GRZEGORZ CZEMIEL: Wiersz „Św. Maria Magdalena wygłasza kazanie w Marsylii” zawiera sformułowanie „głos skrzący się na pustyni”. W Pani twórczości można odnaleźć znacznie więcej odwołań do „głosu”. Czym on jest? Walter Ong uważa na przykład, że literatura to przejaw ludzkiego „głosu”, który ma nie tylko wymiar fizyczny, ale przekazuje też emocjonalne wnętrze mówiącej osoby.
EILÉAN NÍ CHUILLEANÁIN: Znam i podziwiam myśl Onga, choć nie uważałam nigdy akurat tego elementu jego twórczości za najważniejszy. Głos, niezależnie od tego, czy to mowa czy śpiew, ma dla mnie głębokie znaczenie, zwłaszcza w tym utworze. Bohaterka tego wiersza mówi przez cały dzień i dostrzega jakąś zmianę, być może spowodowaną jej słowami. Z drugiej strony wcale nie musi tak być. Człowiek, który mówi, nigdy do końca nie wie, jak słuchacz odbierze jego słowa.
Jeśli głos, jak twierdzi Ong, kryje pewną tajemnicę, można by pójść śladem filozofii Martina Heideggera, według którego prawda się skrywa. Pociąga to za sobą konieczność pewnego „zaciemnienia”, z którego prawda może się wyłonić. Czy poezja działa w ten sposób?
Tak sądzę. Broniłabym tego ciemnego elementu jako nieodłącznej części procesu twórczego. Pomysły na wiersze przychodzą do mnie w tajemniczej formie. Trudno jest mi je zrozumieć, niezależnie od tego, czy są to kwestie na miarę życia i śmierci, czy raczej konkrety – niedalekie pielgrzymki. Wciąż nie wiem, dlaczego niektóre obrazy tak bardzo mnie poruszają, na przykład pewne podwórko widziane z pociągu lub autobusu. To niezrozumienie każe mi szukać pewnej spójnej ramy, dzięki której mogę przynajmniej dostrzec jaśniej dany problem.
„Sześć poetek irlandzkich” (Paula Meehan, Medbh
McGuckian, Eiléan Ní Chuilleanáin, Sinéad Morrissey,
Leontia Flynn, Nuala Ní Dhomhnaill). Przeł. Jerzy
Jarniewicz, Biuro Literackie, Wrocław, 204 strony,
w księgarniach od 26 kwietnia 2012Wielu ludzi narzeka, że dzisiejsza poezja jest enigmatyczna i niezrozumiała. A może poezja musi być do pewnego stopnia niejasna?
Nigdy nie staram się pisać w niejasny sposób. Kiedy podejmuję jakiś temat, staram się podążać w stronę zrozumienia. Mam nadzieję, że czytelnicy mogą pójść za mną tą samą ścieżką.
Wracając jeszcze do kwestii głosu – czy uważa Pani, że poezja może dziś wciąż spełniać funkcje wspólnotowe? Czy to nie wiąże się z jej etyczną powinnością?
Narracja jest spleciona z moralnością, ale pozostaje od niej niezależna. W swojej poezji próbuję uchwycić tę prymarną siłę opowieści, jak również – przynajmniej od czasu do czasu – pewne uniwersalia zawarte w podaniach ludowych, jak na przykład kwestie „zadania” lub „daru”. Wydaje mi się, że wiersz może spełniać funkcję wspólnotową, ale mam wrażenie, że nie czynią tego wcale najbardziej „publiczne” utwory.
Z lektury wiersza „Badania nad językiem” można odnieść wrażenie, że język to potencjalne więzienie. Czy jest z niego jakaś ucieczka?
Jestem osobą dwujęzyczną, więc mam skłonność do myślenia o językach w liczbie mnogiej. Nauka każdego nowego języka to przygoda, a więc i wyzwolenie. Dla przykładu – kiedy kobieta słucha nowego dla siebie języka, szuka w nim żeńskich form, które na wstępnym etapie nauki są często pomijane. W języku irlandzkim słowa „jego” i „jej” są identyczne.
Jest Pani autorką wielu przekładów – czy zgodziłaby się Pani z tezą Waltera Benjamina, że błędy i wynaturzenia językowe w zasadzie ożywiają język?
Uwielbiam słuchać, gdy ktoś wyraża się poprawnie, osiąga się wtedy subtelną dokładność, która nie jest możliwa lub jest wręcz niepojmowalna w innych językach. Ostatnio ktoś zasugerował, że w języku irlandzkim należałoby odrzucić dopełniacz i celownik! A ja uwielbiam ten dopełniacz, zwłaszcza w liczbie mnogiej. Podoba mi się również tryb łączny w języku włoskim. Z drugiej strony, języki wciąż wzbogacają się o nowe frazy i zwroty, co czasem daje cudowne efekty, a czasem nie do końca zadowalające. Ostatnio otrzymałam od mojego włoskiego wydawcy mail, który zaczynał się od słów: „MIRABILE è un knowledge management system...”. Kiedy tłumaczę, staram się być wierna oryginałowi, ale w języku jest coś pleniącego, co sprawia, że namnażają się alternatywne sformułowania. To jest czasem niezwykle ekscytujące.
Eiléan Ní Chuilleanáin
Irlandzka poetka, urodzona w 1942 roku w Cork. Za debiut „Acts and Monuments” (1972) otrzymała Nagrodę Patricka Kavanagha. Wydała wiele książek poetyckich: „Site of Ambush” (1975), „The Second Voyage” (1977), „The Rose Geranium” (1981), „The Magdalene Sermon” (1989), „The Brazen Serpent” (1994), „The Girl Who Married the Reindeer” (2001) oraz tom „The Sun-fish” (2009), wyróżniony nagrodą Griffin Poetry Prize i nominacją do Poetry Now Award. Jest profesorem języka angielskiego na Trinity College w Dublinie.
W Pani wierszach pojawiają się wątki związane z kobiecą religijnością, która jest różna od swego instytucjonalnego, bardziej męskiego odpowiednika. Czy chodziłoby tu, jak u Eavan Boland czy Pauli Meehan, o pewne „ucieleśnienie” religii, przepracowanie mitycznej tajemnicy kobiecej seksualności?
Nie mogę wypowiadać się za Boland ani Meehan, ale moje wiersze o zakonnicach wywodzą się z doświadczenia. Odwiedzałam moje trzy ciotki w klasztorach, więc znam i rozumiem ich tryb życia. Wydaje mi się jednak, że to mężczyźni ustanowili reguły, w ramach których życie i religijność kobiet definiuje się jako bardziej fizyczne niż w przypadku mężczyzn. W tych wierszach opisuję pracę sióstr: zadanie i fizyczne bariery, w ramach których to zadanie jest wykonywane.
Wierzy Pani w potęgę mitu?
Wydaje mi się, że należy poddawać mity krytycznemu oglądowi i ujawniać ich punkty zwrotne, jak na przykład moment, w którym Odyseusz decyduje się nie rozmawiać z duchami kobiet albo gdy komuś mówi się, że popełnił niewybaczalny grzech. Wtedy możliwy jest namysł nad tym, o co w nich tak naprawdę chodzi.
Niektóre obrazy pojawiające się w Pani poezji są dość surrealistyczne. Czy wiersze przychodzą w snach? Czy też jest to wyłącznie kwestia warsztatu?
Czasem śnię wiersz lub jakąś frazę, ale nigdy nie jestem pewna, czy to się do czegoś nadaje. Może to dziwne, ale chyba byłabym szczęśliwsza, gdyby jakiś pomysł przyszedł po jednej albo dwóch butelkach wina. Co do warsztatu, bardzo dużo czasu poświęcam na poprawianie swoich utworów.
Czy współczesna poezja potrzebuje nadwornych poetów? Czy w miejsce „ojców” pojawia się w poezji coraz więcej figur „matczynych”, czego przykładem jest właśnie antologia Jerzego Jarniewicza?
Kiedy zaczynałam pisać wiersze, odnosiłam wrażenie, że istnieje kulturowa presja, by dyskredytować prekursorów, zwłaszcza kobiety. W sukcesji poezji pisanej przez kobiety w Irlandii istnieje pewna wyrwa. Być może dlatego, że w połowie XX wieku było tyle świetnych autorek opowiadań. Z pewnością nie żałuję, że w Irlandii nie ma nadwornych poetów. Dla mnie było osobiście ważne, że moja matka była pisarką – tworzyła głównie książki dla dzieci – więc moje edypalne pragnienia zaspokoiło podjęcie się czegoś, co teoretycznie miało być większym wyzwaniem.
Czy nie czuje się Pani źle, umieszczona w tak pomnikowej pozycji?
W wielu wczesnych antologiach byłam tą „symboliczną kobietą”. Nie przeszkadza mi umieszczanie mnie w zbiorach poezji kobiet, jeśli przywraca to w jakimś sensie równowagę. Zmartwiłabym się o wiele bardziej, gdyby mężczyźni i kobiety przestali się nawzajem czytać i reagować na swoją twórczość.