Kwestia języka
Bucza, 4 kwietnia 2022

9 minut czytania

/ Literatura

Kwestia języka

Wołodymyr Rafiejenko

Nie chciałem porzucać pisania po rosyjsku, bo to język mojego dzieciństwa, pierwszych książek i pierwszych słów. Ale 24 lutego 2022 roku postanowiłem: żadnego tekstu po rosyjsku nigdy już więcej nie wydam

Jeszcze 2 minuty czytania


Trwa drugi miesiąc oporu Ukrainy wobec pełnowymiarowej inwazji Rosji. Przeczytałem przed chwilą w wiadomościach Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych Ukrainy, że rosyjscy żołnierze zniszczyli przez ten czas ponad 60 ukraińskich świątyń i budowli religijnych. A ileż zostało zniszczonych zabytków, unikalnych zespołów architektonicznych, miast i miasteczek o absolutnie wyjątkowej atmosferze, z ich pamięcią, z ich kulturą lokalną, której nigdy już nie uda się przywrócić. W Mariupolu Rosjanie wykorzystywali cerkwie prawosławne jako stanowiska ogniowe dla karabinów i moździerzy, w tym do strzelania w ludność cywilną.

W Kijowie bardzo celnie uderzyli w okolicę memoriału w Babim Jarze. Babi Jar to unikalne kijowskie uroczysko, gdzie podczas niemieckiej okupacji Kijowa w latach 1941–1943 niemieccy okupanci prowadzili masowe egzekucje ludności cywilnej, nacjonalistów ukraińskich, radzieckich jeńców wojskowych, a także Żydów i Romów – z powodów rasowych. W ciągu zaledwie dwóch dni, 29 i 30 września 1941 roku, w Babim Jarze rozstrzelanych zostało prawie 34 tysiące Żydów. Zgodzicie się, że ten fakt już sam w sobie jest bardzo wymowny. Okazało się, że Hitlera dzieli od Putina tylko jeden krok. I ten krok został postawiony. W tym akcie niemieccy i rosyjscy faszyści odnaleźli siebie nawzajem.

Gwoli sprawiedliwości należy zauważyć, że Niemcy, chwała Bogu, już dawno zrobili, co tylko możliwe i niemożliwe, żeby odpokutować swoją winę. Z Rosjanami to się nie uda. Bo wszystko, o czym wyżej wspomniałem, pokazuje jedną z głównych cech rosyjskiej kultury – prawdziwie praktyczne podejście do wszelkich przedmiotów i kwestii kulturowych, widzialnych i niewidzialnych, w tym również do chrześcijaństwa, które rosyjskie państwo zawsze przedstawiało jako swój fundament i opokę. Moździerze strzelające do cywilów ze świątyń i rakiety uderzające w stare cmentarze to doprawdy cecha prawdziwie uduchowionego narodu. Tylko prawdziwy naród – boży posłaniec – może z taką determinacją i skutecznością działać w sferze religijnej i kulturalnej.

Wiadomości z Mordoru (tak zazwyczaj Ukraińcy między sobą nazywają Rosję), zwłaszcza w tych dniach, kiedy Ukraina broni się przed totalnym zniszczeniem, które niesie armia wyzwolicieli ze Wschodu, wywołują w głowie i sercu każdego rozsądnego człowieka coś w rodzaju mentalnego stuporu. Niezależnie od tego, jak bardzo jest ukryta, duchową wielkość Rosji czuć tu na każdym kroku. Wcale nie tak łatwo zrozumieć jej sensy, choć jest to bardzo ważne – trzeba umieć czytać tę obszerną księgę rosyjskiej duszy. Choćby po to, by pojąć stopień jej odklejenia od rzeczywistości.

Na przykład 28 marca pojawiła się informacja o tym, że do Dumy Państwowej Federacji Rosyjskiej wniesiony został projekt ustawy o uznaniu za rodaków wszystkich, którzy posługują się językiem rosyjskim „i należą do narodów, które historycznie zamieszkują terytorium Rosji”, a także osób, „których bezpośredni przodkowie urodzili się lub mieszkali na terytorium Federacji Rosyjskiej”. Na liście narodów, które historycznie zamieszkują na terytorium Rosji, znaleźli się i Białorusini, i Ukraińcy. Uważam, że to wprost fantastyczne. Przyjść, zniszczyć miasta i wsie, zabijać, gwałcić, rujnować przedszkola i oddziały położnicze, zabytki i biblioteki, a potem, tak przy okazji, może w ramach głównego prezentu, uznać, że żadne granice nie istnieją. Że oni to wszystko robili, znaczy się, nie dlatego, że są najeźdźcami, tylko jako prawdziwi gospodarze waszej ziemi.

Rozumiecie chyba, o czym mówi ten projekt ustawy? O tym, że „russkij mir” sam z siebie nie ma końca. Zakończyć go można tylko poprzez przerwanie wszelkich z nim kontaktów, uniemożliwienie mu choćby potencjalnej ekspansji. Rosja, zdaniem Rosjan, jest wszędzie – tam, gdzie znajdzie się choćby jeden człowiek, który w codziennym życiu używa (albo potencjalnie mógłby używać) języka rosyjskiego. Na świecie jest niestety bardzo dużo ludzi, którzy znają ten język. I znaleźć ich można wszędzie. Skądinąd projekt ten doskonale współbrzmi ze stanowiskiem Ławrowa, rosyjskiego ministra spraw zagranicznych, który podczas jednej z rozmów pokojowych wypowiadał się w tym duchu, że Rosja nie naruszała ukraińskich granic, bo w ogóle nie uważa Ukrainy za niepodległe państwo.

Argumentacja językowa nie po raz pierwszy pojawia się w toku wojny rosyjsko-ukraińskiej, która oczywiście rozpoczęła się nie 24 lutego 2022 roku, tylko znacznie wcześniej – w 2014, kiedy wydarzyło się to, co potem Rosjanie nazwali „rosyjską wiosną”. Tę argumentację, z gruntu cyniczną i bezzasadną, doskonale znam i rozumiem. Rzecz w tym, że do 2014 roku mieszkałem w Doniecku, na wschodzie Ukrainy. A potem wkroczyły tam rosyjskie bojówki, zajęły moje miasto, a ja i moja rodzina musieliśmy wyjechać. Bo od razu stało się jasne, że przyszli złodzieje, rabusie, gwałciciele, przyszedł „russkij mir” w swojej najbardziej dobitnej postaci. I doskonale pamiętam, że jednym z argumentów za wspieraniem, a w istocie założeniem i utrzymywaniem na własny koszt, pseudopaństwowych tworów Donieckiej i Ługańskiej Republiki Ludowej była właśnie retoryka językowa. Wiosną 2014 roku Rosjanie na cały świat rozgłaszali, że bronią w Donbasie „ludności rosyjskojęzycznej”.

Ale mnie i mojej żony, i jeszcze milionów takich jak my, nigdy nie trzeba było na naszej ziemi bronić, póki nie przyszli „obrońcy”, zasłaniający się dyskursem językowym i kulturowym. To prawda, mój język ojczysty to rosyjski. Ale przez całe swoje życie, do jego czterdziestego piątego roku, swobodnie mówiłem i pisałem w tym języku, równocześnie uważając się za Ukraińca. Oczywiście czytałem po ukraińsku, ale mówiłem po rosyjsku i książki swoje pisałem po rosyjsku, bo moje miasto było rosyjskojęzyczne. Powiem więcej, moje pierwsze wyższe wykształcenie to filologia rosyjska. I nigdy w moim kraju nikt mi złego słowa nie powiedział i krzywdy z tego powodu nie zrobił.

Ale po wydarzeniach 2014 roku postanowiłem, że muszę nauczyć się ukraińskiego, mało tego, że będę go znać na takim poziomie, żeby móc po ukraińsku pisać książki. I zacząłem uczyć się języka. Robiłem to przede wszystkim po to, żeby dla każdego było jasne: język ukraiński to nie problem. To nie może być problem. To radość, to cud, który przydarza się człowiekowi na przecięciu różnych światów językowych. I tak oto moją najnowszą powieść „Mondegreen”, wydaną w tym roku przez wydawnictwo Uniwersytetu Harvarda, napisałem właśnie po ukraińsku.

Do 24 lutego 2022 roku sądziłem, że będę pisać jedną powieść po rosyjsku, jedną po ukraińsku – i tak przez całe życie, ilekolwiek będzie mi tego życia dane. Nie chciałem porzucać pisania po rosyjsku, bo jest to język mojego dzieciństwa, mojej rodziny, język pierwszych książek i pierwszych słów, które w swoim życiu wymówiłem. Ale po tym koszmarze, który w ostatnich tygodniach Rosja przyniosła na ukraińską ziemię, ostatecznie postanowiłem, że żadnego tekstu po rosyjsku nigdy więcej nie wydam. Kropka.

3 marca prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski rozmawiał z przedstawicielami rosyjskich mediów. Powiedział między innymi, że nikt nigdy nie wyrządził językowi rosyjskiemu w Ukrainie większej szkody niż Putin i jego „operacja specjalna”. I jest to absolutna prawda. Ale rzecz nie tylko w języku. Rzecz w kulturze jako takiej. Jestem pewien, że odczuwana przeze mnie i miliony moich rodaków niezdolność do rozmawiania i pisania po rosyjsku łączy się teraz z odrazą do kultury rosyjskiej jako takiej, która utraciła prawo równorzędnego współistnienia z innymi dyskursami kulturowymi, właściwymi dla naszego kraju.

Rosyjskie elity intelektualne powinny zrozumieć, że to właśnie one, nikt inny, przyczyniły się do narodzin i rozwoju, po pierwsze, imperialnego, totalnie wyższościowego spojrzenia nie tylko na ukraiński język i kulturę, ale też na język i kulturę każdego innego narodu. Ta wyższość tkwi w samej podstawie rosyjskiej matrycy kulturowej. Po drugie, po wszystkim, czego rosyjscy żołnierze dopuścili się na naszej ziemi, po zagładzie ukraińskiej ludności cywilnej, która zresztą trwa nadal, kiedy piszę te słowa, cały naród rosyjski, cała jego kultura powinna odczuć ciężar popełnionych zbrodni. Trzeba ich zmusić, by za to zapłacili, zmusić, by spojrzeli w oczy niewinnym dzieciom i kobietom zabitym przez ich żołnierzy, wykarbować na ciele ich kultury jedno słowo: „mordercy”. I niechaj niosą je dalej i robią z tym wszystko, co im podpowie ich zagadkowa rosyjska dusza.

Przełożyła Katarzyna Kotyńska

Tekst opublikowany dzięki wsparciu KBF – instytucji kultury Miasta Krakowa i operatora programu Kraków Miasto Literatury UNESCO – w ramach solidarności z twórcami i twórczyniami ukraińskimi.
logo