Miłość w czasach wojny światów

Marcin Zwierzchowski

Tom King pisał komiks „Mister Miracle” jako odpowiedź na Amerykę ery Trumpa. Nie wyszło mu. Otrzymaliśmy opowieść o wiele bardziej uniwersalną, a przez to lepszą

Miłość w czasach wojny światów

Jeszcze 2 minuty czytania

Miłość w czasach wojny światów

„Mister Miracle” jest dla komiksów superbohaterskich tym, czym „Joker” w reżyserii Todda Philipsa dla kina o komiksowych herosach. Fabuła wedle scenariusza Toma Kinga rozgrywa się w uniwersum Batmana, Supermana i Wonder Woman, jest tworzona ze świadomością konwencji i historii tych postaci, stanowi jednak opowieść samodzielną, przede wszystkim wyzwoloną z ograniczeń konwencji czy nawet nacisków korporacyjnych, zgodnie z którymi nowa opowieść o Batmanie ma nie tyle być dobrą historią, ile podtrzymywać atrakcyjność innych produktów, jak zabawki.

To zresztą coś w świecie wielkich wydawnictw komiksowych powszechnego – artystyczną wolność w pracy dla nich osiąga się, albo gdy firma jest w tak złej kondycji, że nie ma już nic do stracenia (fabuły Marka Millara dla Marvela), albo gdy opisywani bohaterowie są nierozpoznawalni, więc to, co się z nimi dzieje, nie ma żadnego wpływu na kontrakty z wytwórniami filmowymi i serialowymi czy z producentami gadżetów. Z takiej swobody korzystali Alan Moore przy „Strażnikach” (stworzył własnych bohaterów, ponieważ DC nie pozwoliło mu użyć już istniejących) i Neil Gaiman pracujący nad „Sandmanem”. Podobnie Tom King, gdy opowiada o swojej pracy nad serią „Batman” (wydane również w Polsce tomy, których kulminacją był ślub Mrocznego Rycerza z Kobietą-Kotem), wspomina o zadowalaniu szerokiego odbiorcy i kompromisach, ale już pytany o „Mister Miracle”, mówi o ambicjach artystycznych.

 

Tom King, „Mister Miracle”, ilustracje Mitch Gerads. Przeł. Marceli Szpak, Egmont, 320 stron, w księgarniach od stycznia 2020

Tytułowy bohater, superbohater i mistrz ucieczek naprawdę nazywa się Scott Free. Jest, w dużym uproszczeniu, synem Boga wychowanym przez Diabła. Mowa oczywiście o bóstwach uniwersum komiksowego, dokładnie o Wysokim Ojcu i Darkseidzie, którzy ścierali się w odwiecznej walce o wszechświat, aż w końcu zawarli pokój, wymieniając zakładników – swoich synów. Dlatego Scott wychowywany był na przypominającej piekło planecie Apokalips, gdzie dzieci hartuje się poprzez znęcanie fizyczne i psychiczne. W końcu udało mu się uciec, i to nie w pojedynkę, ale ze swoją obecną żoną, Bardą – potężną wojowniczką. Jednocześnie: „Darkseid jest”. Te dwa słowa, powtarzane w komiksie niczym mantra, przypominają o kładącym się na życiu Scotta cieniu. Wróg wszystkiego, co żywe i dobre, istnieje, wojna wciąż trwa, a jeżeli Darkseid wygra, nie będzie gdzie uciec. Ostatecznie wojna i obowiązki doganiają Scotta Free.

W „Mister Miracle” wątki superbohaterskie snują się gdzieś w tle, na pierwszym planie jest to opowieść o rodzinie, rodzicielstwie i codziennym obliczu miłości, odartym z romantyzmu. Barda i Scott to – wyłączając całe to zamieszanie z wojną światów – zwyczajna para ze zwyczajnymi problemami. Powtarzającym się zabiegiem jest tu zderzanie przyziemności ich życia (stanie w korkach, niewyspanie związane z opieką nad dzieckiem, imprezy rodzinne) z szaleństwem egzystowania w świecie superbohaterów. Kiedy na przykład Scott i Barda pokonują kolejne zabójcze pułapki w drodze do wnętrza strzeżonej fortecy, jednocześnie spierają się o to, czy przeprowadzić generalny remont mieszkania. „Mister Miracle” nie wpisuje tematu w konwencję superbohaterską, lecz wykorzystuje superbohaterów do stworzenia opowieści obyczajowej. W „Jokerze” Philipsa jest podobnie – to w pierwszej kolejności historia depresji Arthura, a dopiero później element układanki komiksowo-filmowego uniwersum DC.

„Mister Miracle”„Mister Miracle”

To zresztą widać w rysunkach Mitcha Geradsa, których realizm głębiej osadza „Miracle’a” w naszej rzeczywistości. Inaczej niż w większości komiksów superbohaterskich Gerads pełniej wykorzystuje samo medium do snucia opowieści, subtelniej operując strukturą plansz czy choćby kładąc nacisk na mimikę bohaterów – to już nie komiksowi herosi, w każdej chwili wyglądający, jakby pozowali do pomnika, ale targani emocjami ludzie.

Przez to wszystko – choć technicznie rzecz biorąc, „Mister Miracle” jest elementem komiksowego uniwersum DC, a tytułowy bohater nawet działał z Supermanem i Batmanem w zrzeszającej herosów Lidze Sprawiedliwości – nie powinno się odczytywać tej historii jak wszystkich innych z DC Comics, a więc jako kolejnych odcinków wielowątkowego serialu o superbohaterach. Tom King wykorzystał wprawdzie tę samą co inni twórcy komiksowi scenografię, puszcza też oko do fanów gatunku (słynny już żart: „Batman zabija dzieci”), zbudował jednak opowieść osobną, przede wszystkim opartą na innej wrażliwości.

W warstwie bardziej „kameralnej”, tej dotyczącej Scotta i Bardy, jest to portret człowieka walczącego z depresją. Inny jednak niż choćby w „Jokerze”, gdzie Arthur cierpiał z powodu samotności; Scott Free cierpi na depresję „w tłumie”, dopada go ona, mimo że pozornie wszystko w jego życiu układa się doskonale – ma kochającą żonę, wkrótce jego rodzina się powiększy, on sam jest natomiast uwielbianym celebrytą, performerem pokroju popularnego w latach 90. Davida Copperfielda, bawiącym tłumy swoimi niezwykłymi ucieczkami. Cierpi jednak, rozdarty między rodziną a obowiązkami, które odrzucił dla bliskich.

„Mister Miracle”„Mister Miracle”

Główny temat komiksu skupia się natomiast we wspomnianych słowach „Darkseid jest”. Tom King twierdzi, że „Mister Miracle” był próbą opowiedzenia o życiu w kraju Trumpa. Tego jednak w tej historii nie czuć, jest o wiele bardziej uniwersalna. Można jednak pokusić się o odczytanie tej fabuły przez pryzmat biografii scenarzysty (do czego on sam zachęca, mówiąc, że czerpie przede wszystkim z siebie i własnych doświadczeń), byłego agenta CIA, specjalizującego się w rekrutacji szpiegów dla USA. Wtedy nasuwa się interpretacja, że Darkseid symbolizuje terrorystów, zagrożenie po 11 września 2001 roku, które to zamachy skłoniły Toma Kinga do dołączenia do CIA. King jednak po kilku latach zrezygnował ze służby, chcąc poświęcić się rodzinie. W takim odczytaniu słowa „Darkseid jest” mogą być metaforą ciężaru, który odczuwa sam King, wiedząc, że „uciekł” z CIA do normalności, do rodziny, podczas gdy wojna z terroryzmem się nie skończyła.

Wspomniana depresja bierze się więc u Scotta z tego, że jako mistrz ucieczek nie jest w stanie uciec przed trawiącym go wyborem – niezależnie od tego, na które szczęście się zdecyduje, czy z rodziną, czy jako pogromca Darkseida, żałował będzie swojego wyboru. To metafora cierpienia chyba każdego rodzica, nieustannie wybierającego między poświęceniem karierze a rodziną – nieważne, którą ścieżkę się wybierze i jak bardzo będzie się na niej szczęśliwym, pozostanie tęsknota za tym, czego się nie wybrało.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).