Literatura szczelin

Literatura szczelin

Paulina Kwiatkowska

Doświadczenie lektury tekstów pornograficznych, podobnie jak słuchania bajki, czyni pozornie trwałą granicę między światem codziennym a fantazmatycznym obszarem rozciągliwym i podatnym na pracę wyobraźni

Jeszcze 4 minuty czytania

Gdy z perspektywy wielu lat i doświadczeń, które uczyniły ze mnie kobietę dojrzałą, wybiegam pamięcią w moje szkolne czasy, uparcie powraca jedno tylko wspomnienie. Miałam wtedy piętnaście lat, które przeżyłam w stanie radosnej niewinności, błogiej niewiedzy o tajemnych pragnieniach ciała. Pamiętam krótkie momenty, gdy moja wyobraźnia podsuwała mi obrazy, których nie pojmowałam, które jednak budziły we mnie słodkie i nieznane napięcie. Pamiętam kilka obcych mi jeszcze, ale jednocześnie kuszących słów zasłyszanych mimo woli w łazience, gdzie moje starsze koleżanki spotykały się w czasie przerw między lekcjami, by drżącym, urywanym szeptem opowiadać sobie o przyjemnościach, jakich zaznawały – lub może tylko pragnęły zaznawać – z chłopcami, których imiona krążyły później wypisane na liścikach przekazywanych pod ławkami. Pewnego dnia, podczas lekcji literatury, na której nauczyciel – również jeden z obiektów panieńskich fantazji – opowiadał nam legendę o świętym Aleksym, jedna z koleżanek siedzących w ławce przede mną podała mi dyskretnie małą książeczkę w niepozornej, żółtej okładce. Zwykle w takich sytuacjach starałam się jak najszybciej przekazać przesyłkę dalej, tym razem jednak coś skłoniło mnie do tego, by ukradkiem przeczytać kilka przypadkowych zdań. Wciąż jeszcze pamiętam wyraźnie to niezwykłe wypełniające mnie i obezwładniające uczucie – przyspieszone bicie serca, drżenie całego ciała, jakby nagle oblała mnie gorączka. Czytałam łakomie, gwałtownie przewracałam kolejne kartki, chłonęłam zdania i obrazy, a każde nowe słowo (wszystkie niemal wydawały mi się wtedy nowe!) ryło się i utrwalało w mej duszy i ciele z siłą dotąd mi nieznaną. Ekstaza świętego cierpiącego upokorzenia pod schodami nie mogła równać się z moją! Książeczka nigdy już nie trafiła do adresatki. Mam ją po dziś dzień i choć moja kolekcja podobnych dzieł znacznie się rozrosła, wciąż powracam do tych pierwszych stron, które z upływem czasu stały się coraz bardziej wypłowiałe, niemal nieczytelne, ale dla mnie wciąż zachowały całą świeżość pierwszego z nimi kontaktu.

„Perła”, anonim. Przeł. Bartłomiej
Zborski, W.A.B., Warszawa, 352
strony, w księgarniach od maja
2011
Literatura pornograficzna czy erotyczna – pomijając w tym miejscu wszelkie niejasności wynikające z tego wątpliwego rozróżnienia – wyraźnie preferuje tryb wyznania. Niezależnie od tego, czy sięgniemy po klasykę gatunku: „Historię Julietty” i „Justynę, czyli niedole cnoty” de Sade'a, „Żywoty pań swawolnych” Brantôme'a, „Pamiętniki Fanny Hill” Clelanda, „Historię O.” Réage (właśc. Aury), czy też po niezliczone anonimowe dzieła literatury zmysłowej, uwagę zwrócić musi powracająca w nich forma pamiętnika, dziennika, testamentu, listu pożegnalnego, wspomnienia, która uzasadnia mniej lub bardziej przekonująco wprowadzenie narracji pierwszoosobowej. Można, rzecz jasna, znaleźć wiele oczywistych uzasadnień dla tej potrzeby subiektywizowania opisywanych doświadczeń. Instancją opowiadającą jest w tych tekstach zazwyczaj, choć nie zawsze, kobieta, co z jednej strony umożliwia identyfikację z narratorką i współprzeżywanie wraz z nią jej miłosnych przygód, z drugiej – uwiarygadnia do pewnego stopnia najbardziej nawet niebywałe ekscesy, jakich się dopuszcza. Tryb wyznania, tak chętnie stosowany w literaturze erotycznej, można również uznać za idealny wręcz dowód na to, co Michel Foucault scharakteryzował jako społeczny wymóg konfesyjności, który pozwala zachować trwałość i pozorną przejrzystość współczesnym urządzeniom seksualności. Jako czytelnicy, ale też jako widzowie wszelkich przedstawień o charakterze pornograficznym, oczekujemy przede wszystkim, że to, co utajnione, najgłębiej skrywane, najbardziej mroczne i perwersyjne, zostanie nam ukazane w całej prawdzie i nagości. Podobnie jak film porno stosuje zbliżenia, by zogniskować i rozbudzić nasze voyerystyczne popędy, tak też literatura erotyczna daje nam wgląd w świat fantazji seksualnych z perspektywy narratora uczestniczącego.

Możemy więc ostatecznie krytykować literaturę pornograficzną, podkreślając, że niezależnie od ewentualnych wartości artystycznych nie jest niczym innym i niczym więcej, jak tylko jednym z ważniejszych narzędzi regulujących i utrwalających porządek społeczny i patriarchalny model władzy. Tracimy jednak wtedy to, co w kontakcie z tekstem erotycznym najbardziej pierwotne, najbardziej intymne i zmysłowe – subiektywne doświadczenie lektury. To, co w literaturze pornograficznej może najbardziej razić, z jednej strony – ekstremalne skonwencjonalizowanie (powtarzalność schematów narracyjnych, sytuacji fabularnych, typów bohaterów, motywów i scenografii), z drugiej – radykalne zawężenie problematyki wyłącznie do opisów aktów seksualnych, sprawia jednocześnie, że funkcjonuje ona niemal jak bajka szeptana do ucha przed snem. Doświadczenie lektury takich tekstów, podobnie jak słuchania bajki, czyni pozornie trwałą i cienką granicę między jawą a snem, między światem codziennym a fantazmatycznym, między działaniem a pragnieniem obszarem niepewnym, rozciągliwym, gęstym i niezwykle podatnym na pracę wyobraźni.

W wydawnictwie W.A.B. ukazały się w ostatnich miesiącach trzy książki, które inaugurować mają Zmysłową Serię, prezentującą – jak informuje wydawca – zarówno klasyczne, jak i mniej znane powieści światowej i polskiej erotyki. Niestety, trudno ocenić, na ile jest to propozycja spójna i reprezentatywna, ponieważ w zapowiedziach nie pojawiła się informacja o kolejnych pozycjach, jakie mają być publikowane, a książki do tej pory wydane sprawiają wrażenie nieco przypadkowych. W odniesieniu do dwóch z nich jest to z całą pewnością bardzo szczęśliwy przypadek, ostatnią należy raczej uznać za nieporozumienie, chociaż – co warto podkreślić –  nieporozumienie wyjątkowo znamienne, pozwalające zastanowić się nad kondycją najnowszej literatury erotycznej, nad miejscem i funkcją, jakie jej współcześnie przypisujemy. Zacznijmy jednak od przypadków szczęśliwych.

Guillaime Appolinaire, „Jedenaście
tysięcy pałek, czyli miłostki pewnego
hospodara”
. Przeł. Marek Puszczewicz,
W.A.B., Warszawa, 152 strony,
w księgarniach od lipca 2011
Na pierwszy tom, wydany pod wspólnym tytułem „Perła”, składają się dwie anonimowe powieści „Lady Pokingham albo Wszyscy to robią, właśnie tak!” oraz „La Rose d'Amour, czyli przypadki dżentelmena w poszukiwaniu rozkoszy”, które drukowane były w odcinkach w ukazującym się w Anglii w latach 1879–1890 czasopiśmie „Perła”. Pismo zostało szybko zamknięte po oskarżeniach o publikowanie gorszących wiktoriańską moralność lubieżnych tekstów. W obu powieściach mamy do czynienia z identycznym niemal schematem, który określić można jako „inicjacyjny”, choć – co szczególnie ciekawe – w drugiej z nich narratorem pierwszoosobowym jest młody mężczyzna. Bohaterowie z perspektywy czasu opowiadają o utracie niewinności, o swoich pierwszych doświadczeniach seksualnych, powolnym rozbudzaniu pragnień i fantazji, i to właśnie opisy kolejnych namiętnych spotkań i stopniowo coraz bardziej wyuzdanych orgii organizowanych w tajnych stowarzyszeniach wyczerpują zasadniczo akcję obu powieści. Ich autorzy – czy dlatego, że teksty ukazywały się w odcinkach, czy też ze względu na przywiązanie do utrwalonej już wtedy konwencji i poetyki opowieści lubieżnych – nie dbają zbytnio o urozmaicenie fabularne, co może sprawiać wrażenie pewnej monotonii. Jest to jednak zabieg celowy i ostatecznie absolutnie urzekający – czytając kolejne rozdziały, w których Beatrice albo Louis oddają się niewinnym wstępnym igraszkom i rozpustnym uniesieniom miłosnym, możemy dojść do wniosku, że całość nie tylko ich życia, ale wręcz całość relacji społecznych rozgrywa się i wyczerpuje wyłącznie w sferze seksualnej. Proces edukacji i dojrzewania, intrygi polityczne, religijne, towarzyskie i rodzinne, pragnienie awansu społecznego i ryzyko degradacji czy kompromitacji, wszelkie relacje i związki, w jakie angażują się bohaterowie, ukazane są jako nieustanne ścieranie się nagich ciał i nieokiełznanych popędów.

Klasyczna powieść erotyczna ma tę zaletę, którą można by określić jako jej niemal anarchiczny potencjał, że dokonuje radykalnego przesunięcia – ukazuje już nie seksualność skrytą za relacjami społecznymi, ale seksualność jako jawną siłę marginalizującą czy wręcz zastępującą uczestnictwo w tym, co społeczne. Jednocześnie jednak seksualność – wszystkie składające się na nią i kumulujące w niej doświadczenia, pragnienia i obsesje – nie staje się przez to monolitem, trwałą konstrukcją, ale rozbijana jest na niewyczerpaną wielość zmysłowych poruszeń. Bohaterowie „Perły” nie tylko po prostu uprawiają seks bez ograniczeń, oni poszukują wrażeń seksualnych w każdej niemal aktywności i za pośrednictwem każdego ze zmysłów. Niewątpliwie najbardziej uprzywilejowanym jest wzrok – w obu powieściach powracają sceny podglądania, które możemy odczytać jako swoiście autotematyczne, odtwarzające w świecie przedstawionym doświadczenie lektury. Beatrice Pokingham tak kończy opis jednej ze swych namiętnych nocy: „Ja tymczasem masturbowałam się jak oszalała, a oni krzyczeli, jęczeli i szczytowali, aż wreszcie dwoje aktorów i jedną spektatorkę ogarnęło znużenie i wyczerpanie”. Książka miękko opadła na łóżko.

Niewątpliwie najciekawszą z wydanych dotąd w Zmysłowej Serii pozycji jest krótka powieść Guillaume'a Apollinaire'a „Jedenaście tysięcy pałek, czyli miłostki pewnego hospodara”, opublikowana po raz pierwszy w Paryżu w 1907 roku. Jeśli chodzi o radykalizm opisów najbardziej perwersyjnych zachowań seksualnych i najdzikszych, często zbrodniczych fantazji, najbliżej tej powieści do literatury de Sade'a, choć Apollinaire rezygnuje z wymiaru filozoficzno-etycznego projektu Markiza. Zamiast tego proponuje swego rodzaju pastisz literacki, obłędną zabawę konwencją literatury pornograficznej, jednocześnie dokonując świadomych przesunięć w obrębie tej konwencji. Mamy więc pełen katalog zboczeń, możliwych i niemożliwych przedsięwzięć erotycznych, w jakich uczestniczy bez wytchnienia rumuński książę Mony Valkutasku, posiadacz imponującego członka i równie imponującego temperamentu. Jednak tutaj nagromadzenie perwersji ujawnia głęboko surrealistyczny potencjał tej prozy, która nie ma już rozkosznie obezwładniać czytelnika, ale atakować go z całą przemocą i niebywałą językową finezją. Jeśli chcielibyśmy uznać literaturę pornograficzną za czysto użytkową, a tym samym do bólu przewidywalną, to Apollinaire znakomicie pokazuje, że wciąż jeszcze pozostaje ona nierozpoznanym obszarem dla literackiego eksperymentu, dla dekonstruowania samego języka seksualności. „Jedenaście tysięcy pałek” to powieść zabawna i przerażająca jednocześnie, jednak nie wyłącznie ze względu na to, co w niej opisane, choć wiele scen może budzić wręcz odrazę, ale przede wszystkim ze względu na sposób, w jaki niepohamowanie wdziera się i rozsadza ustabilizowany słownik, którym posługujemy się, mówiąc o naszych seksualnych doświadczeniach. Słownik, który w przypadku języka polskiego uchodzi za nie tylko skostniały, ale też wyjątkowo ubogi; ogromną zasługą tłumacza, Marka Puszczewicza, jest przede wszystkim to, że udowodnił, jak głęboko niesłuszne są podobne diagnozy. Lektura tej książki sprawia, że wciąż atakują nas i biorą w posiadanie słowa o zupełnie nieznanej konsystencji, które czasem pozwalają nazwać najbardziej wysublimowaną pieszczotę, czasem – najokrutniejszy gwałt. Jeśli dla Bretona najprostszy akt surrealistyczny, jakiego może się dopuścić poeta, miałby polegać na wyjściu na ulicę z rewolwerem i strzelaniu na oślep w tłum, to Apollinaire wykonał ten gest na polu literackim dwadzieścia lat wcześniej, właśnie w krążącej nieoficjalnie po paryskich salonach powieści pornograficznej. Estella Ronange, aktorka Comédie Française mówi do poznanego w pociągu księcia Valkutasku, który właśnie wyrecytował lubieżne wierszyki: „Wspaniałe, wyśmienite, zachwycające! Mony, jesteś arcyboskim poetą, chodź ze mną do slipingu, mam dziś jebliwą duszę” – dokładnie to samo można powiedzieć, czytając powieść Apollinaire'a.

Edy Poppy, „Anatomia. Monotonia”.
Przeł. Karolina Breś, W.A.B., Warszawa,
336 stron, w księgarniach
od października 2011
Wydana prawie sto lat później powieść „Anatomia. Monotonia” norweskiej pisarki Edy Poppy (właśc. Ragnhild Moe) w porównaniu z dziełem Apollinaire'a ujawnia zaskakujący wręcz regres, jaki dokonał się w literaturze erotycznej. Autorka otrzymała w 2004 roku Nagrodę im. Sørena Gyldendala w konkursie na najlepszą współczesną powieść miłosną, zapewne przede wszystkim dlatego, że zdecydowała się na opisanie dość niekonwencjonalnej relacji małżeńskiej opartej na pełnej premedytacji, ale i naiwności, grze w wierność i zdradę. Główna bohaterka, Vår – pisarka pracująca właśnie nad autobiograficzną powieścią, której fragmenty wplecione są w główną narrację – opisuje i analizuje swój otwarty związek z mężem, śledząc przede wszystkim zmienne emocje, jakie towarzyszą obojgu podczas kolejnych dni i nocy spędzanych na przemian ze sobą i z kolejnymi kochankami. Zdrada okazuje się ostatecznie niczym innym, jak tylko ekstremalną próbą ich miłości, ale też własnej wytrzymałości na ból i zazdrość.

Trudno powiedzieć, czy bardziej irytujący w tej powieści, która zdaniem wydawcy „zachwyca, uwodzi i wzrusza”, jest jej nieudolny psychologizm, pomnażanie niewiele wnoszących odniesień do francuskiej literatury, muzyki i filmów, czy po prostu wyjątkowo antyzmysłowy język. Całość ma sprawiać wrażenie zapisu niemal automatycznego, pełnego emocji i pasji, stąd zapewne potrzeba posługiwania się krótkimi, urywanymi zdaniami, równoważnikami i szarpanymi dialogami. „Wkrótce nie mogę już wytrzymać, krzyczę. Jak lis. Lou szczytuje. Czuję, jak drży jeszcze długo potem. Otwieram oczy. Sfrustrowana. Też chciałabym mieć orgazm, ale Lou zapalił już jednego z moich papierosów”. Frustracja musi udzielić się czytelnikowi, nie jest ona jednak wynikiem głębokiego współodczuwania z narratorką, ale raczej poczucia całkowitego oddzielenia od tekstu, prześlizgiwania się po nim. Zmysłowość rozumiana jako próba przeprowadzenia języka przez doświadczenie ciała, przez wszystkie jego poruszenia i skłonności, zastąpiona zostaje znanymi publicystyczno-poradnikowymi kalkami służącymi do opisu niedoli współczesnej kobiety w „alienujących” i „toksycznych” relacjach z mężczyznami. „Anatomia. Monotonia” to wyjątkowo smutna lektura, jeden z wielu dowodów na to, że eksploatowany w XX wieku przymus poznawania samego siebie, świadomego kształtowania własnego życia w każdym wymiarze ze szczególnym uwzględnieniem seksualności i emocjonalności prowadzi nie tylko do ujawnienia utopijności tego projektu, ale również do narastającego lęku przed językiem, który odsłonić mógłby to, co jeszcze indywidualnie nieprzepracowane i co przepracowane być nie może. Nic mniej zmysłowego, mniej erotycznego niż pozorna bezwzględna i wielomówna szczerość, która maskuje dławiący, odbierający głos strach przed utratą kontroli nad słowami.

Przyjemność tekstu” Rolanda Barthes'a to bardzo osobista, ale jednocześnie umocowana i inspirująca teoretycznie relacja z doświadczenia lektury, która nie odnosi się, rzecz jasna, jedynie do literatury erotycznej, niemniej pozwala zastanowić się nad tym, jak możliwe jest współcześnie zmysłowe obcowanie z tekstem. Dla nazwania i opisania tego procesu Barthes wprowadza pojęcie „szczeliny” jako szczególnego momentu w procesie lektury, który opiera się prostej zasadzie funkcjonalności. Szczelina to też pewien obszar, rozstęp pomiędzy dwoma brzegami tekstu: między tym, co celowe i zamierzone, co służy poznaniu historii i przybliża do jej zakończenia, a tym, co całkowicie nieużyteczne, zakłócające linearność i prostą czasowość lektury, skłaniając do przeskakiwania pewnych fragmentów czy powracania do już przeczytanych. To właśnie sam złożony proces lektury, nie jej treść czy struktura, jest doświadczeniem głęboko erotycznym, żłobiącym na powierzchni tekstu „ślady paznokciem”, jak nazywa je Barthes, które nadają czytanemu opowiadaniu indywidualny rytm. „Przyjemność tekstu to chwila, w której moje ciało rusza w ślad za własnymi myślami – bo moje ciało nie ma tych samych myśli, co ja” – właśnie ta zgoda jest warunkiem każdej zmysłowej lektury. „Perła i Jedenaście tysięcy pałek, czyli miłostki pewnego hospodaraprowokują do czytania niespiesznego, rozproszonego, fragmentarycznego, do naznaczania tekstu własnymi doznaniami, pozostawiania na nich śladów i zarysowań. Pozwalają doświadczyć w sposób wyjątkowo intensywny zagnieżdżenia w szczelinie między tym, co w tych powieściach konwencjonalne, przewidywalne i schematyczne, a tym, co każdy ze schematów rozsadza i kwestionuje. Przyjemność tych tekstów nie polega jednak na desperackiej próbie utrzymania się na obu brzegach jednocześnie, ale na swobodnym poddaniu się rytmom ciała i jego myśli tak, byśmy po zakończeniu lektury mogli westchnąć niczym Beatrice Pokingham na łożu śmierci: „A jednak, jeśli tam, po drugiej stronie, istnieje wiekuiste szczęście, wierzę niezłomnie, iż jest to nieprzerwane chędożenie”.

Trzymam w dłoni nowe wydanie „Jedenastu tysięcy pałek, czyli miłostek pewnego hospodara” – w intensywnie czerwonej, matowej okładce. Każde dotknięcie pozostawia na gładkiej, jedwabistej niczym skóra kochanka obwolucie wyraźne odciski moich palców. To piękna książka. A jednak wierzę niezłomnie, że zawsze będę wracać do małej, żółtej książeczki, która trafiła przypadkiem w moje ręce – do pierwszego polskiego wydania „Jedenastu tysięcy pałek, czyli miłostek pewnego hospodara” sprzed kilkunastu lat.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.