Więzień sukcesu
Jerry Schatzberg, zdj. American Film Festival

Więzień sukcesu

Rozmowa z Jerrym Schatzbergiem

Faye Dunaway rozpłakała się, gdy robiłem jej zdjęcia w pokoju hotelowym. Wiedziałem, że aktorzy to osobny gatunek ludzi, więc się tym nie przejąłem i dalej fotografowałem– mówi amerykański fotograf i reżyser

Jeszcze 3 minuty czytania

ŁUKASZ KNAP: Podobno rodzice chcieli, żebyś sprzedawał futra.
JERRY SCHATZBERG: Tym zajmowała się moja rodzina. Ojciec był sprzedawcą, wujek zajmował się produkcją. Przez pewien czas im pomagałem. Nienawidziłem tego. 

Nie lubiłeś fizycznej pracy?
Nie mam nic przeciwko pracy fizycznej, ale ta robota potwornie mnie nudziła. Byłem wtedy w pułapce. Przed trzydziestką, żonaty, z dzieckiem, drugie było w drodze. Nie wiedziałem, co chcę robić w życiu, za to uwielbiałem chodzić do sklepu fotograficznego, który znajdował się niedaleko naszego zakładu. Wpadałem tam w porze lunchu i czasem przesiadywałem kilka godzin, doprowadzając ojca do szału. 

Jak wyglądała twoja droga do fotografii?
Pewnego dnia znalazłem ogłoszenie o pracę dla asystenta fotografa, zadzwoniłem i powiedziałem, że nie mam żadnego doświadczenia, ale uwielbiam fotografię i mógłbym zamieszkać w sklepie z aparatami. Facet roześmiał się i polecił mi kilka miejsc, gdzie mógłbym zacząć praktyki. Ale praca za darmo nie wchodziła w grę. Pożyczyłem od matki pieniądze na aparat i w wolnej chwili robiłem zdjęcia. Po pewnym czasie wróciłem do studia z pierwszego ogłoszenia. Facet znowu śmiał się, ale mnie przyjął. Musiałem nauczyć się wszystkiego od podstaw, a pół roku później miałem już własne studio.

Twoje portfolio z tamtych lat jest imponujące: Andy Warhol, Bob Dylan, Beatlesi, Fidel Castro, Catherine Deneuve. Na zdjęciach wszyscy wydają się swobodni. Sharon Tate pozwoliła sfotografować ci się nago w wannie. Jak to zrobiłeś, że wszyscy się przed tobą otwierali?
Czy rozmawiając ze mną, czujesz się spięty?

Nie.
Dlaczego?

Zdążyliśmy się wcześniej poznać. Nie tworzysz dystansu. 
Sam widzisz, ludzie się mnie nie boją. To w zawodzie fotografa cholernie ważne. Zanim robiłem komuś zdjęcie, zawsze spędzałem z nim tak dużo czasu, jak to możliwe. Sharon była słodka, na wszystko się zgadzała. Moim zadaniem było odtworzenie wizerunku seksownej panienki, którym emanowała w „Dolinie lalek” (1967). Od słowa do słowa doszliśmy do wanny (śmiech). Wiele razy zdarzało mi się, że agenci różnych gwiazd przed zdjęciami mówili mi, że jest mało czasu, że nie da się czegoś zrobić. Zawsze wtedy kiwałem głową i robiłem swoje. 

Jerry Schatzberg (drugi od lewej) na planie  „Narkomanów”, zdj. AFF 

Pamiętasz, kiedy poznałeś Faye Dunaway?
Oczywiście. Miałem zrobić jej zdjęcie dla „Esquire”. Była wtedy początkującą aktorką. Pojechałem z Nowego Jorku na Florydę na plan zdjęciowy filmu „The Happening” (1967), w którym grała z Anthony Quinnem. Była urocza, ale pamiętam, że rozpłakała się, gdy robiłem jej zdjęcia w pokoju hotelowym. Nie złamałem jej nogi, nic jej nie zrobiłem, już wtedy wiedziałem, że aktorzy to osobny gatunek ludzi, więc się tym nie przejąłem i dalej ją fotografowałem. Zdjęcie zapłakanej Faye bardzo się spodobało. Dwa lata później poprosiła mnie o nową sesję i wtedy zaczęło między nami iskrzyć. 

To było przed zdjęciami do twojego debiutanckiego filmu „Zagadka dziecka klęski”. Od początku wiedziałeś, że chcesz zatrudnić ją do głównej roli?
To nie był mój pierwszy wybór. Na początku myślałem o tym, żeby zatrudnić Joanne Woodward i Anne Bancroft, ale Faye tak bardzo zapaliła się do tej roli i tak często o tym mówiła, że w końcu zobaczyłem w niej główną postać. Zgodziłem się i nie żałuję. Zagrała świetnie. 

Jak układała się wasza współpraca na planie? Pytam, bo w filmie jest scena, w której widać listę fotografów, z którymi główna bohaterka nie chce mieć nigdy więcej do czynienia. Jesteś na tej liście.
Praca z nią nie była łatwa. Pewnego dnia, gdy nie chciała wykonywać poleceń i była nie do zniesienia, powiedziałem jej, żeby zrobiła sobie przerwę i przemyślała, jak sobie wyobraża dalszą współpracę, w przeciwnym razie dokończę zdjęcia bez niej. To poskutkowało, ale tylko na chwilę. Podczas kolejnej kłótni nie miałem już siły, żeby się z nią użerać i wtedy dopisałem swoje nazwisko na tej liście. Ta scena to mój mały Hitchcockowski ślad. 

Czy wtedy byliście jeszcze parą?
Kiedy kręciliśmy zdjęcia do „Zagadki dziecka klęski”, już nie byliśmy razem. Faye rzuciła mnie dla Marcella Mastroianniego. Czy było mi przykro? Oczywiście, że tak. Ale kto nie chciałby, żeby kobieta zostawiła go dla Mastroianniego? 

Wtedy miałeś chyba więcej szczęścia w pracy. Początek lat 70., kiedy zadebiutowałeś, był wyjątkowym czasem dla amerykańskiego kina. Producenci finansowali ryzykowne projekty. Nakręciłeś swój pierwszy film bez szkoły filmowej, bez doświadczenia.
Hollywood nigdy nie było organizacją charytatywną, ale kiedy debiutowałem, kilka rzeczy się zmieniło. Wszystko zaczęło się od „Swobodnego jeźdźca” (1969). Film zrealizowany za niecałe czterysta tysięcy dolarów zarobił ponad czterdzieści milionów. Producenci uwierzyli, że można zarobić na filmach niskobudżetowych, wszyscy chcieli powtórzyć ten sukces. Udało się nielicznym, ale bez wątpienia studia wtedy były bardziej skłonne do podejmowania ryzyka. 

Jerry Schatzberg (trzeci z lewej) na planie „Stracha na wróble”, zdj. AFF

… na przykład pozwalając niejakiemu Schatzbergowi nakręcić kameralny psychodramat.
Gdy zacząłem pracować jako fotograf, nigdy nie śniło mi się, że będę reżyserem. To przyszło naturalnie. Miałem historię, która nie dawała mi spokoju. Nie wiedziałem, jak ją opowiedzieć. Myślałem o reportażu zdjęciowym i dokumencie, ale w końcu doszedłem do wniosku, że tylko film odda zawiłości tej historii. Tak narodził się pomysł „Zagadki dziecka klęski”. W międzyczasie byłem asystentem technicznym przy serialu, zrobiłem kilka reklamówek, uczyłem się nowego języka, języka filmu, i poznawałem ludzi, którym zacząłem opowiadać o swoim pomyśle. I tak zostałem reżyserem. Nie bałem się, nie kalkulowałem. Człowiek nabierając doświadczenia staje się ostrożniejszy. Wielu aktorów, pisarzy, reżyserów ma taki moment w karierze, kiedy obawia się porażki i zaczyna się powtarzać, iść na kompromisy... 

Zanim przejdziemy do kompromisów; nurtuje mnie jeszcze jedna sprawa. „Zagadka dziecka klęski” okazała się komercyjną klapą. Krytycy też nie przyjęli jej życzliwie, a mimo to rok później nakręciłeś „Narkomanów”. Jak to możliwe?
To były dziwne czasy. Producentom „Narkomanów” podobał się mój pierwszy film, poza tym dobrze znali moje zdjęcia. Wysłali mi pierwszą wersję scenariusza, która mi się nie podobała. Ale temat mnie zafascynował, bo miałem wielu przyjaciół, którzy eksperymentowali z używkami. Wróciłem do rozmów z producentami i doszliśmy do porozumienia z wyjątkiem jednego. Nie chcieli zgodzić się na Ala Pacino, wytypowanego przeze mnie do głównej roli. Nie rozumieli, dlaczego postawiłem na nikomu nieznanego debiutanta, chcieli zatrudnić innego młodego zdolnego nowojorskiego aktora, niejakiego Roberta de Niro. Ale uparłem się. Pacino zobaczyłem na deskach teatru i byłem olśniony jego grą. 

Jerry Schatzberg

Amerykański reżyser filmowy i fotograf. Urodził się w 1927 roku w Nowym Jorku. Pracował dla takich magazynów, jak:„ Vogue” i „Esquire”. Portretował Faye Dunaway, Boba Dylana, The Beatles, Andy'ego Warhola, Franka Zappę, Romana Polańskiego. Pierwszy film nakręcił w 1970 roku. Jest autorem „Narkomanów” i „Stracha na wróblę”, za ten ostatni dostał Złotą Palmę w Cannes.

Słyniesz z odkryć talentów aktorskich. U ciebie zaczęli Al Pacino i Morgan Freeman. Gene Hackman do dziś mówi, że swoją najlepszą rolę zagrał w „Strachu na wróble”. Na czym polegał sekret twoich castingów?
To truizm, ale sekretem dobrego aktorstwa jest aktor. Zły aktor nie stworzy dobrej roli, choćby nie wiem co. Moim zadaniem jako reżysera w pierwszej kolejności jest wybór dobrego aktora i wydobycie z jego talentu wszystkiego, co najlepsze. Praca na planie wymaga intuicji i elastyczności, ponieważ każdy aktor pracuje inaczej. W przypadku Pacino miałem wielkie szczęście. Przed zdjęciami „Narkomanów” mieliśmy dużo czasu, żeby dokładnie omówić każdy aspekt jego roli. Spotykaliśmy się z Alem i Kitty Winn przez półtora miesiąca tylko po to, żeby rozmawiać o filmie, poznawać ludzi i miejsca, w których rozgrywa się akcja. Mieliśmy bardzo komfortowe warunki. Kto dziś przy zdrowych zmysłach przed zdjęciami spędzałby tyle czasu na gadaniu? Nie ma na to pieniędzy. 

Jak udało ci się zapanować w „Strachu na wróble” nad tak różnymi żywiołami aktorskimi, jak Pacino i Hackman?
To zupełnie różni aktorzy. Pacino jest bardzo metodyczny, wrażliwy, przeżywa postać. Często na planie potrzebował czasu, żeby zrozumieć motywacje postaci, przetrawić emocje. Hackman to zupełnie inna bajka. To aktor, który lubi improwizację, lubi być zaskakiwany, potrzebuje bodźców, żeby reagować. Dużo czerpał z atmosfery na planie i wiele potrafił wnieść do filmu, na przykład dodając od siebie zabawne kwestie.

 Wróćmy do tematu kompromisów i porażek. Szczyt twojej kariery filmowej przypada na początek lat 70. W latach 80. też kręciłeś sporo filmów, ale żadnego z nich nie da się porównać do „Narkomanów” czy „Stracha na wróble”, za którego dostałeś Złotą Palmę.
Myślę, że popełniłem błąd, podpisując umowę z Warner Bros na realizację projektów, które nigdy nie powstały. Kiedy moja kariera rozpędziła się, zabrakło paliwa, straciłem kilka lat na jałowym biegu. Później musiałem chwytać się tego, co mi proponowano. Tak powstało na przykład „Uwiedzenie Joego Tynana”. Ten film nie jest arcydziełem, chociaż odniósł duży sukces finansowy. Cóż, to zwykły film, z którego trudno być mi dumnym, kosztował mnie wiele kompromisów, nie mówiąc już o tym, że ma okropne zakończenie, z którym nie mam nic wspólnego. 

Żałujesz tych kompromisów?
Oczywiście, ale jak to ja, zawsze staram się uczyć z porażek. Jaka z tego płynie lekcja? Może taka, że bardzo łatwo stać się więźniem swojego sukcesu. Jest źle, kiedy człowiek zaczyna zezować i się powtarzać. Na szczęście jestem w wieku, kiedy niczego już nie ryzykuję. 

Wiem, że masz w planach nowy film. Jak go sobie wyobrażasz?
Marzy mi się film nakręcony na Brooklynie. To miejsce nie przestaje mnie fascynować, podobnie jak życie nowojorskiego metra. Chciałbym nakręcić film o paryskim złodzieju biżuterii, który ukrywa się w Nowym Jorku. Grozi mu wielkie niebezpieczeństwo, a pętla na jego szyi bardzo szybko się zaciska. Jak o tym teraz myślę, to wydaje mi się, że ten film nie może mieć dobrego zakończenia.


Jerry Schatzberg był gościem 18. Forum Kina Europejskiego Cinergia (Łódź, 8-15 listopada), gdzie odebrał nagrodę Złotego Glana dla twórców kina niezależnego, z uporem przeciwstawiających się modom i trendom dominującym w kulturze.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.