Kochanie, zabiłam nasze koty

Kochanie, zabiłam nasze koty

Dorota Masłowska

„Dachowiec z białym kołnierzykiem leżał nieruchomo, jakby spał; co za CHORY potwór zastrzelił niewinnego kota?” – fragmenty nowej powieści

Jeszcze 1 minuta czytania

To był piątek; tej samej nocy Joanne śniło się, że ma stosunek seksualny z dostawcą z BBQueen Grill. Był to mały, nieurodziwy Meksykanin o dzikim spojrzeniu i zniszczonych, na pewno zdolnych do okrucieństwa dłoniach, których dotyku całą sobą się brzydziła, ale i widocznie pragnęła. Bo teraz, gdy gwałcił ją, porzuciwszy w przedpokoju termoizolacyjną torbę z jej ulu­bionymi skrzydełkami, jednocześnie i stawiała opór, i stawiała go bez przekonania, a w tym samym czasie czerpała z tego wszystkiego, jak to bywa, trudną do zaprzeczenia zmysłową przyjemność.

Nagle usłyszała strzał z pistoletu. To się oczywiście zdarza w tym mieście pełnym świrów; każdy, kto tu mieszka, słysząc strzały, zaczyna momentalnie ziewać, bo zna to na pamięć: ambulans, pulsujące światła, wzruszający ramionami gapiowie i gliniarze, którzy poza rozrzuceniem wszędzie wytłuszczonych papierów po donutach „nie udzielają żadnych informacji”.

Joanne odepchnęła swojego kochanka jak wór suchych liści, po czym otworzyła drzwi i...

Dorota Masłowska, Kochanie, zabiłam
nasze koty
”. Noir sur Blanc, Warszawa, 160 stron,
w księgarniach od 17 pażdziernika 2012
Dachowiec z białym kołnierzykiem leżał nieruchomo, jakby spał; co za CHORY potwór zastrzelił niewinnego kota? — pomyślała Joanne, wyciągając telefon, by dzwonić po policję. Jednak gdy podeszła bliżej, zrozumiała, że kot kotem, ale jest tam też jakiś człowiek. Przykryty był dość pobieżnie gazetą, a wokół niego rosła kałuża krwi.
Tępo gapiła się na ślady niewielkich okrwawionych stóp, które „wychodziły” z pokoju, ciągnęły się w dół po schodach, po wyjściu z klatki skręcały w Water Street i kierowały na północ, nad ocean.
To oczywiste! — szepnęła, zdumiona swoją przemyślnością. — Zabił go ktoś bez butów!
To odkrycie w pełni zaspokoiło jej świeżo odkryte zdolności detektywistyczne i Joanne ostrożnie podniosła czasopismo z jego twarzy...

Było to, ku jej miłemu zaskoczeniu, nowe „Yogalife”! Czyżby jakiś bonusowy numer?
Otwarte było akurat na quizie psychologicznym, trochę już rozwiązanym, czymś w rodzaju: „Czy joga to całe twoje życie?” czy „Czy jesteś sexy joginką?”. Niezwłocznie przysiadła obok zwłok Franka z jogi, tego, co jej się czasem tak dziwnie przyglądał, i oparłszy się o jego wściekle poorany kulami korpus, zaczęła rozwiązywać psychotest z wielką pasją, podczas gdy krew ob­mywała jej obdziobane szpilki.

Gdy następnego dnia opowiadała o tym śnie w pracy, całkowicie pomijała historię z dostawcą z BBQueen, a z lubością analizowała aspekt kota, zwłok i krwawych śladów stóp. Gremialnie ustalono, że to było „totalnie lynchowskie” i że ktoś powinien na tej podstawie napisać filmowy scenariusz, a Joanne, wracając do domu swoim niedorzecznym fordem pinto, myślała już — chociaż wiadomo, że to jeszcze nic pewnego — jak wyda ten milion dolarów z praw filmowych, tak by wystarczyło na wszystko.