Niezdrowy zawód w niezdrowych czasach
Bob May, CC BY-NC 2.0

13 minut czytania

/ Literatura

Niezdrowy zawód w niezdrowych czasach

Sylwia Chutnik i Paweł Trzciński

Porozmawiajmy o zdrowiu psychicznym autorek i autorów. Problemem jest błahość tematu: jak można rozprawiać o zranionym serduszku twórców, skoro ludzie umierają albo tracą pracę. Oraz konstytucja płonie

Jeszcze 3 minuty czytania

W poprzednim numerze „Dwutygodnika” ukazał się tekst Olgi Wróbel dotyczący sytuacji rynku wydawniczego i literackiego w krainie koronawirusa. W artykule czytamy między innymi o rozproszonej uwadze i braku skupienia przy czytaniu, problemach finansowych małych i średnich wydawnictw, zachwianiu dystrybucji książek oraz zmianach sposobów promocji. Nas zainteresował natomiast inny wątek, psychologiczny. Jak czuje się twórca czy twórczyni, która od kilku lat pisała książkę lub przygotowywała płytę, a premiera dzieła przypadła właśnie na czas lockdownu lub została odwołana? Co to znaczy: praca emocjami i czerpanie z nich oraz czy dobry artysta to zaburzony artysta?

Porywamy się trochę z motyką na słońce, ponieważ sektor kultury jest zróżnicowany zarówno pod względem sposobu wykonywania pracy, jak i jej warunków ekonomicznych i logistycznych. Igramy z ogniem, bo wyobrażenia dotyczące twórczości wrosły w świadomość społeczną i trudno je wyplenić. Wreszcie: stawiamy tezy w czasie, kiedy wczorajszy news o pandemii jest już dziś nieaktualny, a wszyscy zastanawiamy się, co będzie jutro. Przede wszystkim jednak problemem jest błahość tematu: jak można rozprawiać o zranionym serduszku twórców, skoro ludzie umierają albo tracą pracę. Oraz konstytucja płonie.

Nie chcemy jednak po raz kolejny tłumaczyć wagi kultury i otwierać kopniakiem drzwi, które już dawno otwarte są na oścież. Tak, kultura wytwarza całkiem konkretny odsetek PKB, dzięki niej możemy sobie oglądać seriale i słuchać muzyki, kiedy panuje hasztag „Zostań w domu” (co oczywiście dotyczy tylko tych osób, które mogą sobie na to pozwolić). Kultura nie tylko zapełnia wolny czas, ale stanowi też źródło autorozwoju, edukacji i budowania tożsamości. Amen.

Porozmawiajmy zatem o zdrowiu psychicznym autorek i autorów.

Warsztat Terapii Zajęciowej 

Społeczność badawcza weszła z chęcią w mit umęczonego artysty i artystki. W literaturze naukowej próbowano sparować tzw. ludzi kreatywnych z wszelkiej maści zaburzeniami. Część z tych badań opiera się na dowodach anegdotycznych, inne formułują wnioski na temat grupy badanej, nie troszcząc się o grupy kontrolne, czy właściwie jakąkolwiek inną, która mogłaby służyć jako porównanie.

Dr Albert Rothenberg, który pracował m.in. dla Harvard Medical School, członek zespołu projektu „Badania Procesów Twórczych” skupiającego się na psychiatrycznych i psychologicznych podstawach twórczości w literaturze, sztuce, psychoterapii i nauce, nie znajduje powodów do łączenia twórczości z zaburzeniami psychicznymi. Co więcej, rezultaty jego badań wskazują jednoznacznie, że choroby psychiczne znacznie utrudniają przebieg procesów twórczych. Stereotypowe postrzeganie chorób psychicznych jako części czy zasobu warsztatu pracy jest dość niebezpiecznym zestawieniem. W takim układzie osoby rzeczywiście wymagające pomocy rzadziej będą jej szukać, a ich środowisko może być mniej skore do sugerowania czy dostarczania wsparcia.

W tym momencie należy wyraźnie rozróżnić mit geniusza wariata i zaburzenia, które są pochodnymi funkcjonowania ekonomicznego. Niepewność dochodu w wielu sektorach tzw. branży kreatywnej, na którą składają się artyści, ale też niewidzialna kasta zaplecza, czyli producentów, agentów, organizatorów festiwali, techniki, gastronomii, promocji i pochodnych, powoduje większe ryzyko wystąpienia zaburzeń ze spektrum nerwowo-lękowo-depresyjnym i jest to pochodną środowiskową, nie wrodzoną. Urobek na ten temat jest na razie dość ubogi, bo i badania nie tak medialne jak szukanie genu szaleństwa u artystów. Ankieta z 2008 roku na około 500 przedstawicielach przemysłu muzycznego z Wielkiej Brytanii wskazała, że ponad 80% (!) zmaga się z przewlekłym stresem, ponad 60% z lękami, a ponad 40% z depresją. 1 na 10 osób skarży się na nabyte w związku z pracą zaburzenia obsesyjno-kompulsywne, zaś 4 osoby na 10 przyznało, że praca wpływa negatywnie na ich relacje z najbliższymi oraz że często miewają problemy z płynnością finansową. Dla porównania: dyskutowane stany w badaniach w Wielkiej Brytanii zgłasza 20% populacji generalnej. Konkretniejszych badań na razie brak, o wnioskach nie wspominając. W tym miejscu pojawia się magiczny termin „specyfika branży”. Warunki, w których higiena pracy nie istnieje, są tak oczywiste dla wszystkich zaangażowanych jak powietrze, którym oddychają. Nie ma mowy o zmianach w wykonywaniu zawodu, co najwyżej o zmianie zawodu, w którym pandemia rozniosła resztki przewidywalności.

Robię w emocjach

Czerpanie wiedzy o zarobkowaniu w sektorach związanych z kulturą czy rozrywką na podstawie zapełniających media twarzy sukcesu ekonomicznego prowadzi do wielu nieporozumień. Najświeższy przykład z czasów pandemii: przy okazji zbiórki stowarzyszenia Unii Literackiej na zapomogi dla osób zajmujących się pisaniem pojawiły się głosy, że to skandal, aby „klasa uprzywilejowana” wyciągała rękę po pieniądze. Nadal pokutuje dość populistyczne stwierdzenie, że skoro kilka osób jest zamożnych, to cała grupa zawodowa ma tak samo. To trochę tak, jakby stanem konta Roberta Lewandowskiego mierzyć zasoby wszystkich piłkarzy w Polsce. Podobnie jest z (bardzo zróżnicowanym) środowiskiem literackim. Przeglądając napływające z całego kraju wnioski o zapomogę, można zauważyć, jak wiele osób żyje na skraju ubóstwa, wykonując po kilka prac naraz – typowy przykład prekariackiego tańca na linie w kapitalistycznych realiach. Do tego dochodzą problemy ze zdrowiem, w tym i psychicznym, co w połączeniu z wcześniejszym opisem pracy na emocjach stanowi spore wyzwanie w wykonywaniu zawodu. Tak: pisarz czy pisarka to zawody takie jak stolarz czy szewc, z oddzielnym numerem i definicją w Polskiej Klasyfikacji Działalności (sekcja R, dział 90.03.Z, nie jest to zbyt romantyczne).

Depresja nie jest bowiem nastrojem, w który możemy się wprawić, aby lepiej nam się tworzyło, tylko chorobą dezorganizującą życie, również artystyczne. Dotyczyć może zarówno „bogatego pisarza” (och, Remigiusz Mróz zarabia MILIONY, sam mówił w telewizorze, takim gryzipiórkom to dobrze), jak i całej reszty, której nie stać na ubezpieczenie zdrowotne (wystarczy zobaczyć większość zaliczek wydawniczych czy treść umów o dzieło).

Spieniężanie siebie

W klasycznym tekście „Praca emocjonalna, reguły odczuwania i struktura społeczna” Arlie Russell Hochschild zwraca uwagę na element nadzorowania naszych uczuć przez współczesne organizacje. Autorka skupia się na organizacji pracy i tłumieniu bądź wywoływaniu określonych emocji po to, aby zadowolić klienta lub klientkę (analiza zawodu stewardesy lub jego przeciwieństwa – windykatora). Analizuje ideologię emocji, czyli wywoływanie emocji sprzecznych z tymi, które odczuwamy i które są zgodne z regułami społecznymi. Są kształtowane przez warunki kulturowe i wytwarzają społeczne hierarchie. Czyli mówiąc po ludzku i w skrócie: mogą służyć do poniżania lub wywyższania, a powstają w wyniku tego, gdzie i z kim przebywamy.

W przypadku pisarza czy pisarki ideologia emocjonalna jest pełna napięć. Z jednej strony należy zachować image cierpiętniczy, z drugiej uśmiechać się promiennie do zdjęć promocyjnych. Być księciem ciemności lub Królową Śniegu oraz otwartą na wszelkie pytania z publiczności, typu „skąd czerpać natchnienie?”. Sprzedać książkę (rozumianą jako produkt, a nie ideę), jednocześnie „będąc sobą” (najczęściej introwertycznym mrukiem z osobiście obciętą grzywką). Im pisarz bardziej wyrobiony wizualnie i społecznie (według Hochschild: zarządzający swoimi emocjami), tym większe podejrzenie, że nieszczery, sprzedajny i pusty. Wszak nie jęczy i nie głoduje. Paradoks inteligenta w wersji neoliberalnej: niby nie musi na szóstą rano do fabryki, ale żeby zapłacić rachunki, robi dziesięć zleceń. A potem wywala z siebie uczucia. Spienięża siebie? Ech, żeby chociaż spieniężać…

W obecnej sytuacji zawieszenia imprez, spotkań autorskich, festiwali, koncertów i większości premier cała działalność przeniosła się do komputera, częściowo bezpłatnie. Artyści i artystki zabawiają więc publiczność, prosząc czasem o wpłaty na rozmaite zbiórki, których i tak jest mnóstwo. Kultura online nie tylko stanowi wyzwanie dla tych osób, które z różnych przyczyn nie mogą z niej korzystać (patrz: wykluczenie cyfrowe), ale i jest przecież formą, w której nie każdy twórca czy twórczyni potrafi się odnaleźć. Przeobraża się w tworzywo, menadżera lub producentkę uzbrojoną w komórkę i średniej jakości internet („przepraszam, słychać mnie teraz?”).

Zostaje z dnia na dzień z wyczyszczonym kalendarzem. Premiery, spotkania, występy zastopowane na tajemnicze lepsze (?) czasy. Dochód – utracony lub zamrożony. Poczucie bycia potrzebnym – schowane za szklanymi ekranami. Sytuacja przypomina pisanie wirtualnego listu i wkładanie go do butelki, jak trafnie ujęła to Julia Fiedorczuk we wspomnianym przez nas na początku artykule. Wysyła się lata pracy do wiecznego „nie wiem”, które nastąpi może za dwa miesiące, a może za rok i nie wiadomo zupełnie, czy w ogóle trafi do adresatów, którzy zajęci będą raczej ratowaniem budżetu niż buszowaniem w księgarni.

Postpandemiczny blues 

Model działania większości wskazanych wyżej działalności nie jest w stanie odmrozić się z dnia na dzień. Galerie, kina, teatry, kluby z działaniami takimi jak koncerty, spotkania, wystawy nawet po legislacyjnym uwolnieniu, oprócz wywieszenia kartki „otwarte”, będą potrzebowały co najmniej tygodni, by wznowić regularną działalność, o ile powrót do dotychczasowych modeli funkcjonowania będzie w ogóle możliwy. Nie wspominając o tym, że powrót publiczności do tych analogowych form obcowania ze sztuką czy artystami także nie nastąpi od razu. Czynniki ekonomiczne, logistyczne czy psychologiczne wszystkie odegrają tu rolę. Tymczasem coraz więcej nieodbytych premier i produkcji.

Niedawno ogłoszono wyniki ministerialnego programu „Kultura w Sieci”, w którym dofinansowanie dostało ponad 1200 podmiotów (co daje oczywiście jeszcze większą liczbę osób zaangażowanych w poszczególne projekty). Różnorodność wspartych działań daje obraz tego, co zobaczymy w najbliższym czasie. Oczywiście: na ekranie. Na przykład domowe koncerty Justyny Steczkowskiej czy Krzysztofa Cugowskiego (ok. 90 tysięcy dofinansowania na każdy). Nie chodzi jednak tylko o poszczególne kuriozalne decyzje (na przykład: dlaczego tak mało pieniędzy poszło na literackie projekty?). Program miał przecież na celu wspierać rzesze osób, które z dnia na dzień straciły źródło utrzymania, a nie pompować kasę tam, gdzie ona i tak już jest. Lista rankingowa wiele mówi o tym, jak decydenci wyobrażają sobie model kultury w Polsce (trochę Jana Pawła, szczypta warsztatów i koncertowanie na ekranie).

Wygląda zatem na to, że w kolejnych miesiącach (latach?) po odmrożeniu czeka nas bezprecedensowy wysyp wszelkich treści i formatów. Produkowane i przyjmowane będą z nowym arsenałem odczuć i emocji, przetworzonych na wersję online. Armie pisarskie, filmowe czy muzyczne unieruchomione są bowiem w warunkach, w których oprócz lęku wykiełkować może nuda – ten podstawowy bodziec dla wyobraźni. O wszelkiej maści dziełach rozprawiających się z pandemią i czasach w bardo, nie wspominając. Do tego bliżej nieokreślonego czasu pozostaje zwyczajowe radzenie sobie ze sobą w niezwyczajnych czasach, do czego twórcy i twórczynie zdążyli przywyknąć. Statystyki krajowe odnoszące się do zdrowia psychicznego od dawna są alarmujące. System zawodzi – aby nie polec, na tę chwilę jedynym rozwiązaniem wydaje się tworzenie mikrosystemów opartych na samoorganizowaniu i samopomocy. Powstają już różnego rodzaju grupy wsparcia. Niektórzy uważają nawet, że powodzenie akcji #Hot16Challenge2 opiera się w dużej mierze na wyposzczeniu artystycznym i chęci zaprezentowania czegoś, co z jednej strony będzie twórczością, z drugiej stworzy poczucie sprawczości (challenge ma nakłonić do wspierania finansowego personelu medycznego).

Poszukiwanie i oferowanie wsparcia, uważności, słynne „proste gesty” i solidarność. Ten przymusowy trening emocjonalny może okazać się jednym z nielicznych plusów w postpandemicznym bilansie strat i zysków.