Erozja
Studio Incendo CC BY 2.0

16 minut czytania

/ Media

Erozja

Rozmowa z Darrenem Longiem

Służby podczas aktualnych protestów są wyjątkowo brutalne. Ludzie uświadomili sobie, że ich losy nic nie znaczą wobec tego, jakie plany wobec Hongkongu mają władze centralne

Jeszcze 4 minuty czytania

RADOSŁAW KORZYCKI: Kandydaci obozu demokratycznego zdobyli 300 na 492 mandatów w wyborach do rad dzielnicowych, jakie przeprowadzono przed ponad dwoma tygodniami w Hongkongu. Wyniki lokalnych wyborów są bezwzględnym sukcesem opozycji, ale czy doprowadzą do uspokojenia sytuacji?
DARREN LONG: Ostatnie głosowanie było wyraźnym sygnałem ze strony społeczeństwa, że popiera ideały przyświecające organizatorom protestów społecznych i że rozumie ich postulaty. To było coś na kształt referendum.

A jak wygląda bieżąca sytuacja polityczna w Hongkongu?
Teraz ważną sprawą jest kwestia masek zakrywających twarze. Policja wniosła sprawę do sądu, żeby zakazać ich noszenia. Liderzy opozycji argumentowali, że to narusza prawa człowieka. Pośrednio wygrali ci drudzy, bo sąd opowiedział się po ich stronie, ale nie na gruncie prawa do prywatności i walki z inwigilacją, ale z powodów higieniczno-zdrowotnych – że w tym klimacie nie można ludziom tego zakazywać. Tak czy inaczej protestujący odnieśli wielkie zwycięstwo. Pekin naciska na rząd Hongkongu, aby ten doprowadził do unieważnienia owego werdyktu. To zresztą znakomity przykład na to, jak Chiny się cały czas zachowują. De iure panuje zasada „jeden kraj, dwa systemy polityczne” i w Hongkongu panują odrębne prawa. De facto cały czas Pekin próbuje dłubać przy praworządności Specjalnego Regionu Administracyjnego. Organizatorzy protestów twierdzą, że władze Hongkongu są całkowicie wobec kontynentalnych Chin uległe i wasalne i że trzeba ten stan rzeczy pilnie zmienić.

Czemu maski są tak bardzo dla władz ważne? Czy testują one jakąś technologię do rozpoznawania twarzy, żeby zbierać informacje, tak jak chińscy komuniści robią to z Ujgurami, prześladowaną muzułmańską mniejszością? Rząd USA wpisał na czarną listę kilka firm eksperymentujących z tworzeniem takich narzędzi.
Najprawdopodobniej tak, większość świata to robi, nie tylko Pekin. Nie jestem pewien, jak dokładnie wygląda kwestia używania konkretnej technologii. W pewnym momencie pojawiła się natomiast plotka, że nowoczesne latarnie uliczne, które włączają się, gdy wyczuwają ruch, rejestrują także twarze i sylwetki przechodzących ludzi. Protestujący zniszczyli te lampy, choć rząd obstaje przy wersji, że nic bezprawnego nie robił, a uszkodzenie latarni to czysty wandalizm.

W jakiej kondycji są media w Hongkongu?
Pewnie w identycznej jak w innych demokratycznych społeczeństwach, w których od dawna panuje wolność wypowiedzi. Każda redakcja ma jakieś swoje, większe lub mniejsze, uprzedzenia i sympatie, wszędzie można spotkać pewien stopień autocenzury.

Jakiego rodzaju?
Od czasów kolonialnych różne gazety nie pisały o interesach życzliwych im potentatów biznesowych, ale to oczywiste, bo były uzależnione od ich reklam. Jeśli chodzi natomiast o krytykowanie obecnych władz, to media są generalnie uczciwe, oczywiście pomimo presji ze strony rządu Hongkongu. Władze w Pekinie próbują niebezpośrednio wpływać na prasę. Zapraszają dziennikarzy na konferencje, opowiadają im o sytuacji własnymi słowami. To na pewno ma jakiś wpływ na media.

Darren Long podczas Outriders Stage, listopad 2019 / fot. Kuba MozolewskiDarren Long podczas Outriders Stage, listopad 2019 / fot. Kuba Mozolewski

Jakich jeszcze narzędzi używają? I jak sobie z nimi radzicie?
Oto dwa przykłady pośredniej presji ze strony Pekinu. W mediach społecznościowych krążyła grafika stworzona przez „China Daily” informująca o manipulacjach przy ostatnich wyborach do rady okręgowej. Nic w grafice nie jest prawdą, grupa demokratyczna wygrała 17 z 18 mandatów, a w lokalnej prasie nie było doniesień o manipulacji wyborczej. Drugi przykład to gra online „Wszyscy uderzyli w protestujących”. Prowokacja tej gry mówi sama za siebie.

Jeśli chodzi o bezpośrednią presję chińską, Biuro Łącznikowe Centralnego Rządu Ludowego pośrednio jest właścicielem lub kontroluje trzy chińskojęzyczne gazety opublikowane w Hongkongu. Istnieje kilka gazet będących własnością Hongkongu, których polityka redakcyjna jest propekińska. Grupa medialna Ming Pao, która jest prawdopodobnie najbardziej cenionym chińskojęzycznym wydawnictwem w Hongkongu, utrzymuje kurs centrowy. Kilka gazet jest otwarcie za protestami. Najsłynniejsza to „Apple Daily”, którego właścicielem jest charyzmatyczny Jimmy Lai. Moja gazeta, czyli „South China Morning Post”, jest anglojęzyczna i prowadzi politykę neutralności, analizując i krytykując obie strony debaty. SCMP nie jest dostępny online w Chinach, a tylko kilka egezmplarzy jest dostępnych w luksusowych hotelach w Pekinie i Szanghaju.

Darren Long

Dyrektor kreatywny odpowiedzialny za redakcję infografik w „South China Morning Post”, anglojęzycznym dzienniku z Hongkongu rozchodzącym się w nakładzie 100 tys. Ma ponad 30 lat doświadczenia, współpracował z licznymi tytułami prasowymi w Hongkongu, Wielkiej Brytanii i Malezji.

Darren Long był w listopadzie 2019 gościem Outriders Stage, dorocznego międzynarodowego spotkania dziennikarzy i osób zajmujących się storytellingiem. Tegoroczna edycja zgromadziła ponad 200 osób z 17 krajów, a jej hasłem przewodnim było „Let’s get together”.

Fake newsy są dużym problemem?
Owszem. Ostatnio Twitter usunął kilkanaście trollerskich kont, prezentujących zwykle punkt widzenia Pekinu. Ale rozsiewanie fałszywych informacji zdarza się i opozycji. W nocy z 30 na 31 sierpnia na stację metra Prince Edward, wokół której gromadzą się często protestujący, wkroczyli funkcjonariusze znanego z brutalności specjalnego oddziału hongkońskiej policji. Na nagraniach publikowanych przez lokalne media widać, że bili pałkami i atakowali gazem pieprzowym nieuzbrojonych i niestawiających oporu pasażerów siedzących w wagonie. Później wszystkich dziennikarzy wyproszono, a firma MTR, która zarządza tamtejszym metrem, nie opublikowała nagrań z kamer monitoringu. Wywołało to podejrzenia, że władze starały się zamieść sprawę pod dywan. Pojawiły się plotki o trzech zabitych. Ale gdyby to była prawda, to mimo wszystko szybko dałoby się to ustalić.

Istnieje skuteczne narzędzie do walki z fake newsami?
Reporterzy „South China Morning Post” uczestniczyli w warsztatach na temat sprawdzania prawdziwości doniesień. AFP utworzyła dział sprawdzania faktów w Hongkongu prowadzony przez moją byłą koleżankę z redakcji, Rachel Blundy. Wykonują świetną robotę, analizując filmy z protestów i weryfikując w ten sposób dokładność materiałów dziennikarskich.

.Twoja gazeta informowała, że policja próbowała wpłynąć na media społecznościowe.
„South China Morning Post” pisał, że policja przekazała Facebookowi dwa formalne wnioski o skasowanie postów, które jej zdaniem zawierają bezpodstawne zarzuty w sprawie działań funkcjonariuszy w związku z antyrządowymi protestami. Serwis Zuckerberga wezwano również do przekazania wszelkich związanych z tymi wpisami informacji, które miałyby zostać wykorzystane w śledztwie. Z tego, co wiem, Facebook nie zamierza jednak usuwać treści wskazanych przez policję ani współpracować ze służbami w dochodzeniu. W pierwszym wniosku z 9 października policja zgłosiła zastrzeżenia do wpisów opublikowanych kilkanaście dni wcześniej. W jednym z nich policjantom zarzucono napastowanie demonstrantki podczas przeszukania auta. W innym poście funkcjonariuszy oskarżono o „zabijanie hongkończyków” i zaapelowano o wysyłanie do Donalda Trumpa skarg na „brutalność policji”. Jest wśród nich również wiadomość opublikowana przez posła opozycyjnej Partii Obywatelskiej Alvina Yeunga, dotycząca postrzelenia jednego z demonstrantów przez policjanta.

Czy dynamika protestów wymaga specjalnych narzędzi lub zmiany nawyków ze strony mediów?
Być może tak, przede wszystkim nowych narzędzi do śledzenia technologii, ale zasadniczo moim zdaniem wszystko wraca do podstaw: potwierdź, co ustaliłeś, w dwóch źrodłach, najlepiej sprawdź w trzecim źródle i uważaj na wszystkie pojawiające się raporty i materiały. Jednym z problemów, które dostrzegam, są reporterzy publikujący bardzo osobiste opinie i interpretacje wydarzeń na swoich kontach w mediach społecznościowych. Może to podważyć ich rzetelność i prowadzić do oskarżeń, że nie są bezstronni.

Zagraniczni reporterzy skarżą się na agresję służb pacyfikujących protesty.
Dziennikarze zajmujący się opisywaniem tego, co się dzieje w Specjalnym Regionie Administracyjnym, doświadczają coraz większej przemocy ze strony policji. Przez całe lato 2019 roku miało miejsce około 30 bezpośrednich fizycznych ataków na reporterów przez funkcjonariuszy. Są też przypadki bezzasadnego użycia gazu pieprzowego. Klub Korespondentów Zagranicznych zaapelował w październiku o wszczęcie niezależnego śledztwa w tej sprawie. Jedna z fotoreporterek twierdzi, że policja oślepia kamerzystów i dziennikarzy trzymających aparaty fotograficzne.

Co poszło nie tak z zasadą „jeden kraj, dwa systemy polityczne”, która obowiązuje od 1997 roku, kiedy Hongkong przestał być brytyjską kolonią i wrócił do Chin?
Z punktu widzenia protestujących doszło do jej kompletnej erozji. Nie respektuje się niczego, na co się wówczas umówiono, a szereg praw człowieka jest łamanych. Klęska tzw. rewolucji parasolek z 2014 roku, kiedy protestujący masowo okupowali ulice przez 79 dni, żądając powszechnego prawa wyborczego, zadała niemal śmiertelną ranę tym potrzebom. Co więcej, lokalna policja stosuje coraz bardziej przemocowe metody. A tę surowość nie tylko pochwalają, ale i wspierają chińskie władze. Służby podczas aktualnych protestów są wyjątkowo brutalne. I to tłumaczy wspomnianą erozję „dwóch systemów”. Ludzie uświadomili sobie, że ich losy nic nie znaczą wobec tego, jakie plany odnośnie do Hongkongu mają władze centralne. Trzeba jednak przypomnieć, że jeszcze pięć lat temu Pekin gotów był negocjować i złożył protestującym ofertę. Oni jednak nie chcieli o niej słyszeć i sytuacja się usztywniła, a temat powszechnych praw wyborczych w ogóle wypadł z rokowań.

Chiny aktywnie zaczęły zwalczać opozycję w Hongkongu?
Tak. Ilustracją niech będzie tzw. sprawa księgarzy. W Specjalnym Regionie Administracyjnym pod koniec 2015 roku zamknięto kilka księgarń. Aresztowano także kilku wydawców, w tym z zagranicy. Zniknęło też pięciu księgarzy, w tajemniczych okolicznościach. Oficjalnie nie dowiedziono, że zostali porwani, ale że odnaleźli się w Chinach, ten scenariusz jest raczej oczywisty. Tam musieli się tłumaczyć z rozpowszechniania informacji na temat chińskich liderów. Jednym z nich był obywatel Szwecji Gui Minhai, któremu Pekin zarzucał ujawnienie tajemnic państwowych. A chodziło o książki, w których plotkarską narracją opisano życie przywódców partii komunistycznej.

Jak Pekin próbuje walczyć z demokratycznymi procedurami?
Za każdym razem jakimś fortelem. Posłami do parlamentu w Honkongu nie mogą zostać osoby, które podczas zaprzysiężenia wprowadzą zmiany w przysiędze wierności wobec lokalnej konstytucji lub nie okażą należytego szacunku. Taką decyzję podjęła komisja ustawodawcza Ogólnochińskiego Zgromadzenia Przedstawicieli Ludowych [władzy ustawodawczej ChRL – przyp. red.]. W jej myśl niedopuszczalne jest zmienianie w jakikolwiek sposób tekstu lub formy składanej przysięgi. Kiedy nowo wybrany deputowany – jak mówi nowy chiński przepis – celowo wypowie słowa niezgodne z nakazanym przez prawo brzmieniem przysięgi albo złoży ją w sposób nieszczery lub niepoważny, wymóg ten będzie uważany za niedopełniony i taka osoba nie będzie mogła sprawować mandatu. Spowodowało to zablokowanie dwóch niezależnych posłów wybranych do Rady Ustawodawczej Hongkongu, którzy domagali się większej autonomii tego regionu od władz w Pekinie. Podczas uroczystości zaprzysiężenia Sixtus Leung i Yau Wai-Ching rozwinęli transparent z napisem „Hongkong to nie Chiny” oraz zmienili tekst przysięgi, deklarując, że będą bronić „narodu Hongkongu”. To jest jednak zasadnicza zmiana. Kiedyś zwrócono by uwagę na taki protest, ale nie blokowano im możliwości wykonywania demokratycznego mandatu.

Protestujący chcą niepodległości?
Nie. To postulat niewielu z nich. Natomiast po jednej z konferencji na ten temat pojawił się problem, bo z jednej strony jest wolność słowa, z drugiej zasada „dwa systemy, jedno państwo”. Według komunistów nie można mówić o niepodległości i Pekin uznał wypowiedzi z owej konferencji za nawoływanie do zamachu stanu. Opozycja walczy jednak o wolność słowa, stąd protest przeciwko cenzurowaniu kogoś, kto w poglądach wyraża wolę uczynienia Hongkongu niepodległym państwem. Wiceprezes Klubu Korespondentów Zagranicznych, który zorganizował tamtą debatę, wyjechał na chwilę z kraju. Przy próbie powrotu został zawrócony z granicy i zabrano mu pozwolenie na wykonywanie pracy dziennikarskiej. Pekin wymusił na władzach Specjalnego Regionu Administracyjnego pozbawienie go akredytacji. Jak się zbierze wszystkie przykłady naruszania praw przedstawicieli mediów, to wyjdzie na to, że wolność słowa eroduje. Jednak gwoździem do trumny była umowa ekstradycyjna.

Dlaczego?
Projekt miał pozwolić Hongkongowi na ekstradycję podejrzanych o najcięższe przestępstwa do miejsc, z którymi autonomia nie ma podpisanej umowy o ekstradycji, m.in. do Chin kontynentalnych, Tajwanu czy Makau. Przyczyna była prozaiczna i z pozoru nie miała związku z polityką. Otóż pewien człowiek zamordował na Tajwanie swoją partnerkę i uciekł do Hongkongu. Władze wyspy zwróciły się do rządu Specjalnego Regionu Administracyjnego o jego ekstradycję, ta na mocy obowiązujących przepisów była niemożliwa, więc zaczęto szkicować ich zmianę. Ale wielu obywateli uznało, że nowe przepisy narażą wrogów Pekinu na arbitralne procesy w Chinach, a w zasadzie parodie procesów, bo przecież sądy znajdują się tam pod kontrolą partii komunistycznej, a służby nagminnie stosują tortury. Natomiast w byłej kolonii panuje niezawisłe sądownictwo i różnica jest z naszego punktu widzenia ogromna. Po prezentacji projektu umów ekstradycyjnych protesty wybuchły na dobre. Władze zapowiedziały jednak we wrześniu, że wycofają się z przepisów. Zrobiły to formalnie w październiku po wznowieniu sesji parlamentu.

Studio Incendo CC BY 2.0Studio Incendo CC BY 2.0

Czy są jakieś dowody na to, że Pekin torturował aktywistów z Hongkongu?
Toczy się teraz jedna taka sprawa. Tajna policja w Pekinie miała podczas przesłuchań bić, pozbawiać snu, a nawet zmuszać do śpiewania chińskiego hymnu byłego pracownika brytyjskiego konsulatu w Hongkongu Simona Chenga, obywatela Specjalnego Regionu Administracyjnego. Przebywał on w chińskim areszcie w sierpniu, przez dwa tygodnie. Został zatrzymany przez tamtejsze władze w czasie podróży służbowej do Shenzhen przy granicy z Hongkongiem, wówczas jako pracownik wydziału handlowo-inwestycyjnego. Ale trzeba być ostrożnym w ocenie tej sytuacji. Na razie jest to słowo przeciwko słowu. Z Chengiem jest taki problem, że według Pekinu został on zatrzymany za nielegalne korzystanie z prostytucji, a on sam temu nie zaprzeczył. Odpowiadając zatem precyzyjnie na tak zadane pytanie, muszę powiedzieć, że z formalnego punktu widzenia jednoznacznych dowodów na torturowanie aktywistów nie ma, ale możemy podejrzewać, że takie rzeczy się dzieją.

Prezydent Donald Trump podpisał 27 listopada ustawę przegłosowaną wcześniej niemal jednomyślnie przez obie izby Kongresu USA o poparciu dla prodemokratycznych demonstrantów w Hongkongu. Chiny już wygrażają Waszyngtonowi pięścią. Czy Ameryka postępuje w tej sprawie naprawdę szlachetnie, czy używa interesownie kwestii praw człowieka w Specjalnym Regionie Administracyjnym do wywierania presji na Pekin w negocjacjach handlowych?
Pewnie i jedno, i drugie. W samym Hongkongu są tacy, którzy twierdzą, że amerykańska rezolucja utrudni życie gospodarcze, bo tylko wzmocni Pekin w różnych wymierzonych w nas inicjatywach, ale są też ci uważający, że sprawa ma wymiar ściśle moralny i potrzebujemy tu wsparcia USA. Ja się zgadzam z tymi drugimi. Natomiast motywacja Stanów Zjednoczonych to inna kwestia. Pewnie są w Waszyngtonie osoby pragnące wykorzystać to do okładania rządu Chin kontynentalnych po głowie.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).