Audio Art 2012

Audio Art 2012

Piotr Wojciechowski

W Polsce festiwal nie ma sobie równych. Otwarta formuła imprezy pozwala na przełamanie dystansu między artystami a słuchaczami, którzy w kuluarach Bunkra Sztuki wymieniają się uwagami

Jeszcze 2 minuty czytania

Ideą przewodnią organizowanego nieprzerwanie od 1993 roku w Krakowie festiwalu eksperymentalnej sztuki dźwięku Audio Art jest wydobywanie najbardziej śmiałych, skrajnych i radykalnie awangardowych pomysłów ambitnej muzyki elektroakustycznej. Aby świętować, do Krakowa zjeżdżają więc kompozytorzy, instrumentaliści, performerzy, a także didżeje, autorzy instalacji oraz rzesza fanów.

Jeśli spojrzeć na stan współczesnej sceny alternatywnej w Polsce, inicjatywa ta nie ma sobie równych. Pod względem wszechstronności wizji artystycznych można by się pokusić o analogię z innym prestiżowym festiwalem – warszawskim Ad libitum – choć wydaje się, że Audio Art ma się wciąż zdecydowanie lepiej. Otwarta formuła festiwalu pozwala na przełamanie dystansu między artystami a słuchaczami, którzy w kuluarach Bunkra Sztuki wymieniają się spostrzeżeniami.

Od happeningu do performansu

W programie tegorocznej jubileuszowej edycji pojawiło się wiele wydarzeń o charakterze parateatralnym, nie zabrakło też ważnych artystów – jak choćby zespołu Dzoe albo kojarzonej z techniką „automatycznego performansu” skrzypaczki/performerki Mii Zabelki z Wiednia.

Wydarzenia ostatniego festiwalowego weekendu zainaugurowali: mieszkająca w Berlinie gwiazda młodej polskiej muzyki Aleksandra Gryka oraz Marcin Strzelecki. Zrealizowany wspólnymi siłami live act stanowił pretekst do występu Dominiki Knapik, która w ascetycznym performansie, wyreżyserowanym przez Wojciecha Klimczyka, wykorzystała subtelne gesty i plastyczny ruch. Inspiracją wspólnego projektu pod wspomnianą wyżej nazwą „Dzoe” stały się rozważania Giorgio Agambena na temat statusu nagości w dzisiejszej kulturze.

fot. Piotr Wojciechowski

Ciekawym pod względem konceptualnym, choć znacznie mniej ujmującym muzycznie był występ belgijskiego duetu Logos. Moniek Darge i Françoise Vanhecke balansowały na granicy soundscape, zabawnego happeningu natchnionego spektakularnymi działaniami Fluxusu z elementami New Age’u. Na scenie pojawiły się rozmaite gadżety (kolorowe zabawki, pozytywki, przyrządy domowego użytku), a swoje założenia estetyczne Darge postanowiła zaprezentować publiczności w postaci filmu dokumentalnego.

Gwiazdą finałowego koncertu okazał się stepujący tancerz Steve Buchanan. Wcielając się w rolę saksofonisty, wziął udział w rodzinnej improwizacji Qby i Sławka Janickich oraz Mazolla. Qba Janicki dobarwiał brzmienie za pomocą syntezatora midi, Mazoll zaś rozszerzał granice mikrotonowości oraz skal orientalnych na klarnecie.

Laserem po strunach

Dzień wcześniej w sali Akademii Muzycznej z Louisville Impro Ensemble zagrali Krzysztof Wołek oraz Dominik Strycharski. Ten ostatni magnetyzował abstrakcyjnymi, skomplikowanymi modulacjami głosowymi, które zdecydowanymi ruchami zza konsolety wciągane były automatycznie w sieć elektronicznych przekształceń.

Sobotni wieczór wypełniła także muzyka Barbary Lüneburg. Po spektralnym, medytacyjnym utworze Henry’ego Vegi i Emmanuela Floresa Eliasa przyszedł czas na efektowny „Bayesian” Yannisa Kyriakidesa na skrzypce, soundtrack i wideoinstalację. Narracji muzycznej towarzyszył mapping złożony z błyskawicznie przeskakujących klatek zawierających zdania, ich strzępy czy werbalne kody oparte na usterkach językowych, a także matryce złożone z powielających się adresów mailowych. W „For the Record” Lou Mallozzi smyczek podłączony został do amplifikacji i pocierany był skrzypcami. W wykonanym na e-skrzypcach utworze „Alias” Marco Ciccillianiego przestrzeń akustyczną wypełniały frenetyczne motywy instrumentalne dublowane przez aparaturę elektroniczną, koordynowane ze strumieniami laserów rzucanych na ściany w oparach sztucznej mgły. Szkoda, że kończący wieczór występ Zacha Laytona był ubogi brzmieniowo, bo sam pomysł instalacji dźwiękowej kreowanej na żywo dzięki monitorowaniu fal mózgowych za pomocą elektroencefalografu jest całkiem ciekawy.

fot. arch org.

Warto jeszcze wspomnieć koncert niemieckiego duet Tefiton. Claus van Bebber oraz Erhard Hirt zagrali set złożony z noisowych brzmień analogowych, nasączonych dźwiękami preparowanej gitary elektrycznej. Największą atrakcją tego występu były trzaski winyli o różnej średnicy. Dźwięki krążków, raz po raz puszczanych przez van Bebbera w ruch z różną prędkością przesuwu, działały jak wodospad nirwanicznych dronów i noise’owych krajobrazów.

W kręgu filmu i literatury


W prezentacji krakowsko-bydgoskiej grupy improwizujących muzyków Tirvyous Wagon najciekawszym elementem była projekcja wideo. Przeobrażające się abstrakcyjne formy organiczne i elementy biologicznego mikrokosmosu przeplatały się z poruszającymi się planetami, przywodząc na myśl boecjańską koncepcję musica mundana.

Ostatniego dnia festiwalu Wojtek Kucharczyk odczytał fragmenty „Finneganów Trenu” oraz „inne historie”. Recytacji towarzyszyła zredukowana do uporczywego wybijania metrum elektronika oraz dźwięki staromodnej drummaszyny. W odczycie wyeksponowano fonologiczne właściwości języka, nafaszerowanego onomatopejami, wykrzyknikami i fantazyjnymi, typowo Joyce’owskimi neologizmami. Całość całkiem ciekawa.

*

Festiwal zakończył koncert duetu Gareth Davis & Machinefabriek z Amsterdamu. Odcienie składowych pasm harmonicznych spotykały się z długo eksponowanymi tonami podstawowymi basklarnetu i zakłócającą ich płynność elektroniką. Efekt stopniowego wybrzmiewania pozostawił poczucie niedosytu. Pozostaje więc oczekiwać na to, by kolejne edycje Audio Artu utrzymywały tylko najwyższy poziom, stymulując tak słuchaczy jak muzyków do poszerzania indywidualnej wyobraźni i poszukiwań w najgłębszych zakamarkach audiosfery współczesnego człowieka.