JOLANTA BRÓZDA-WIŚNIEWSKA: Dlaczego podjął się Pan roli przewodniczącego jury XIV Międzynarodowego Konkursu im. Henryka Wieniawskiego w Poznaniu?
MAXIM VENGEROV: Dyrektor Andrzej Wituski poprosił mnie cztery lata temu, bym wziął na siebie to zaszczytne zadanie. Konkurs znałem od najmłodszych lat, zawsze zaliczałem go do najbardziej znaczących konkursów skrzypcowych. Jestem dumny z tego, że mogę być twórcą jego artystycznej strony.
Maxim Vengerov / arch. Towarzystwa WieniawskiegoLubi Pan oceniać?
Nie lubię. Oszacować czyjś talent to ogromna odpowiedzialność. Właśnie dlatego potrzebuję w jury ludzi o najwyższych kwalifikacjach i mądrości, która pozwoli rozpoznać prawdziwy talent. Członkowie jury to nie tylko skrzypkowie, to znakomici skrzypkowie. Są wśród nich także fantastyczni nauczyciele. Prawie wszyscy sami brali udział w konkursach i mają doświadczenie w roli jurorów.
Oprócz skrzypków jest również dyrygent.
W finale będzie z nami Yurij Simonov, dyrygent-legenda. Jest także altowiolistą, więc rozumie instrumenty smyczkowe. Pracował przez 17 lat jako dyrygent w Teatrze Bolszoj w Moskwie i jest moim nauczycielem dyrygentury. Myślę, że przyszłość dzisiejszych instrumentalistów to nie tylko granie, ale i dyrygentura. W XX wieku role dyrygenta i solisty były rozdzielone, teraz coraz więcej muzyków chce je łączyć. To tak jak w czasach Paganiniego i Wieniawskiego, którzy dyrygowali, kiedy była taka potrzeba, komponowali, a także byli koncertmistrzami. I wszysko to robili równie dobrze. Chciałbym na konkursie nawiązać do tej tradycji, więc w trzecim etapie uczestnicy mają okazję zagrać z innym solistą.
Ma Pan na myśli „Sinfonię Concertante” na skrzypce i altówkę Mozarta…
Dzięki niej będziemy mogli posłuchać muzyków z innej perspektywy. Sama dobra gra dziś już nie wystarczy.
MAXIM VENGEROV
Przewodniczący Jury XIV Międzynarodowego Konkursu Skrzypcowego im. Henryka Wieniawskiego w Poznaniu (8-23 października 2011).
Wirtuoz skrzypiec i altówki, dyrygent i pedagog. Jeden z najwybitniejszych współczesnych artystów-muzyków. Urodził się w 1974 roku w Nowosybirsku w muzycznej rodzinie (matka była śpiewaczką, ojciec oboistą). Gdy miał 5 lat, zaczął się uczyć gry na skrzypcach najpierw u Galiny Tourchaninowej, potem u Zakhara Brona. Jako 10-latek zdobył I nagrodę na Międzynarodowym Konkursie Młodych Skrzypków im. Karola Lipińskiego i Henryka Wieniawskiego w Lublinie. W 1990 roku potwierdził swój nadzwyczajny talent zwycięstwem na Międzynarodowym Konkursie im. Carla Flescha w Londynie. Wtedy także rozpoczął publiczne występy – solowe i z orkiestrami – w najważniejszych salach koncertowych. Na swoim koncie ma liczne nagrania (do tej pory zarejestrował blisko 100 utworów) i nagrody (m.in. tytuł „Artysty roku” miesięcznika „Grammophone”, Nagroda Grammy, „Echo Klassik – 2003” Telewizji Niemieckiej). Duży wpływ na jego rozwój artystyczny miały kontakty m. in. z Mścisławem Roztropowiczem czy Danielem Barenboimem. Studiował także grę na skrzypcach barokowych, altówce, interesuje się improwizacją jazzową, tańcem i dyrygenturą. Gra na instrumentach Stradivariusa, obecnie na „Ex-Kreutzer Stradivari” z 1727 roku. Od 2005 roku jest profesorem Królewskiej Akademii Muzycznej w Londynie. W 1997 roku został honorowym ambasadorem UNICEF-u.
Muzycy powinni być wszechstronni?
Absolutnie tak. Poza tym, to jest konkurs imienia Henryka Wieniawskiego, wspaniałego i wszechstronnego muzyka. Wieniawski wyznaczył nam standardy na co najmniej dziesięć stuleci.
Bardzo ambitna perspektywa.
Nie, to coś normalnego. Ale potrzeba czasu i wzrostu świadomości u muzyków, by zdali sobie sprawę, że jeśli poznają sztukę dyrygowania, będą o wiele ciekawiej grali. Z tego powodu wziąłem trzyletni urlop od gry solo, aby szlifować umiejętności dyrygenckie.
Chciał Pan też dyrygować orkiestrą w finałowym etapie konkursu. Wycofał się Pan jednak z tego pomysłu. Dlaczego?
Wycofałem się, bo teraz jestem zbyt blisko z uczestnikami konkursu, a chcę być jak najbardziej fair wobec nich. Myślę, że gdybym dyrygował, mogłoby to rozpraszać finalistów. Nie jestem już neutralny, oni są częścią mojej duszy.
Pan ma własne doświadczenia z konkursów. Jakie one były?
Wygrałem dwa ważne konkursy: im. Lipińskiego i Wieniawskiego w Lublinie, kiedy miałem 10 lat, oraz im. Carla Flescha w Londynie, gdy miałem 15 lat. Mam z nich bardzo dobre wspomnienia. Były dla mojej gry ostatecznym testem, zwłaszcza konkurs w Londynie. Przekonałem się, jakie mam mocne i słabe strony, a to mogło się stać tylko w konfrontacji z innymi. Musiałem z nimi konkurować, to była dla mnie dodatkowa presja.
Dodatkowa presja – to nie brzmi zachęcająco. I wszyscy uczestnicy konkursu będą musieli się z nią skonfrontować.
Miałem wielkie szczęście, że mogłem wysłuchać prawie dwóch setek młodych ludzi podczas preselekcji w dziewięciu różnych miastach świata. To było konieczne, by wybrać najlepszych z najlepszych, tych, którzy są rzeczywiście gotowi do występu w Konkursie. Wiele wspaniałych talentów nie przeszło przez selekcję. To nie znaczy, że w ogóle się nie nadawali – to po prostu nie był ich czas. Chcę zapewnić publiczność, że Konkurs będzie bardzo interesujący, bo wezmą w nich udział muzycy utalentowani, o bogatej osobowości artystycznej i świetnej technice gry.
XIV Konkurs Wieniawskiego
W dniach 8-23 października w Poznaniu odbywa się XIV Międzynarodowy Konkurs Skrzypcowy im. Henryka Wieniawskiego. O trzy główne nagrody – złoty, srebrny i brązowy medal (i odpowiednio: 30.000, 20.000 i 10.000 euro) – walczy 48 uczestników, których oceniać będzie jury w składzie: Maxim Vengerov (przew.), Zakhar Bron, Bartosz Bryła, Edward Gracz, Erich Gruenberg, Koichiro Harada, Dong-Suk Kang, Leonid Kerbel, Piotr Milewski, Bartłomiej Nizioł, Yuri Simonov, Vera Tsu, Pavel Vernikov. Honorowym przewodniczącym jury jest Ida Haendel.
Transmisje z przesłuchań na dwutygodnik.com, nina.gov.pl, w Programie II Polskiego Radia (także w internecie), w TVP Kultura oraz na stronach organizatora – Towarzystwa im. Henryka Wieniawskiego.
dwutygodnik.com jest patronem medialnym Konkursu.
Czy po wielu godzinach przesłuchań może się Pan podzielić refleksjami na temat młodego pokolenia skrzypków?
Każde pokolenie styka się z problemem, który ja również miałem. Jako 15-, 16-latek, świadomie zdecydowałem, że nie będę dążył do odkrywania niczego nowego. Nie dlatego, że nie chciałem być sobą, ale ponieważ chciałem poznać osiągnięcia moich poprzedników. Mam na myśli wielkich skrzypków, których mogłem słuchać na żywo bądź z nagrań: Heifetza, Ojstracha, Kremera, Perlmanna i innych. Wiele czasu poświęciłem na słuchanie i szlifowanie swojego gustu. Studiowałem też muzykę symfoniczną. Brałem partyturę, 10 nagrań „V Symfonii” Beethovena, słuchałem i zastanawiałem się, co mi się podoba i dlaczego. Zdobywałem wiedzę ze świata zewnętrznego. To było jak pakowanie pustej walizki. Gdy miałem 8, 9 lat, technicznie byłem na tym samym poziomie co teraz, bo zacząłem naukę bardzo wcześnie, jako 5-latek. Ale brakowało mi wiedzy historycznej. Dopiero kiedy miałem wystarczający bagaż, powiedziałem sobie: OK., mogę iść dalej i szukać mojej własnej drogi. I to jest nieprzerwany proces. Kto ciągle studiuje, nigdy się nie nudzi.
Muszę przyznać, że kiedy słyszę młodego pianistę, skrzypka czy wiolonczelistę – utalentowanego i z umiejętnościami na wysokim poziomie – bardzo często brakuje mi siły przekazu, która uobecnia się w dźwięku. Dźwięk niesie energię i informację. Wielu młodych muzyków nie zdaje sobie sprawy z tego, że im więcej studiują, tym bardziej efektywny jest ich dźwięk i tylko wtedy ich interpretacja będzie przekonująca. Moja sugestia: nie odcinajcie się od przeszłości. Drzewo nie może się odciąć od swoich korzeni.
Zapowiedział Pan, że jest gotowy osobiście rozmawiać z każdym uczestnikiem konkursu, który nie przejdzie do finału. Dlaczego?
Już spotkałem się na rozmowie z każdym z prawie dwustu uczestników preselekcji. Myślę, że konkurs nie polega na tym, by powiedzieć: ty jesteś dobry, ty słaby, a ty jesteś nikim. To by było brutalne. Myślę, że bardzo ważne na konkursie są międzyludzkie. Byłoby dobrze, gdyby każdy z 49 uczestników zapomniał o konkursie i zauważył, jak wiele może się nauczyć od innych. To dotyczy również jurorów. Wszyscy jedziemy na tym samym wózku. W innym wypadku konkurs byłby paskudną imprezą.
To, co mówi Pan o „ludzkiej twarzy” konkursu, przypomina mi wywiad dla BBC, w którym opowiadał Pan, jak w pewnym momencie czasowo zawiesił działalność jako solista, bo miał dość kariery typu „bieg chomika na kołowrotku”.
Wartości życia nie mierzy się jednym koncertem, konkursem czy jednym dniem, tylko całym jego przebiegiem. Kiedy będę umierał, nie chcę sobie zadawać pytania: po co u licha grałem na skrzypcach? Miałem błyskotliwą karierę, dużo pieniędzy, ale nie miałem radości z grania. Czy może być coś gorszego?
Robi Pan wiele rzeczy: gra, dyryguje, uczy, ale również działa charytatywnie. Myśli Pan, że muzyka nie wystarcza do szczęścia?
Muzyka wystarcza… i nie wystarcza. Jestem teraz w punkcie zwrotnym mojego życia. Ożeniłem się, w grudniu oczekujemy narodzin dziecka. Biorę udział w wielu pięknych projektach muzycznych, ale niczego nie da się porównać z czekaniem na nowe życie.
Co Pan lubi, a czego nie lubi w skrzypcach?
Lubię to, czego w nich jednocześnie nie lubię. Ze skrzypcami trzeba ciągle walczyć, bo one sprzeciwiają się naturze. Naturalna pozycja rąk to opuszczenie ich w dół. Jeśli się je podnosi, to potem trzeba je opuścić. W takiej pozycji grają wiolonczeliści. Skrzypkowie – odwrotnie. Ale jeśli się to przewalczy, jeśli znajdzie się tę naprawdę wąską drogę do zupełnego rozluźnienia i dostrojenia się do instrumentu, do ludzi z którymi się gra i do sali koncertowej, wtedy dusza się wznosi – i idzie do nieba.
3 października 2011
Materiał pochodzi z „Głosu na Wieniawskiego” – codziennej gazety konkursowej wydawanej przez Towarzystwo im. Henryka Wieniawskiego we współpracy „Głosu Wielkopolskiego” oraz dwutygodnik.com.