Saga o ludziach późnego antropocenu
Maria Zaikina CC BY-NC-ND 2.0

11 minut czytania

/ Literatura

Saga o ludziach późnego antropocenu

Andrzej Marzec

W swojej ekologicznej trylogii Maja Lunde rezygnuje z prostej apokaliptycznej opowieści o rozwoju i upadku ludzkiej cywilizacji. Pokazuje za to, że świat kończy się i zaczyna na nowo każdego dnia, a porażka nie czeka na nas gdzieś w przyszłości, lecz jest chlebem powszednim

Jeszcze 3 minuty czytania

Wyobrażanie sobie końca ludzkiej rzeczywistości jeszcze nigdy nie przychodziło nam z taką łatwością. Bogactwo i powszechność apokaliptycznych wizji sprawiają, że skutecznie przytłoczeni atmosferą schyłku nie jesteśmy w stanie dzisiaj snuć śmiałych, barwnych fantazji o światach możliwych. Od lat zadziwiająco zgodnie cierpimy na uwiąd futurystycznej wyobraźni, a na rynku współczesnych idei niepodzielnie króluje myśl, że wnet i tak wszyscy zginiemy w zupie globalnego ocieplenia.

Nieoczywistość ekologicznej prozy Mai Lunde polega na tym, że idzie ona w poprzek czytelniczych oczekiwań. Nie uwalnia świata od ciężaru ludzkiej egzystencji za pomocą apokaliptycznej czarodziejskiej różdżki niosącej absolutną zagładę. Daleka jest również od proponowania utopijnej wizji, obietnicy harmonijnej rzeczywistości, pozbawionej trosk i cierpienia. Norweska autorka nie wybiera łatwych rozwiązań, nie idzie na skróty, lecz konsekwentnie pozostaje przy tym, co problematyczne i skomplikowane.

Lunde swobodnie przemieszcza się między historiami, a urywając je i wciąż z uporem podejmując kolejne opowieści, doskonale naśladuje dynamikę życia polegającą na zerwaniu oraz nieoczekiwanej kontynuacji. Jej historie od samego początku utkane są z niepowodzeń, małych rodzinnych katastrof oraz wielkich globalnych klęsk, które wydarzają się po to, by z nich czerpać nadzieję i próbować je przezwyciężać. W pierwszym tomie tetralogii Lunde, czyli w „Historii pszczół”, norweska pisarka zastanawia się nad tym, w jaki sposób zmieni się świat pod nieobecność tytułowych owadów, gdy mozolnie wykonywana przez nie praca będzie musiała zostać przejęta przez opuszczonych i pozostawionych samym sobie ludzi. W „Błękicie” próbuje wyobrazić sobie pozbawioną wody, spustoszoną pożarami Europę, która zmieniając się w niesprzyjającą życiu pustynię, zmusza swoich mieszkańców do opuszczenia rodzinnych domów i migracji. Wreszcie w „Ostatnim” opisuje skomplikowany i żmudny proces odbudowywania populacji spisanego na straty gatunku.

Maja Lunde, „Ostatni”. Przeł. Mateusz Topa, Wydawnictwo Literackie, 624 strony, w księgarniach od stycznia 2020Maja Lunde, „Ostatni”. Przeł. Mateusz Topa, Wydawnictwo Literackie, 624 strony, w księgarniach od stycznia 2020

Autorkę interesują przede wszystkim rodziny oraz ludzkie związki, najwięcej dzieje się tu pomiędzy rodzicami i dziećmi, a ich dynamiczna relacja okazuje się zazwyczaj osią opowieści o przetrwaniu. Również związki ludzi ze zwierzętami przyjmują rozmaite formy udomowienia, które staje się jednocześnie głównym tematem twórczości Lunde. „Historia pszczół” wbrew pozorom nie mówi zbyt wiele o losach samych owadów, przede wszystkim opowiada o dziejach ludzkiej miłości do nich – budowaniu doskonałego ula i poszukiwaniach najlepszego domu dla pszczół. Ta opowieść przebiega według dramatycznego ludzkiego scenariusza: epoka zachwytu, fascynacji, odkryć i entuzjazmu przechodzi w etap krzywd, braku szacunku oraz wykorzystania, by skończyć się rozejściem, zniknięciem jednego z partnerów. Pierwszym planem czasowym jest 1852 rok, gdy podupadły angielski naukowiec William Savage usiłuje zaprojektować nowy rodzaj ula, który nie tylko polepszyłby warunki życia pszczół, lecz również przyniósł mu sławę i zapewnił utrzymanie jego wielodzietnej rodziny. Następnie autorka przenosi nas do Stanów Zjednoczonych 2007 roku i opowiada dramatyczną historię pszczelarza George’a. Jego pszczele rodziny znikają – zostają zdziesiątkowane przez szalejącą na całym świecie zarazę. Akcja trzeciej opowieści toczy się na terenie Chin w 2089 roku, w rzeczywistości pozbawionej pszczół, żywności oraz nadziei. Tao i Kuan w dzień wolny od pracy wybierają się za miasto ze swoim synkiem, który nagle umiera w tajemniczych okolicznościach. Gdy rodzice dowiadują się, że przyczyną śmierci chłopca było uczulenie na jad pszczeli, wówczas tragedia indywidualnej rodziny zamienia się nieoczekiwanie w nadzieję dla całego gatunku ludzkiego.

„Historia pszczół” w dyskretny sposób zadaje ważne pytanie o kształt wspólnoty, którego moglibyśmy nauczyć się od owadów: jaki dom zbudowałyby dla nas pszczoły? Bohaterowie i bohaterki książki mają okazję „stać się pszczołami”. Nie tylko samodzielnie zapylają kwiaty, ale również tworzą społeczność, w której pracowita jednostka jest częścią większego organizmu, dlatego podporządkowuje swoje własne indywidualne potrzeby oraz pragnienia dobru wspólnoty. Współpraca u Lunde nigdy nie polega na sielankowej jednomyślności, lecz okazuje się wspólnym wysiłkiem często sprzecznych, różnorodnych interesów, a chwil radości nie sposób u niej oddzielić od potu, krwi, łez oraz smaku osobistej porażki.

Maja Lunde, „Błękit”. Przeł. Anna Marciniakówna, Wydawnictwo Literackie, 432 strony, w księgarniach od czerwca 2018Maja Lunde, „Błękit”. Przeł. Anna Marciniakówna, Wydawnictwo Literackie, 432 strony, w księgarniach od czerwca 2018

W „Błękicie” rolę życiodajnej przestrzeni odgrywa woda, która już zawsze jest współdzielona z innymi, zamieszkiwana przez nie-ludzkie organizmy. Lunde zauważa, że jeśli wodę postrzega się jako krystalicznie czystą, neutralną substancję, wówczas najłatwiej ją utowarowić jako ludzką własność zamkniętą w plastikowych butelkach. Dotkliwy brak wody okazuje się fatalną konsekwencją prób jej oswojenia, udomowienia i prywatyzacji, co ostatecznie skazuje ludzką wspólnotę na bezdomność. Książka Lunde w ciekawy sposób wpisuje się w postulaty błękitnej humanistyki, która umieszcza wodę w centrum swoich zainteresowań i twierdzi, że naszą planetę powinno nazywać się Oceanem, a nie Ziemią, gdyż lądy stanowią jedynie niewielką część jej powierzchni. „Błękit” stara się jednocześnie odzyskać niepokój związany z wodnym żywiołem, gdyż ten w przeszłości wiązany był z opowieściami o niepewności, o morskich katastrofach, wrakach czy też zamieszkujących głębiny potworach. Autorka ukazuje jednocześnie pozbawioną wody, pustynną rzeczywistość Europy, przez którą przetaczają się fale migrantów zachowujących się jak rozbitkowie, łączący się w przypadkowe grupy dryfujące bez nadziei i celu.

Norweska pisarka w kolejnych książkach coraz wyraźniej zdaje sprawę z problemów towarzyszących ludzkiemu projektowi udomowienia, który w końcu ponosi fiasko. W „Ostatnim” jako figurę porzucenia udomowienia wybiera konia Przewalskiego, który nie jest zwierzęciem dzikim, lecz zdziczałym – przedstawiciele tego gatunku kiedyś byli oswojeni, a następnie rozpoczęli życie na własną rękę. Lunde przyjmuje nietypową chronologiczną strategię, gdyż jednocześnie opowiada kilka różnych, splatających się ze sobą historii, dziejących się najczęściej w bliskiej przeszłości (koniec XIX wieku), we współczesności oraz niedalekiej przyszłości (koniec XXI wieku). Nie romantyzuje przeszłości, lecz w każdej z wybranych przez siebie historii stara się ukazać wysiłek przetrwania, koncentrując się na trudach ludzkiej egzystencji. Z kolei wizję niełatwej, udręczonej zmianami klimatycznymi przyszłości trzyma w zdroworozsądkowych ryzach, nie pozwalając sobie na ucieczkę w przesadny dramat lub fantastykę naukową. Odejście od linearności pozwala również na rezygnację z prostej apokaliptycznej opowieści o rozwoju i upadku ludzkiej cywilizacji. Autorka skłania się raczej ku cyklicznej wizji czasu. Stara się pokazać, że każdego dnia świat kończy się i zaczyna na nowo, a porażka nie czeka na nas gdzieś w przyszłości (wówczas można byłoby jej uniknąć), lecz jest chlebem powszednim ludzkiego życia. Katastrofa okazuje się nie tylko trudnym doświadczeniem, ale równocześnie niezbędnym, twórczym i inspirującym składnikiem egzystencji.

W „Ostatnim” Lunde nieustannie wybiega w przyszłość, jednak tylko po to, by za chwilę sięgnąć do przeszłości. Autorka pragnie zwrócić uwagę na nielinearność ewolucji, która nie ma z góry ustalonego celu, nie jest związana z przebiegającym w sposób równomierny i ciągły rozwojem, lecz raczej z przypadkowością i zdolnością adaptacji. Wystarczy wspomnieć o przodkach delfinów, ssakach lądowych, które postanowiły wrócić do środowiska wodnego i się do niego wtórnie dostosować. Zdziczenie, o którym pisze norweska autorka, nie jest cofnięciem się w rozwoju, lecz raczej obraniem własnej drogi, a przede wszystkim okazuje się rezygnacją z udomowienia – porażką ludzkiej propozycji wspólnego życia, która okazała się toksyczna i szkodliwa. U Lunde nie tylko zwierzęta porzucają projekt udomowienia, ale to przede wszystkim bohaterowie i bohaterki jej książek opuszczają rodziców, porzucają rodzinne wspólnoty lub zostawiają za sobą zgliszcza spalonych domów, by odejść w nieznane i kroczyć niebezpieczną, lecz zawsze własną drogą. Norweska autorka wciąż narusza i przekracza granicę między tym, co udomowione, tym, co zdziczałe, a przy tym zasiewa w nas wątpliwość: być może świat nigdy nie był ludzkim domem?

Maja Lunde, „Historia pszczół”. Przeł. Anna Marciniakówna, Wydawnictwo Literackie, 520 stron, w księgarniach od kwietnia 2016Maja Lunde, „Historia pszczół”. Przeł. Anna Marciniakówna, Wydawnictwo Literackie, 520 stron, w księgarniach od kwietnia 2016

W trakcie lektury cyklu można odnieść wrażenie, że Lunde organizuje opisywaną przez siebie rzeczywistość wokół mało twórczej i inspirującej kategorii braku. Rzucane przez nią w postapokaliptyczną przyszłość postaci są tak mocno zaabsorbowane nieobecnością wody, pszczół i jedzenia, że nie są w stanie dostrzec zupełnie nowych, nieznanych nam do tej pory zjawisk (choćby atmosferycznych). Ludzie późnego antropocenu wydają się beznadziejnie zapatrzeni w stary świat, myślą jedynie o tym, że kiedyś posiadali wszystko, a dzisiaj nie mają nic. Wybrakowana przyszłość Lunde niestety sama cierpi na brak wyobraźni. Jest naszkicowana zbyt nieśmiałą lub zbyt zdroworozsądkową kreską, jeśli porównamy ją z innymi, znanymi już wizjami świata bez wody, takimi jak „Diuna” Franka Herberta czy filmowa seria „Mad Max”. Jednak autorka ma w tym swój cel: nie ucieka się do pomocy rewolucyjnej wyobraźni fantastyki, lecz kroczy krętymi drogami teorii ewolucji, której przykładem jest zadziwiająca historia konia Przewalskiego. Jej wizja przyszłości opiera się na specyficznie pojmowanym „zdziczeniu”, czyli zrobieniu ewolucyjnego kroku wstecz, który może okazać się jedyną drogą wyjścia z dotychczas realizowanego, szaleńczego projektu udomowienia rzeczywistości.

Stawką jest tu zaprojektowanie oraz urzeczywistnienie innej wizji ludzkiej wspólnoty, solidarnej z nie-ludźmi. Może ona przypominać strukturę pszczelego roju lub dynamikę stada dzikich koni, ale z konieczności musi wiązać się z utratą – kluczowym terminem w słowniku Lunde. I nie chodzi tutaj już o ekonomiczne poczucie braku czy też psychiczny stan tęsknoty związanej z nieobecnością, lecz o zdolność do poniesienia straty w sensie etycznym. Każdy z bohaterów opisywanych przez Lunde musi w pewnym momencie nauczyć się tracić – zrobić coś wbrew swojej indywidualnej woli, poświęcić część siebie, by dać życie innym. Być może na tym polega nasz główny problem: że nie potrafimy i nie chcemy niczego stracić. Dlatego tak trudno wyobrazić nam sobie choćby jeden nowy świat, dla którego realizacji musielibyśmy poświęcić swoje (dotychczasowe) życie.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).