Tydzień po czasie
小 黃間 CC BY-NC 2.0

19 minut czytania

/ Obyczaje

Tydzień po czasie

Marcin Wicha

Przywykliśmy do pandemii, tak jak przywykliśmy do kryzysu klimatycznego, końca demokracji, końca świata. Koniec świata przechodzimy bezobjawowo. Tylko ludzie chorują coraz bardziej

Jeszcze 5 minut czytania


Niedziela. Widzisz

– I widzisz, nie kichnęłaś!

Niedziela. Koniec

Szlus. Koniec dyżuru. Jutro poniedziałek.

Taki był mój tydzień. Taki mi się trafił. Zanim przystąpiłem do roboty, zaraza przestała grzać. Skończyły się cytaty z Daniela Defoe i domowy wypiek chleba. „Dżuma” opuściła listy bestsellerów. Pod oknami nie krążył radiowóz i nikt nie wzywał mieszkańców, żeby zostali w domach.

Najzabawniejsze, że nikt też nie wymyślił szczepionki. Nie wprowadził powszechnych testów, paszportów odpornościowych, czipów lub aplikacji.

Skończyło się bez sensu, ponieważ wcale się nie skończyło. Skończyło się, jakby wybuchł strajk scenarzystów. Ktoś porzucił ten wątek – nabałaganił, namieszał, a potem, kiedy widownia oczekiwała rozstrzygnięcia, solidnej kulminacji, machnął ręką i wystawił planszę z napisem „A tymczasem”.

A tymczasem przenosimy się na rynek w Brzegu, gdzie kandydat spotyka się ze swoimi zwolennikami. Epidemia wróci po przerwie.

Może po prostu przechodzimy to bezobjawowo. Przywykliśmy do pandemii, tak jak przywykliśmy do kryzysu klimatycznego, końca demokracji, końca świata.

Koniec świata przechodzimy bezobjawowo. Tylko ludzie chorują coraz bardziej.

Niedziela. Hałda

PONIEDZIAŁEK, WTOREK, ŚRODA – pisanie prawdziwego dziennika jest żmudne. Żeby dotrzeć do CZWARTKU, trzeba za każdym razem minąć nadzieje poniedziałku, złudzenia wtorku, naiwność środy.

W internecie wystarczy napisać NIEDZIELA. Gdzieś pod warstwami wpisów zostają pozostałości SOBOTY. Nadgniłe obierki PIĄTKU. Zgnieciony plastik ŚRODY. Do WTORKU nikt się nigdy nie dokopie.

(Chyba że ktoś zostaje wiceministrem lub posłanką. Wtedy wypływają wszystkie nieskasowane posty od czasów gimnazjum).

Dzienniki odosobnienia. Zapiski pisarzy i pisarek z Polski i Austrii

Tekst powstał w ramach wspólnego cyklu „Dwutygodnika” i Austriackiego Forum Kultury w Warszawie, który będzie obejmował 6 polskich i 3 austriackie dzienniki z czasu odosobnienia. Partnerem cyklu jest dom kultury Literaturhaus Graz, który co tydzień publikuje kolejne odcinki „Die Corona-Tagebücher” – dzienników wybranych pisarzy i pisarek austriackich. Trzy z nich do polskiego przekładu wybrała i przełożyła dla nas Sława Lisiecka.

Zamówione dzienniki są też formą wsparcia pisarzy i pisarek, którzy podczas pandemii tracą spotkania autorskie, źródła zarobku i możliwość wydawania książek.

Austriackie Forum Kultury w Warszawie jest miejscem dialogu, wymiany kulturalnej i społecznej. Inicjuje, wspiera i organizuje projekty kulturalne i naukowe, a także imprezy służące nawiązywaniu trwałych kontaktów. Forum realizuje swój program we współpracy z partnerami w całej Polsce, jest także członkiem EUNIC Warszawa, a w 2020 r. objęło jego prezydencję. W tym roku AFK obchodzi 55-lecie istnienia.

Sobota. Zięć

My wracaliśmy do miasta, a urzędujący prezydent D. walczył o reelekcję.

Jakiś czas temu prawicowy publicysta napisał: „Jego urok przykładnego zięcia, z którym fajnie sobie zrobić słitfocię, wciąż działa”.

Pod względem językowym jest to jedno z bardziej odpychających zdań, jakie ostatnio czytałem. Przypomina niechlujnie wypchaną rybę. Nie wiem, co gorsze – liczba słów wetkniętych pomiędzy podmiot i orzeczenie, „jego urok przykładnego zięcia” czy ta „słitfocia” rzucona z belferskim wdziękiem.

A nasze słowa są bezradne. Nasz wstyd jest przeciwskuteczny. Urzędującemu prezydentowi nie szkodzą nasze nakładki profilowe, listy i protesty.

Więc dobrze. Niech go dalej nastrzykują banałami. Twarz niech mu oblepi gruba warstwa Photoshopa. Niech mu spływa z czoła przykładny urok. Niech się poci kontekstem.

Niech już zawsze stoi na rynku, w białej koszuli z zawiniętymi mankietami. Rumiany, pucułowaty, zachwycony swoim głosem. To będzie jego kara, której nie poczuje i nie zauważy. (Czary-mary, bęc).

Sobota. Buchtowisko

Zanim zajrzałem do internetu, to był dobry dzień. Zanim zajrzałem do internetu, myślałem, że to dobry dzień.

Teraz, kiedy jest już za późno, robi mi się żal, że nie prowadziłem porządnego dziennika. Drobiazgowego dziennika z mnóstwem miejsc i osób ukrytych za inicjałami.

Mógłbym napisać tak:

Sobota. Z wizytą u H. w Br. Zieleń. Sprej na kleszcze. Spacer po lesie drogą pożarową nr 17. W lesie liczne buchtowiska. (Prawdopodobnie w okolicy ukrywa się jeszcze dzik. Miejscowe koło myśliwskie to liberałowie).
Awaria telefonu. Stres związany z brakiem zasięgu. Rozmowa o telekomunikacji i antropologii smartfonów. Powrót. Rozpalanie grilla. Środki dezynfekcyjne na podpałkę.
H. posiada siekierę rozłupującą Fiskars. Sąsiad H. posiada pilarkę spalinową Husqvarna. Interesująca rozmowa o kapitalizmie (momentami utrudniona przez pilarkę).
Na obiedzie państwo B. z niedalekiej miejscowości Sz. Podano: kiełbasę, boczek, truskawki z targu w M. (Może bym też wspomniał o szparagach, a może nie, bo co za dużo, to niezdrowo). B. przywieźli lody tradycyjne z lodziarni Lody Tradycyjne w Br. Rozmowa na wiele tematów. (Głównie o Polsce).

Potem bym to skreślił. Zanotował tylko datę i że to był dobry dzień. Nieprzyzwoicie długi, z myszołowami krążącymi nad polem, bocianami, miłymi ludźmi. Żartami, których już nie pamiętam.

Jeden z tych najlepszych w roku. Polędwica z jelenia wśród dni.

Piątek. Upał

Upał nie do zniesienia. Czas wiatraczków, wentylatorów, zasłaniania okien obrusami. Nieudolnych prób pobudzenia cyrkulacji powietrza i zamierającego krążenia. Dysonans Klimatyczny ostatecznie ustępuje.

Piątek. Trzódka

W piątki słucham Trzódki. Redaktor M. też słucha. Wymieniamy się wrażeniami.

Nasza ulubiona audycja publicystyczna jest jak serial. Opowiada o wesołej kompanii klasowych rozrabiaków. Postaci naszkicowano grubą kreską: herszt, kapitan drużyny futbolowej, mózgowiec i jeszcze ten safanduła, którego przygarnęli z innej bandy. (Zdarzyło się to wieki temu, w pierwszej klasie, ale koledzy czasem mu to jeszcze wypominają).

Z redaktor M. mamy swoje typy. Czasem tworzymy Team Herszt, czasem litujemy się nad Gapciołkiem. Ale zawsze notujemy najcelniejsze kwestie. Wymieniamy się cytatami. Jeżeli któreś nie słucha, drugie składa mu dokładne sprawozdanie. („Trzódka dziś bardzo pobudzona” – pisze redaktor M.).

Podziwiam Trzódkę, gdyż jest jak spirytus salicylowy. Wysokoprocentowa racja i skoncentrowana pewność siebie. Mogą się tysiąc razy mylić, ale to nie zostawia na nich najmniejszego śladu. Co by się wydarzyło, zaraz znów będą nas pouczać. Nic nie tyka, nie osłabia, nie narusza ich pewności.

Nie ma takich wielu. Owszem, znajdzie się kilku obiecujących młodzików, ale żaden nie zbliża się do tego poziomu permanentnej słuszności. Och, gdybyśmy kiedyś z redaktor M. też tak umieli, gdybyśmy tak mogli.

Jest jeszcze inny, ukryty powód, dla którego słucham Trzódki. (A słucham z niepokojem, przejęty grozą). Otóż te cztery siwowłose chłopaczyska dzierżą potworną władzę. Wspólnie trzymają klucz do polskiej polityki.

Znają magiczne zaklęcie. Wystarczy, że użyją słowa „efekt” – wystarczy, że połączą ten rzeczownik z czyimś imieniem lub nazwiskiem, a najwspanialsza kariera traci wigor. Wystarczy, że Trzódka wspomni o Efekcie Kopacz, Efekcie Arłukowicza, Efekcie Budki, a polityczne gwiazdy turlają się w niebyt. Jedno słowo pochwały, a liderzy bledną, słupki spadają, trendy przełamują się z trzaskiem.

Groza. Na kogo dziś padnie? Na czyim czole zatańczą cztery laserowe kropki?

Czwartek. Pościg

Wieczorem pościg policyjny. Facet ucieka srebrnym hyundaiem. Blokują go na rogu, czyli tam, gdzie zwykle. Policyjne pościgi często kończą się na naszej ulicy.

Wychodzimy na balkon. Wszyscy sąsiedzi są już w oknach i na balkonach. Można pomyśleć, że zamierzamy oklaskiwać pracowników służby zdrowia (czego nigdy nie robiliśmy).

Czerwone niebo. Niebieski migacz. Jeden zatrzymany.

Zatrzymany siedzi na krawężniku. Ręce ma skute z tyłu. Nie rusza się. Patrzy w jeden punkt. Od momentu, kiedy go wyciągnęli ze środka, przeszedł w tryb oszczędzania energii. Przygasł i zamarł.

Policjanci prowadzą czynności. Prowadzą powoli. Czas należy do nich. Naradzają się przez telefon i radio. Chcą sprawdzić bagażnik. Próbują zajrzeć pod maskę. Idzie im niesporo.

Po drugiej stronie ulicy zbiera się trochę młodzieży. Widowisko jest nudne. Maleje nadzieja, że coś się jeszcze wydarzy. Młodzież odchodzi. Wraca. Przyprowadza znajomych. Słychać rozmowy o wydarzeniach mijającego tygodnia.

Młody chłopak przychodzi z psem. Dziewczyny piszczą. „Jaki chudy. Ty mu chyba jeść nie dajesz. Jakie ma żebra, ale mu sterczą, dobry piesek, dobry” – powtarzają, trochę głośniej niż trzeba.

Popijamy, zerkając z balkonu. Balkon jest zadbany, tylko te mszyce.

Przyjeżdżają nowi policjanci. Rozmawiają z poprzednimi policjantami. Łączą się przez radio lub dzwonią po kolejnych policjantów. Następuje pozioma transmisja sił policyjnych. Ulica wypełnia się mundurami. Każdy policjant trzyma telefon i dzwoni do kolegów.

Tylko zatrzymany siedzi bez ruchu. Jest nieruchomą osią całej sceny.

Od czasu do czasu policjanci zmieniają koncepcję. Kładą jeńca na ziemi. Potem pomagają mu usiąść. Pozwalają zapalić. Jest skuty, więc ostrożnie wsuwają mu papierosa do ust.

Słońce zachodzi. Robi się ciemno, jeśli nie liczyć niebieskich reflektorów. Sąsiedzi idą oglądać telewizję. Policja odjeżdża z zatrzymanym. Porzucony hyundai zostaje w poprzek chodnika. W nocy zabiera go laweta.

Rano na chodniku leży niebieska jednorazowa rękawiczka.

Czwartek. Ogród

– Rośliny są takie zielone – mówię. (Odkąd się zestarzałem, potrafię robić nieznaczące, uprzejme uwagi).

– Zieleń jest taka intensywna w tym roku – mówię. – Może odwykliśmy od zieleni? (Ostrożne nawiązanie do samoizolacji).

– Rośliny niepotrzebnie się tak rozpędziły – odpowiada moja teściowa. – Od poniedziałku zapowiadają upały, więc zabraknie im wody. Nie należało ich zachęcać. W przyszłym roku nie damy kurzaku.

Siedzimy we czwórkę. Zachowujemy bezpieczny dystans. Rozmawiamy o ogrodzie. W ogrodzie zawsze rozmawia się o ogrodzie. Ludzie, którzy mają ogród, skazani są na rozmowy o ogrodzie.

My mamy balkon. Balkon wystarczy, żeby rozmawiać o ogrodzie. Wystarczy skrzynka z pelargonią, doniczka, sadzonka ze sklepu ogrodniczego Groszek przy placu Szembeka, żeby pochłonął nas żywioł rozmów o ogrodach.

Rozmowy o ogrodzie są pełne smutku i niepokoju. Ogród to niepokój. Nawet balkon to niepokój. Na naszym groszku pachnącym pojawiły się mszyce. Mszyce pożerają stożki wzrostu groszku pachnącego (kupionego w sklepie Nomen Omen).

– Na mszyce najlepiej zaparzyć papierosa.

– Zaparzyć jak herbatę?

– Można też popsikać albo rozpuścić. Dać wam proszek?

Mszyce to drobiazg. W Milanówku pojawiły się ćmy bukszpanowe oraz żarłoczne ślimaki.

Na ślimaki najlepsze są pokruszone skorupki. Ślimaki ranią o nie brzuchy. Podobno to je zniechęca. Są i gorsze sposoby.

Kiedy ma się ogród, trzeba polować na ślimaki. Wabić ćmy do pułapek feromonowych wykonanych z zielonego plastiku. Trzeba podsypywać, polewać, pryskać, przebierać. Coś kwaśnieje, coś pleśnieje.

Trwa brudna wojna.

Czwartek. Boże Ciało

Deszcz pada. Potem przestaje.

Boże Ciało zawsze mnie zaskakuje. Wszystko idzie jak z nut, aż nagle internet wypełnia się zdjęciami mężczyzn w szatach liturgicznych, pojawiają się cytaty z co straszniejszych kazań.

Boże Ciało o innej porze roku to byłoby coś. U progu wakacji nawet kombinacje mostków – krzyżówki wolnych dni, szachowe zadania dla etatowców – nie budzą zwykłych emocji. Ten rok i tak jest magmą zdalnej pracy i roboczych weekendów.

W zasadzie mógłbym dziś pracować. To nie powinno obrazić niczyich uczuć. Nie należy mi się wolne. W święta religijne zawsze się czuję, jakbym wyłudzał kredyt. Powinienem pójść do pracowni. Nadgonić z robotą.

Problem polega na tym, że nie jestem w stanie pracować w dniu święta. Jakiegokolwiek. To jakaś psychologiczna blokada. Nie idzie mi praca w Nowy Rok, w prawosławny Nowy Rok, w stary Nowy Rok, w chiński Nowy Rok, w dzień obrońców ojczyzny, w święto niepodległości Indonezji, w urodziny królowej Belgów itd.

Środa. Bezwiz

Znów reklama po rosyjsku. Dziś proponują paszport Bułgarii w 12 miesięcy. BEZWIZ! (Czerwonymi literami). Już za rok można mieć błogosławioną wiśniową książeczkę, schengeńskie cudo, przepustkę do krainy pod nazwą Bezwiz.

„Bułgarski paszport zapewni ci wszystkie przywileje obywateli UE”. Czas o tym pomyśleć.

Środa. Pan Prochłodny nosi maskę

– Przyłbice są okropne. Pan Prochłodny miał przyłbicę. Poza tym był dziwny. Kiedy wylosowałam miejsce z przodu, powiedział: dobrze, że nie masz minispódniczki, bo czułabyś się niekomfortowo.

– Tak powiedział? Może trzeba coś z tym zrobić – mówi Marta.

– A już na koniec, jak mu pękła rękawiczka, to powiedział. Wszystko jedno.

– Co powiedział? – pyta Marta.

No nie, przepraszam. Dajcie już spokój panu Prochłodnemu. Co niby miał powiedzieć? Co może powiedzieć polski mężczyzna, kiedy mu pęka gumowa rękawiczka?

– Powiedział: „Mam nadzieję, że ta fabryka nie robi innych rzeczy z gumy”.

– Ja bym jednak coś zrobiła w tej sprawie.

– On jest stary, ten Prochłodny?

– W waszym wieku.

Przygnębia mnie ta odpowiedź.

Środa. Przypomniało się

Więc znów nic się nie zdarzyło. Nie nastąpił zwrot akcji, żaden cud.

Pierwsze urwane w połowie. Drugie ściągnięte. Trzecie dopełzło do wyniku, ale ten wynik – pożal się Boże! – co to za wynik. Dziwaczna liczba z czeredą cyfr po przecinku. (Innym wyszło 12; zawsze jest szansa, że to oni się mylą).

Patrzy na to Stefan Banach z portretu – Stefan Banach, którego nawet nie ma w programie i który zapewne gardziłby taką łatwizną. Wyblakły, naznaczony rdzawą plamą, śladem po jakimś hydraulicznym epizodzie z przeszłości. Obsikany Stefan Banach, półżywy fikus, bryła geometryczna z drutu. Żałosna scenografia klęski. Długie ujęcie i dzwonek.

Koniec. Kto jeszcze nie oddał? Wszyscy podpisali? To podpisuj szybko.

Więc takie będzie życie, kochani. Najpierw tyle czasu, a zaraz: kończcie, zbieramy karteczki.

Wtorek. Karta Polaka

Wieczorem na profilu Galerii Trietiakowskiej Pawieł Otdielnow, artysta multimedialny, opowiada o swoim projekcie „Promzona”.

Projekt dotyczy Dzierżyńska, ośrodka przemysłu chemicznego. Miejsca, gdzie Otdielnow się urodził. Wcześniej mieszkali tam jego przodkowie. Żyli we wsi, z której dziś nie został żaden dom. Potem w blokach. Pracowali w kombinacie. W fabrykach, gdzie produkowano aceton, gaz musztardowy i jakieś inne trucizny. Większość zakładów nie przetrwała lat 90. Przyroda też ogłosiła upadłość.

Kończę oglądać. Google już wyciągnął swoje wnioski. Wyświetla mi się reklama Karty Polaka. Sprytny pośrednik obiecuje pomóc w załatwieniu formalności. (Chyba nie chcę Karty Polaka). Gdyby nie Galeria Trietiakowska, miałbym reklamy loterii wizowej USA lub emigracji do Kanady.

Kiedyś kliknąłem. Kanada czeka na kardiologów.

Wtorek. Nie na środku

Idę do pracy. Przygotowuję do druku okładkę pisma kulturalnego. Okładka przedstawia plastikową trawę. Na tle trawy znajduje się zabawny napis. Właśnie poprawiam napis, gdy dzwoni kurier. Kurier nie ma maski, bo mnie zna.

Przyszły wydrukowane egzemplarze.

W nazwisku autora nie ma błędu. Dobrze.

W tytule nie ma błędu. Dobrze.

W nazwie wydawnictwa nie ma błędu. Dobrze.

Zdjęcie wyszło dobrze. Dobrze.

Zdjęcie wyszło dobrze, tylko nie na środku.

To źle.

Może jednak na środku. Zamykam oczy. Otwieram. Nie na środku.

Sprawdzam drugi egzemplarz. Nie na środku.

Mierzę. Nie na środku.

Sprawdzam w projekcie. W projekcie jest na środku.

Dzwonię do wspólnika.

– Natalka – mówi wspólnik – za dziesięć minut masz lekcję przez internet. Przygotuj kajet i gęsie pióro. To nie do ciebie.

– Możesz rozmawiać? – pytam. – Bo jest nie na środku.

– Niemożliwe – mówi wspólnik. – Zaostrzyłaś dutkę? To nie do ciebie.

– Włączę kamerkę – mówię z nadzieją. – Może nie rzuca się w oczy.

– Nie na środku – mówi wspólnik.

– Bardzo widać? – pytam.

– Widać, no, widać. Nie rozlewaj inkaustu. To nie do ciebie – mówi wspólnik.

Potem rozmawiamy o drukarni i etyce pracy. Rozmawiamy o okładce pisma kulturalnego (czy plastikowa trawa nie jest za ciemna). Rozmawiamy o okładce książki na temat pandemii. Rozmawiamy o okładce innej książki na temat pandemii. Rozmawiamy o książce dla harcerzy, która wyjdzie w oprawie zespolonej.

– To co robimy? – pytam. – Może nikt nie zauważy? Może pomyślą, że to specjalnie?

Potem jeszcze trochę rozmawiamy o Polsce.

Wtorek. Czarna kurtka

Poranek jest chłodny i deszczowy, wraca Dysonans Klimatyczny.

– Drugi dzień maturalnego maratonu. Dziś zmora maturzystów od lat: matematyka na poziomie podstawowym. Już o dziewiątej tysiące maturzystów zmierzą się z królową nauk – mówi radio.

Jedna z tysięcy maturzystów otwiera szafę.

– Gdzie jest czarna kurtka? – pyta.

Wszyscy zamieramy. Ponieważ taka kurtka faktycznie istniała. Przeciwdeszczowa i czarna. Miała pomarańczowy suwak, dobrze pamiętam. Pachniała gumą. Zeszłego lata była z nami w Kazimierzu, może tam została.

Miotamy się po domu. Wpadamy na siebie i na ściany. Wywlekamy ze schowków kłęby ciepłych ubrań. Wypuszczamy na wolność ośmiornice swetrów i płaszczy. Podcinamy lawiny nakryć głowy. Znajdujemy inne kurtki, ale nie czarną.

– Spóźnimy się.

– Nie możesz tak wyjść. Musisz mieć coś od deszczu.

– Może weź tę?

– Nie.

– Było wcześniej powiedzieć.

– Najwyżej zmoknę – mówi dziecko. – No big deal.

Chociaż angielski ma dopiero jutro.

– Idź już. Powodzenia. Pokoloruj drwala.

Poniedziałek. Przeciek

– No i jak było?

– Dobrze.

– Bardzo jesteś zmęczona?

– A jak sądzisz?

– Nic nam nie napisałaś przed rozszerzonym.

– Jutro przemycę telefon i będę do was pisać w czasie egzaminu.

A my nic. A my jak skała. A my tylko: „Chcesz dokładkę makaronu?”.

Wielka myśl Clifforda na dziś: Ten się sarkazm, kto się sarkazm ostatni.

Poniedziałek. Radio

Z tego wszystkiego wstajemy o świcie, jak przed pandemią. Włączamy radio, jakby to był rok 2019.

– Maturalny maraton czas zacząć. Za godzinę ruszają egzaminy dojrzałości. Na warszawskiej Woli jest nasz reporter. – Halo, czy są już pierwsi maturzyści? Tak. Niektórzy przyszli nawet godzinę temu. – Jak stres? Jest stres? – Jestem zestresowana, bo nie mogę mieć swojej maskotki. Wzięłam jednak cztery czarne długopisy i linijkę. – Dyrektor placówki jest przygotowany na tegoroczny reżym: – Na salę dałem tylko dwudziestu w tym roku. Resztę umieściliśmy na korytarzach i w klasach.

A teraz pozostałe wiadomości. Prezydent Duda stawia na wielkie inwestycje i twarde obietnice socjalne. Być może już wkrótce pojedziemy na Litwę. Odmrożenie restauracji odmroziło hałasy, skarżą się mieszkańcy Starego Miasta w Krakowie. Odkryj na nowo radość z BMW.

Poniedziałek. Nie kichać

– Najbardziej się boję, że kichnę.

– Dlaczego miałabyś kichnąć?

– Bo jest zakaz kichania.

– Nie ma zakazu. To najwyżej zalecenie.

– W Batorym też powiedzieli, że jeśli ktoś kichnie, to przerwą egzamin. Chyba że będzie miał zaświadczenie o alergii.

– Najlepiej od pierwszej klasy.

Poniedziałek. Uwaga

Piszę dziennik. Czuję się, jakbym chodził z holterem. Jakby federalni założyli mi podsłuch.

– Cześć – mówię. A na kartce: – Uważaj, piszę dziennik!

Warszawa, 16 czerwca – 9 czerwca 2020

Tekst powstał w ramach wspólnego cyklu Austriackiego Forum Kultury w Warszawie i „Dwutygodnika”. Partner cyklu: Literaturhaus Graz.

.