Ciężar przeradza się w słodycz
fot. Molly Daniel

7 minut czytania

/ Muzyka

Ciężar przeradza się w słodycz

Mateusz Witkowski

Nilüfer Yanya łączy ze sobą indie, pop, soul, rock, jazz, R&B i co tam jeszcze checie. To nie żadna retromania czy muzyczny cosplay, ale prawdziwa demonstracja kompozytorskiego talentu

Jeszcze 2 minuty czytania

W eseju „Co to jest muzyka popularna?” z 1983 roku Chris Cutler przewidywał popową rewolucję, której efektem miała być nowa, wyemancypowana względem przeszłości muzyka. Aby tak się stało, niezbędne były nowe narzędzia, rozumiane tu w bardzo dosłowny sposób. Muzykę miały zbawić przede wszystkim syntezatory. Dziś wiemy już, że wszelkiej maści elektronika może zarówno umacniać muzyczne status quo (patrz: niekończący się 80's revival, którego jesteśmy świadkami), jak i prowadzić słuchaczy w zupełnie nowe rejony. Wiemy jednak również, że nie trzeba radykalnie zrywać z przeszłością, aby stworzyć coś doskonale własnego i intrygującego. 

Na swoim debiutanckim albumie z 2019 roku, „Miss Universe”, angielsko-turecko-irlandzko-barbadoska wokalistka i kompozytorka Nilüfer Yanya balansowała gdzieś na pograniczu wspomnianych możliwości. „Miss Universe” było niewątpliwie płytą pełną błyskotliwych kompozycji, syntezą popowych zdobyczy z (przynajmniej) czterech poprzednich dekad. Płytą niemal skrojoną pod letnie festiwale, pełną nośnych, popowych numerów, które dopiero po kilku przesłuchaniach odsłaniały swoje prawdziwe oblicze. Ubrana w nobliwą koncept-albumowość, „Miss Universe” sygnalizowała przy tym obawy przed demaskacją, pozwalała artystce ukryć się za – niekoniecznie zajmującą – opowieścią o fikcyjnej firmie WWAY HEALTH, która spaja cały album.

Od debiutu minęły już jednak trzy lata. W obecnych okolicznościach: to niemal epoka. Yanya zdążyła w tym czasie nagrać m.in. EP-kę „Feeling Lucky?”, zawierającą „Day 7.5093”, jeden z najlepszych utworów w jej dotychczasowej karierze, oraz wydać kompilację wczesnych utworów „Inside Out” (2021). Przede wszystkim jednak zdołała odpowiedzieć sobie na pytanie, jaką artystką tak naprawdę jest (spoiler: wybitną) i czy chciałaby obwieścić ten fakt światu (znów spoiler: na szczęście tak). To sugeruje jej druga płyta „PAINLESS” .

Nie należy ona do albumów, które narzucałyby się nam swoją obecnością. Więcej: słuchane wyrywkowo, bez odpowiedniej koncentracji, może nawet sprawiać wrażenie płyty dość jednostajnej, płaskiej, wręcz nużącej. W miejscu, w którym „Miss Universe” zaserwowałaby nam wybuchowy refren, dostajemy zręczny pochód basu, który po prostu musi nam wystarczyć (jak w „the dealer”). Retroparkietowy nastrój „tears” został zamieniony na subtelną melodyjność, jak m.in. w „shameless”. Zamiast gęstych aranżacji pojawia się tu precyzja i asceza (np. „company”). I w tym rzecz: „PAINLESS” wymaga skupienia, ale nie ze względu na nadmierną złożoność czy piętrowość kompozycji, ale ze względu na swoją surowość i zamiłowanie do detali. Takich jak choćby rozrzucone między lewym i prawym kanałem „left, right, left, right” z „L/R” czy pajęczynowate arpeggia z „try”, którym towarzyszą piękne melodie wokalne Yanyi oraz chórzystów.

Najistotniejszą zmianą wydaje się jednak rezygnacja z masek i póz przybieranych przez Yanyę na debiucie. Gatunkowy eklektyzm i sztafaż w postaci zmyślonej firmy WWAY HEALTH (wraz z parodiami reklam pojawiającymi się między autorami), cała ta, przewidywalna i przyciężka postmodernistyczna ironia, sprawiały, że wiedzieliśmy co prawda, o czym jest mowa – nie wiedzieliśmy jednak, kto mówi. „PAINLESS” sprawia wrażenie płyty skrajnie ekshibicjonistycznej, to transmisja z wewnętrznego rozpadu, Nilüfer Yanya, mat. promocyjneNilüfer Yanya, mat. promocyjnepłyta naznaczona bólem związanym z rozstaniem, problematyzująca kwestię cierpienia wpisanego nieuchronnie w jakąkolwiek relację miłosną. Doskonale słychać to choćby we wspomnianym „shameless”, w którym padają słowa: „You can hurt me / If you feel like / If it feels good / Then it’s alright”. Albo w fenomenalnym „midnight sun”, zawierającym tak udane frazy jak „Love is raised by common thieves / Hiding diamonds up their sleeves”.

Prawdziwą naturą „PAINLESS” jest bowiem ambiwalencja: breakbeatowe i triphopowe podkłady perkusyjne towarzyszą tu czystym lub opatrzonym pogłosem partiom gitary, głos Yanyi zazwyczaj zawieszony jest gdzieś między obojętnością a całą gamą niesprecyzowanych emocji. Niepozorne i nie do końca przystępne, wydawałoby się, kompozycje pękają tak naprawdę od chwytliwych motywów. Całość brzmi ciepło, wręcz organicznie, a jednocześnie tajemniczo i nieludzko, w czym niewątpliwie duża zasługa współpracowników i producentów w postaci Andrew Sarlo, Bulliona, Jazzi Bobbiego i Wilmy Archer. Być może pokonanie tych sprzeczności zajmie nam więcej niż jedno przesłuchanie, z całą pewnością jednak „PAINLESS” zrewanżuje się słuchaczowi za jego wysiłki. Tym bardziej że początkowy ciężar z czasem przeradza się w słodycz i (być może złudną – bo czy czegokolwiek możemy być tutaj pewni?) nadzieję reprezentowaną przez singlowe „anotherlife”, zakotwiczone w millenijnych mariażach popu i R&B.

Rezygnacja ze skrajnego eklektyzmu nie oznacza jednak, że Yanyi nie zdarza się sięgać po sprawdzone wzorce. Można wręcz odnieść wrażenie, że na „PAINLESS” nadzwyczaj chętnie wkracza na eksplorowane wcześniej terytoria. Jej wielkość polega jednak na tym, że nawet wówczas jawi się nam jako Nilüfer Yanya, PAINLESS, ATO 2022Nilüfer Yanya, PAINLESS”,
ATO 2022
pionierka. Słuchając „In Your Head” z debiutu, zastanawiałem się, jak to możliwe, że numer ulepiony z garażowych klisz brzmi tak świeżo. Tym razem zachodziłem w głowę, w jaki sposób udało się jej rzucić nowe światło na tak szlachetne, ale zgrane inspiracje. Oczywistym wydają się nawiązania do shoegaze’u. W „the dealer”, poza brytyjską sceną breakbeatową, słychać też Liz Phair. „midnight sun” to przecież momentami czyste Radiohead. Mamy również dynamikę spod znaku The Breeders („belong with you”), indie-wariacje na temat soulu i jazzu à la Everything but the Girl i wiele, wiele innych mniej lub bardziej oczywistych nawiązań. Na każdym z nich wokalistka odciska swoje indywidualne piętno, czyni je czymś własnym. 

To nie żadna retromania czy muzyczny cosplay. To prawdziwa demonstracja kompozytorskiego talentu i dowód dojrzałości. Yanya pozostaje „artystką, która łączy ze sobą indie, pop, soul, rock, jazz, R&B” i co tam jeszcze chcecie. Przede wszystkim jednak na „PAINLESS” staje się na dobre Nilüfer Yanyą.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych)