Watykan dream

Bartosz Staszczyszyn

Filmowcy kurczowo trzymają się wydeptanych ścieżek i – nierzadko cynicznie – odcinają kupony od sławy i świętości swego bohatera. Ich Papież jest produktem z luksusowego magazynu: wygląda jak połączenie celebryty z dobrotliwym dziadkiem

Jeszcze 3 minuty czytania

Dwa papieskie obrazy, które goszczą aktualnie na ekranach polskich kin – dokumentalny „Jan Paweł II. Szukałem was” Jarosława Szmidta oraz fabularne „Trzy minuty: 21.37” Macieja Ślesickiego – pokazują, jak upośledzona jest nasza zbiorowa wrażliwość estetyczna, gdy opowiadamy o religijności, wierze i Bogu. Zdarzają się wprawdzie artyści, którzy próbują dotknąć tajemnic wiary, ale pośród kilku malarzy, nielicznych prozaików i poetów, próżno szukać filmowca. Nie brak za to twórców, którzy zgrzebnie grają z naszą religijną estetyką, szafują elementami odpustowej cepelii, trącają struny sentymentalizmu i antyintelektualnej polskiej religijności. Filmowe opowieści o Janie Pawle II jak w soczewce skupiają w sobie nasze narodowe słabości, uwypuklają kompleksy i pokazują absolutną nieumiejętność rozmawiania o religii.

Nasz człowiek w Watykanie

Nie dotyczy to wyłącznie nadwiślańskich filmowców. Całe kino papieskie rozpostarte jest między estetyką wielkich symboli i wątpliwych, acz dętych metafor (których nie ustrzegł się także, ironiczny zazwyczaj, Maciej Ślesicki) i katalogowym blaskiem kredowego papieru. Ten ostatni oślepia zwłaszcza w przypadku dokumentu Szmidta – filmu sprawnie opowiedzianego i nieźle skonstruowanego, lecz podobnego do dziesiątków innych dokumentów o pontyfikacie Jana Pawła II. Zamiast szukać nowego języka do opowiedzenia o jednym z największych Polaków, reżyserzy fabuł i dokumentów kurczowo trzymają się wydeptanych ścieżek, powielają sprawdzone schematy i – nierzadko cynicznie – odcinają kupony od sławy i świętości swego bohatera. Ich Papież jest produktem z luksusowego magazynu: wyretuszowany, ukazany w blasku wygląda jak połączenie celebryty z dobrotliwym dziadkiem.

„Trzy minuty: 21:37”, reż. Maciej Ślesicki.W „Światowej encyklopedii kina religijnego”, zredagowanej cztery lata temu przez Adama Garbicza i ks. Marka Lisa, znajdujemy aż osiemnaście haseł rozpoczynających się od słów „Jan Paweł II”. Prócz postaci samego Papieża, wszystkie pozostałe to tytuły filmów opowiadających o Karolu Wojtyle i jego życiowej drodze. Nie są to, rzecz jasna, wszystkie produkcje poświęcone osobie polskiego Papieża. Tych jest bowiem kilkaset, pochodzą z różnych krajów, z różnych epok. Różne są ich tonacje i estetyczne wybory twórców. Tym, co łączy większość znanych nam filmów papieskich, jest obrazkowa łatwość, z jaką opowiadają o człowieku, jego wyborach, poświęceniu, wierze.

W kinie papieskim zaobserwować można tę samą tendencję, która dominuje na rynku literackich wydawnictw poświęconych Papieżowi. Niegdysiejsze publikacje, często skromne edytorsko i drukowane na podłej jakości papierze, dziś wyparte zostały przez kolejne tomiszcza z kredowego papieru, w twardych, nierzadko całkiem zdobnych oprawach, pełne pięknych zdjęć, sentymentalnych wspomnień i krótkich, wielkich cytatów. O ile jednak patrząc na niektóre papieskie książki sprzed lat, odnieść można wrażenie, że ich autorzy, redaktorzy i wydawcy, starali się dzięki nim ocalić esencję papieskich nauk (w kinie próbowali tego choćby Krzysztof Zanussi i Andrzej Trzos-Rastawiecki), dziś nie mamy już wątpliwości, że większość spośród ogromnej liczby publikacji i filmów ma jedynie kusić religijnym kiczem i łechtać narodową próżność. Wszak to Papież-Polak, „nasz Lolek”, który opowiadał o wadowickich kremówkach i był ucieleśnieniem polskiej wersji mitu pucybuta i milionera, tym razem przeniesionego w kościelne i duchowe dekoracje.

Papież-Polak dawał nadzieję w mrocznych, a słusznie minionych czasach. Napawał dumą, był jednym z nas, bohaterem z naszego „dalekiego kraju”. Wystarczy rzut oka na tytuły polskich dokumentów poświęconych Papieżowi, by dostrzec, jak istotna dla spojrzenia na jego pontyfikat była ta narodowa identyfikacja. Subtelne hasła w rodzaju „Z Wadowic do Watykanu” Kazimierza Błahija, „Papież z Polski” Andrzeja Trzosa-Rastawieckiego, „Papież u górali” Witolda Zadroskiego oraz „Jan Paweł II w Łodzi” Zygmunta Skoniecznego, nie tylko rzeczowo zapowiadały treść filmowych opowieści, ale też przypominały, że ich bohater jest dziedzicem naszej polskiej tradycji, dzieckiem tej ziemi.

W kleszczach hagiografii

Filmy poświęcone Janowi Pawłowi II tworzone są w taki sposób, jakby ich głównym przeznaczeniem było zapełnienie pomieszczeń Filmoteki Watykańskiej. Reżyserzy kolejnych obrazów opowiadają o Karolu Wojtyle, jego drodze duchowej, biografii, naukowej i kościelnej karierze, ale nie starają się poruszyć widzów. Ich bohater jest świętym z obrazka. Zawsze taki sam. Opowieści o Janie Pawle II nie uciekają się do poetyki kina religijnego, ale dziarsko sięgają po zgrane schematy hagiograficznych filmowych biografii.

Ich twórcy zdają się bowiem podzielać banalną wiarę w to, że na kinowym ekranie dobro musi być nudne, zaś zło – głębokie. W końcu nikt nie ma wątpliwości, że kino Michaela Hanekego jest kinem wielkich etycznych wyzwań, że obrazy zła, które kreśli austriacki twórca, czynią je głębszym i ważniejszym. Kiedy natomiast myślimy o Jimie Sheridanie, irlandzkim reżyserze o moralistycznych skłonnościach, portretującym często ludzi moralnie niezłomnych (postać matki w „Mojej lewej stopie”, ojciec głównego bohatera „W imię ojca”), ciężar gatunkowy jego kina wydaje się nieporównanie mniejszy. Kinowe zło jest złudne i pociągające niczym Joker z filmowego „Batmana”, zaś dobro jest zazwyczaj tak posągowe, że nie sposób odnaleźć w nim walorów dramatyzmu.

Niestety, kino papieskie także nie potrafi przełamać tego stereotypu. W oczach reżyserów, którzy opowiadają o Karolu Wojtyle i jego życiowej drodze, biografia Papieża nie jest drogą trudnych wyborów, zwątpienia, ludzkich dramatów. Jest drogą do świętości z całym jej dobrodziejstwem. Ta świętość odbiera człowieczeństwo, sprawia, że filmowy papież staje się postacią papierową. Gdy w filmie „Jan Paweł II. Nie lękajcie się” Jeffa Blecknera widzimy sceny kolejnych dramatów głównego bohatera: śmierć jego matki i brata, nie jesteśmy konfrontowani z postacią tragiczną. Reżyser traktuje swego bohatera jako osobę skończenie spójną, jednolitą. Wiemy, że następuje wydarzenie egzystencjalnie ważne, lecz nigdy nie czujemy jego wagi. Wszystko jest pokazane jako część boskiego planu, a końcem trudnej drogi ma być Stolica Piotrowa.

„Jan Paweł II. Szukałem was”,
reż. Jarosław  Szmidt.
Opowiadając o młodym Karolu Wojtyle, twórcy filmowi patrzą na niego jako na przyszłego Papieża, projektując na młodego chłopca te cechy charakteru, które właściwe były ich dorosłemu bohaterowi. Nie jest dziełem przypadku, że tak wiele spośród najnowszych obrazów poświęconych Janowi Pawłowi II budowanych jest z serii retrospekcji. Między jedną a drugą sentymentalną sceną z przeszłości na moment przenosimy się w przyszłość, by przypomnieć sobie dorosłą postać Jana Pawła II. Ten zabieg z jednej strony ułatwia reżyserom szybkie poruszanie się między najbardziej malowniczymi epizodami papieskiego życia, z drugiej zaś sprawia, że publiczność cały czas identyfikuje młodego bohatera z Papieżem, którego zna najlepiej. I choć jest to oczywista i w pełni zrozumiała narracyjna strategia, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że na poziomie psychologicznym dokonuje się na widzach pewnego wymuszenia.

Święte oburzenie

Kino papieskie ma swojego odbiorcę. Dość dobrze zdefiniowanego i przewidywalnego. To kino ma utwierdzać już wierzących w świętość Jana Pawła II, rozkochiwać na nowo tych, którzy już są zakochani w Papieżu-Polaku. Tyle tylko, że ta właściwość papieskich filmów jest absolutnie sprzeczna z wartościami samego bohatera. Nie ma w nich otwartości na inne spojrzenie, łagodnego misjonarskiego zacięcia. Kino papieskie nie przybliża wartości Jana Pawła II, ale buduje jego mit. Szkoda, bo dobry film o Janie Pawle II musiałby być opowieścią o niezłomności i poświęceniu, o trudach wiary i o tolerancji. Byłby filmem ekumenicznym, uniwersalnym.

Papież pisał niegdyś o języku kina, który „często rezygnuje z bezpośredniej prezentacji rzeczywistości i posługuje się symboliką nie zawsze łatwo zrozumiałą” (Aetatis nova, 1992). Miejmy nadzieję, że prócz pięknych laurek i filmowych ołtarzyków, powstanie kiedyś film przedstawiający postać Papieża, a rezygnujący z „bezpośredniej prezentacji rzeczywistości”. Oglądając kolejne hagiograficzne obrazy mu poświęcone, czekam na film, który będzie opowieścią o czymś więcej niż o realizacji „Watykan dream”, o drodze z Wadowic do Rzymu. Zamiast trzygodzinnych feerii kolorowych zdjęć chciałbym zobaczyć w papieskim kinie opowieść o cenie wiary, nie dewocyjną laurkę, lecz obraz wart interpretacji.

Aby taki film powstał, filmowcy muszą odważyć się na przełamanie narracyjnych schematów. Że nie jest to zadanie proste, świadczą głośne próby artystycznych reinterpretacji papieskiej drogi. Gdy przed jedenastoma laty, przy okazji stulecia Zachęty, zdecydowano się wystawić rzeźbę Maurizio Cattelana przedstawiającą Jana Pawła II przygniecionego przez meteoryt, rozpętała się mała wojna. Zamiast zastanowienia i refleksji, dla której byłaby idealnym pretekstem i zaproszeniem, ekspozycja wywołała oburzenie. Oburzenie święte – oto bowiem podeptano przyzwyczajenia polskich wiernych. Zamiast dobrotliwego Papy z naściennego obrazka zobaczyliśmy człowieka złamanego, przytłoczonego ciężarem. Nie trzeba było obrzydliwego i cynicznego ataku w stylu Jerzego Urbana, by rozsierdzić polską publiczność. Decydującym argumentem dla krytyków wystawy nie była wcale obraza uczuć, lecz obraza estetyki. Estetyki, której kanony wyznaczają parkowe i przykościelne monumenty z powiatowych miasteczek przedstawiające – podobno – Jana Pawła II.

Patrząc na zdjęcie Arturo Mariego, przedstawiające Jana Pawła II jako starego, chorego człowieka, który przytrzymując się krzyża patrzy na nabożeństwo Drogi Krzyżowej, widzimy dramat człowieka wiary, jego siłę i ból. W kinie zapewne długo czekać będziemy na podobny obraz. Jeśli kiedyś powstanie, z pewnością nie sprzeda się równie dobrze, co melancholijne biograficzne dykteryjki o chłopaku z Polski, który został głową Kościoła.

 Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).