Wiek nie-niewinności  antybohaterstwem stoi

Wiek nie-niewinności
antybohaterstwem stoi

Małgorzata Major

Niewątpliwie na naszych oczach zachodzą istotne zmiany w amerykańskiej telewizji. Powołała ona do życia antybohatera, będącego odpowiedzią na zmęczenie widzów hegemonią postaci, których rycerski etos działał jak płachta na byka

Jeszcze 2 minuty czytania

Żyjemy w złotej erze seriali telewizyjnych. Gdy zaakceptujemy fakt, że nie musimy już ukrywać przed światem wstydliwej skłonności, jaką do niedawna było przeżuwanie telewizyjnych fabuł, okaże się, że jest nas więcej. Kolejnym zaskoczeniem będzie konstatacja, że nie oglądamy seriali o superbohaterach, którzy jak MacGyver, Reno Raines („Renegat”) czy Cordell Walker („Strażnik Teksasu”) ratowali świat z opresji. Znacznie chętniej oglądamy te, w których na plan pierwszy wysuwają się dosyć nieciekawe persony, o mocno podejrzanym życiorysie, które superbohatera widziały jedynie na obrazku. Najwyraźniej, mamy takich (anty)bohaterów, na jakich zasłużyliśmy.

Antybohater nie dokonuje czynów heroicznych, a nawet jeśli – to trochę przez przypadek. Swój czas poświęca wielu niekonstruktywnym zajęciom, którymi nie splamiłby się przyzwoity bohater, o superbohaterze nie wspominając. Antybohater jest na bakier z prawem, kodeksem etycznym, za to konsekwentnie łamie charaktery i kręgosłupy moralne widzów – pokazując nam świat, w którym chcielibyśmy znaleźć swój „kawałek podłogi”, ale na ogół brakuje nam odwagi. Prawdopodobnie z tego też powodu tak chętnie nawiązujemy telewizyjne romanse z postaciami, które nie doczekają się pomników na cokołach w centrach swoich telewizyjnych miast. Szukamy namiastki tego, po co w rzeczywistości boimy się sięgnąć.

Za początek telewizyjnej „ery antybohaterskiej” możemy umownie uznać datę 10.01.1999, kiedy to stacja HBO wyemitowała pierwszy odcinek „Rodziny Soprano”. Oczywiście Tony nie jest pierwszym szemranym typem grasującym po małym ekranie, ale bez wątpienia pierwszym, który w sposób spektakularny porwał lud na barykady. Spowodował, że oglądając serial pozwoliliśmy, aby uwiódł nas zwodniczy urok szowinisty, rasisty i ksenofoba (kolejne „przymioty” jego charakteru można mnożyć), nieukrywającego przed widzem prawdy o sobie. Tony Soprano, antybohater przełomu wieków, przetarł szlaki kolejnym postaciom, bez których nie wyobrażamy sobie dzisiaj naszego telewizyjnego żywota. Antybohater serialu telewizyjnego nie różni się znacząco od tego literackiego, czy filmowego, ale ma nad nim jedną zasadniczą przewagę – czas, dużo czasu, żeby nas zmanipulować, rozkochać, a potem porzucić. Taki jest modus operandi większości telewizyjnych antybohaterów, którzy nie splamili się ani jednym dniem uczciwej pracy, nie pamiętają o urodzinach babci, nie przeprowadzają staruszek przez jezdnię, a i tak chcemy spędzać z nimi czas i oddawać pensje (gdy na rynku pojawi się DVD z kolejnym sezonem serialu), byle tylko nie opuścili nas bez pożegnania.

Możemy mówić o kilku typach antybohaterów, którzy zdominowali telewizyjne ramówki. Pierwszy z nich to „anty-MacGyver”, który nie posiada żadnej konkretnej umiejętności, ani talentu. Wszelkie problemy rozwiązuje za pomocą siły fizycznej i pieniędzy. Taki właśnie jest Tony Soprano, który nie został obdarzony zwinnością Cordella Walkera, ani urokiem Reno Rainesa. Samochodu z brawurą Michaela Knighta („Nieustraszony”) też nie potrafi prowadzić.
Anty-MacGyverem” jest również Hank Moody, który stanowi antybohaterską mieszankę wybuchową w swojej klasie. Jest w nim bowiem coś z reinterpretowanej przez dziesięciolecia figury dżentelmena-włamywacza, z tym że Moody nie okrada z wdziękiem mieszkań zamożnych wdów, a jedynie zakrada się do ich łóżek. Poza tym (niewątpliwie cennym) talentem, jest wrzodem na zdrowej tkance społecznej, który otrzymuje gigantyczne honoraria za bezowocną pracę na planie filmowym, albo inkasuje spore czeki ze sprzedaży książek, kupowanych przez zakochane w nim nastolatki. Nie łudźmy się – „Bóg nas nienawidzi” to (wbrew pozorom) nie jest dzieło epokowe, a jego ekranizacja w postaci filmu „Zwariowana mała rzecz zwana miłością” w pełni precyzuje grono „wyznawców” Moody’ego. I czy Hank tego chce, czy nie – osiągnął podobny status jak jego idol, Kurt Cobain – stał się ładnie opakowaną, przytulanką zbuntowanych nastolatek. Dlaczego „anty-MacGyver”? Moody nie ma konkretnego fachu w rękach, a chodzenie w wygniecionych T-shirtach i zabłoconych butach jeszcze nie uprawnia do uzyskania tytułu samca alfa, którym poczciwy MacGyver, niewątpliwie, był.

Zastępy antybohaterów znajdziemy w serialach stacji kablowych, nie znaczy to jednak, że takiej postaci nie wprowadzają autorzy scenariuszy pisanych dla stacji ogólnodostępnych. Dowodem na to jest postać Charliego Harpera, który przez osiem lat „straszył” uczciwych i praworządnych obywateli, oglądających programy stacji CBS. Harper mógłby podać rękę Hankowi Moody’emu, w końcu mają podobny background, którym raczej nie powinni się chwalić. Z pewnością ten szemrany życiorys spowodował, że znajduje się on w czołówce najbardziej lubianych bohaterów amerykańskiej telewizji ostatnich lat. I nawet teraz, gdy Charlie Harper został uśmiercony, fani pamiętają o jego niebagatelnym wpływie na rozwój amerykańskiego rynku sprzedaży alkoholi i usług seksualnych. Harper bowiem, jak nikt inny, całym swoim życiem wspierał te dwie, jakże ważne gałęzie amerykańskiej gospodarki.

Nie znaczy to jednak, że nie mamy dzisiaj „antybohaterskich MacGyverów”. Obdarzyła nas nimi stacja Showtime i AMC. W końcu Dexter Morgan („Deuter”) i Walter White („Breaking Bad”), gdyby się postarali, nawet z zapalniczki stworzyliby wyrzutnię rakiet i inny sprzęt codziennego użytku.
Łączy ich bardzo wiele. Nie tylko to, że posiadają gruntowne wykształcenie, a tym samym reprezentują lubiane przez widzów pokolenie geeków, nerdów i innych kujonów. Dla świata przedstawionego serialu są everymanami bez właściwości. W końcu tylko wierni towarzysze Mrocznego Pasażera wiedzą, że Dexter Morgan swoją niewinność stracił dawno temu, a nóż do steków nie jest narzędziem, z którego nie potrafi zrobić użytku. Podobnie jest z Walterem, który wizerunek fajtłapowatego nauczyciela chemii, nie potrafiącego przekuć swojej wiedzy w zarabianie krociowych sum w koncernach, pielęgnował długie lata, ale dzisiaj zdecydowanie nie ma już nic wspólnego z bezradnym facetem w fatalnie skrojonej koszuli w kratkę (koszula pozostała, ale Walter jest już zupełnie innym człowiekiem). Ich antybohaterstwo objawia się w zdecydowanie nieheroicznym działaniu, krzywdzeniu ludzi w celu osiągnięcia satysfakcji (dla Dextera jest nią zaspokajanie instynktu mordercy, dla Waltera zarabiania góry dolarów mającej zapewnić spokojną przyszłość rodzinie).

Czy gdyby MacGyver żył dzisiaj w telewizyjnej ramówce, byłby jak Morgan? Albo White? Najprawdopodobniej tak, ponieważ epoka grzechu, czy wiek nie-niewinności, który ogłosiła Carrie Bradshaw sprawia, że cnotę zostawiamy w domu, albo sprzedajemy temu, kto da więcej. Morgan i White to z pewnością „anty-Walkerowie, bo ich wybory życiowe, kodeksy etyczne, kręgosłupy moralne stoją w opozycji do wszystkiego tego, o co walczył Cordell Walker. Z pewnością gdyby spotkał ich na swojej drodze, zrobiłby wszystko, żeby zneutralizować dwie nieciekawe persony i uchronić świat przed ich zgubną działalnością.

„Niechlubny” tytuł antybohatera przypada w udziale również postaciom kobiecym. W końcu Nancy Botwin („Trawka”) i Jackie Peyton („Siostra Jackie”) nie wypadły sroce spod ogona i także dorzucają swoje trzy grosze do telewizyjnego panoptikum. Botwin i Peyton nie mają wiele wspólnego z figurą kobiecą obecną w superbohaterskich serialach sprzed kilku dekad, ponieważ etap „wiernego kobiecego czekania” bezapelacyjnie odszedł do lamusa. Mamy aktywne (anty)bohaterki, które nie świecą światłem odbitym swoich mężczyzn, ale podejmują inicjatywy, jakimi nigdy nie splamiłyby się Krystle Carrington („Dynastia”) czy Lucy Esmeralda MacGillicuddy Ricardo („Kocham Lucy”). Bez wątpienia Nancy i Jackie pochodzą z tego samego drzewa genealogicznego, co Alexis Colby („Dynastia”) czy Peggy Bundy („Świat według Bundych”). Podobnie jak wymienieni wyżej panowie, panie również kłamią, zdradzają, oszukują, kradną, czyli robią wszystko to, czego oczekujemy od ulubionych serialowych postaci. W końcu gdyby nie zmieniające się potrzeby telewizyjnych konsumentów, nadal tkwilibyśmy w epoce nudziarzy za dobre nagrodzonych, a za złe zawsze ukaranych.

Nie sposób nie wspomnieć jednego z najbardziej znanych antybohaterów ostatnich lat. Doktor House zdziałał tyle samo dla antybohatera stacji ogólnodostępnych, co Soprano dla stacji kablowych. Oczywiście, specyfika produkcji telewizji ogólnodostępnej nakłada wiele ograniczeń na działania postaci, ale w tym wypadku twórcy zrobili wiele, aby wyzwolić House’a z kajdan politycznej poprawności. Dzięki temu House zdyskredytował nieskalanego grzechem tytułowego „Doktora Kildare'a” (z Richardem Chamberlain’em), czy w gruncie rzeczy całkiem przyzwoitych lekarzy „Ostrego dyżuru”.
Gregory House ze swoim szowinistycznym, rasistowskim, ksenofobicznym nastawieniem, jest prztyczkiem w nos dla konwenansów, w których od lat pogrążała się amerykańska telewizja. Paradoksalnie, House jest najbardziej suberbohaterskim antybohaterem, bo ma w sobie coś z MacGyvera (chyba nikt nie ma wątpliwości, że potrafiłby postawić na nogi Łazarza szybciej niż ktokolwiek inny), w pokrętny sposób walczy o słuszne sprawy (pewnie Walker nie podałby mu ręki, ale nogę już tak), no i jeździ na motocyklu z niemniejszym wdziękiem niż Reno Raines.

Niewątpliwie, na naszych oczach zachodzą istotne zmiany w amerykańskiej telewizji. Powołała ona do życia antybohatera, będącego odpowiedzią na zmęczenie widzów hegemonią postaci, których rycerski etos działał jak płachta na byka. Dzisiaj chcemy oglądać postaci uszkodzone, niedoskonałe, niesympatyczne, zakłamane, ale nie udające, że walczą o tytuł „najlepszego pracownika roku” albo „najuczciwszego męża dekady”. Podobno seriale stały się „zwierciadłem przechadzającym się po gościńcu”, więc nawet jeśli nie chcemy, to musimy przyznać, że nie po drodze nam z uczciwymi i prawymi bohaterami, ale z tymi zdeprawowanymi i irytująco bezczelnymi jak najbardziej tak. Zestaw nie byłby kompletny, gdyby nie został wspomniany Brian Kinney – pierwszy heterofob amerykańskiej telewizji („Queer as folk”). Bez Briana żadna impreza nie będzie udana. Zwłaszcza antybohaterska.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.