Paskudne baby – przewodnik po Nowej Reakcji
Daniel Brock CC BY-NC 2.0

16 minut czytania

/ Obyczaje

Paskudne baby – przewodnik po Nowej Reakcji

Natalia Fiedorczuk

Autorka tego tekstu była wielokrotnie połajana: można być jednocześnie brzydko ubraną, niezrównoważoną i nieinteligentną grubaską, która karierę zrobiła przez łóżko. Najbliższa przyszłość maluje się jako czas paskudnych bab

Jeszcze 4 minuty czytania

Debata kandydatów na prezydenta USA, 30 października ubiegłego roku. Przy mikrofonie Clinton. Jej głos sprawia wrażenie mało pewnego, trochę się waha:

Należy zwiększyć nakłady na ubezpieczenia społeczne. Tym samym należy podnieść bogatym podatki: również moje składki, deklaracje do urzędu skarbowego będą opiewały na wyższe sumy. Domyślam się, że podatki Donalda również wzrosną, zakładając, że tym razem nie wymyśli sposobu, jak się tym podwyżkom wywinąć.

„Jakaż z niej paskudna kobieta!” – przerywa Hillary Donald, wciskając się nieprzyjaźnie, protekcjonalnie, w oddech, który kandydatka bierze przed kolejnym zdaniem. „Paskudna BABA!” – wypowiadając te słowa, mruży oczy po trumpiańsku, stają się zupełnie niewidoczne w fałdach zmarszczek. Kiedy kończy swój piorunujący komentarz, dolna warga wciska się w górny rząd zębów, usta formują dziubko-uśmieszek, a kwadratowo-rozlana twarz kraśnieje pod warstwą telewizyjnego make-upu. Triumf, triumf! Znowu triumf. Zaledwie kilka miesięcy później Trump znów triumfuje, paskudna baba poszła w cholerę, bo z paskudną babą trochę nie wiadomo, co zrobić. Gdy umieścić ją w kuchni, napluje do garnka. W sypialni, ach, z sypialni, z łóżka takie baby się raczej wypędza, w salonie też jej nie pokażesz. „Czy kobieta, która nie była w stanie zaspokoić swojego męża, jest w stanie zadowolić naród?” – pisze Donald Trump 4 kwietnia 2016 roku na Twitterze. Podobno Hillary zabiera się za pisanie książki i nie traci wiary, że „przyszłość jest kobietą”. Być może, jednak najbliższa przyszłość maluje się nie jako czas kobiet, ale czas paskudnych bab.

Nasty – bo takiego słowa użył Trump – może oznaczać kogoś wrednego, paskudnego, groźnego, wstrętnego – budzącego wstręt, brzydkiego, nawet obrzydliwego. Wstrętna kobieta, obrzydliwa kobieta – nasty woman! – implikuje również pewną kategorię estetyczną, kulturowo niezwykle istotną. Kobieta nie tyle wredna, niesubordynowana, pyskata, co „paskudna” tak wypowiedź Trumpa przetłumaczyły polskie media. Kobieta, która zachowuje się brzydko, czyli w sposób wykraczający poza normatywną uległość, bycie miłą i czekanie na swoją kolej, kobieta taka staje się brzydka. Nieładna, aseksualna, bo takiego eufemizmu można użyć, tłumacząc angielskie unfuckable. Obecny prezydent USA może poszczycić się złotą księgą cytatów, które wyraźnie i bez złudzeń odsłaniają jego kowbojsko-buracki światopogląd na temat kobiet. Kim są paskudne baby w ikonografii Trumpa?

By załapać się do zaszczytnej galeryjki paskudnych bab, wystarczy nie znać swojego miejsca. Politycznie znajdujemy się w samym środku nowej, antyfeministycznej reakcji – nie tylko w Stanach Zjednoczonych, ale w wielu innych krajach Zachodu, gdzie do władzy dorwali się konserwatywni populiści. Gdzieś na wysokości kampanii prezydenckiej Trumpa zaczęła pękać popfeministyczna bańka, w której mówieniem o prawach i sile kobiet zaraził się świat celebrytów. Dobrym przykładem tego trendu jest chociażby twórczość bogini muzyki pop, Beyonce, milionowe udostępnienia przemówienia Madonny po otrzymaniu nagrody Kobieta Roku, czy gniewne stanowiska innej ulubienicy Trumpa – Meryl Streep („najbardziej przeceniana hollywoodzka aktorka”). Do tej pory popfeminizm był traktowany jako kolejna celebrycka fanaberia, masowe przetrawienie tego, co od lat oczywiste i niewymagające dyskusji. Począwszy od „girl power”,  ubranego w kuse, lateksowe szorty female empowerment, po sprzedawane w sieciówkach koszulki z napisem I am a feminist – od ukazania się debiutanckiego albumu Spice Girls zaczął kwitnąć feminizm urynkowiony, jak nazywa go Andi Zeisler, autorka „We Were Feminists Once”. Znane marki, które od lat czerpią milionowe zyski z udowadniania kobietom, że wymagają poprawki (na przykład producent bielizny wyszczuplającej Spanx), wciągnęły „siłę kobiet” do arsenału swoich marketingowych wglądów. Słowo na „f” zaczęło być traktowane jako element osobistej ideologii, używane zamiennie z niezależnością, szczęściem, siłą i bogactwem. Feminizm stał się częścią inwentarza osobowości nowoczesnej kobiety, bardziej niż słowem opisującym ogólnoświatową sieć aktywistek i działaczek. Urynkowiona feministka jest również – co zapewne ucieszyłoby Trumpa – przede wszystkim atrakcyjna. Przełamuje swoim zadbaniem, urodą, „zrobieniem” stereotyp włochatej działaczki o rozszerzonych porach i źle dobranej (lub nieobecnej) bieliźnie. Nawet Ivanka w jednym ze swoich instagramowych kadrów pozuje z niemowlęciem na kolanach, przed laptopem. Skojarzenia? Świetlista i nieskalana Madonna XXI wieku, a także multiplikacja stockowych obrazków, które pojawiają się po wpisaniu w okno wyszukiwarki „working mother”, „feminist”, „independent woman”. Podpis pod zdjęciem brzmi: „woman, who works”.
Bańka popfeminizmu jednak pęka, bo dziś feminizm z piękną twarzą znanych kobiet staje się nie tyle chwilową modą, co poważnym, politycznym stanowiskiem.

Donald Trump wybrał prosty algorytm, wedle którego dzieli kobiety na dwie kategorie: te, z którymi chętnie by spółkował, i te, które absolutnie się do tego nie nadają. Do pierwszej kategorii zalicza się również jego córka, ikona pseudofeminizmu z konserwatywną podszewką, Ivanka. O niej powiedzieć miał, że „umawiałby się” lub „chodził” z nią, gdyby nie była owocem jego jurnych lędźwi. Miał na tyle przyzwoitości, że nie użył żadnego określenia, które byłoby synonimem współżycia seksualnego, jakkolwiek w ustach tatusia i tak „umawianie się” zabrzmiało dość obleśnie. Kim jest Ivanka? Zjawiskowo piękną kobietą, na której posiadane miliony prezentują się z klasą. Matką, żoną, bizneswoman, awatarem amerykańskiej gospodyni domowej – i nie tylko gospodyni – której przyzwoity, normalny facet nie wypędziłby ani z sypialni, ani salonu. Pojawiająca się u boku ojca – jak zauważyli dziennikarze – znacznie częściej niż pierwsza dama Melania, stanowi jego lepszą połowę. W przeciwieństwie do ojca zachowuje się w sposób wyważony, skromny i nobliwy. Jest wyprana z cech osobniczych, stanowi ilustrację określonego wizerunku, chwilami przypominającego obrazki Maryi. Świetlista, nieskazitelna, z dzieckiem na ręku, Madonna XXI wieku, nieladacznica.

Aby poradzić sobie z druzgocącą działalnością paskudnych bab, można obrać kilka strategii zapędzania ich w kulturowe kąty. Nad każdym z kątów wisi odpowiedni napis, sugerujący przyczynę, dla której danej kobiety nie należy traktować poważnie. Pod wielkim transparentem z napisem „odrażające pasztety” siedzi ich cały tłum: kobiety nieurodziwe, stare i otyłe. Absolutnie nietykalne, z zerowym potencjałem na ewentualne współżycie. Kobieta po przekroczeniu 35–40 roku życia, gdy w sukurs nie idzie chirurgia plastyczna, staje się w najlepszym wypadku „ryczącą czterdziestką”, postacią śmieszną, kuguarem, wampirem. W wieku, w którym mężczyźni osiągają szczyt swoich możliwości zawodowych, intelektualnych, biznesowych, kobiety zasnuwa smuga cienia lub śmieszności.

O korzeniach lęku przed kobietami postawnymi i ogólniej rozumianej niechęci wobec nadmiaru kobiecego ciała ciekawie pisze w „Micie urody” Naomi Wolf. Zakłada, że ów lęk jest atawistyczny, duża kobieta jest zwyczajnie groźna, jest niebezpieczną przeciwniczką. W wielu przypadkach utrzymanie pożądanej społecznie niskiej wagi i drobnej sylwetki wiąże się z szeregiem zabiegów, przestrzeganiem skomplikowanych procedur, a także zwyczajnym głodem. Kobieta, która jest głodna, myśli o jedzeniu (albo niejedzeniu), nie zaś o tym, by mówić publicznie paskudne, nieprzyjemne rzeczy. W kategorię „odrażającego pasztetu” wpisują się również upiorne teściowe i matki – kobiety, które z racji wieku i doświadczenia mogłyby odgrywać rolę głów rodu, jednak przypisuje się im cechy śmieszne i pożałowania godne. Swoją władzę egzekwują nie autorytetem i wzbudzanym szacunkiem, ale skrzekliwymi awanturami, wścibstwem, manipulacją – atrybutami ukrytej agresji, której otwarte okazywanie wciąż jeszcze kobietom nie uchodzi. W walce z pasztetami najskuteczniejszą bronią jest ostentacyjne ośmieszanie.

Spójrzmy na Ariannę Huffington. To potentatka medialna, fundatorka największego na świecie serwisu dziennikarstwa obywatelskiego „The Huffington Post”. Arianna przeszła metamorfozę z osoby o wyraźnie konserwatywnych poglądach do zaangażowanej społecznie, lewicującej wręcz – jak na amerykańskie standardy – aktywistki, która pisze książki o chciwości wielkich korporacji. Ariana ma około pięćdziesiątki, jest zadbaną, urodziwą milionerką, uznaną przez magazyn „Forbes” za jedną ze stu najbardziej wpływowych ludzi świata. Jak dyscyplinuje ją Trump? W 2012 roku, nocną porą wyprodukował na jej temat obraźliwego tweeta: „Arianna jest brzydka zarówno w środku, jak i na zewnątrz. Nie dziwi fakt, że mąż rzucił ją dla faceta”. Bingo, Donald. Co przystoi miliarderowi z niewyparzoną gębą? Wszystko. Może też na przykład obrażać grubaski – jak Rosie O’Donnell, dziennikarkę i gwiazdę telewizyjnego programu The View, wygadaną, paskudną babę z widoczną nadwagą, która od lat siedzi na ogonie Trumpa i wyraźnie faceta nie znosi. „Brzydka i tłusta, zarówno w środku, jak i na zewnątrz” – Donald przywiązany jest do tej frazy. „Gdybym był szefem programu The View, powiedziałbym prosto w jej otyłą, parszywą twarz: «Rosie, jesteś zwolniona». W nagraniu telewizyjnym nietrudno zauważyć, że sposób, w jaki Donald obraża paskudną Rosie, przypomina nieletniego, gimnazjalnego prześladowcę. Powtarza z upodobaniem wybrane epitety: „odrażająca, tłusta, obrzydliwa”. Fakt, że Rosie może reprezentować wymieniane cechy, całkowicie go usprawiedliwia. „No co! Spójrzcie na nią. Przecież to oczywiste, że będę ją obrażał”. Pasja, która towarzyszy mu w potępianiu niemodelowych, kobiecych ciał może jednak naprowadzać wnikliwego analityka w kierunku pewnych skrywanych, seksualnych upodobań. W wywiadzie udzielonym w 2008 roku Howardowi Sternowi przyznaje, że podobają mu się kobiety „trochę przy kości”. Na pytanie, czy kiedykolwiek zniżył się, by z taką kobietą się przespać, Donald odpowiada: „spałem z różnymi, na przykład z ofiarami złej chirurgii piersi, z cyckami jak naleśniki”.

Kolejna kategoria, transparent, pod którym zbiera się niemała gromadka paskudnych bab, to kobiety seksualnie rozpasane, czyli ladacznice. Są tam zarówno panie otwarcie mówiące o swoich seksualnych potrzebach, jak i zwolenniczki ruchu pro-choice. W 2015 roku dotychczas wspierający organizacje zajmujące się wolnym wyborem w prawach reprodukcyjnych Trump dokonuje „moralnego zwrotu” w kierunku organizacji pro-life. Ta decyzja, podobno podyktowana historią, która wydarzyła się w jego otoczeniu („Moi znajomi chcieli usunąć ciążę, kobieta urodziła, i powiem wam, że to fajny dzieciak”), jest bez wątpienia związana z zagęszczającym się, gorącym romansem z wpływowym lobby republikańskim. Warto przypomnieć, że wcześniejsze próby ubiegania się o fotel prezydenta USA wspierali demokraci. Nothing lasts forever, w tym samym roku Donald wskoczył w bogoojczyźniane tony i zdecydował się na polityczny zakręt. Kilka miesięcy później Megyn Kelly, dziennikarka, która prowadziła debatę kandydatów partii republikańskiej i ośmieliła się wyrazić (słuszne zresztą) wątpliwości na temat rzeczywistych inklinacji światopoglądowych kandydata, głównie w odniesieniu do oskarżeń o jego seksizm, przeczytała tuż po programie na twitterze Donalda, że jest bimbo – głupią, rozwiązłą blondynką. Prezydent rozwinął festiwal złego smaku, sugerując, iż przyczyną uszczypliwości dziennikarki była menstruacja. 

Wśród zwolenników uciszania paskudnych bab panuje pogląd, że kobieta może się zużyć – zupełnie jak opony w samochodzie albo torba jednorazówka. W pewnych przypadkach zaetykietowane jako ladacznice mogą być również matki – jednak nie matki święte, nieskazitelne i dziewicze niczym Ivanka. Tu chodzi raczej o matki, które niezaprzeczalny dowód swojej seksualnej rozwiązłości – w tym wypadku dziecko – obnoszą po ulicach, skwerkach, sklepach. Matki, by urodzić, musiały wszakże uczestniczyć w akcie prokreacji. Ciąża, poród i połóg zużywają kobiece ciało, kto wie, czy nawet nie bardziej niż rozpasane życie płciowe, czyniąc je wyeksploatowanym i nieświeżym. Matka niezasługująca na szacunek to na przykład Elizabeth Beck, prawniczka przesłuchująca Trumpa wraz z drużyną w sprawie nieudanej inwestycji deweloperskiej na Florydzie. Podczas procesu kobieta zażądała przerwy, by skorzystać z laktatora i ściągnąć pokarm na użytek swojej trzymiesięcznej córeczki. „Obrzydliwe” – skwitował Trump.

Matka, która swoje dziecko wychowuje bez udziału ojca jest zdecydowaną bezwstydnicą. Fizyczny brak ojca czyni dziecko niewidocznym, niepełnym, zaś niezamężną matkę – co najmniej osobą moralnie podejrzaną. W nowo nabytej przez Trumpa opcji konserwatywnej ojciec również jest nieszczególnie zaangażowany, jednak istnieje, odgrywa rolę monumentalną, pomnikową, żeby nie powiedzieć – dekoracyjną. Jednak wiadomo, to co innego. Kobiet rozwiązłych się nie ośmiesza, je się gromko potępia, surowo osądza i karze. Od końca lat 90. karana jest Alicja Machado, była Miss Universe, której nazwisko przywołała kontrkandydatka Clinton w jednej z zeszłorocznych debat: Trump dręczył Machado od lat, publicznie komentując jej rozmiar, wywlekając jej rzekomo pornograficzną przeszłość i podejrzenie współudziału w zabójstwie. Kontrsformułowanie Machado, że „nie była święta”, podsunęło kampanijnym specom Trumpa – i jemu samemu – kolejne wiadra pomyj, którymi dalej bez wstydu ją polewali.

Także pod transparentem z napisem „wariatki” zgromadził się pokaźny tłumek. Histeryczki, złośnice wymagające poskromienia, aktywistki, feministki, wiedźmy. Kategoria ta ma się świetnie od wieków. Grozi to w zasadzie każdej, która poważy się odrobinę podnieść głos, sprzeciwić się, a nawet – nie zgodzić. Zadziwia paradoks: to kobiety, w stereotypowym dyskursie, mają większe przyzwolenie na okazywanie uczuć, z przyrodzenia i naturalnego prawa są istotami nieracjonalnymi, żeby nie powiedzieć – niewolnicami emocji. Gdy jednak emocje te okażą, a jeszcze gdy są to emocje negatywne, czeka na nie przytulny kaftan i etykieta osoby niespełna rozumu. Diada Donald – Ivanka świetnie obrazuje tę sprzeczność. Ojciec, mężczyzna w poważnym wieku, zachowuje się w sposób niezrównoważony, delikatnie mówiąc – ekscentryczny. Córka jest uosobieniem równowagi i rozsądku. Dyscyplinowanie kobiet ich rzekomym szaleństwem ma długą tradycję i ma się świetnie do dziś. Kiedyś w lochach torturowano czarownice, dzisiaj częstą praktyką sprawców przemocy domowej jest wmawianie ofiarom niepoczytalności i umieszczanie ich w zamkniętych zakładach opieki psychiatrycznej. Gdzieś obok wariatek stoją jeszcze głuptaski – paskudne baby, które nie mają pojęcia, o czym mówią. Z natury, z przyrodzenia mniej błyskotliwe, niemądre, niekompetentne. Blond i ciemnowłose, ciemnoskóre i białe jak makaron ryżowy – głupie, niepiśmienne wariatki. Paskudne baby, które są niepoczytalne i głupie należy wykluczać poprzez ignorowanie i izolowanie. Z nieinteligentnych można się trochę pośmiać, ale zasadniczo jedyny rozsądny komentarz to okrągły gest ręką na wysokości czoła. Kuku na muniu, wariatko.  

Oczywiście, kategoryzowanie paskudnych bab jest na dłuższą metę bezowocne. Autorka tego tekstu wielokrotnie była połajana niejako symultanicznie: można być brzydko ubraną, niezrównoważoną i nieinteligentną grubaską, która karierę zrobiła przez łóżko. Z drugiej strony nie każdy przeciwnik paskudnego babstwa wie, że publiczne nazwanie kobiety epitetem z arsenału powyższych kategorii skutkować może u paskudnej baby większym upaskudnieniem. W pewnym momencie przestanie być wpychaną do kąta paskudą, a stanie się przerażającym, obrzydliwym potworem, którego przestraszyć się można już zupełnie na serio.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.