Inaczej niż w Paradise
fot. Michael Cina

8 minut czytania

/ Muzyka

Inaczej niż w Paradise

Łukasz Lubiatowski

Utwory Galchera Lustwerka wybrzmiewają migotliwym tonem nostalgii za (wyimaginowanym) czasem beztroski i ufności w moc klubowej utopii, ale też melancholii towarzyszącej „upadkowi w dorosłość”

Jeszcze 2 minuty czytania

Nieokiełznany strumień obrazów i dźwięków serwowanych przez algorytmy zniekształca poczucie czasu i nie sprzyja przywiązaniu do kulturowych artefaktów sprzed lat. Debiut Galchera Lustwerka przetrwał jednak w kolektywnej świadomości całą dekadę. Jego materiał „100% Galcher” opublikowany jako mixtape w 2013 roku wreszcie ukazał się na podwójnym winylu. Jak się okazuje, wydawnictwo wciąż aktywizuje internetowy komentariat, choć przecież producent od początku programowo pomniejszał wagę swych estetycznych gestów. Już sam artystyczny pseudonim muzyka (naprawdę nazywa się Chris Sherron) jest znacząco nieznaczący: Galcher Lustwerk to nazwa wygenerowana przez formularz zabezpieczeń CAPTCHA. Publikację „100%” anonimowy wówczas twórca opatrzył zwięzłym komentarzem: To kilka kawałków i stemów z 2012 skompilowanych w promomiks. Mam nadzieję, że się Wam spodoba – tak jakby udostępniał niedopracowane demówki. Oryginalna hybryda house’owych rytmów, syntezatorowych akordów i rapowych melodeklamacji znalazła jednak zaskakująco licznych odbiorców, którzy zmęczeni intensywnością tanecznych maratonów rozważali na forach: po co iść naćpanym do klubu, skoro można po prostu posłuchać tego albumu?”.

Sherron pochodzi z Cleveland. Z Midwestu, którego wybudowane nad brzegami Wielkich Jezior metropolie Detroit i Chicago są kolebką house’u i techno. Choć nie dalej niż po drugiej stronie jeziora Erie narodziły się dźwięki definiujące współczesność, dla nastolatka z „C-Town” kluby Motor City były równie odległe jak te londyńskie. Przyszły producent nowinki poznawał dzięki telewizji, kopiowanym płytom CD oraz muzycznej prasie. Gigantów tanecznej sceny zza miedzy: Carla Craiga i Larry’ego Hearda usłyszał po raz pierwszy na didżejskim miksie dodanym do jednego z magazynów. Swoje pierwsze producenckie próby Galcher wypalał na płytach CD, pełnometrażowy debiut opublikował jednak na skromnym brytyjskim blogu Blowing Up the Workshop. Bez promocyjnego budżetu i marketingowej strategii, głównie dzięki środowiskowej „szeptance”, kompilacja przykuła uwagę nowych sieciowych centrów opinii – portali Resident Advisor, Fact Magazine i Juno.

Galcher Lustwerk „100% Galcher”, Ghostly International 2022Galcher Lustwerk, „100% Galcher”, Ghostly International 2022Nagrywając „100%”, Lustwerk korzystał z prostego set-upu: laptop z Abletonem, syntezator i maszyna perkusyjna, podręczny kaseciak i tani mikrofon. Najistotniejsze było dla niego, by szybko i na bieżąco, często zaraz po przebudzeniu, rejestrować pomysły. Mimo to Galcher objawił duży talent do tworzenia chwytliwych akordowych sekwencji i smak w selekcji elektronicznych barw. Dobierane przez niego ciepłe syntezatorowe brzmienia roztaczają dyskretną hipnagogiczną aurę, a oszczędnie dawkowane pogłosy i delaye dodają dźwiękom subtelnej głębi. Utwory Lustwerka wybrzmiewają migotliwym tonem nostalgii za (wyimaginowanym) czasem beztroski i ufności w moc klubowej utopii, ale też melancholii towarzyszącej „upadkowi w dorosłość”.

Na „100%” dominują niespieszne tempa, a bity z rzadka brzmią twardo i natarczywie. Nietrudno się domyślić, że Lustwerk uważnie słuchał klasyków – house’owego maestro Larry’ego Hearda (aka Mr. Fingers), weteranów Detroit (wspomniany już Craig, Drexciya i Moodymann), braci Burrell z nowojorskiej Nu Groove czy berlińskiej ekipy Basic Channel. W jego nagraniach wciąż tli się czarna energia afrofuturystów i żar rave’owej rewolty, lecz kody z przeszłości są tu filtrowane przez współczesną wrażliwość zdystansowanego estety-erudyty i, co najistotniejsze, skonfrontowane z autorską formułą rapowego monologu.

Muzyka, nie tracąc parkietowych walorów, uwodzi szorstkim, ale osobistym tonem, wyraźnie odmiennym od konfesyjnej dosłowności twórców indie rocka czy narcystycznej ostentacji gwiazd hip-hopu. Głos Lustwerka, jego niski męski tembr, często zostawiony w miksie bez producenckiego szlifu, wzbogaca deephouse’owe kompozycje o narracyjny konkret. Nie on pierwszy wprowadza rap do formuły tanecznej – te nurty przenikają się i rywalizują od lat 80., a napięcie między nimi do dziś użyźnia mainstreamowy pop (vide Beyoncé czy Drake). Melorecytacje na „100%” trudno jednak oceniać według gatunkowych norm hip-hopu. Liryczną kreację można tu zapewne odczytywać według autobiograficznego klucza, jednak Sherron, który wywodzi się z czarnej klasy średniej i zdobył artystyczne wykształcenie, nie zabiega o street credibility. Zamiast rapowej ekwilibrystyki wybiera sztukę elipsy – teksty buduje z pojedynczych słów, krótkich fraz, impresjonistycznych skojarzeń, powtarzanych znużonym barytonem jakby w półśnie lub halucynacyjnym zwidzie. To nie rapowy storytelling, lecz mantra insomniaka. Jednym z wzorów dla Lustwerka był zapewne faworyt z młodości – Karl Hyde z Underworld, który tworząc repetycyjne konstrukcje z wykorzystaniem quasi-reklamowych sloganów, niejednokrotnie osiągał intrygujący poetycki efekt. Przypomina się też mamrotanie Tricky’ego i jego poetyka haszowych omamów.

Kodeinowa ekspresja niektórych twórców trapu (czy mumble rapu – choć to późniejsze określenie) miała z kolei uświadomić Sherronowi, że hiphopowy kanon można dekonstruować z nonszalancką kreatywnością. To właśnie raperzy ośmielili młodego producenta do publikacji nagrań w formie mixtape’a. Galcher ułożył mix z autorskich kawałków (stąd tytuł), na wzór hiphopowych twórców, którzy w podobnej formie (np. w serwisie Datpiff), bez pośrednictwa wytwórni, rozpowszechniali własne dokonania. Brudnopisowa konwencja okazała się trafnym wyborem – swobodny przepływ myśli i nastrojów, słów i dźwięków na „100%” pozwala na szczególnego rodzaju introspekcyjny wgląd – łatwo dostroić się do swobodnego flow opowieści Lustwerka. 


Choć to miłość do muzyki klubowej i zabawy dały mu impuls do pracy, Galcher nie tworzy tanecznych bangerów ani rave’owych hymnów. Fragmenty rozmytych wspomnień nocnych odysei, zblurowanych flashbacków po dragowych odlotach, mętnych reminiscencji z parkietu zostają na „100%” okiełznane w formule spontanicznego, autorefleksyjnego zapisu. Wewnętrzne skupienie i niemal kontemplacyjny namysł (niesprzeczne z delikatnym rozstrojeniem zmysłów) zastępują intensywność doświadczenia ekstatycznego. To nie eksces, a sublimacja pragnień: „wabi-sabi shit”, jak mówi sam producent, ukształtowały go jako twórcę. W znakomitym „Kaint” z mglistych akordów wyłania się powtórzone kilkukrotnie pytanie: remember?”. Można w nim usłyszeć zarówno echo rave’owego zatracenia, jak i zachętę do treningu uważności i sztuki dystansu, które oswajają zgiełk. Lustwerk daje świadectwo przelotnych olśnień, kruchych epifanii, a swoją twórczość adresuje do tych, którzy mogą sobie pozwolić jedynie na kontrolowany haj.

W utworach Galchera Lustwerka wybrzmiewa tęsknota za hedonistycznym ekscesem, karnawałowym wywróceniem porządku, ale przecież zdaje on sobie sprawę, że muzyka taneczna nie odgrywa już transgresyjnej roli. Dorastając, zawsze marzyłem o rave’ach, ale one w zasadzie zniknęły, gdy osiągnąłem pełnoletność – wspomina w notatkach dołączonych do winylowej reedycji. Kultura klubowa dawno straciła ten utopijny powab i rebeliancki sznyt. Przed laty w takich klubach jak nowojorski Paradise Garage, Warehouse w Chicago, Hacienda w Manchesterze czy berliński Tresor kształtowały się rytuały nocnych wtajemniczeń, krystalizowały tożsamościowe kody seksualnych czy etnicznych mniejszości i formowały wspólnoty, których wpływ wykraczał daleko poza lokalne środowiska. A dziś wezwanie lose yourself to dance brzmi jak marketingowa klisza, współczesne kluby pasują natomiast do definicji nie-miejsca Marca Augé – to użytkowe przestrzenie przelotnych spotkań i instant przyjemności.

Złota era rave jest już tylko projekcją naszych aktualnych tęsknot. Siła autorskiej wizji Galchera Lustwerka tkwi w ożywianiu tej kontrkulturowej fantazji jako prywatnego mitu. Utopijne impulsy i nieuchwytne pragnienia mogą odradzać się w formie olśnień poszatkowanej pamięci, rozpalonej siłą house’owego bitu.