ZBIEGI OKOLICZNOŚCI:
Wakacje
z Kotem Jeleńskim

Piotr Kłoczowski

Marzenie dzieci, żeby nazajutrz – jak tylko będzie pogoda – popłynąć do latarni morskiej, pozostaje wciąż niespełnione

Jeszcze 1 minuta czytania

Dzieciństwo stanowi w historii Zachodu nawias dwustu lat, od połowy XVIII do połowy XX wieku (kres położyło mu upowszechnienie telewizji). Nie zdziwiłoby mnie, gdyby przyszły historyk poszedł jeszcze dalej, proponując, by podziały literatury ostatnich dwóch wieków na romantyzmy, symbolizmy, modernizmy zastąpić scalonym okresem, w którym czerpie ona swe źródła w dzieciństwie, co nareszcie by dało niezależny od „wpływów” wspólny mianownik dla Chateaubrianda i Prousta, Hölderlina i Rimbauda, Nabokowa i Gombrowicza, Mickiewicza i Miłosza: artystów
w y o b r a ź n i   i n d y w i d u a l n e j.


Ten cytat pochodzi z promiennego, autobiograficznego szkicu, który otwiera „Chwile oderwane” Konstantego A. Jeleńskiego. Prof. Maria Janion prowadziła swego czasu całe seminarium zainspirowane tym fragmentem.

Już teraz, kiedy kwitną akacje, a już na pewno latem, warto powrócić do trzech mitycznych wakacji w literaturze nowoczesnej.

Warto zabrać ze sobą tom Prousta „W cieniu zakwitających dziewcząt”, w którym Marcel spędza pierwsze wakacje nad morzem, w Grand Hôtel Balbec w Normandii. Balbec to w rzeczywistości normandzkie Cabourg. „Kim jest narrator Prousta – Marcel?” – pytał w swojej pięknej książce o Prouście Jan Błoński: „Jest tym, który opowiada swoje poszukiwanie […]. Poszukiwanie czego? Znaczenia znaków, jakie daje mu rzeczywistość”.

W pewne letnie popołudnie minie go na molo roześmiana i niedosiężna Albertyna…

W St. Yves w Kornwalii Leslie i Julia Stephen, rodzice Virginii Woolf, mieli letni dom. Ten dom dziecięcych i młodzieńczych wakacji powróci do Virginii po latach i będzie scenerią jej najpiękniejszej książki „Do latarni morskiej”.

Marzenie dzieci, żeby nazajutrz – jak tylko będzie pogoda – popłynąć do latarni morskiej, pozostaje wciąż niespełnione. Rozpoznajemy je we własnych marzeniach i cierpieniach dzieciństwa.

„W lipcu ojciec mój wyjeżdzał do wód i zostawiał mnie z matką i starszym bratem na pastwę białych od żaru i oszałamiających dni letnich. Wertowaliśmy, odurzeni światłem, w tej wielkiej księdze wakacji, której wszystkie karty pałały od blasku i miały na dnie słodki do omdlenia miąższ złotych gruszek”. To Drohobycz i pierwszy akapit „Sklepów cynamonowych”, wielkiej herezji sierpnia Brunona Schulza.

Te wszystkie letnie miesiące wakacji, dzieciństwa i młodości to jeszcze epoka przedtelewizyjna. Mały Bruno, młodziutka Virginia czy Marcel, nie zaczynają i nie kończą dnia przed ekranem. Jakże często odnajdujemy w sobie nostalgię do tych przedtelewizyjnych czasów, nostalgię do lata i wakacji pełnych zmysłowych znaków rzeczywistości niezapośredniczonej przez piksele i bity…