Stepowanie kontra hołubce
© Wiener Operettensommer

Stepowanie kontra hołubce

Dorota Krzywicka-Kaindel

W 1937 roku Józef Beer był o krok od światowego tryumfu: jego dzieło planowano wystawić na całym świecie, lecz na przeszkodzie stanęła brunatna nawałnica faszyzmu. Po 75 latach w Austrii odbyła się premiera operetki „Polskie wesele”

Jeszcze 2 minuty czytania

19 lipca 2012, tuż przed premierą „Polskiego wesela” – operetki Józefa Beera z 1937 roku – nad Wiedniem znowu zebrały się ciemne chmury. Na szczęście tym razem były to tylko chmury zwiastujące solidną i zupełnie niemetaforyczną burzę, która zresztą szybko przeszła. Markus Windberger, intendant letniego open-airowego festiwalu Wiener Operettensommer, powitał premierowych gości: „Tym razem się uda! Dziś wieczorem dokona się to, co chciała zniweczyć sfora nazistowskich morderców! Niech żyje Józef Beer!”.

Józef Beer „Polnische Hochzeit ”.
Charles Prince (dyr.), Marion Dimali (reż.),
Ballett und Chor des Wiener Operettensommers,
Orchester des Wiener Operettensommers,
Schloßpark Theresianum w Wiedniu, premiera 19 lipca 2012.
Bo na to, żeby  zobaczyć „Polskie wesele” austriacka publiczność musiała czekać… 75 lat. Wtedy na przeszkodzie stanęła brunatna nawałnica faszyzmu. Po entuzjastycznie przyjętej prapremierze w Zurychu w 1937 roku, przygotowania do prapremiery w Wiedniu w Theater an der Wien zostały gwałtownie przerwane: w marcu 1938 roku Austria została wcielona do III  Rzeszy i utwory żydowskich autorów znalazły się na indeksie, a oni sami musieli ratować życie ucieczką. Józef Beer, spakowawszy skromny dobytek, wyemigrował do Paryża, a po wkroczeniu Niemiec do Francji ukrywał się, z fałszywymi dokumentami jako Jean Bérard, w Nicei, mieszkając tam z bratem Joachimem. Rodzice i młodsza siostra Zuzanna, których wojna dopadła we Lwowie, zginęli w obozie w Auschwitz.

***

Beer urodził się w 1908 w Gródku pod Lwowem, jako jedno z trojga dzieci miejscowego bankiera, Uri Izydora Beera. Muzyka fascynowała go od wczesnego dzieciństwa: jako siedmiolatek wymyślił własną notację muzyczną (nie wiedząc, że takowa już istnieje...) Regularną naukę muzyki rozpoczął jako gimnazjalista w lwowskim konserwatorium i ledwie 13-letni próbował już swych sił jako kompozytor. Jego miłość i talent do muzyki były ogromne; zmuszony przez ojca do rozpoczęcia studiów prawniczych, wytrzymał na nich tylko rok. Egzaminy wstępne na Akademię Muzyczną w Wiedniu zdał tak błyskotliwie, że „przeskoczył” całe cztery lata regularnego toku studiów. Poruszony tym faktem ojciec zezwolił chłopcu na opuszczenie rodzinnego Lwowa, kupił mu w Wiedniu dwupokojowe mieszkanie, w którym najważniejszym sprzętem był nowiutki fortepian. Beer Akademię Muzyczną ukończył z odznaczeniem w 22. roku życia.



Pierwsze większe dzieło młodego kompozytora – operetka „Książę z Shirazu” – wzbudziło entuzjazm publiczności i krytyków, i sprawiła, że utalentowany młodzieniec stał się z dnia na dzień shooting star (jakbyśmy dziś powiedzieli) wiedeńskiego świata muzycznego.

Ale w 1937 roku Beer był o krok od prawdziwego, światowego tryumfu: jego nowe dzieło – operetkę „Polskie wesele” – planowano wystawić na  scenach operetkowych na całym świecie od Paryża (Theatre du Chatelet, z Janem Kiepurą i Martą Eggerth w głównych rolach) aż po Meksyk. Owa obfitująca w przezabawne, godne kabaretowej sceny dialogi i w łatwo wpadające w ucho, urokliwe melodie, polskie motywy taneczne i  jazzujące (!) harmonie operetka zawojowałaby z całą pewnością sceny.

***

Libretto do „Polskiego Wesela” napisali Alfred Grünwald i Fritz Löhner-Beda. Jak dobre mniemanie musiało panować w Wiedniu o dwudziestokilkuletnim Beerze, jak atrakcyjna była jego muzyka, że udało mu się zdobyć tak wybitne nazwiska jako autorów tekstu operetki! I Grünwald, i  Löhner-Beda byli o ponad dwadzieścia lat starsi od Beera, cieszyli się wielką estymą, byli wręcz „rozrywani” w środowisku jako autorzy. Zwłaszcza ten drugi – niezwykle popularny w Wiedniu autor tekstów kabaretowych, niezliczonych Wienerlieder i librett do najsłynniejszych operetek (m.in. Lehára) – niewątpliwie przyczynił się do atrakcyjności utworu.

© Wiener Operettensommer

Alfreda Grünwalda, w dzień po Anschlussie, aresztowało Gestapo (celę dzielił nota bene z późniejszym kanclerzem Austrii, Bruno Kreiskim), udało mu się jednak później wyemigrować przez Paryż i Casablankę do Ameryki. Fritz Löhner-Beda miał najmniej szczęścia: pojmany zaraz w marcu 1938 roku, więziony najpierw w Dachau, potem w Buchenwaldzie, stracił życie w obozie w Auschwitz, pobity na śmierć przez Niemców.

***

Namiętność do muzyki była w nim tak silna, że nawet w najtrudniejszych chwilach, nie mając instrumentu, ukrywając się niemal bez środków do życia, Beer cały czas komponował. W nicejskiej kryjówce napisał m.in. operę komiczną „Stradella w Wenecji” (o XVII-wiecznym włoskim kompozytorze). Także w Nicei, tuż po wojnie, wystawione zostało jego oratorium „Ave Maria”. Do wątków polskich wrócił po wielu latach jeszcze raz, pisząc w 1977 wodewil „Polka Napoleona”, opowiadający, jak się łatwo domyśleć, historię Marii Walewskiej.

© Wiener Operettensommer

Po wojnie Beer pozostał w Nicei. Tu się ożenił, tu urodziły się jego obie córki: Susanne i  Béatrice. Wojenne przeżycia Beera sprawiły jednak, że zgorzkniał i zamknął się w sobie. Uparcie nie godził się na granie swoich młodzieńczych utworów (mimo to w krajach skandynawskich grano „Polskie Wesele” bez zgody kompozytora, przez dziesięciolecia pod zmienionym tytułem: „Masurkka”). Gdyby nie córki kompozytora, które po jego śmierci (w 1987 roku) zgodziły się na wskrzeszenie „Polnische Hochzeit” – taki jest bowiem oryginalny tytuł operetki – może nigdy nie poznalibyśmy tego utworu.

***

Rzecz dzieje się w Galicji kilka lat po powstaniu listopadowym. Młody powstaniec, Bolesław, przedziera się nielegalnie (w przebraniu sługi) przez rosyjsko-austriacką granicę, aby uniknąć zesłania na Syberię i spotkać ukochaną Jadzię. Przybywa w ostatnim momencie, gdyż jego wuj, bogaty hrabia Staszek Zagórski, uzyskał właśnie zgodę na ożenek z Jadzią od ojca panny, barona Mietka Ogińskiego. Sprawa komplikuje się bardzo, nie tylko dlatego, że zubożały baron Mietek liczy na umorzenie weksli po ślubie hrabiego Staszka z Jadzią, ale także dlatego, że na dworze zjawia się – niczym oddział majora Płuta w „Panu Tadeuszu” – poszukujący polskich wywrotowców rosyjski patrol pod dowództwem niejakiego Korosowa. Na szczęście Zuzia, zarządczyni dóbr Ogińskich, ma główkę nie od parady: każe Jadzi zgodzić się na ślub ze Staszkiem, który w zamian za to miałby przekupić Korosowa i umożliwić Bolesławowi uniknięcie zesłania. Do ślubu wprawdzie dochodzi, lecz pod gęstym welonem, zamiast Jadzi, ukrywa się Zuzia, która robi świeżo poślubionemu Staszkowi ze wspólnego życia takie piekło, że Staszek błaga ją na kolanach o rozwód. Na to triumfująca Zuzia godzi się dopiero po usłyszeniu solennej obietnicy z ust Staszka, że raz na zawsze zostawi w spokoju Jadzię, a ponadto odda swemu bratankowi Bolesławowi należną mu, zawłaszczoną ojcowiznę. Wszystko naturalnie dobrze się kończy, głównie dzięki rezolutnej główce Zuzi, która zresztą, uwolniona od Staszka, szykuje się do ślubu z niejakim Kazimierzem.

© Wiener Operettensommer

Józef Beer skomponował znakomicie brzmiące skoczne krakowiaki i mazury z przytupem, nie zabrakło też smętnego kujawiaka i dostojnego poloneza, a w dodatku wplótł w swój utwór cytaty autentycznych polskich melodii, na przykład „Pije Kuba do Jakuba” czy „Jeszcze jeden mazur dzisiaj”. Typowe polskie rytmy Beer świetnie skontrastował stylistycznie z wiedeńskimi walcami i amerykańskim swingiem, a całość zakończył melancholijną i przekorną wiedeńską piosenką (tzw. Wienerlied). Wdzięcznych, łatwo wpadających w ucho melodii jest tu tyle, że obdzielić by nimi można ze trzy operetki. Operetka to zresztą niezupełnie trafne określenie dla tego utworu, w którym z walcami sąsiadują krakowskie hołubce i amerykański swing. Nietypowa obsada orkiestry – z saksfonami, banjo i mandoliną – sprawiają, że „Polskie wesele” stylistycznie jest właściwie czymś w rodzaju ogniwa między operetką i musicalem.

***

Półkolista, otoczona surowym, kamiennym murem scena w Schloßpark Theresianum nieźle udawała front polskiego dworku, jakkolwiek zabrakło naturalnie typowego ganku z kolumienkami i trójkątnym zwieńczeniem. Także kostiumy, czyli polskie stroje ludowe i schlacheckie, trzymały się z niefrasobliwą dowolnością (choć nie bez wdzięku) etnograficznych szablonów. Na to akurat można było spokojnie machnąć ręką, zważywszy, że zbytnia wierność oryginalnym wzorom zamieniłaby widowisko w niepotrzebną cepeliadę. Czego natomiast szkoda, to nonszalancji choreograficznej wobec polskich kroków tanecznych: staranność układu przy stepowaniu przydałaby się też krakowiakom i mazurom, o polonezie nie wspominając...

Na tym właściwie mogę zakończyć moje wybrzydzanie. Blisko trzygodzinny spektakl (licząc z przerwą, podczas której widzowie przechadzali się po parku, popijając to i owo, i nucąc świeżo usłyszane motywy) okazał się fajerwerkiem muzyczno-słownym. Reżyser spektaklu – Marion Dimali – wybrała najsłuszniejszą drogę: im mniej, tym lepiej. Żadnych „pomysłów”, żadnych eksperymentów: w tej produkcji najważniejsza była muzyka Józefa Beera.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).