Co tam się dzieje, w tym Białogardzie?
estefani bravo CC BY-NC 2.0

20 minut czytania

/ Obyczaje

Co tam się dzieje, w tym Białogardzie?

Rozmowa z Marcinem Pierzchlińskim

Tworzymy tu w Bibliotece Miejskiej alternatywną rzeczywistość, strefę bez podłości, bez szumu medialnego. Więc jeśli komuś jest w Białogardzie źle, to zapraszam do nas, może będzie mu lepiej

Jeszcze 5 minut czytania

PAULINA WROCŁAWSKA: Chciałam cię zapytać o piekło prowincji, ale nie wiem czy wypada.  
MARCIN PIERZCHLIŃSKI:
 Piekło to dla mnie marazm, zasiedzenie. Bałem się tego i dlatego nie chciałem wracać do Białogardu ze Szczecina, gdzie studiowałem. Myślałem bardzo stereotypowo o prowincji, mimo że sam się przecież z niej wywodzę: nie ma tutaj zbyt wielu moich rówieśników, więc najpewniej nie będzie co robić. Okazało się jednak, że mieszka tu wiele fantastycznych osób, na przykład malarka Hanka Żywicka czy Wanda Korobowicz, polonistka, z którą mam niesamowicie dużo do pogadania. Podsuwamy sobie książki, inspirujemy się. Cóż z tego, że dzieli nas kilkadziesiąt lat?

Twoi równieśnicy po studiach nie wracali do Białogardu?
Raczej nie. Miałem więc coś w rodzaju kompleksu. Myślałem: wszyscy przyjaciele wyjechali, są gdzie indziej, a ja wracam na prowincję, nie udało mi się. Po przyjeździe szybko się jednak okazało, że mam tu bardzo dużo miejsca, które mogę wypełnić swoimi działaniami. Angażowałem się właściwie we wszystko, w co mogłem się angażować. I teraz często słyszę pytanie: „Co tam się kurwa dzieje w tym Białogardzie, że ludzie chcą do was przyjeżdżać?!”.

Faktycznie ja też pamiętam, że jak się poznaliśmy kilka lat temu na imprezie z okazji 100. numeru magazynu „Lampa” w Warszawie, to nie mogłam uwierzyć, że taki błyskotliwy i świetnie zorientowany w kulturze młody gość mieszka i pracuje w jakimś domu kultury w odległym Białogardzie. Czemu w takim razie zdecydowałeś się wrócić?
Miałem kłopoty w życiu osobistym i zawodowym. Byłem obrażony na Szczecin, i zresztą potem przez kilka lat omijałem to miasto z daleka. Pojawiła się wtedy propozycja stażu w Białogardzkim Centrum Kultury, co było dla mnie na początku nie do przyjęcia. Ale uznałem, że skoro nie mam żadnego zawodowego doświadczenia, niewiele ryzykuję. Oczywiście nie tak sobie wtedy moje życie wyobrażałem. Sądziłem, że zrealizuję klasyczną drogę z prowincji do wielkiego miasta, że wyjadę na dobre i wszystko się ułoży. Był to więc poniekąd krok wstecz

Kiedy to było?
W 2012 roku, bardzo dobrym dla Białogardu momencie. W Centrum Kultury pracowali Marcin Medziński i wspomniana już Hanka Żywicka, która dzięki swoim znajomościom organizowała interesujące wystawy w Bramie Wysokiej. Może nie były to nazwiska głównego nurtu, ale takie, które same się broniły, bez wsparcia znanych galerii czy publikacji w prasie. Bardzo miło było uczyć się od Hani, jak aranżować wystawy, jak obchodzić się z artystami przy dość ciężkich warunkach budżetowych. To było miejsce, gdzie spotykali się intelektualiści białogardzcy i był fermencik. Z licznych rozmów brały się nowe pomysły i projekty. Powstał amatorski, międzypokoleniowy Teatr w Bramie, uwzgledniający również osoby niepełnosprawne, i Grupa Robocza, inicjatywa, w skład której wchodziło pięcioro artystów. Zrobiliśmy razem kilka wystaw w regionie.

Czym się teraz zajmujesz?
Od samego początku w Białogardzie zajmuję się animowaniem życia kulturalnego, teraz również. Obecnie jako pracownik Biblioteki Publicznej, dla której organizuję dwa cykle spotkań: co tydzień Klub Dyskusyjny i raz w miesiącu Dyskusyjny Klub Książki. Poza tym prowadzę lekcje biblioteczne dla młodzieży licealnej, no i publikuję wiersze, czasem recenzuję. Zajmuję się też grafiką – robię kolaże, oraz gram na gitarze barytonowej w zespołach Cfiszyn i Tonal Trump, komponuję.

Gdzie i dla kogo występujecie?
Na scenie Centrum Kultury oraz w nowopowstałej Piwnicy pod Papugami, kameralnym lokalu na rynku, gdzie taka muzyka dobrze się sprawdza. To tyle jeśli chodzi o Białogard, można też grać w sąsiednich Koszalinie i Kołobrzegu. W Koszalinie wiele się dzieje ze względu na Galerię Scena, a w Kołobrzegu m. in. z powodu Plaży Zachodniej – kolektywu, który wydaje na kasetach muzykę eksperymentalną i ambientową. Ostatnio bardzo ciekawe rzeczy robi tam również Adam Frankiewicz z Etyki Kurpina, założyciel mikrowytwórni Pionierska Records.

Koncert zespołu CfiszynKoncert zespołu Cfiszyn w Koszalinie w czerwcu 2016

A jak jest z publicznością?
Publiczność jest i, co zadziwiające, czasem pokaźniejsza niż w niektórych większych ośrodkach. Nieraz obserwowałem jak w Szczecinie, czyli stolicy naszego województwa, na wernisaż przychodziło 20 osób, a w Białogardzie 40-60. To wynika prawdopodobnie z tego, że oferta jest u nas dość wąska i ludzie zainteresowani kulturą uczestniczą we wszystkim, co się dzieje, nie wybrzydzają.

Marcin Pierzchliński

Urodził się w 1987 roku w Białogardzie, gdzie nadal mieszka i pracuje. Poeta przed debiutem książkowym, na co dzień animator kultury, pracownik Biblioteki Miejskiej, gdzie prowadzi Dyskusyjne Kluby. Wiersze, grafiki i recenzje publikował w „Lampie”, „Wakacie”, „Magazynie Sztuki”, „Opcjach 1.1”, „biBLiotece”, „Ricie Baum”, „Inter-”, „Helikopterze”, „Wizjach”, „Stonerze Polskim”, „MULTImediach”, na stronach Fundacji im. T. Karpowicza i w „Dwutygodniku”. Laureat 13. edycji „Połowu” 2018 (Biuro Literackie). W 2017 roku nominowany do Nagrody Głównej w Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim im. Jacka Bierezina. Razem z Łukaszem Waberskim tworzy Typopoezje – cykl wierszy wizualnych. W październiku i listopadzie 2018 r. można było oglądać jego solową wystawę w koszalińskiej Galerii Scena

 

Kto stanowi tę publiczność?
Na przykład ludzie związani z Teatrem w Bramie, lokalni artyści i tak zwani stali bywalcy. Najwięcej ludzi dojrzałych, najmniej młodzieży, chociaż mamy w Białogardzie liceum. Pamiętam, że ja będąc uczniakiem łaziłem na wszystko, starałem się być na bieżąco, teraz coś się zmieniło, młodzi się mniej interesują, ale to chyba ogólnopolski problem. Studentów tutaj nie ma, bo nie mamy w Białogardzie ośrodka akademickiego.

Można powiedzieć, że istnieje w Białogardzie środowisko artystyczno-intelektulne?
Środowisko musi mieć jakąś infrastrukturę, miejsce. Kiedy działała galeria w Bramie Wysokiej, było też żywsze środowisko, a Brama była takim axis mundi dla tej grupki. Gdy Hanka Żywicka zrezygnowała z prowadzenia Bramy, środowisko się rozluźniło. Odważę się powiedzieć, że dzięki Dyskusyjnym Klubom, które prowadzę, zaczęliśmy się znowu bardziej integrować. A dzięki temu, że w zeszłym roku w pobliżu biblioteki powstał lokal, wspomniana już Piwnica pod Papugami, zaczęliśmy się spotykać również po godzinach. Rozmowy zaczęły przechodzić z bibliotecznej czytelni do Piwnicy, wytworzyła się sympatia, nasze relacje przestały być oficjalne. Wierzę, że dzięki temu będziemy w stanie uaktywnić się wobec spraw ważnych dla naszej społeczności, być może sprzeciwić wobec uchwały miejskiej, która nam się nie podoba?

Kim są klubowicze?
Emerytowani nauczyciele, kilku robotników, kilku urzędników i lokalni artyści. 

Wszyscy sporo starsi od ciebie?
Tak, najwięcej osób jest w wieku 50+. Ale okazuje się, że różnica wieku nie ma aż tak dużego znaczenia. Jest oczywiście czasem problem w znalezieniu wspólnego języka, na przykład w mówieniu o przyszłości, ale ostatecznie nie jest to wcale takie trudne. Nasz teatr amatorski też pokazał, że można nieźle współpracować z takim międzypokoleniowym zespołem. Niestety z czasem zaczął zmierzać w kierunku grzecznych inscenizacji połączonych z deklamowaniem, więc sie z niego wycofałem. Chciałem, żebyśmy robili rzeczy zabawne, eksperymentalne, trochę buntownicze. Wypowiadając się poprzez teatr, można przecież zacząć dyskusję o sprawach związanych z obyczajowością, mniejszościami czy czymkolwiek osobnym, innym, a przez to ciekawym dla takiej jak nasza społeczności.

No właśnie, mówiłeś, że odbył się tutaj Czarny Protest?
Tak i przerósł nasze najśmielsze oczekiwania.

Otwarcie wystawy Marcina Pierzchlińskiego w galerii Scena w Koszalinie, październik 2018. Fot. Weronika TeplickaOtwarcie wystawy Marcina Pierzchlińskiego „Twoje niedbalstwo grozi pożarem” w Galerii Scena w Koszalinie, październik 2018. Fot. Weronika Teplicka

Kto go zorganizował?
Obecna burmistrz Białogardu, a wtedy jeszcze radna – Emilia Bury. 3 października 2016 roku wszyscy mieliśmy konkretny cel. Nie widziałem żadnych sztandarów partyjnych, za to słyszałem sporo okrzyków, wyrazów sprzeciwu wobec zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej. Przyszli ludzie młodzi i starzy, mnóstwo kobiet, również mężczyźni. Wszyscy, którzy mieli dość decydowania o ciele i życiu kobiet.

Domyślam się, że masz lewicowe poglądy. Jak odnajdujesz się na co dzień w małym miasteczku? Niewielkie społeczności są zazwyczaj bardzo konserwatywne.
Na co dzień nie ukrywam swoich poglądów, ale też nie chodzę po mieście i nie tłumaczę ludziom jak świat powinien wyglądać, nie jestem rewolucjonistą. Klub Dyskusyjny też nie jest wykładnią mojego światopoglądu, część naszych członków popiera partię rządzącą, ale są to bardzo eleganckie i ciekawe świata osoby, które potrafią wysłuchać każdej opinii, zresztą dyskutujemy czasem na tematy uważane powszechnie za konserwatywne i prawicowe jak tradycja, patriotyzm czy niepodległość. Oczywiście nie wyobrażam sobie, aby na moje spotkania przyszedł rasista albo homofob, nie ma u nas miejsca dla nienawiści i głupoty. Ale w Białogardzie nie spotykam się często z pogardą i agresją. Przeciwnie, to coraz bardziej życzliwe miejsce. A jeszcze życzliwsze w pobliżu Placu Wolności, gdzie się spotykamy. Budujemy alternatywną rzeczywistość, strefę bez podłości, bez szumu medialnego. Przez to, że widujemy się co tydzień, tworzy się rytm i ludzie na te spotkania czekają. Niektórzy przychodzą do czytelni godzinę wcześniej, parzę dla nich kawę, czasami przynoszą coś od siebie, częstują. Więc jeśli komuś jest w Białogardzie źle, to ja zapraszam do nas, może będzie mu lepiej.

Na czym te spotkania polegają i czym się różnią od siebie?
Raz na tydzień widujemy się na Klubie Dyskusyjnym. A raz w miesiącu mamy Dyskusyjny Klub Książki. Każdy dostaje książkę do domu i czyta ją na spokojnie, we własnym rytmie.

Każdy tą samą? Skąd masz tyle egzemplarzy?
DKK organizuje w całym kraju Instytut Książki. Raz w roku składamy zamówienie, a Instytut robi dla nas zakupy. Po przeczytaniu książki są zwracane, w związku z czym jest też lista pozycji już funkcjonujących w obiegu DKK. Raz udaje się nam zamówić 8, a innym razem 15 egzemplarzy jednego tytułu, więc czasem musimy się dzielić, bo na nasze spotkania przychodzi po kilkanaście osób. 

Jak wybierasz lektury?
Teraz na przykład czytamy „Księgi Jakubowe” Olgi Tokarczuk, to duża rzecz, więc daliśmy sobie na nią dwa miesiące. Staram się pokazywać literaturę ważną, polską, czasem młodą, ale również obcą. Jest to zarówno literatura piękna, jak i książki związane ze społeczeństwem, sztuką czy kulturą wizualną.

1. i 2. Spotkania z Pawłem Sołtysem i Dominikiem Żyburtowiczem w ramach Klubu Dyskusyjnego..  3. i 4. Spotkania Dyskusyjnego Klubu Książki .

Chcesz, żeby uczestnicy orientowali się przede wszystkim w tym, co się teraz wydaje, czy to raczej pretekst do omawiania aktualnych problemów?
I jedno, i drugie. Zawsze myślę o literaturze jako o pretekście do dyskusji o sprawach ogólniejszych. Najpierw jednak rozmawiamy o zagadnieniach czysto literackich. Zazwyczaj ludzie te sprawy świetnie wyczuwają, nie musimy więc długo kluczyć. Czytaliśmy niedawno „Jak przestałem kochać dizajn” Marcina Wichy. Chciałem rozmawiać o tym, co dotyczy nas wszystkich, o wzornictwie, o przestrzeni publicznej, i oczywiście każdy miał wiele do powiedzenia na ten temat. Wywołałem kwestię etyki dizajnu – i tu pojawił się opór wśród rozmówców. Chodziło mi o zagrożenia związane z dizajnem, o ryzyko formatowania społeczeństw poprzez projektowanie. Rozmówcom trudno było pogodzić się z tym, że ktoś może sprawować nad nimi kontrolę w ten sposób, wpływać na ich wybory, gusta i przyzwyczajenia. Protestowali. Staram się, żeby ogólnokrajowa debata docierała do nas na prowincję.

Co jeszcze czytaliście?
„Dół” Płatonowa, „Bambino” Iwasiów, „Siodemkę” Szczerka, listy Iwaszkiewicza do Błeszyńskiego, a więc literaturę homoerotyczną, choć momentami bardzo zakamuflowaną. Nie wzbudziło to żadnych protestów. Ucieszyłem się, że klubowiczów zainteresowała ta relacja.

Na kolejny rok zamówiłem m.in. „Innych ludzi” Masłowskiej i „Listy do młodego kontestatora” Hitchensa, książkę dobrą na nasze czasy, taki poradnik stawiania oporu – wszystkim nam może się ta wiedza jeszcze przydać. Staramy się czytać literaturę dobrą i na tle innych Klubów Książki wypadamy dość ambitnie, o czym przekonałem się na zlocie DKK w zeszłym roku w Warszawie. I nie jest wcale tak, że ja te listy lektur autorytarnie tworzę, właściwie co spotkanie krąży wśród uczestników kartka i każdy może dopisać swoją propozycję, prawie wszystkie są brane pod uwagę. Będziemy np. niedługo czytać biografię Gombrowicza Klementyny Suchanow, co zostało zaproponowane przez pana Zbyszka.

A jak działa z kolei Klub Dyskusyjny? 
Mieszkańcy przychodzą do mnie z propozycjami, na przykład ostatnio ktoś rzucił, że w Białogardzie mamy Sprawiedliwą Wśród Narodów Świata i że cudownie byłoby ją zaprosić. Mieliśmy spotkanie z Andrzejem Dudziczem, tutejszym pasjonatem historii miasta i regionu, który może godzinami opowiadać o architekturze, o tym jak się zmieniał bieg rzeki czy rynek miejski. Mamy takie lokalne święto, Bitwa o Krowę się nazywa i dotyczy pewnego historycznego incydentu o rodowodzie średniowiecznym. Przy tej okazji zrobiliśmy krytyczną debatę: jak powinno to święto wyglądać? Zastanawialiśmy się, co jest w tych obchodach jałowym przebieraniem się, a co działaniem, które integruje mieszkańców. Podczas spotkań staramy się spojrzeć na miasto najszerzej jak się da, jakiś czas temu mówiliśmy o tym, co dzieje się z naszą starówką, dlaczego wokół niej są same ubezpieczalnie, banki, Żabka. I żadnej kawiarni. Życzyliśmy sobie wtedy, żeby powstało takie miejsce, gdzie moglibyśmy pójść porozmawiać swobodniej, posłuchać muzyki. Teraz je mamy i cieszymy się, że dyskusje mogą trwać dłużej.

Zapraszamy też gości spoza miasta, na przykład był u nas ostatnio pisarz Paweł Sołtys, wcześniej Gwido Zlatkes, szef warszawskiej Galerii Pięknych Książek. Poprowadził spotkanie o książce artystycznej. Klubowicze weszli w kontakt z unikatowymi drukami, technikami poligraficznymi, których już się nie używa. Albo poeta Dominik Żyburtowicz, mieszkający pod Koszalinem, którego zresztą publikowaliście. Staram się prezentować miejscowych twórców, których uważam za ciekawych, na przykład Tomasza Kacprowicza, jedynego lokalnego poetę, który moim zdaniem pisze niezłe wiersze. 

Możecie rozmawiać na każdy temat? Nie doświadczyłeś nigdy prób ograniczania wolności? Czy może sam rezygnujesz z pewnych zagadnień na wszelki wypadek?
Jeszcze nie, ale oczywiście mam w tyle głowy, że coś takiego może się wydarzyć. Mamy w planach spotkanie na temat gender, jako że jego widmo krąży po Polsce. Mieliśmy spotkanie o emancypantkach, pionierkach feminizmu. W zasadzie co roku na Dzień Kobiet zahaczamy o takie tematy. W tym roku mamy stulecie niepodległości, więc na pewno zrobimy coś na jubileusz uzyskania praw wyborczych przez kobiety. Niespecjalnie się boję mówić o czymkolwiek, są środowiska, które demonizują niektóre tematy, ale to nie znaczy, że mamy o nich nie mówić – wręcz przeciwnie. Tym bardziej, że klubowicze są zainteresowani najróżniejszymi sferami ludzkiego życia, wiedzą, że w obiegu jest wiele przekłamań, więc chętnie zadają pytania, dyskutują. Rozmawiamy też o nominacjach do nagród, gdy zostają ogłoszone, np. Szymborskiej czy Gdyni, a kiedy głośno się zrobiło o „Sercu miłości”, to zrobiłem spotkanie na temat twórczości bohaterów filmu, Wojtka Bąkowskiego i Zuzanny Bartoszek. Mieliśmy też rozmowę o nowych polskich czasopismach, o „Półmroku”, o takich alternatywnych drobinkach z prasy, ale też o „Zwykłym Życiu”, „Ustach”, „Smaku”, które pokazały, że wciąż można robić czasopisma na papierze, bardzo piękne, ale i przystępne. Mówiliśmy też przy tej okazji o ich pierwowzorach z przeszłości, o „Ty i ja”, „Przekroju”. Innym razem mieliśmy spotkanie o kobietach artystkach, więc zrobiłem przegląd sztuki polskiej od Zofii Stryjeńskiej, przez Marię Jaremę aż do młodej malarki Martyny Czech. Chcę uczestnikom pokazywać to, co jest obecnie świeże i modne, żeby nie mieli kompleksów i poczucia, że o tym, co aktualne, mówi się tylko w ośrodkach akademickich wielkich miast. Z drugiej strony staram się przedstawiać pewną ciągłość, pokazać, że to, co jest teraz, nie wzięło się znikąd, że mamy ciekawą kulturę.

Marcinem i Lusia podczas wywiadu w parku, spacer po centrum Białogardu, lipiec 2018. Fot. P. Wrocławska

I potem schodzicie do klubu pod Papugami?
Duża w tym rola właściciela, który jest niesamowitym zapaleńcem. Nie łączy go z Białogardem żadna rodzina, nic, po prostu znalazł tu pracę i się przeprowadził. Marzył o otworzeniu lokalu z ambicjami artystycznymi i chyba mu się udało. To jest bardzo świeża sprawa, Piwnica działa dopiero od października zeszłego roku, ale zdążył już zorganizować ponad 50 koncertów. Oczywiście nie wszystkim podoba się wszystko, w Klubie słucha się muzyki akustycznej, bluesa, jazzu, hard rocka, poezji śpiewanej, rzadko hip hopu. Wiesz, w Białogardzie jest ograniczona oferta kulturalna. Mamy wystawy i koncerty robione przez Centrum Kultury, mamy kino, w którym zresztą dorabiam, ale repertuar jest raczej masowy. Ostatnio graliśmy „Zimną wojnę”.
Ale teraz przypominam sobie, że zdarzyła mi się w tym kinie bardzo fajna sytuacja. Wyświetlaliśmy piękny irański film, „Zimowy sen”, o emerytowanym aktorze intelektualiście. Przyszła tylko jedna pani, a wtedy warunkiem rozpoczęcia seansu było 5 sprzedanych biletów. Ponieważ obojgu nam bardzo zależało na zobaczeniu tego filmu, kupiliśmy na spółkę 5 ulgowych biletów, przedarłem je, zamknąłem kino i poszliśmy na seans. Nie było ani jednego chrząknięcia, ani szelestu, bezgłośnie przesiedzieliśmy 3 godziny. Podziękowaliśmy sobie przy pożegnaniu.

Lubisz to codzienne życie w Białogardzie?
Jak sama widziałaś, Białogard jest ładnym, przyjemnym miasteczkiem, które wojna oszczędziła. Jest tutaj dość tanio, zajmuję mieszkanie komunalne, więc opłaty nie są wysokie, choć i moja pensja nie jest oczywiście duża. Cenię sobie też wygodę, małe odległości – uroki małomiasteczkowego życia, to, że mam swoją piekarnię, gdzie od lat chleb piecze się w ten sam sposób, targowisko, gdzie można dostać świeże warzywa, jaja, ryby. Ale żałuję, że nie ma choćby Empiku i aby przejrzeć aktualną prasę muszę jeździć do Koszalina. Nie stać mnie, by wszystko prenumerować. Problemem jest brak infrastruktury, brak porządnej galerii, ale niestety nawet w Koszalinie nie ma już BWA.  

Jesteś też poetą, publikujesz, starasz się być częścią środowiska głównego nurtu, nie tylko lokalnego. 
Wiesz, w moim wypadku to jest takie powierzchowne, fejsowe bycie częścią środowiska. Owszem mam znajomości z literatami, spotykam się z nimi raz czy dwa razy w roku na jakimś festiwalu literackim, w tym pojechałem do Stronia Ślaskiego na Stację Literatura, festiwal organizowany przez Biuro Literackie, bo dostałem się do finału Połowu – konkursu dla poetów przed debiutem książkowym. W takich miejscach spotykają się poeci i poetki z całego kraju. Można siebie posłuchać, napić się razem piwa. Mam zresztą wrażenie, że zaczął się teraz jakiś ruch w interesie, najnowsze pokolenie jest aktywniejsze i bardziej otwarte na ludzi z zewnątrz. To ważne, bo w ostatnich latach nie pojawiało się zbyt wiele nowego, żadnych tytułów redagowanych przez młodych. A teraz mamy choćby „Wizje” i „Mały Format” z Warszawy, w Krakowie „Stonera Polskiego”, „Kontent”. Za kilka lat się okaże, czy coś z tego wynikło.

Dużym problemem jest chyba komunikacyjne odcięcie Białogardu od reszty Polski.
Jasne, wszędzie jest daleko. Pociąg do Warszawy jedzie 7 godzin, najczęściej z przesiadką, ale i tak staram się być w stolicy dwa razy w roku, przejść się po galeriach, przywieźć do Białogardu nowe wieści. A na co dzień musi mi wystarczyć korespondencja i internet.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).