzeum Majdanu, które powstało jeszcze w czasie protestów jako oddolna inicjatywa zaangażowanych działaczy kultury. Nie inaczej było z kinem. Już w listopadzie 2013 roku ukraińscy filmowcy, na czele z Wołodymyrem Tychym, stworzyli projekt Babylon-13. Jego misją było dokumentowanie pierwszych kroków rodzącego się w Ukrainie społeczeństwa obywatelskiego. W rezultacie powstał cykl filmów dokumentalnych „Zima, która nas zmieniła” oraz „Majdan. Surowy montaż”. Był to początek twórczej erupcji. W samym 2014 roku ukazało się dziewięć kolejnych filmów o rewolucji, w tym „Majdan” Siergieja Łoźnicy.

Zadanie dokumentowania najnowszej historii pozostało aktualne w następnych miesiącach i latach. Filmowcy towarzyszyli uczestnikom działań zbrojnych w Donbasie, często w podwójnej roli – reżysera i żołnierza. Ochotnikiem drugiego batalionu Narodowej Gwardii został Leonid Kanter, który w 2015 roku nakręcił pierwszy dokumentalny film o obrońcach donieckiego lotniska. Trzy lata później stworzył „Mit”, przejmujący dokument przedstawiający losy światowej sławy śpiewaka operowego Wasilija Slipaka, który porzucił międzynarodową karierę i wrócił do Ukrainy, by walczyć w szeregach ochotników. Inny młody reżyser, Jewhen Titarienko, sfilmował swoje doświadczenie jako wolontariusz medycznego batalionu Hospitalerów, którego zadaniem było (i ponownie jest!) ewakuacja rannych z pierwszej linii działań bojowych.

Maria Berlinska, uczestniczka Rewolucji Godności, a następnie operatorka dronów w czasie wojny na wschodzie, poprzez film postanowiła zwrócić uwagę na problemy kobiet służących w ukraińskiej armii i batalionach ochotniczych. „Niewidzialny batalion”, współreżyserowany przez Irinę Tsylik, która później zrealizowała pokazywany również w Polsce dokument „Ziemia jest niebieska jak pomarańcza”, rozpoczął publiczną debatę na temat statusu kobiet żołnierek i doprowadził do wprowadzenia prawa o równym traktowaniu w ukraińskiej armii.

Ten twórczy entuzjazm został wzmocniony przez bezprecedensowy w niepodległej Ukrainie projekt państwowego wsparcia kina. Zrestrukturyzowano Państwową Agencję Ukrainy ds. Kina (w skrócie Dzierżkino), której prezesem został Pylyp Ilienko, syn legendarnego reżysera Jurija Ilienko. Stare zasady, według których o finansowaniu filmu decydowały często łapówki czy towarzyskie układy, zastąpiono nowymi, transparentnymi i demokratycznymi regułami. Wprowadzono pitchingi, otwarte dla publiczności spotkania, w czasie których twórcy prezentują swój filmowy projekt i są w sposób jawny oceniani przez komisję.

Znacząco, o 700%, wzrósł pomiędzy 2014 a 2019 rokiem budżet Dzierżkina. W ciągu trzech lat po Rewolucji Godności państwo wsparło produkcję ponad stu nowych filmów. Jest to wynik znakomity, biorąc pod uwagę, że w poprzednich latach liczba ta była wielokrotnie mniejsza. W końcu zadbano również o wsparcie dystrybucji i promocji ukraińskich produkcji. W rezultacie ukraińskie filmy zaczęły być wyświetlane w kinach, a także pojawiły się na wielu międzynarodowych festiwalach.

O wzroście prestiżu rodzimego kina świadczy również ustanowienie nowych nagród filmowych. W 2014 roku Serhij Trymbacz, głowa Narodowego Związku Filmowców Ukrainy, podczas wręczania nowo utworzonej nagrody Kinokolo rozbrajająco stwierdził, że do tej pory nie było potrzeby przyznawania corocznej nagrody dla najlepszego filmu ukraińskiego, bo po prostu było za mało filmów. Ukraina doczekała się również własnego Oscara. Tak nazywa się Złotą Dzygę, nagrodę przyznawaną od 2017 roku przez Ukraińską Akademię Filmową, która powstała w tym samym roku. 

Patriotyczne kino na wojnie

Jednocześnie należy pamiętać, że kino to powstaje w społeczeństwie doświadczającym wojny i jest w dużej mierze finansowane przez państwo, które tę wojnę prowadzi. W marcu 2014 roku Rosja zaanektowała Krym oraz wsparła prorosyjskich separatystów ze wschodnich i południowych obwodów kraju. W dwóch obwodach – donieckim i ługańskim – powstały „niezależne” republiki ludowe. Państwo ukraińskie ogłosiło przeciwko nim „operację antyterrorystyczną”, która szybko przybrała formę konwencjonalnych działań wojennych. Wojna wpłynęła nie tylko na tematy podejmowane przez filmowców, ale również na politykę filmową prowadzoną przez władze. W warunkach narastającego konfliktu z Rosją stała obecność rosyjskich filmów, seriali i programów telewizyjnych w ukraińskiej przestrzeni publicznej zaczęła być postrzegana jako zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa. Rozpoczęto walkę z rosyjską „telekolonizacją”, która nie tylko ułatwiała szerzenie rosyjskiej propagandy, ale też uznana została za podstawowe źródło „kompleksu Małorusa” (Комплекс малоросса). To przez ten kompleks przez dekady wielu Ukraińców postrzegało własną kulturę jako gorszą, mniej dojrzałą i atrakcyjną od kultury rosyjskiej. Ugruntowanie samodzielnego statusu języka i kultury ukraińskiej było więc zadaniem jednocześnie ważnym i trudnym. Tym bardziej że do tego, że „Ukraina to nie Rosja”, trzeba było przekonywać także znaczną część zachodniego świata.

Początkowo do bojkotu rosyjskich treści audiowizualnych wzywali aktywiści z grupy Widsicz (Odsiecz). Do akcji przyłączyło się w 2014 roku wiele ukraińskich kin, które odmówiły wyświetlania rosyjskich filmów. Za działaniami aktywistów przyszły państwowe regulacje. Już w październiku tego roku Dzierżkino stworzyło pierwszą listę dzieł zakazanych do wyświetlania. Były to filmy promujące struktury siłowe „państwa agresora” bądź filmy, w których zagrali aktorzy otwarcie popierający politykę Władimira Putina. Kilka miesięcy później weszło w życie prawo, zgodnie z którym przestrzeń publiczna Ukrainy ma być chroniona przed wrogimi treściami. Zaliczono do nich nie tylko filmy wspomniane powyżej, lecz także wszystkie filmy wyprodukowane w Rosji po 2013 roku.

Drugim kierunkiem ukraińskiej polityki filmowej po 2014 roku jest (od)budowa „narodowego kina”. Wspomniany już Pylyp Ilienko podszedł do tego zadania bardzo poważnie. Jako aktywny uczestnik Euromajdanu i polityk związany z nacjonalistyczną partią Swoboda miał jasną wizję swojej patriotycznej misji i zrobienia ukraińskiego kina bardziej ukraińskim. Narzędziem prawnym pomagającym w ziszczeniu tych marzeń stała się Ustawa o państwowym wsparciu ukraińskiego kina, która weszła w życie w marcu 2017 roku.

Ustawa precyzyjnie definiuje zakres i mechanizmy państwowego wsparcia dla produkcji, dystrybucji i promocji kina. Co istotne, równie precyzyjnie definiuje ona, czym jest „narodowe kino”. Specjalnie powołana w tym celu Rada ds. Państwowego Wsparcia Kina przyznaje każdemu filmowi starającemu się o państwową dotację specjalne punkty umożliwiające otrzymanie „certyfikatu narodowego filmu”. Do podstawowych kryteriów należy produkcja filmu na terytorium Ukrainy, udział ukraińskich filmowców i aktorów oraz kwestia językowa: język ukraiński albo krymsko-tatarski muszą stanowić 90 procent wszystkich dialogów.


W praktyce z kategorii „narodowego kina” wyłączono filmy realizowane w języku rosyjskim. Spowodowało to wiele kontrowersji w środowisku filmowym. Zaprotestowali zwłaszcza ci twórcy, dla których język rosyjski jest językiem ojczystym. Siergiej Łoźnica nazwał pomysł dubbingowania swojego filmu „Donbas” dziwnym i nienaturalnym. Jego zdaniem w Ukrainie „wszyscy rozumieją rosyjski”, dlatego kwestia językowa nie powinna stanowić problemu. Jednakże dla wielu twórców ukraińskiej polityki kulturalnej ten argument przestał mieć znaczenie. Uważają, że ukraiński język i kultura muszą być promowane systemowo, a kino jest jednym z podstawowych narzędzi do realizacji tego zadania. Tym bardziej że wymóg wprowadzony przez nową ustawę obnażył słabość miejscowych studiów filmowych, mających problem z produkcją ukraińskiej ścieżki dźwiękowej i ukraińskiego dubbingu, jak również problem niewystarczającej znajomości języka ukraińskiego przez niektórych ukraińskich aktorów.

Wątpliwości części środowiska filmowego wzbudził również zwiększający się zakres państwowej ingerencji w sztukę. Ilienko w wywiadzie dla „Ukraińskiej Prawdy” nie ukrywał, że kierowana przez niego instytucja najchętniej finansuje filmy, które mogą stać się narzędziem kształtowania samoświadomości Ukraińców jako nowoczesnego narodu. Za pomocą tematycznych konkursów promowano zwłaszcza filmy dotyczące ukraińskiej walki narodowowyzwoleńczej w XX wieku oraz te odnoszące się do najnowszej historii Ukrainy. Oliwy do ognia dolał ogłoszony w 2018 roku przez Ministerstwo Kultury program wsparcia „patriotycznych filmów”, którego budżet wyniósł tyle, ile cały budżet Dzierżkina. Choć dla niektórych patriotyczne kino tożsame jest z propagandą, warto zapoznać się ze szczodrze finansowanymi przez państwo ukraińskimi produkcjami ostatnich lat. Zdaniem Ilienki tworzą one nowoczesny kontekst kulturowy Ukrainy, a jednocześnie z coraz mniejszymi kompleksami wkraczają w przestrzeń europejskiego kina.

„Bohaterowie nie umierają”

Jednym z największych ukraińskich przebojów ostatnich lat jest film „Cyborgi. Bohaterowie nie umierają”, opowiadający o walkach o lotnisko w Doniecku zimą na przełomie lat 2014 i 2015. Przydomek „cyborgi” obrońcy lotniska zawdzięczają niezłomności i wytrwałości, podsumowanej w popularnych słowach „oni wytrzymali, nie wytrzymał beton”. Reżyser Achtem Seitabłajew nie bał się użyć w filmie języka patosu. Już w trzeciej minucie słyszymy zdanie: „Żaden prawdziwy mężczyzna nie może siedzieć w domu, gdy wróg atakuje nasz kraj”. Bohaterowie w postapokaliptycznej przestrzeni zrujnowanych budynków rozmawiają o Gogolu i o tym, dlaczego warto walczyć za ojczyznę. Mają świadomość, że własnymi rękami tworzą historię. Jeden z nich mówi nawet, że „my też staniemy się legendą na kilka następnych stuleci”. Seitabłajew w jednym z wywiadów zauważył, że granicą oddzielającą patriotyzm od propagandy jest wyłącznie kwestia smaku i estetyki, gdyż w obu chodzi o uczucie dumy z bycia obywatelem własnego kraju. Swój film wzorował raczej na „Szeregowcu Ryanie” Stevena Spielberga niż na monumentalnych dziełach radzieckiej propagandy. Połączenie profesjonalnej realizacji i autentycznych dialogów, które powstawały dzięki konsultacjom z prawdziwymi „cyborgami”, z klarownym ideologicznym przesłaniem pozwoliło na stworzenie patriotycznego filmu, który ogląda się bez uczucia zażenowania.

Trudniej pozbyć się tego uczucia w przypadku nowych filmów historycznych. Dobrze przy tym pamiętać, że kino podejmujące tematy „białych plam” w ukraińskiej historii przez dekady borykało się z problemem niedofinansowania. Zmieniło się to po 2014 roku, czego wymownym przykładem jest kariera reżysera Ołesa Janczuka. Janczuk zadebiutował w 1991 roku pierwszym ukraińskim filmem podejmującym temat Hołodomoru. Jednakże kolejne projekty – poświęcone bohaterom związanym z Ukraińską Armią Powstańczą (UPA) – realizował bez jakiegokolwiek wsparcia państwa, głównie ze środków ukraińskiej diaspory w USA i Kanadzie. W 2014 roku ten „patriotyczny dorobek” został doceniony i Janczuk wybrany został dyrektorem Kijowskiej Wytwórni Filmowej im. Oleksandra Dowżenki i przewodniczącym Narodowego Związku Filmowców Ukrainy. W końcu otrzymał również państwowe pieniądze na film o Symonie Petruli, który – z powodu braku funduszy – czekał na realizację kilka lat. Fabuła filmu oparta jest o fikcyjny pamiętnik, dzięki któremu odkrywamy losy Petruli, a także powody jego klęski i emigracji do Paryża. Skądinąd fascynująca biografia jednego z liderów Ukraińskiej Republiki Ludowej została sprowadzona do dydaktycznej opowieści o dobrych, ale niepotrafiących się porozumieć Ukraińcach oraz złych bolszewikach. Jak zauważył znany ukraiński krytyk filmowy Igor Grabowicz, Janczuk trzyma się kanonów kina radzieckiego i jedynie zmienia wektor oceny historycznych postaci, z negatywnej na pozytywną. Bohaterowie filmu są zatem jak „wycięci ze sterylnego świata propagandy”, a nie z prawdziwego życia.


Podobne zarzuty „patriotyzmu na granicy, a nawet poza granicą zdrowego patosu” postawiono „Czarnemu krukowi” w reżyserii Tarasa Tkaczenko. Film jest długo wyczekiwaną ekranizacją bestsellerowej powieści Wasyla Szklara pod tym samym tytułem, opowiadającą o walce ukraińskich powstańców z Chłodnojarskiej Republiki (1919–1922) z bolszewikami. Zbiórkę środków na kręcenie filmu rozpoczęto zaraz po ukazaniu się książki w 2009 roku. Planowano, że film wyreżyseruje Jerzy Hoffman, znany z bardzo popularnego w Ukrainie „Ogniem i mieczem”. Jednak Hoffman odmówił, określając powieść Szlara jako „nacjonalistyczną, antyrosyjską i ksenofobiczną”. W nowych warunkach politycznych, w 2016 roku Dzierżkino przyznało projektowi środki i film wszedł na ekrany trzy lata później.

Głównym bohaterem jest weteran I wojny światowej, który chciałby ułożyć sobie spokojne życie z młodą żoną, z dala od wielkiej polityki i wichrów historii. Jednak zachowanie neutralności w sytuacji, gdy bolszewicy rujnują jego kraj, jest niemożliwe. Dlatego dołącza do czarnych kozaków i stopniowo staje się symbolem, mitycznym jeźdźcem, nieustraszonym wojownikiem o wolność. Jak wyjaśnia reżyser filmu, bohater, choć pragnie spokoju, zdaje sobie sprawę, że nie może dłużej tolerować wydarzeń, które dzieją się w jego ojczyźnie. Dlatego ta historia sprzed stu lat „jest historią wielu naszych ludzi, którzy biorą dziś udział w operacji antyterrorystycznej we wschodniej Ukrainie. (…) Mam nadzieję, że wielu będzie mogło rozpoznać siebie w bohaterach «Czarnego kruka»”.

„Chajtarma”Achtema Seitabłajewa, „Atlantyda” Walentyna Wasjanowicza, „U311 Czerkasy” Tymura Jaszczenko



Jednak być może dla wielu ukraińskich ochotników i ochotniczek łatwiejsze będzie utożsamienie się z bohaterem filmu „U311 Czerkasy” Tymura Jaszczenko, ukraińskiego reżysera od kilku lat mieszkającego w Warszawie. W filmie przedstawiona jest oparta na prawdziwych wydarzeniach historia ostatniej jednostki na Krymie, która w 2014 roku pływała pod ukraińską banderą. Heroizm głównych bohaterów jest cichy i pozbawiony wielkich słów. Misza, witany z honorami po powrocie do rodzinnej wioski, nie czuje się dobrze w roli „bohatera”, któremu wiesza się ordery i poświęca szkolne uroczystości. Zrobił po prostu to, co należało zrobić, tak jak kapitan Czerkasów, który nie zdecydował się na poddanie trałowca Rosjanom.

Koniec z radzieckimi komediami

Kino patriotyczne nie musi ograniczać się do filmów o heroicznych zmaganiach. Pylyp Ilienko wielokrotnie podkreślał, że film patriotyczny to taki, który tworzy ukraińską przestrzeń kulturową i wypiera z niej obce, przede wszystkim rosyjskie, produkcje, które latami zalewały ukraińskie kina i kanały telewizyjne. Ważną rolę odgrywają tu komedie, które przyciągają przed ekrany największą liczbę widzów. Zdaniem Ilienki nowe produkcje mają pozwolić na to, by Ukraińcy żartowali ukraińskimi żartami, a nie żartami z radzieckich komedii. Nieprzypadkowo filmy takie jak „Przygody S Mikołaja” i „Tylko cud” ukazały się w okolicy świąt i Nowego Roku. Mają one stać się alternatywą dla tradycji milionów obywateli byłego Związku Radzieckiego, którzy do dzisiaj w sylwestra oglądają „Szczęśliwego Nowego Roku” Eldara Riazanowa. „Tylko cud” to rodzinna bajka, w której młody bohater musi pokonać liczne przeszkody, by znaleźć lekarstwo dla śmiertelnie chorego ojca. Z kolei „Przygody S Mikołaja” dzieją się współcześnie, a młodzi rezolutni bohaterowie, wspierani przez roztrzepanych rodziców, muszą wybawić Świętego Mikołaja z opałów, aby uratować magię świąt. Oba filmy kręcone były w niesamowitej scenerii zimowych, pokrytych śniegiem Karpat. Wyraźny trend promowania piękna rodzimej przyrody w nowych ukraińskich filmach może być sposobem na pobudzenie turystyki, także tej wewnętrznej, słabo rozwiniętej w Ukrainie.

Inną ciekawą produkcją ostatnich lat jest „Hucułka Ksenia” w reżyserii Oleny Demjanenko. O tym, że państwo poważnie traktuje kino rozrywkowe może świadczyć fakt, że film otrzymał na realizację równie pokaźne środki co „Cyborgi”. W muzycznej komedii, opartej na wątkach z ukraińskiej operetki z 1938 roku, utwory wykonują fenomenalne Dakh Daughters, za co zresztą zostały nagrodzone prestiżową Złotą Dzygą. Bohaterem filmu jest Amerykanin ukraińskiego pochodzenia, który zostaje wysłany przez ojca w rodzinne Karpaty, aby tu dowiedział się więcej o swoim pochodzeniu oraz znalazł ukraińską żonę. Choć w filmie aż roi się od wątków folklorystycznych i ludowej kolorystyki, to mamy tu również pokazany nowoczesny świat przedwojennych karpackich uzdrowisk, do których zjeżdżali tłumnie eleganccy kuracjusze. Mimo świetnych recenzji film nie okazał się kinowym sukcesem.


Dużo większą popularnością cieszą się wzorowane na zachodnich komedie romantyczne, z prostą fabułą i obowiązkowym szczęśliwym zakończeniem. W czołówce najbardziej kasowych ukraińskich filmów są trzy kolejne części „Szalonego wesela”, którego fabułę zapożyczono z francuskiego przeboju „Za jakie grzechy, dobry Boże?” Philippe’a de Chauverona. Podobnie oklepany wątek znajdziemy w kinowym hicie z 2018 roku „Ja, ty, on, ona”, gdzie para bohaterów, stojąca u progu rozwodu, otrzymuje jeszcze jedną szansę na uratowanie swojego związku. Co ciekawe, film, który wyreżyserował obecny prezydent Wołodymyr Zełenski (jednocześnie zagrał w nim główną rolę), jest pierwszą w pełni ukraińskojęzyczną produkcją studia filmowego Kwartał-95. Do tego czasu wszystkie jego produkcje realizowane były w języku rosyjskim, włączając w to kultowy już serial „Sługa narodu”, o skromnym nauczycielu historii, który został ukraińskim prezydentem.

Art house po ukraińsku

Ukraińskich komedii trudno szukać w polskich kinach. Natomiast mogliśmy oglądać u nas, na przykład w ramach festiwalu Ukraina! Festiwal Filmowy, który odbywa się od 2016 roku (ostatnio także w wersji online), takie filmy jak „Do domu” w reżyserii Narimana Alijewa, „Atlantyda” Walentyna Wasjanowicza czy „Złe drogi” Natalii Worożbyt. To dzieła mierzące się z tematem trwającej wojny nie poprzez heroiczną narrację, a z perspektywy traumy dotykającej jednostkę. W apokaliptycznej „Atlantydzie” widzimy zrujnowane industrialne krajobrazy Donbasu i bohaterów szukających swojego miejsca w powojennej rzeczywistości. Choć reżyser w zapadającej w pamięć scenie seksu w ciężarówce z martwymi ciałami sugeruje, że „miłość może pokonać śmierć”, to po seansie wcale nie jesteśmy tego pewni. Z kolei film Alijewa z 2019 roku jest kameralną opowieścią o relacji ojca i syna, krymskich Tatarów wmieszanych w losy dziejącej się wojny. Ojciec, grany przez Achtema Seitabłajewa, chce pochować swojego syna na Krymie, zgodnie z muzułmańską tradycją, dlatego wyrusza w daleką podróż z jego ciałem.


Alijew i Seitabłajew to zresztą twórcy, dzięki którym możemy mówić o pojawieniu się krymskotatarskiego kina. „Chajtamra” z 2013 roku, w reżyserii tego drugiego (Seitabłajew zagrał tu również główną rolę), nazwana została przez „Kyiv Post” pierwszym filmem krymskotatarskim. Jednocześnie jest to pierwszy film pełnometrażowy opowiadający historię tragicznej deportacji Tatarów krymskich w 1944 roku. Reżyser, który sam urodził się w Uzbekistanie, „na wygnaniu”, trzy lata później uzyskał od Dzierżkina fundusze na realizację „Cudzej modlitwy”. Dzieło to przybliża historię Tatarki krymskiej, która w czasach II wojny światowej uratowała na Krymie kilkadziesiąt żydowskich dzieci, najpierw przed nazistami, a potem przed wojskami NKWD.

Mniejszym echem odbiły się w Polsce filmy, które w udany sposób nawiązują do tradycji ukraińskiego kina poetyckiego. Tradycja ta, sięgająca „Ziemi” Ołeksandra Dowżenki, opiera się na fundamentalnych pytaniach o związki człowieka z przyrodą, a także światem ludowych, symbolicznych odczuć i wyobrażeń. Rozkwitające w latach 60. kino poetyckie wykorzystywało motywy z ukraińskiego folkloru i wątki etnograficzne, by odwzorowywać magiczną wizję rzeczywistości, a jednocześnie nie stroniło od ważnych tematów politycznych i społecznych. Podobne połączenie znajdziemy w „Wulkanie” Romana Bondarczuka, którego akcja dzieje się współcześnie w małym miasteczku na granicy okupowanego przez Rosję Krymu. Młody reżyser, uczeń samego Jurija Ilienki, legendy kina poetyckiego, w kinie pełnometrażowym zadebiutował wspomnianym wcześniej „Surowym montażem”. Trudno uwierzyć, że jego dziełem jest również surrealistyczny „Wulkan”, gdzie sceny przejeżdżających przez południowe stepy rosyjskich czołgów mieszają się ze śpiewami kobiecego chóru, wykonującego ludowe pieśni. Poczucie odrealnienia i zanurzenia w onirycznych wizjach znajdziemy również w „Kiedy padają drzewa” Marysi Nikitiuk. Debiut młodej pisarki i reżyserki z Kijowa pełen jest odniesień do ukraińskiego folkloru i realizmu magicznego. W filmie przeplatają się różne, rzeczywiste i magiczne, światy, co czyni go jednocześnie surową diagnozą brutalnej postsocjalistycznej prowincji i piękną wizualnie opowieścią o dorastaniu i poszukiwaniu swojego miejsca w życiu.

*

Rewolucja w ukraińskim kinie trwa. Trwa również wojna. Twórcy i twórczynie ukraińskiego „patriotycznego kina” od kilku tygodni pokazują swój patriotyzm, walcząc czy zagrzewając do walki współobywateli i światową opinię publiczną. Do oddziałów samoobrony zaciągnął się Achtem Seitabłajew, Oleg Sencow, a także wielu aktorów, których mieliśmy okazję oglądać w ukraińskich produkcjach ostatnich lat. Wiemy już, że nie wszyscy powrócą. W kwietniu tego roku na ekrany miał wejść nowy wojenny dramat Seitabłajewa, „Myrnyj-21”. Jedną z ról zagrał w nim popularny ukraiński aktor Pasza Lee. Aktor, który zaciągnął się do wojska pierwszego dnia rosyjskiej inwazji, zginął w wyniku ostrzału Irpienia przez Rosjan, pomagając w ewakuacji mieszkańców miasta.