Parafrazując słowa rumuńskiego filozofa Constantina Noiki: politycy są jak konie, dzielą się z reguły na dwa typy. Są charyzmatyczne konie wyścigowe oraz solidne i ciężko pracujące konie pociągowe. Donald Trump należy do zupełnie innej kategorii. Jest koniem cyrkowym. Programu nie ma i nigdy nie miał, woli sączyć jad, obrażać kogo popadnie i opowiadać o sobie. W 2011 roku, kiedy zaproszono go do telewizji NBC, by porozmawiać o jego politycznych planach, miliarder wolał przedstawić Amerykanom ranking swoich najbardziej udanych orgazmów. Potem zniknął, by z po kilku miesiącach z przytupem powrócić. Oznajmił, że szczepienie małych dzieci powoduje u nich autyzm. Stanowczo zaprotestowali lekarze, ale część prawicowego elektoratu to stanowisko uwiodło.
Jednak jego ulubionym workiem treningowym jest Barack Obama. Trump powiedział raz, że prezydent jest intelektualnie tak słaby, że to niemożliwe, by sam napisał „Odwagę nadziei”, autobiograficzną książkę, która rozeszła się w kilkunastu milionach egzemplarzy na całym świecie. Z tego samego powodu biznesmen wątpi w to, że obecny gospodarz Białego Domu kiedykolwiek skończył Harvard. Wielokrotnie kwestionował też fakt, że Obama urodził się w Stanach Zjednoczonych (to podstawowy wymóg dla każdego kandydata do prezydentury). Zaczepki uciął dopiero sam znieważony, pokazując oryginał swojego aktu urodzenia.
Trump jest w gruncie rzeczy sympatyczny. Słynie z bycia bardzo hojnym szefem. Lojalnych pracowników obdarza wręcz miłością. Potrafi się też popisywać naprawdę wyjątkowymi gestami. Raz napisał do niego umierający na raka chłopiec, wielki fan programu „The Apprentice”, którego Trump był gospodarzem. Ten reality show polegał na tym, że przygodni uczestnicy przechodzili przez piekło pracy pod nadzorem miliardera. Dzieciak chciał tylko, żeby bogacz powiedział mu to, co mówi uczestnikom w owej audycji: „You’re fired!” (Jesteś zwolniony!). Donaldowi jednak te słowa w tak wyjątkowej sytuacji nie przeszły przez gardło. Postanowił zatem wysłać nastolatkowi czek na kilka tysięcy dolarów z adnotacją: „Zabaw się jak jeszcze nigdy!”. Ale kiedy opuszczał jeden z wieców i spotkał się z buczeniem, odparował krytykom: „Spierdalajcie, palanty! Jesteście nieudacznikami!”.
Drugoplanowym bohaterem tej historii, który czasem potrafi zepchnąć protagonistę na margines, jest słynna koafiura Trumpa. „Wygląda jak wata cukrowa zrobiona z sików” – oceniała niegdyś świętej pamięci Joan Rivers. Jeden z anonimowych internautów nazwał raz tę fryzurę mewim gniazdem – i to określenie jakoś na długo do niej przylgnęło. Ktoś inny dworował sobie, że miliarder ma specjalny grzebień z kompasem. Navigare necesse est.
Podobno ma miliardy, ale złośliwi mówią, że jego długi są znacznie wyższe niż aktywa. Poza tym nie jest bohaterem legendy „od pucybuta do milionera” – pierwsze sto milionów dolarów podarował mu ojciec. Trump prowadzi za to najtańszą kampanię wyborczą w dziejach. W zasadzie wystarcza mu Twitter. Nie tylko zresztą do uprawiania polityki. Oto garść standardowych tweetów. Ciekawa jest też pora ich wysyłania. Zdaje się, że kandydat prawie nie śpi.
12 kwietnia, godz. 3.13: „WOW! Świetne wyniki ostatniego sondażu z Nowego Jorku! Dziękuję wam za wsparcie!”
11 sierpnia, godz. 2.41: „Naprawdę dziwny jest senator Rand Paul. Przypomina rozpuszczonego chłopaka ze źle funkcjonującym mózgiem. Położył debatę!”
16 kwietnia, godz. 17.22: „Jeżeli Hillary Clinton nie potrafi dać satysfakcji własnemu mężowi, to czemu sądzi, że usatysfakcjonuje Amerykę?”
13 listopada 2012 r., godz. 23.23: „@Cher – nie noszę na głowie dywanu, to moje włosy. Może chcesz pogadać o dziesiątkach swoich operacji plastycznych?”
28 sierpnia 2012 r., godz. 16.54: „Arianna Huffington jest tak nieatrakcyjna na zewnątrz i w środku, że nie dziwię się jej mężowi, że rzucił ją dla faceta”
Trump na wiecu wyborczym w Nevadzie / fot. Darron Birgenheier CC BY-SA 2.0
W sierpniu zeszłego roku niekryjąca prawicowych sympatii dziennikarka Megyn Kelly zapytała Trumpa na antenie, czemu nienawidzi kobiet: „Nazywa pan kobiety tłustymi świniami, psami, łajzami, brudasami, obleśnymi zwierzętami. Dlaczego?”. Donald nie odpowiedział. Natomiast następnego dnia stwierdził, że Megyn napadła na niego w trakcie wywiadu, bo miała menstruację. Kiedy spadł na niego grad oskarżeń, nie tylko o mizoginię, ale o niemieszczące się w granicach debaty publicznej prostactwo, w 69-letnim Trumpie obudził się mały chłopiec, skory do schowania się za spódnicą starszej siostry. „Niech Maryanne wam wszystkim powie. Po wywiadzie z panną Kelly zadzwoniła do mnie i powiedziała, że jest ze mnie bardzo dumna. Powiedziała, żebym był sobą. A poza tym uważa, że kobiety są silne i potrafią być równe mężczyznom, jeśli tylko chcą”.
Mowa tu o 78-letniej Maryanne Trump Barry, zasadniczej i ostrej jak barakuda sędzi Federalnego Sądu Apelacyjnego dla kilku stanów Wschodniego Wybrzeża. Siostra biznesmena poszła na prawo, kiedy jej syn był już w podstawówce. Karierę zaczęła późno, ale zrobiła ją błyskawicznie. Do składu sądu powołał ją w latach 80. republikański prezydent Ronald Reagan, a dekadę później awansował demokrata Bill Clinton, mąż rywalki Trumpa w walce o prezydenturę. Pani Barry zasłynęła między innymi samowolką, kiedy uniemożliwiła prokuraturze dobicie targu z obrońcami dwóch policjantów chroniących potężnego dealera narkotyków. Doprowadziła do normalnej rozprawy, a podsądni dostali po 12 i 15 lat ciężkiego więzienia. Sądziła też Bobby’ego Mannę, oskarżanego o próbę zamordowania słynnego ojca chrzestnego nowojorskiej rodziny mafijnej Gambino. Ale do historii przejdzie jako sędzia, która zawyrokowała, że tzw. późne aborcje (po 12. tygodniu ciąży) są zgodne z obowiązującym prawem i próby zakazania ich przez władze stanowe naruszają konstytucyjne prawa kobiet. Trochę to dziś kłopotliwe dziedzictwo dla republikańskiego kandydata, który chce do siebie przekonać religijną prawicę.
fot. Johnny Silvercloud / CC BY-SA 2.0
Stosunek do kobiet ma po tacie. 24 lata temu senior przed audytorium złożonym w większości z funkcjonariuszek służb mundurowych wyłuszczył swoje credo: „Odpuśćcie w sprawie tych bredni o molestowaniu seksualnym. Jesteście zawodowymi hipokrytkami. Dla was każdy flirt, każdy świński dowcip jest od razu molestowaniem. Ta agresja zakłada blokadę na kontakty między mężczyznami i kobietami. A co do nadmiernego zainteresowania za strony faceta, to kiedyś wystarczyło je rozbroić humorem i delikatnym sarkazmem. A teraz każda z was poszłaby od razu do sądu”.
Trzecia żona Donalda, Melania – która stała się antybohaterką niezliczonych memów po tym, jak się okazało, że podczas republikańskiej konwencji w Cleveland dokonała plagiatu przemówienia Michelle Obamy sprzed ośmiu lat – jest Słowenką, byłą modelką. Przed tygodniem tabloid „New York Post” opublikował zdjęcia z sesji, którą sobie zrobiła kilka lat przed poznaniem Donalda. Na fotografii naga Melania obejmuje inną modelkę. Takiej kandydatki na pierwszą damę Stany Zjednoczone jeszcze nie miały.
Donald Trump jest w końcu libertynem, który zmieniał żony jak rękawiczki. A tymczasem w czerwcu postanowił zostać gorliwym chrześcijaninem. Oświadczył, że jest lojalnym członkiem Kościoła prezbiteriańskiego, regularnie uczęszcza na niedzielne nabożeństwa, a poza tym kolekcjonuje stare wydania Pisma Świętego. Resztę dopowiedział za niego James Dobson, założyciel ultrakonserwatywnej organizacji Focus on the Family i, według „Time’a”, najbardziej wpływowy kaznodzieja Ameryki. „Trump niedawno zaakceptował to, że Jezus Chrystus jest jego zbawicielem. Znam osobę, która była duchowym przewodnikiem Donalda na drodze, dzięki której odzyskał światło w swoim życiu. To prawda, że dopiero uczy się on języka bożego, ale jestem pewien, że Szaweł chwilę po tym, jak stał się Pawłem, też niewiele na ten temat wiedział” – stwierdził w rozmowie z jedną z agencji prasowych.
O pomysłach na swoją potencjalną prezydenturę miliarder mówi niewiele. Ciągle kluczy w sprawie aborcji, za to bezwzględnie sprzeciwia się jakimkolwiek ograniczeniom w dostępie do broni palnej. Ma wątpliwości wobec negocjowanej właśnie z UE umowy o wolnym handlu TTIP, ale nie mówi jakie. Ogłasza się wielkim przyjacielem Izraela – więcej, z ostentacją poparł przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi ubiegającego się o reelekcję premiera Binjamina Netanjahu, naruszając tym samym standard niemieszania się w wewnętrzną politykę innego państwa.
Najbardziej natomiast lubi mówić o imigrantach. „To terroryści, dilerzy narkotyków, gwałciciele, mordercy. Wszystkich ich bym z urzędu postawił w stan oskarżenia” – powiedział ostatnio. Ale prawdziwą burzę wywołał przed miesiącem podczas przedwyborczego wiecu w Iowa. Stwierdził wówczas, że senator John McCain (w przeszłości torturowany przez Wietkong) w ogóle nie jest bohaterem, a o jego doświadczeniach w niewoli zadecydował przypadek. „Ameryka ma kilka świętości. Na pierwszym miejscu są kombatanci. Kto ich obrazi, nie może liczyć na miłość wyborców” – komentuje dla dwutygodnik.com były republikański kongresmen Jim Leach, uczący nauk politycznych na Uniwersytecie Iowa.
Niedawna konwencja Partii Republikańskiej, podczas której Donald Trump został oficjalnie pasowany na kandydata na prezydenta, miała swoje drugie oblicze. „Większość na początku była zdenerwowana. Ale kiedy się rozluźnili, to wszystko poszło gładko” – powiedział jednemu z tabloidów trudniący się męską prostytucją informator z Cleveland. Inny wyznał, że zwykle tygodniowo zarabia 200–300 dolarów, a tu w niecałe cztery dni zebrał 1600. Tymczasem organizacja Log Cabin Republicans, zrzeszająca republikańskich działaczy LGBT, uznała, że tegoroczna platforma wyborcza jest najbardziej antygejowska w historii. Chociaż małżeństwa jednopłciowe są legalne w Ameryce od zeszłorocznej decyzji Sądu Najwyższego, to prawicowe stronnictwo wpisało do programu „ochronę małżeństwa jako związku mężczyzny i kobiety”. Rząd Obamy walczy o prawo osób transgenderowych do korzystania z toalety przeznaczonej dla płci, z którą się utożsamiają. Republikanie są zdania, że to „bezprawne, niebezpieczne i narusza prawo do prywatności”. Wskazany przez Trumpa kandydat na wiceprezydenta Mike Pence jako gubernator Indiany podpisał stanową Ustawę o odnowieniu wolności religijnej. Chodzi w niej o to, że właściciel firmy usługowej może odmówić obsługi klienta ze względu na jego orientację seksualną i zasłaniać się motywacją religijną. I tak kwiaciarze i cukiernicy nie muszą obsługiwać wesel lesbijskich i gejowskich.
Trump twierdzi dziś, że jest arcykonserwatywnym republikaninem, tymczasem historia jego udziału w dotychczasowych kampaniach wyborczych dowodzi, że to raczej oportunista. W ciągu ostatnich 25 lat wpłacił pokaźne datki na konta 96 kandydatów, 48 republikanów i tyluż demokratów. Z jednej strony wsparł finansowo George'a W. Busha (o którym mówił później, że był najgorszym prezydentem w dziejach) oraz wzgardzonego Johna McCaina, z drugiej takie ikony lewicy, jak nieżyjący już senator Ted Kennedy, minister spraw zagranicznych John Kerry czy wiceprezydent Joseph Biden.
Tymczasem na 26 września zaplanowano pierwszą z trzech debat kandydatów dwu głównych partii. Donald już zaczyna kręcić nosem. W miniony weekend napisał na Twitterze: „Jak zwykle Hillary i demokraci próbują kombinować przy debatach i ustawiają je wtedy, kiedy są dwa ważne mecze NFL [Narodowa Liga Futbolu Amerykańskiego – przyp. red.]. To niedopuszczalne!”.
To prawda, w tym samym czasie odbędą się dwie imprezy sportowe. Ale kto się na tamtejszej lidze zna, musi przyznać, że mecze Falcons z Saints i Giants z Packers są raczej drugorzędne. Nie bardzo też wiadomo, czemu kalendarzowi debat winna jest Clinton. Terminy wybierane są przez niezależną ponadpartyjną komisję i ustalono je… ponad rok temu. Nikt wówczas nie wiedział, że kandydatem republikanów będzie akurat Trump, więc trzeba mieć bogatą wyobraźnię, żeby węszyć w tym spisek przeciwko miliarderowi.
To dlaczego narzeka? Były demokratyczny gubernator Pensylwanii Ed Rendell powiedział wprost: Trump boi się starć z Clinton i szuka wymówki, by się na nich nie pojawić. Może mu się nie chce trenować, bo kandydaci przed debatą przechodzą wielogodzinne sparingi z niezłymi oratorami z własnego obozu. Albo wie, że napastliwy styl polemiki, który przysporzył mu głosów w prawyborach, teraz będzie przeciwskuteczny – to, jak bardzo agresywny potrafi on być, ludzie już wiedzą, nadszedł czas na bardziej wyważony ton. Jeśli nie przyjdzie na ustaloną godzinę, to zrobi Clinton nadzwyczajny prezent. Pozostawi ją z moderatorem, który będzie kandydatce zadawać pytania, a ta wykorzysta te dwie godziny do autopromocji.
Czego Trump może się bać w trakcie debaty? Spróbujmy zebrać potencjalnie najtrudniejsze pytania. Po pierwsze, Trump pomylił kandydata na wiceprezydenta demokratów senatora Tima Kaine'a z byłym republikańskim gubernatorem New Jersey Tomem Keanem, Hezbollah – z Hamasem, irańskie siły specjalne Kuds – z Al-Kaidą. Czy prezydentowi przystoi mylić się w takich sprawach? Po drugie, spece od weryfikowania danych uznają, że Trump w pięciu na sześć spraw albo przesadza, albo nie mówi prawdy. W jednej ze swoich książek stwierdza, że koloryzowanie jest podstawą sukcesu. Czy głowa państwa może się zachowywać w ten sposób? Po trzecie, miliarder zbudował swoje imperium finansowe na wykorzystywaniu taniej siły roboczej, często w postaci nieudokumentowanych imigrantów. Jak to się ma do jego pomysłów na budowę muru na granicy z Meksykiem i troski o pracę dla wszystkich Amerykanów? Po czwarte, w środę MNBC podało, że w trakcie godzinnego briefingu w sprawach polityki zagranicznej Trump trzykrotnie miał stwierdzić: „skoro mamy atom, to czemu nie zrobić z tego użytku?”. Nietrudno sobie wyobrazić Clinton pytającą go: „Donaldzie, czy uważasz, że zrzucenie bomby atomowej gdzieś w świecie uczyni Amerykę bezpieczniejszą?”. I wreszcie po piąte, kwestia najistotniejsza dla nas: kandydat republikanów nie wyklucza, że uznałby zajęcie Krymu i pozwolił Putinowi na agresję na kraje bałtyckie; twierdzi również, że kraje NATO powinny najpierw zapracować sobie na pomoc Ameryki, a nie liczyć na nią z automatu, co gwarantuje Art. V Traktatu Północnoatlantyckiego. Czy prezydent Stanów Zjednoczonych może być tak, eufemistycznie mówiąc, swobodny w reorganizowaniu sojuszy i lekceważeniu sojuszników?
„Najciekawsze wydaje mi się to, że ten osobliwy kandydat jest przesiąknięty potrzebą odwetu. I to na każdym. On zawsze zaczyna rozmowę od ataku, posługuje się wyłącznie metaforami odnoszącymi się do wojny lub sportów walki. Używa przy tym zwykle języka trzecioklasisty. W niemal każdym jego zdaniu pojawiają się takie słowa, jak głupek, hejter, debil, kretyn, frajer” – mówi dwutygodnik.com Jack Shafer, publicysta portalu „Politico”.
W 1986 r. francuski badacz Paul-Claude Racamier w artykule pt. „Między psychiczną agonią a psychotycznym zaprzeczeniem i perwersją narcystyczną” podjął się próby zdefiniowania owej perwersji. I napisał wówczas tak: „To utrwalona struktura charakteryzująca się zdolnością stronienia od konfliktów wewnętrznych, a zwłaszcza żałoby, dowartościowywaniem się kosztem innej osoby, manipulowanej i traktowanej jako narzędzie lub wykorzystywanej”. I zaraz doprecyzowuje: „Nie należy liczyć na wyniesienie czegokolwiek z relacji z narcystycznym dewiantem, można jedynie mieć nadzieję, że wyjdzie się z niej bez szwanku”. Życzmy Ameryce, żeby z tej relacji wyszła raz na zawsze 8 listopada, kiedy obywatele USA udadzą się do urn i wybiorą nowego prezydenta. Życzmy Ameryce – i sobie.