Samotnik wśród mitów

Bartosz Staszczyszyn

Rasista i geniusz literackiej grozy, seksualny asceta, zimny racjonalista i zwolennik faszyzmu, erudyta i niewolnik własnego dzieciństwa. Lovecraft widziany oczami S.T. Joshiego to artysta i człowiek o wielu, nie zawsze ciekawych, obliczach

Jeszcze 3 minuty czytania


Jednym z najbardziej kompletnych mitów, jakie stworzył w swym życiu Howard Phillips Lovecraft, był ten dotyczący jego samego. Fani niesamowitych opowieści samotnika z Providence przez lata powtarzali historie o jego wyobcowaniu, szukając w nim wyjaśnienia pełnych grozy opowiadań. Mit pisarza, dzięki efektownym uproszczeniom, przysłonił jego twórczość. Badacze twórczości Lovecrafta zapełnili wiele szpalt papieru opowieściami o jego edypalnym związku z nadopiekuńczą matką, snuli domysły o nerwowych załamaniach i psychicznych zaburzeniach. Chętnie pisano o rasizmie Lovecrafta, jego faszystowskich sympatiach i awersji do seksualności.

S.T. Joshi, „H.P. Lovecraft. Biografia”.
Przeł. Mateusz Kopacz, Zysk i S-ka, Poznań,
1180 stron, w księgarniach od stycznia 2011
Lektura biografii S.T. Joshiego pokazuje, jak miałka była większość tych cokolwiek bulwarowych rozważań. Opowiadając o Lovecrafcie, jego literaturze, filozoficznych sympatiach i życiowych wybojach, Joshi pokazuje, że efektowne intelektualne wytrychy, którymi otwierano opowieści Lovecrafta, wyważały wprawdzie interpretacyjne drzwi, ale równocześnie niszczyły subtelną otoczkę tej prozy.

Biografia Lovecrafta choćby z racji objętości (1200 stron!) przeznaczona jest dla fanów autora „Zewu Cthulhu”,  na tyle nim zainteresowanych, by pochłonąć pełną niuansów opowieść o jego życiu. Paradoksalnie – właśnie dla nich książka Joshiego może się okazać lekturą przykrą – wywraca bowiem  dogmaty, burzy stereotypy, jakimi obrosła postać pisarza i daje prztyczka w nos tym, którzy chętnie przyjmowali powtarzane przez lata nieprawdy.

Nieprzyjemnie może poczuć się choćby Michel Houellebecq. Gdyby autor eseju „H.P. Lovecraft. Przeciw światu, przeciw życiu” (pol. wyd. 2007, przeł. Jacek Giszczak) sięgnął dziś po książkę Joshiego, musiałby zapłonąć ze wstydu. „Miłosny list erudyty”, jak o eseju Houellebecqa pisał Stephen King, przy tej opasłej biografii okazuje się wprawdzie bardzo sentymentalny, ale mało erudycyjny. Pełen ładnych bon motów tekst francuskiego pisarza powiela bowiem wszystkie stereotypowe opinie o Lovecrafcie – jego samotniczym życiu, kompleksach, niechęci do psychoanalizy Freuda i toksycznym związku z matką. Houellebecq ma więcej entuzjazmu niż wszyscy bohaterowie jego powieści razem wzięci, z pasją akolity ogłasza ex cathedra, że opowieści niesamowite pisane przez klasyka horroru były buntem przeciw „bolesnemu, pełnemu rozczarowań życiu”, a Lovecraft zmarnował się w imię buntu wobec złej epoki pchającej ludzkość w stronę zagłady.

Houellebecq nie wymyślił niczego nowego. Jego grzechem była nie nadinterpretacyjna inwencja, ale intelektualne lenistwo. Od lat w kręgach mniej lub bardziej fanatycznych miłośników klasyka jego mit przyjmuje się równie łatwo, co „mitologia Cthulhu” zapoczątkowana przez pełne niezwykłości opowiadania pisarza. Książka S.T. Joshiego, pierwsza pełna biografia Lovecrafta wydana po polsku, ma szansę nadwątlić fundamentalne „prawdy” o autorze „Cienia spoza czasu”.

Samotność przy Angell Street

Rozprawiając o osobliwej życiowej filozofii Lovecrafta, Houellebecq pisał, że jest on „wzorem dla każdego, kto chciałby się dowiedzieć, jak zmarnować życie i  ewentualnie, stworzyć jakieś dzieło”. Lovecraft bardzo lubił widzieć w sobie samotnika z wyboru – „w głębi serca jestem samotnikiem, który będzie miał niewiele do czynienia z ludźmi, gdziekolwiek się pojawi” – pisał do swej ciotki pod koniec lat dwudziestych. Nie był jednak przesadnie szczery.

Lovecraft prowadził bowiem całkiem intensywne towarzyskie życie. Może nie był bawidamkiem, ale często gościł na literackich salonach. Gdy w latach dwudziestych wyjechał do Nowego Jorku, jego życie było wręcz ciągiem kawiarnianych pogaduszek, spotkań „gangu” literatów, osobliwej literackiej konfraterni założonej przez młodych autorów z kręgów weird fiction. Także później, gdy wrócił do rodzinnego Providence, nie był sam – jednocześnie prowadził korespondencję z kilkunastoma, jeśli nie kilkudziesięcioma osobami, a jego listy nierzadko miały trzydziestostronicową objętość.

Lektura książki Joshiego rozwiewa wątpliwości dotyczące rzekomego izolacjonizmu Lovecrafta. Pokazuje natomiast, jak narodził się prywatny mit pisarza, przybliżając czasy spędzone przez niego w mieszkaniu przy Angell Street. Lovecraft był niewolnikiem swojego dzieciństwa, rodzinnego domu i nadopiekuńczej matki, której zawdzięczał dwa najważniejsze kompleksy: fizycznej brzydoty oraz braku wykształcenia.

Na zawsze pozostał niewolnikiem Angell Street. Zawsze był też dzieckiem Nowej Anglii i miłośnikiem swego rodzinnego miasta. „Gdy miałem trzy lata, odczuwałem dziwną magię i fascynację wiążące się ze starymi domami sędziwego wzgórza Providence” – przyznawał w jednym z listów. To tutaj rozgrywały się młodzieńcze opowieści pisarza, a architektura Providence stała się po latach jednym z fundamentów Lovecraftowskiej „psychotopografii”.

Pisząc o rodzinnych stronach, autor „Zewu Cthulhu” pisał też o sobie, nie bojąc się autobiograficznych nawiązań. W opowiadaniu „Coś na progu” opisywał przygody podobnego sobie chorowitego jedynaka, w „Przeklętym domu” przywoływał zasłyszane u dziadka niezwykłe historie, a w młodzieńczym „Dagonie” przedstawiał osobnika o zaburzonej psychice, nawiązując w ten sposób do własnych „niby-załamań”. Providence go ukształtowało. Nic dziwnego, że po latach to właśnie rodzinne miasto uznaje się za głównego bohatera wielu jego opowiadań. „Bez kolonialnej atmosfery nie jestem w stanie oddychać” – przyznawał, jakby świadomy tego, że Providence jest jego bezpiecznym więzieniem.

Pod rękę z Mussolinim

Biografia i wizerunek Lovecrafta pełne są paradoksów, niedomówień i jawnych przekłamań. Jedno z nich każe widzieć w nim człowieka obrażonego na swoją epokę, odcinającego się od niej i niewrażliwego na jej wpływy. Młodzieńcze fascynacje klasycyzmem, późniejsza miłość, jaką poczuje do dziewiętnastowiecznych racjonalistów i literatury Poego, każą widzieć w nim człowieka obojętnego na  burzliwe czasy. A jednak uważnie czytany Lovecraft okazuje się dzieckiem swej epoki, jej nieodrodnym, choć zbuntowanym synem.

Ten miłośnik klasycyzmu, rzekomo niezainteresowany epoką, znakomicie wpisywał się w jej mody. Jak wielu innych popierał modny u progu lat dwudziestych ruch antyalkoholowy. I choć swe poparcie dla idei prohibicji  argumentował dość specyficznie (twierdził, że pod wpływem alkoholu „nawet Amerykanie” mogą stoczyć się do cokolwiek zwierzęcego poziomu „obcokrajowców”), jednoczył się z resztą społeczeństwa zgorszonego alkoholizmem.

Nie był też odosobniony w  rasistowskich i nacjonalistycznych przekonaniach. Pochwalał ograniczenie praw imigrantów, opowiadał się za nieprzyjmowaniem analfabetów na amerykańską ziemię i głosił, że nowo przybyli powinni porzucać swe narodowe tradycje i asymilować się z prawdziwym amerykańskim społeczeństwem, czyli dziedzicami brytyjskiej kultury. Autor „Dagona” aż do śmierci był miłośnikiem aryjskości przekonanym o wyższości białego człowieka nad innymi rasami. Jego zapiekłość częściowo nie może dziwić – w młodości była ona dziedzictwem patrycjuszowskiej tradycji, kulturowego spadku. Dość powiedzieć, że jako młody chłopiec Lovecraft był właścicielem kota o wdzięcznym imieniu Czarnuch.

Niestety – innych „czarnuchów" lubił Lovecraft zdecydowanie mniej, a rasistowskie tropy są licznie rozsiane po jego opowiadaniach. W „Koszmarze w Red Hook” Lovecraft wydał z siebie „wrzask wściekłości i obrzydzenia na widok «obcych», którzy odebrali Nowy Jork białym ludziom”, w „Widmie nad Insmouth” opowiadał o tragicznych konsekwencjach krzyżowania się ras, a do tego samego wątku nawiązywał we wczesnym „Arthurze Jermynie”. Także utopijny świat Wielkiej Rasy, opisany przez niego w „Cieniu poza czasem”, skrojony jest według iście faszystowskich zasad.

Przekazane prze rodzinę rasistowskie przekonania przybrały szczególnie obrzydliwą formę w czasach Wielkiego Kryzysu, który dla Lovecrafta stał się ostatecznym przyczynkiem do „nawrócenia na socjalizm”. Zwłaszcza wtedy wyostrzyła się w pisarzu antysemicka fobia i nienawiść wobec czarnych, o których paszkwilancko pisał jako o człekopodobnych zwierzętach. Dziś postawa Lovecrafta wydaje się absurdalna – pisarz o subtelnym intelekcie, bez wątpienia wielki erudyta przez lata podzielał przekonania natywistycznego motłochu i do końca życia nie zmienił swych zapatrywań, starając się jedynie lepiej je uzasadnić. Nie sposób zrozumieć jego rasistowskiej fiksacji – człowiek, który ożenił się z Żydówką i którego serdecznym przyjacielem był Loveman, Żyd i homoseksualista,  jednocześnie popierał faszyzm Mussoliniego, a o Hitlerze pisał: „Wiem że z niego błazen, ale, na Boga, lubię tego faceta!”, dzieląc z nim przekonanie o konieczności ograniczania żydowskich wpływów na nie semickie kultury.

Smutny materialista

Pisząc o rasizmie Lovecrafta Joshi ani przez moment nie próbuje go usprawiedliwiać. Jednocześnie nie pozwala, by jego polityczne sympatie, choćby najgłupsze, przysłaniały prawdę o wielkim intelekcie. Był bowiem osobowością niezwykłą. Jako małe dziecko został miłośnikiem greckich i rzymskich poetów. Był „najprawdziwszym poganinem” zachwyconym starożytnymi mitologiami. Gdy w wieku ośmiu lat odkrył Poego zobaczył, że stworzony w jego wyobraźni „błękitny firmament Argos i Sycylii pogrąża mrok miazmatycznych wyziewów grobowca”. To właśnie klasycy oraz Poe ukształtowali pisarską przyszłość Lovecrafta. Dopiero po latach poznał Dunsany’ego oraz Arthura Machena, walijskiego (a nie irlandzkiego, jak pisze Joshi) anglokatolika, którego twórczość fascynowała Lovecrafta, pomimo sympatii Walijczyka do religii i mistycyzmu.

W odróżnieniu od Machena Lovecraft był bowiem radykalnym materialistą. Swoją fascynację ideą wielkiego kosmosu łączył z niechęcią wobec ludzkiego gatunku. Lovecraft-ateista był odporny na romantyczne wizje człowieka. „Czymże jest śliczna nimfa? Węgiel, wodór, azot, kapka lub dwie fosforu i innych pierwiastków – wszystko skazane na rychłą zagładę” – pisał w jednym ze swych tekstów. Podzielał mechanistyczny materializm, który znajdował u presokratyków i Hobbesa, Helwecjusza, Darwina i Thomasa Henry’ego Huxleya. Lektura ich dzieł potwierdzała jego dziecięce intuicje, że oto człowiek jest jedynie prochem, chwilą w ogromie czasu.

Drażniła go wizja Boga, jako tego, który zawiadywałby kosmicznym porządkiem dla dobra człowieka, skarlałej rasy, której się wyrzekał. Nie potrafił uwierzyć w istnienie Absolutu, a wiarę postrzegał jako rzecz niemal niegodną szlachetnego umysłu, dowodząc jednocześnie, że „religia wciąż jest zjawiskiem użytecznym dla całej tej trzody, pomagającym jej odpowiednio się prowadzić, dającym sporą dozę spełnienia, którego nie byliby w stanie czerpać skądinąd”. Zawsze był pełen pogardy wobec ludzi nieszlachetnych. Masa, motłoch, gawiedź – budziły w nim obrzydzenie.

Gardził więc wszystkim, co postrzegał jako pospolite i niskie. Także ludzką seksualnością. O erotycznym życiu Lovecrafta pisano wiele. Jedni z ciekawością tabloidowych pismaków szukali w aseksualności Lovecrafta przyczynków do jego psychicznych problemów, inni, jak Victoria Nelson, autorka „Sekretnego życie lalek” (pol. wyd. Universitas 2009, przeł. A. Kowalcze-Pawlik) próbowali otwierać prozę i poezję Lovecrafta przy użyciu psychoanalitycznych kluczy.  Joshi stara się nie powielać żadnej z tych strategii. Autor „Biografii” imponuje intelektualną powściągliwością i niechęcią wobec kuszących uproszczeń. Opisując fascynującą historię małżeństwa Lovecrafta z Sonią Greene, podnosi wprawdzie problem seksualnego życia pisarza, ale robi to bez pogoni za sensacją. Pamięta o słowach Lovecrafta, że „erotyka jest instynktem niższej klasy, jest to cecha raczej zwierzęcia niż szlachetnej ludzkiej istoty”, ale nie wyciąga z jego aseksualności zbyt daleko idących i efektownych wniosków.

Bo Joshi jest biografem mądrym i uważnym. Interesuje go prawda życia, a nie mit autora. Nie traktuje swego bohatera z uległością fana, lecz jest krytyczny. Wieloletnie badania pozwalają mu nie tylko dotrzeć do prawdy, ale w literackim geniuszu dostrzec ludzką małość, nikczemność i słabość. Z łatwością wyłapuje autokreacje Lovecrafta, których pełno w jego listach i surowo ocenia  niektóre z jego postępków czy przekonań.

Przede wszystkim jednak – kreśli poruszający obraz nieszczęśliwego człowieka. Pisze o nieprzystosowaniu, które skazuje Lovecrafta na skrajną biedę. Widzi wielkiego pisarza w jego codzienności. Opisuje zmagania z finansowymi niedostatkami, wieczną zależność od majątków matki, żony i dwóch ciotek, wreszcie – o Lovecrafcie zmuszonym do podejmowania prac akwizytora, biletera czy korektora-wyrobnika. Z jego opowieści wyłania się portret utkany z paradoksów. Przewrotna opowieść o człowieku, który umarł w nędzy, by po latach stać się jedną z ikon kultury – o ironio! – popularnej.

 Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).