RADOSŁAW KORZYCKI: 29 stycznia minęła 160. rocznica urodzin Antona Czechowa. Z tej okazji zapytałem millenialsów, z czym im się ten autor kojarzy. Odpowiedzieli, że z samowarem na scenie i biegającymi dookoła niego kukłami. Raczej z niczym więcej. Jak ci z tym?
AGNIESZKA LUBOMIRA PIOTROWSKA: Nie można nie znać jednego z najczęściej wystawianych dramatopisarzy na świecie! Zmianę, jaką wprowadził w pisaniu dla teatru, odczuwamy do dziś. Jednak w Polsce go brakuje. Od wielu osób słyszę, że jest nieustannie wystawiany. Ale gdzie? Prawie go nie ma. A to autor, na którego można chodzić ciągle i za każdym razem odkrywać coś nowego. Każda inscenizacja może być wyjątkowa, jeśli wybierze się jeden z tysiąca wątków dotąd nieporuszanych.
Pewien młody człowiek stwierdził natomiast, że Czechow przypomina mu o tobie. Czujesz się polskim impresario Antona?
To bardzo miłe. Ja się czuję, jakbym już z nim mieszkała, w sumie od dziesięciu lat.
Tyle lat pracowałaś nad tłumaczeniami jego dramatów?
Kiedy w 2009 roku zabierałam się za „Mewę”, nie myślałam o antologii. Ale po przetłumaczeniu kolejnych wydarzyło się to naturalnie.
Ten tekst został wykorzystany przez Agnieszkę Glińską w spektaklu zrobionym w Teatrze Narodowym.
Tak. Wcześniej jeszcze, gdy ta sama reżyserka robiła „Płatonowa”, czyli „Sztukę bez tytułu” w Teatrze Współczesnym w Warszawie, z Borysem Szycem w głównej roli, zostałam poproszona o tłumaczenie, bo się okazało, że aktorom stary przekład nie bardzo leży. Niestety zostało zbyt mało czasu, zespół był już od dawna w próbach, dlatego przeredagowano istniejącą wersję, a ja przełożyłam fragmenty, które wcześniej nigdy nie były tłumaczone, bo Czechow je usunął z ostatecznego wariantu tekstu. To się tak spodobało Agnieszce Glińskiej, poczuła w mojej pracy nową energię tekstu i nowy język, że zaproponowała mi współpracę przy „Mewie”. Po tłumaczeniach kolejnych dramatów dostawałam sygnały od ludzi teatru, że powinnam wydać antologię, że dobrze byłoby zebrać wszystkie teksty w jednym miejscu.
Anton Czechow, „Dramaty”. Przeł. Agnieszka Lubomira Piotrowska, Officyna, 576 stron, w księgarniach od grudnia 2019Mówisz, że w Polsce Czechow jest nieobecny. Za to chyba szczególnie dużo go w jego ojczyźnie. W moskiewskim Teatrze Wachtangowa te dramaty są od 94 lat regularnie na afiszu. „Wujaszka Wanię” z Siergiejem Makowieckim jako Wojnickim i Ludmiłą Maksakową w roli Marii widziałem tam równo dekadę temu, a przedstawienie dalej idzie kompletami.
W każdym teatrze w Rosji jest w repertuarze chociaż jedna jego sztuka. Zajęłam się tłumaczeniem na nowo Czechowa między innymi dlatego, że on niesamowicie współcześnie brzmi dla dzisiejszego rosyjskiego odbiorcy. Reżyserzy przenoszą go sobie w dowolną epokę i nie muszą zatrudniać dramaturga, który by ten tekst dostosował. W kwietniu 2011 roku Jurij Butusow wystawia w Moskwie pięciogodzinną „Mewę” we współczesnym kostiumie i z rockową muzyką. Sam reżyser jest chwilami obecny na scenie, na przykład kiedy Trieplew ponosi porażkę, wystawiając swoją sztukę, wkracza Butusow, w dżinsach i swetrze, zaczyna kopać i niszczyć scenografię ze spektaklu swojego bohatera. To bardzo mocne.
Przypomnijmy: „Mewa” jest o rywalizacji młodego symbolisty Konstantina Trieplewa ze starym wyjadaczem i schlebiającym drobnomieszczanom pisarzem Borysem Trigorinem. Czy rujnując przedstawienie Kostii, Butusow chciał jeszcze bardziej aspirującego awangardzistę upokorzyć?
Chciał przegonić jego myślenie o teatrze. I pobudzić do poszukiwania czegoś innego. Kilka tygodni później, w maju 2011, w położonym kilka przecznic dalej Moskiewskim Teatrze Artystycznym – założonym w 1898 roku przez Konstantina Stanisławskiego, który na jego deskach reżyserował prapremiery Czechowa – Konstantin Bogomołow też wystawia „Mewę”, ale przeniesioną w czasy odwilży chruszczowowskiej. Obaj twórcy naprawdę nic nie muszą robić z tekstem, zakładają mu tylko własny kostium. Dwa sezony temu młody reżyser Timofiej Kulabin wystawił w Teatrze Narodów w Moskwie pierwszą, komediową wersję „Iwanowa”, umieszczając ją w dzisiejszych czasach i opowiadając o zubożałej inteligencji mieszkającej w bloku. Z oryginalnym tekstem nie ma najmniejszego zgrzytu.
Teatr anglosaski też pielęgnuje Czechowa. Słynną metodę Stanisławskiego do Ameryki przeniósł Michaił Czechow, bratanek Antona. I od niego mamy tam aktorstwo Marlona Brando i Marilyn Monroe. Ale to się w jakimś momencie zatrzymało. Wobec tego, co w XXI wieku z rosyjskiego klasyka robi się na Broadwayu i West Endzie, pozostaję sceptyczny. Uosobieniem tego była reżyserowana przez Mike’a Nicholsa na letniej scenie Public Theatre w Central Parku w 2001 roku „Mewa” z Meryl Streep jako Arkadiną, Kevinem Kline’em – Trigorinem, i Philipem Seymourem Hoffmanem – Trieplewem. Obsada miała w sumie z dziesięć Oscarów, zrobiła się z tego raczej audiencja u królowej Meryl, a na scenie stał samowar.
Uważam, że w teatrze jest miejsce zarówno na nowe odczytania, jak i klasyczne. Nie każdy widz jest gotów na konfrontację z nowym, odkrywczym odczytaniem Czechowa, niektórzy chcą się przenieść do epoki autora, popatrzeć na historyczne kostiumy. W Rosji też teatr mieszczański jest mocno obecny i ma swoich wiernych widzów.
Jak jest po rosyjsku „chłop pańszczyźniany”?
Крепостной крестьянин, czyli kriepostnoj kriestjanin.
Trzy lata temu widziałem w Nowym Jorku inscenizację „Wiśniowego sadu”, w której syn chłopów pańszczyźnianych Jermołaj Łopachin był „synem wyzwolonych niewolników”. I grał go Afroamerykanin, znany z serialu „Zagubieni” Harold Perrineau. Twórcy przez Czechowa chcieli opowiedzieć o społecznej zmianie, jaka się dokonała w Ameryce po wojnie secesyjnej, a zbiegło się to z końcem drugiej kadencji Baracka Obamy i przejęciem władzy przez Donalda Trumpa. Podoba ci się taki zabieg?
Odpowiem tak: Czechow miał za złe Stanisławskiemu, że wystawił „Wiśniowy sad” jako łzawy melodramat, bo autor swój tekst postrzegał jako komedię. Nie mógł wysiedzieć na próbach. Nerwy go ponosiły, kiedy inscenizacja szła w stronę ckliwości. A przede wszystkim nie podobało mu się krytyczne odczytywanie Łopachina, bo on go stworzył jako pozytywną postać, pełną dobrych uczuć wobec właścicielki sadu, Lubow Raniewskiej. Bardzo sensownie jej podpowiadał, co ma zrobić, żeby ocalić ziemię. A na końcu, kiedy jego trud idzie na marne, kupuje majątek, żeby nie trafił w obce ręce. Nie jestem zwolenniczką odczytania „Wiśniowego sadu” jako żalu nad upadającym światem dworków i przerażenia, że nadchodzi nowe. Czechow własnemu ojcu regularnie przypominał, że dziadek był chłopem pańszczyźnianym, który się wykupił, więc żeby ten teraz nie opowiadał bzdur o swoim ziemiańskim urodzeniu. Z listów Antona przebija poczucie, że naprawdę nadszedł kres dworków i ich upadek jest nieuchronny, bo tam został tylko rozkład: alkoholizm i nieumiejętność radzenia sobie z rzeczywistością. Jermołaj Łopachin był dla niego uosobieniem naprawy.
Agnieszka Lubomira Piotrowska
Tłumaczka literatury rosyjskiej, znawczyni teatru i kultury rosyjskiej, kuratorka projektów teatralnych w Polsce i Rosji. Absolwentka filologii rosyjskiej na UMCS w Lublinie. Tłumaczyła m.in. powieści Władimira Sorokina, Wiktora Jerofiejewa, dramaturgię klasyczną (Antona Czechowa, Nikołaja Gogola, Michaiła Sałtykowa-Szczedrina, Aleksandra Puszkina) i współczesną (Iwana Wyrypajewa, Nikołaja Koladę, Jewgienija Griszkowca, Wasilija Sigariewa, braci Presniakow, Pawła Priażko). Pracowała na filologii rosyjskiej UMCS, jako redaktorka w miesięczniku „Literatura na Świecie”, współtwórczyni i dyrektorka artystyczna Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Demoludy w Olsztynie (w latach 2006–2008). Członkini jury na Międzynarodowym Festiwalu Teatralnym Kolyada Plays w Jekaterynburgu, na Międzynarodowym Festiwalu Teatru i Filmu TEXTURE w Permie oraz Rosyjskiej Nagrody Literackiej NOS. Stypendystka Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz Likhachev Foundation, laureatka Nagrody Stowarzyszenia Autorów ZAIKS „za wybitne osiągnięcia w dziedzinie przekładu literatury rosyjskiej na język polski”.
Co jest wyjątkowego w poczuciu humoru Czechowa?
Był na pewno wyjątkowo zjadliwy. I mocno ironiczny, co też można wyczytać w jego listach. Od 16 roku życia utrzymywał rodzinę, pomagał obcym, a kiedy w wieku 24 lat skończył medycynę i zaczął praktykować, leczył za darmo. Ale czasami bywał złośliwy i na prośbę matki o pomoc finansową potrafił odpisać: „Pomódl się, to ci może bozia ześle”. Miał duży żal do rodziców, że go w dzieciństwie maltretowali religijnością. Podkreślał, że został mu z tego tylko sentyment do dzwonów cerkiewnych. Cała twórczość Czechowa opiera się na wątkach z życia autora i jego bliskich. Historia, która się powtarza w jego dramatach, że kobieta wychodzi za mąż za kogoś, kogo nie kocha, po to, żeby być bliżej tego, którego kocha, to doświadczenie Antona. Miał romans z dziewczyną i gdy ta zaczęła naciskać na ślub, od razu z nią zerwał. Wszyscy biografowie podkreślają, że Czechow miał wielki problem z bliskością. W listach pisał, że się nigdy nie ożeni, bo to społeczny kaganiec. W „Płatonowie” – „żona, to najgorsza cenzura”! Natomiast tamta kobieta tak mocno go kochała, że postanowiła wyjść za jednego z jego braci. Żeby po prostu być bliżej niego.
A wracając do poczucia humoru: „Iwanow. Tragedia” kończy się samobójstwem Iwanowa tuż przed ślubem z Saszą. Natomiast „Iwanow. Komedia” – zejściem Iwanowa na zawał podczas wesela. Kwintesencja poczucia humoru Czechowa. Najbardziej klasyczną komedią jest „Leszy”, pierwsza wersja „Wujaszka Wani”. Wujaszka mamy szybko z głowy, ponieważ nie strzela on do profesora, tylko do siebie, i to skutecznie.
Czy to intensywne przeżywanie świata przekłada się na to, że w dramatach milczenie jest czasem ważniejsze niż słowo? Liczba kropek w wielokropkach miała dla niego fundamentalne znaczenie.
Zgadza się. W tych sztukach, co na ówczesne czasy było rewolucyjne, mamy niemal dosłowny zapis rozmów. Często zdania są urwane. Jak my: kończymy frazę, bo widzimy, że rozmówca kiwa głową…
Tak jak ja w tym momencie.
…kiwa głową i wiemy, że nas rozumie, albo nie chcemy czegoś dopowiedzieć. Anton jakby spisywał dialogi z dyktafonu. To można prześledzić w wariantach sztuk. Różnica między „Iwanowem. Komedią” a „Iwanowem. Tragedią” sprowadza się do tego, że mamy to samo zdanie, tylko wielokropek zmienia się w wykrzyknik. Interpunkcja zmienia intencje postaci. Dlatego ważne, żeby ją precyzyjnie przenieść w tłumaczeniu.
Mówiłaś o tym, że język Czechowa jest w gruncie rzeczy współczesny. Żadna aktualizacja nie jest potrzebna?
Nie mamy dziś poczty konnej, pańszczyzny, ale jeśli chodzi o warstwę językową, z jej charakterystyczną składnią, po której od razu poznajesz Czechowa, to jest to mowa współczesna. Tak jak mówiłam wcześniej: reżyserzy nie muszą nic uwspółcześniać. Chwilami to zaskakuje. Młodzi bohaterowie witają się tak samo jak ludzie po 120 latach od napisania tych słów. Dzisiaj słyszę w moskiewskiej knajpie, jak na powitanie mówią „zdarowa riebiata”, tak samo jak w tekście Czechowa. To nawet nie jest cześć, czyli „priwiet”. A jednak nie mogę wstawić do tekstu słowa typu „siemano”.
Agnieszka Lubomira PiotrowskaMłodzież mówi „elo”. A młodsza młodzież „eluwina”, słowo roku 2019.
Gdybym użyła w tłumaczeniu „elo”, oskarżono by mnie o uwspółcześnianie. Ale dzisiejszy moskiewski młody widz słyszy ze sceny Moskiewskiego Teatru Artystycznego, jak się postaci witają jego językiem. Zdarzają się archaizmy, ale głównie we frazeologii. Musiałam rozstrzygnąć następującą rzecz: z jednej strony wiem, że jest to tekst napisany 120 lat temu, z drugiej – chciałam przekazać polskiemu odbiorcy to, co dziś dostaje widz czy czytelnik rosyjski, słuchając oryginału. Starałam się więc oddać styl, język Czechowa, jakim go słyszę, a nie polszczyznę sprzed 120 lat. Zależało mi, żeby polski widz czuł, że Czechow mówi o nim i otaczającym go świecie.
Ze wstępu do opracowanej przez ciebie antologii wypisałem sobie kilka związków frazeologicznych. U Czechowa tętnią „cieplarniane przymiotniki” i „soczyste czasowniki”. Co jeszcze słyszysz w jego języku?
Czechow mawiał: „zwięzłość to siostra talentu” i stosował to w praktyce. Sporo problemu przy pracy stwarzało mi to, że polszczyzna wymaga czasowników posiłkowych, co bardzo wydłuża frazę. A dla mnie ważne były rytm i wartkość wypowiedzi bohaterów. Dużo jeżdżę do Rosji i oglądam sporo przedstawień. Niektóre zdania Czechowa brzmią mi już w głowie w wersji wypowiadanej przez konkretnych aktorów konkretnego teatru. To mi pomagało w dotrzymaniu tempa Antonowi.
Chciałbym zapytać jeszcze o terapeutyczny wymiar jego twórczości. „Mewa” zaczyna się od tego, że Miedwiedienko pyta Maszę, czemu zawsze chodzi w czerni, a ta odpowiada, że nosi żałobę po swym życiu. Z tym współgra Iwan Wojnicki, czyli tytułowy wujaszek Wania, kiedy mówi: „Gdy się nie ma prawdziwego życia, żyje się mirażami. Lepsze to niż nic”. Czechow zdaje się swoim stoicyzmem znakomicie oswajać z depresją. I uspokajać dusze, w kontrze do współczesnej mu opresyjnej religijności.
Słuchałam ostatnio rozmowy z Jewgienijem Mironowem, wielką gwiazdą rosyjskiego kina i sceny, który zagrał ostatnio Wojnickiego (swoją drogą, ten spektakl gościł w styczniu przez dziesięć dni w Teatrze Odeon w Paryżu – grany codziennie przy pełnej widowni, wśród której były gwiazdy, m.in. Isabelle Huppert). Opowiadał, że udało mu się – jego zdaniem – zagrać bliżej Czechowa, a wbrew późniejszej tradycji wystawiania. Jego wujaszek nie jest człowiekiem przegranym. Ma mnóstwo energii. Wie, że trzeba działać. Pokazuje drogi wychodzenia z problemów. Jego monologi nie mają wywoływać łez, one wręcz napawają radością życia, pokazują, że z każdej sytuacji da się wybrnąć. Sam Czechow był taki w rzeczywistości. Pracował jako literat i jako lekarz, wyciągał z tarapatów swoich braci, spłacał ich długi. Praca była dla niego podstawą egzystencji, wiedział, że musi ciężko pracować, żeby ogarnąć rodzinę. A wracając do współczesności… Zobacz, jakie w tych tekstach są znakomite postaci kobiece.
Zdaje się, że Czechow inspirował Tennessee Williamsa i jego bohaterki. Raniewska z „Wiśniowego sadu” to prototyp Blanche DuBois.
Tak. Czechowowskie bohaterki są świadome tego, jak je świat ogranicza. Tytułowe „Trzy siostry” wyedukowały się w Moskwie, znają po trzy języki, a pracują w telegrafie albo prowincjonalnej szkole.
I z wiejskiej gazety dowiadują się, że Balzak wziął ślub w Berdyczowie.
Dokładnie. Czują, że świat je ciągnie w dół, ale żyją nadzieją. I tu wracamy do kwestii miłosnych. Olga, najstarsza z sióstr, mówi: „Gdybym miała męża, tobym go kochała”. Marzy o miłości i wspólnocie zainteresowań, dobrym życiu. A druga z kolei, Masza, wyszła za mąż za swojego nauczyciela, który kiedyś wydawał się jej interesującym inteligentem, teraz widzi jego pospolitość i drobnomieszczaństwo, nie kocha go, jest rozbita, odnajduje chwile radości w romansie. Niemal wszystkie kobiety u Czechowa, które są w związkach, przerastają wykształceniem i ambicjami partnerów, czują się nieszczęśliwe w małżeństwie i zdradzają mężów. Nawet spełniająca się w roli żony i matki Natasza w „Trzech siostrach” romansuje z przełożonym męża. W pierwszych wersjach „Płatonowa” owdowiała generałowa opowiada, że jest pijaczką, a pije od dnia ślubu z generałem. Ślub nie był z miłości, lecz z rozsądku lub przymusu. Jedyne, co jej teraz pozostało, to alkohol i romanse.
Czechow stworzył zatem cały ruch emancypacyjny.
Jest absolutnie feministą! Pokazuje kobiety jako wykształcone, silne, świadome siebie, ale pozbawione możliwości przez otaczającą rzeczywistość.
Cykl tekstów wokół tłumaczeń i tłumaczy publikowany jest we współpracy z Instytutem Kultury Miejskiej w Gdańsku – organizatorem Gdańskich Spotkań Literackich „Odnalezione w tłumaczeniu” oraz festiwalu Europejski Poeta Wolności.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).