„Old and New Elizabethans”. Sophie Daneman (sopran), Ian Bostridge (tenor), Mark Stone (baryton), Philippa Davies (flet), Nicholas Daniel (rożek angielski), Heath Quartet, Elizabeth Kenny (lutnia), Julius Drake (fortepian). Wigmore Hall w Londynie, 21 grudnia 2011.
Ian Bostridge / fot. Ben EalovegaTenor Ian Bostridge jest śpiewakiem, którzy pośród stylów i epok porusza się bez przeszkód jak w strefie Schengen – nikt paszportu mu nie sprawdza. Uchodzi mu Haendel, Mozart, Schubert i Britten. Stare i nowe, ancient and modern. Taki tytuł nosi zresztą jego autorski cykl koncertów, trwający w sezonie 2011/12 w londyńskiej Wigmore Hall. W idei Bostridge’a Ancient and Modern to nie dwóch rycerzy z wrogich obozów, którzy staczają bitwę o rząd dusz. To kobiety – starsza i młodsza, ale obie dojrzałe. Młoda jest pokorna wobec doświadczenia życiowego starszej i chętna do słuchania jej opowieści; starsza jest pokorna wobec siły młodości, która ma moc zmieniać świat, uzdrowić to, co skostniałe. Siadają razem do szycia kołdry-patchworku z kolorowych łatek. Śmieją się razem i płaczą na te same tematy.
„Old and New Elizabethans” – tak zatytułowany został drugi koncert w cyklu Bostridge’a, a za reprezentanta złotej epoki królowej Elżbiety I (1533-1603) posłużył John Dowland. Elżbietańskie łatki do patchworku miały rozmaite wzory. Był Dowland rubaszny, wykonywany zespołowo („When Phoebus first did Daphne love”, „Come again, sweet love”) w tercecie z lutnią. Niestety, nie w kwartecie, bo mezzosopranistka Madeleine Shaw zachorowała. Ale to specjalnie nie przeszkadzało – lutnia, łagodna i dyskretna pod palcami Elizabeth Kenny, wypełniła wolne przestrzenie harmoniczne. Brzmiała także muzyka Dowlanda bardziej ponadczasowa i ponadkonwencjonalna. Pieśń „In darkness let me dwell” była jak wehikuł do XIX-wiecznego romantyzmu, bliska takim poetycko-muzycznym opisom smutnej duszy jak „Podróż zimowa” Schuberta. Skojarzenia z romantyzmem wzmacniał baryton Mark Stone, który ciemności serca wyśpiewywał z głęboką afektacją. Sophie Daneman (sopran) we „Flow my tears” lamentowała delikatniej, intymniej, współbrzmiąc z lutnią, ale również dawała do zrozumienia, że oto jest pieśń, którą Dowland na wieki muzykom i poetom do inspiracji dał.
Po wyśpiewaniu Dowlanda patchworkowe łatki starego i nowego zaczęły się układać w coraz ciekawsze wzory. Kilku dostarczył Peter Warlock – anglo-walijski kompozytor i poeta z przełomu XIX i XX wieku. Warlock wiódł życie poszarpane wiecznym artystycznym niespełnieniem. Szukał ukojenia w narkotykach i okultuzmie. Podróże do epoki elżbietańskiej były dla niego jedyną chyba zdrową formą ucieczki od rzeczywistości i sposobem na przywołanie natchnienia. Na koncercie zabrzmiały jego opracowania sześciu pieśni elżbietańskich na głos i kwartet smyczkowy (Heath Quartet). Lutnię zastąpiły bliższe czasom Warlocka smyczki, które grały wiernie elżbietańskie kontrapunkty. Ian Bostridge przejmująco zaśpiewał najsmutniejszą z pieśni – „O Death, rock me asleep”, a giętkie smyczki dodawały dramatyzmu. Stare złączyło się z nowym w dobrej sprawie.
„Ancient and Modern
Kolejny koncert z cyklu „Ancient and Modern” odbędzie się w Wigmore Hall 20 lutego. W programie kantaty i pieśni na temat postaci z mitologii oraz historii antycznej. Kompozytorzy: Benjamin Britten, Eric Satie, George Friedrich Haendel i Alessandro Scarlatti. Wykonawcy: Angelika Kirchschlager (mezzosopran), Ian Bostridge (tenor), Aurora Orchestra i Nicholas Collon (dyrygent, klawesyn) oraz The English Concert i Laurence Cummings (dyrygent, klawesyn).
Po przerwie zabrzmiała poezja elżbietańska już z autorską muzyką Warlocka i z fortepianem, przy którym zasiadł znakomity współautor interpretacji Bostridge’a – Julius Drake. To już świat dźwięków mocno po „Popołudniu fauna” Debussy’ego. W każdej prawie pieśni obecny był temat snu, a muzyczny język kołysanek wydaje się przekraczać granice epok i stylów. W „Cradle song”, którą Sophie Daneman zaśpiewała głosem miękkim, otulającym, kompozytor sięgnął do skarbca melodii z czasów Dowlanda. Pieśń „Sleep” należała bardziej do epoki Warlocka, z jej zamgloną, niezdecydowaną tonalnością, monochromatycznym fortepianem i z Markiem Stonem śpiewającym refleksyjnie i pastelowo. I znów utworzyło się frapujące połączenie w patchworkowej tkaninie, bowiem do tego samego tekstu „Sleep” Johna Fletchera muzykę napisał inny miłośnik epoki elżbietańskiej – Ivor Gurney. Żył również na przełomie XIX i XX wieku i miał zadziwiająco podobną do Warlocka konstrukcję psychiczną, ze skłonnością do melancholii. I również szukał ukojenia w dziełach dawnych i chwalebnych. W jego „Sleep”, wykonanym przez Sophię Daneman, w podobnym do Warlocka harmoniczno-fortepianowym zamgleniu, optymistyczny finał pieśni zaznaczył się akordem durowym z trudem i powoli przebijającm się przez chromatykę. U Warlocka ten majorowy finał jest bardziej zdecydowany.
Ian Bostridge wrócił na estradę na zakończenie wieczoru, aby wykonać „The Curlew” Warlocka. Niby już nic nie pozostało z czasów elżbietańskich, bo tekst napisał noblista William B. Yeats, bo język muzyczny XX-wieczny, bo grał flet, rożek angielski i kwartet smyczkowy. Ale w smutku opuszczonego kochanka z poezji Yeatsa można odnaleźć klimat „Lachrimae” Dowlanda, lapidarność i intymność jego pieśni, umiejętność dopowiadania dźwiękami, harmonią, barwą instrumentu tego, co między słowami. Niby zupełnie nowy wzór i kolor łatki, ale doskonale pasuje do elżbietańskiego patchworku utkanego ze Starego i Nowego.
Przy poezji i muzyce elżbietańskiej grzeją Anglicy dusze skostniałe, rozpalają serca stęsknione za minionymi dniami wielkości. A my, Polacy? Przy kolędach, przy Chopinie? Przy czym jeszcze?