Francisco Goldman, „Sztuka politycznego morderstwa”

Bartosz Staszczyszyn

Wielki reportaż o zabójstwie gwatemalskiego biskupa. „Sztuka politycznego morderstwa” wciąga jak kryminał, ale zdecydowanie mocniej przeraża

Jeszcze 2 minuty czytania

Biskup Juan Gerardi zginął w 1998 roku. Pewnej nocy znaleziono go w garażu z czaszką rozłupaną kawałkiem betonowej płyty. Jego śmierć wydawała się nieprzypadkowa. Dwa dni wcześniej opublikowano bowiem raport „Gwatemala – nigdy więcej”, który ujawniał prawdę o zbrodniach popełnionych przez juntę wojskową od lat 50. do 90. Gerardi był jednym z inicjatorów projektu REMHI, którego twórcy chcieli rozliczenia z przeszłością. Twierdził, że bez uczciwego rozrachunku niemożliwe jest pokonanie głębokich wewnętrznych podziałów w społeczeństwie rozdartym przez przemoc i politykę. Dlatego brał udział w pracach nad czterotomowym raportem, pokazującym jak wojsko dopuszczało się zbrodni na politycznych przeciwnikach, partyzantach i Indianach. Spośród 200 tysięcy ofiar reżimu autorom raportu udało się zidentyfikować przeszło 50 tysięcy. Ich nazwiska zebrane na jednej liście zapełniły cały ostatni tom głośnego dokumentu. Gerardi był niewygodny. Wiedział za dużo, a bał się za mało, by wiedzę ukryć przed resztą świata. Dlatego zginął.

Francisco Goldman, „Sztuka politycznego
morderstwa”
. Przeł. Janusz Ruszkowski,
Czarne, Wołowiec, 432 strony,
w księgarniach od 8 kwietnia
Kto wydał na niego wyrok? Kto wykonał egzekucję? Kto i dlaczego próbował tuszować sprawę? Te pytania powracają w reportażu Francisco Goldmana jak mantra. Na czterystu stronach literackiego śledztwa próbujemy rozwikłać węzły tajemnic, dziwnych zależności i interesów. Jako dzieło reportera śledczego „Sztuka…” okazuje się pasjonującym kryminałem. Goldman skrupulatnie rekonstruuje zdarzenia, na naszych oczach ożywia bohaterów, mnoży zagadki i wątki. Opisując je, mimowolnie (a może całkiem świadomie) żongluje literackimi konwencjami, nastrojami i stylami.

Postaci jego książki są jakby żywcem wyjęte z popkulturowych opowieści. Mamy dziedziczkę fortuny zauroczoną młodym księdzem i sponsorującą jego  luksusowe zachcianki. Mamy kucharkę, której rodzinę łączą iście melodramatyczne relacje oraz księdza podejrzewanego o homoseksualizm. Kryminalna intryga opisywana przez Goldmana znajduje zupełnie niezwykłe kontrapunkty. Obyczajowe obrazki kreślone przez pisarza przypominają fabułę latynoskiego serialu. Na tym zresztą nie koniec. W tajemniczej sprawie morderstwa pojawia się i femme fatale godna kina noir, i rządowy spisek, jakich pełno w thrillerach politycznych, a także domniemany kochanek księdza jakby wyjęty z kart „Matki Boskiej Płatnych Morderców” Fernando Vallejo. W tej feerii niezwykłych, choć przecież rzeczywistych obrazków znajdziemy i takie, które do mrocznej reportażowej materii wprowadzają elementy komedii absurdu. Gdy autor opisuje scenę, w której niedołężny pies  staje się jednym z podejrzanych o zabójstwo i trafia do zamkniętego „aresztu”, nie sposób powstrzymać uśmiechu. Tym bardziej, kiedy dowiadujemy się, że przejęci mieszkańcy Gwatemali na zderzakach samochodów przyklejają nalepki z napisem „Uwolnić Baloo”.

Ale choć opowieść Goldmana miewa różne oblicza, na koniec zostawia nas z obrazem przerażającym. Autor rysuje panoramę społecznej mentalności zniszczonej przez dziesięciolecia terroru. Badając sprawę morderstwa duchownego, mówi o czymś więcej niż o pojedynczym przestępstwie – pokazuje efekty ustawicznego zabijania poczucia wolności i godności w mieszkańcach Gwatemali. Prawicowe rządy, które przez lata dokonywały masakr na swych przeciwnikach (prawdziwych i domniemanych), doprowadziły do mentalnej katastrofy.

Wszyscy bohaterowie żyją w ciągłym lęku. Nikomu nie można ufać, niczego nie można być pewnym. Morderstwa, zamachy i porwania są ponurą codziennością. Nad wszystkim zaś wisi cień Wielkiego Brata – EMP, wojskowej organizacji, której wpływy sięgają najwyższych szczebli władzy, na ulice i za więzienne mury. EMP jest ponadczasowe jak terror, jak układy, korupcja i żądza władzy. Odchodzą kolejni prezydenci, ale starzy druhowie w mundurach wciąż są u szczytu, pociągają za sznurki i kierują podszepty do ucha kolejnego marionetkowego władcy. „Małe kraje mają wielką politykę” –pisał niegdyś Josif Brodski. „Niektóre małe kraje mają jeszcze większe tajne służby” – dodaje Goldman i z reporterską precyzją opisuje ich działania.

Ta opowieść jest lekturą gorzką. Nie tylko dlatego, że podsuwa nam obrazy, których wolelibyśmy nie widzieć, ale też dlatego, że Goldman wątpi w możliwość odkrycia pełnej prawdy o historii tego regionu. Jego reportaż to opowieść o potrzebie pokory wobec faktów. „Sztuka…” skonstruowana jest z kilku rozdziałów opisujących kolejne etapy badania sprawy. Jest zabójstwo, śledztwo, rozprawa, czas odwołań i dziennikarskie post scriptum. Czytając każdą z tych części, odnieść można wrażenie, że autor właśnie odnalazł brakujący element układanki, stworzył pełną, prawdziwą wizję rekonstruowanych zdarzeń. Na naszych oczach ujawnił wszystkie mechanizmy, opisał winnych, rozplątał węzły wzajemnych zależności i rozświetlił ciemne kłębowisko politycznych interesów.

Autor „Sztuki politycznego morderstwa” jest jak histopatolog. W małym wycinku rzeczywistości dostrzega najważniejsze zagrożenia. Nie potrzebuje wcale pisać o dziejach regionu, nie sięga do podręczników i nie kreśli rozległej czasowej panoramy, ale z niepozornej historii wyprowadza opowieść o patologiach władzy, o jej przerostach i wynaturzeniach. Jego książka jest reporterską i literacką biopsją, która wykazuje nowotworowe zmiany w społecznej tkance zniszczonej przez wojskowy reżim. Minimalistyczna i wielka zarazem „Sztuka politycznego morderstwa…” jest dzięki temu lekturą przykrą. I obowiązkową.

 Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).