Zza żelaznej firanki

22 minuty czytania

/ Obyczaje

Zza żelaznej firanki

Łukasz Szulc

W polskich magazynach gejowsko-lesbijskich z lat 80., „Filo” czy „Etapie”, odnaleźć można specyficznie polski queer. Nie był on jednak zakonserwowany za szczelnie zaciągniętą żelazną kurtyną

Jeszcze 6 minut czytania

Gdy w 2014 roku zadebiutował w Polsce kwartalnik „Pride”, jego twórcy ogłosili go „pierwszym lifestyle’owym magazynem LGBT”, nadając mu podtytuł „Magazyn Świadomych Mężczyzn”. Był to też magazyn mężczyzn nieświadomych swojej queerowej historii. Polskie magazyny gejowsko-lesbijskie wydawane w latach 80. dobrze ukryły się nie tylko przed mainstreamem i mainstreamowymi historykami – także tymi od wydawnictw drugiego i trzeciego obiegu w PRL-u – ale również przed kolejnymi pokoleniami samych queerów.

„Pride” nie był pierwszym magazynem LGBTQ w Polsce, nawet jeśli brać pod uwagę tylko magazyny lifestyle’owe. W latach 90. nastąpił wręcz wysyp kolorowych czasopism LGBTQ, skierowanych głównie do gejów. „Filo”, „Inaczej”, „Okey”, „Facet”, „MEN” czy „Nowy MEN” to tylko niektóre tytuły, które niekiedy można było kupić nawet w kioskach Ruchu.

Kilka magazynów wydawanych było już w latach 80., choć nie były one ani kolorowe, ani ogólnodostępne w sprzedaży. Pierwszy numer „Filo” ukazał się w listopadzie 1986 roku w Gdańsku. Jeszcze wcześniej – w marcu 1983 roku – z Wiednia dotarł do Polski pierwszy numer „Biuletynu”, który później zmienił nazwę na „Etap”. Był też „Efebos”, drukowany w Warszawie od 1987 roku. „Filo” (ten sprzed 1990) i „Etap” wydawane były regularnie przez mniej więcej pięć lat. „Efebos” przestał się ukazywać po dwóch numerach.

Zakonserwowany polski queer

Na zapomniane queerowe historie zwykle trafia się przypadkiem. Ale najpierw trzeba się za nimi porozglądać. Jak na pikiecie, należy spowolnić krok, pokręcić się po archiwach, pozaczepiać osoby z przeszłości. O „Filo” dowiedziałem się z „DIK Fagazine”, wydawanego przez Karola Radziszewskiego. Konkretnie z numeru zatytułowanego „Before ’89”. Karol o „Filo” usłyszał od kolegi, którego koleżanka pisała licencjat w Szwecji i dała mu numer telefonu do Ryszarda Kisiela, wydawcy „Filo”.

Nie pamiętam, jak ten konkretny numer „DIK Fagazine” wpadł w moje ręce, ale pamiętam, że był dla mnie niezwykłym odkryciem. Byłem wtedy doktorantem na Uniwersytecie w Antwerpii, zainteresowanym mediami wykorzystywanymi w celach queerowych. Liczyłem na to, że dzięki „Filo” i innym magazynom z lat 80. odnajdę specyficznie polski queer – „autentyczny”, ten sprzed westernizacji i komercjalizacji po 1989 roku, zakonserwowany za szczelnie zaciągniętą żelazną kurtyną.

Wyruszamy na poszukiwanie naszych queerowych korzeni. Spróbujemy opisać homo-, trans- i bidziedzictwo, bo wiemy, że queer jest też specyficznie polski.
„Hom-e. Nienormatywne historie Polski” to cykl, w którym przybliżamy kulturę polską od strony tęczy. Historyczki i reporterów zachęcamy do pogłębionych kwerend w archiwach, badaczy kultury i krytyczki do odważnych reinterpretacji. Osoby LGBTQ+ walczyły na frontach wojen, współtworzyły ruch Solidarności, stały w kolejkach po pralki, szukały szczęścia. Są częścią naszej historii. Ich duma jest naszą wspólną dumą.

Cykl dedykujemy naszemu zmarłemu we wrześniu 2021 roku przyjacielowi, współredaktorowi „Dwutygodnika”, Pawłowi Soszyńskiemu, który był pomysłodawcą, siłą napędową i twórcą tego projektu, dobrym duchem wielu queerowych historii.

Zacząłem zaczepiać. Pracując nad książką „Transnational Homosexuals in Communist Poland: Cross-Border Flows in Gay and Lesbian Magazines”, odwiedziłem kilka queerowych archiwów. Najpierw dotarłem do IHLIA LGBTI Heritage w Amsterdamie, potem do biblioteki Lambdy Warszawy, a na koniec do Schwules Museum w Berlinie. Za każdym razem zapowiadałem swoją wizytę, prosząc o wszystkie materiały dotyczące bloku wschodniego. Na „Etap” natknąłem się w którymś z archiwów albo przeczytałem o nim w jednej z książek opisujących początki ruchu gejowsko-lesbijskiego w Polsce w latach 80., takich jak „Gejerel” czy „Kłopoty z seksem w PRL”. Zaciekawił mnie, bo pierwszy numer „Etapu” ukazał się trzy lata wcześniej niż pierwszy numer „Filo”, a niewiele było o nim wiadomo. „Filo” przebiło się do naszej queerowej świadomości dzięki znakomitej pracy Karola Radziszewskiego i Ryszarda Kisiela. „Etap” dalej pozostaje w cieniu.

Kwestie formalno-bytowe

Historia „Etapu” to w dużej mierze historia jednego człowieka, Andrzeja Selerowicza, który w magazynie podpisywał się jako Marek, a później jako Marek Jaworski. Znalazłem go na Facebooku i napisałem z prośbą o wywiad. Moje pierwsze wiadomości musiały się gdzieś zagubić, ale po kilku przypomnieniach otrzymałem odpowiedź: „Znalazłem mejla, ale nie pamiętam, czy odpowiedziałem. Chętnie udzielę Panu potrzebnych informacji. Proszę się odezwać”.

Na wywiad umówiliśmy się pod koniec czerwca 2016 roku w Wiedniu, gdzie Andrzej mieszka ze swoim wieloletnim partnerem, Johnem Clarkiem. Spędziłem u nich prawie cały dzień. Andrzej pokazał mi stare zdjęcia z lat 80. i 90., kiedy razem z Johnem angażowali się w ruch gejowski i brali udział w turniejach tańca towarzyskiego dla par jednopłciowych. Pozwolił również, abym sfilmował nasz wywiad, a w przerwie poczęstował mnie polską zupą.


Najbardziej zaskoczyło mnie, że Andrzej pochodzi z tego samego miasta co ja, czyli z Bełchatowa. Ale to nie był ten sam Bełchatów: Andrzej wyprowadził się stamtąd jeszcze przed uruchomieniem Kopalni Węgla Brunatnego, kiedy dziesiątki tysięcy osób – łącznie z moimi rodzicami – przybyło do miasta.

Pod koniec lat 60. Andrzej wyjechał na studia do Łodzi, a potem do pracy do Warszawy. Zajmował się handlem zagranicznym, chętnie uczył się języków obcych i od czasu do czasu wyjeżdżał w delegacje służbowe do innych krajów socjalistycznych. Do Wiednia trafił trochę przypadkiem:

Dostałem paszport i wyjechałem na urlop do Francji na zaproszenie znajomego. Tam uzmysłowiłem sobie, że perspektywa mojego dalszego życia zupełnie mi nie odpowiada. Zarabiam grosze i nic innego się nie wydarzy. Nie mam mieszkania i nie będę mieć przez następne 15 lat. Dlatego, będąc na tym urlopie, pomyślałem sobie, że nie mam po co wracać do Polski: paszport mam ważny jeszcze bodajże półtora roku, więc skorzystam z okazji i pojadę, może uda mi się dostać jakąś pracę, zarobić parę groszy. Wylądowałem w Wiedniu, gdzie Polacy nie potrzebowali wiz.

Andrzej mówił już wtedy dobrze po niemiecku i szybko znalazł pracę jako przedstawiciel handlowy dużego koncernu, który planował rozszerzyć eksport swoich wyrobów chemicznych i technicznych na kraje socjalistyczne. Wiązało się to z wieloma wyjazdami za granicę, co Andrzejowi bardzo odpowiadało. Zapytałem, czy jego orientacja seksualna wpłynęła na decyzję o wyjeździe. „Powiem szczerze, że w takich warunkach, w których moje kwestie formalno-bytowe były tysiąc razy ważniejsze, w ogóle o tym nie myślałem. To zeszło na absolutnie dalszy plan. Nic na temat środowiska gejowskiego w Wiedniu nie wiedziałem” – tłumaczył.

„Etap”„Etap”

Kilka lat po przeprowadzce do Wiednia Andrzej poszedł z Johnem na spotkanie HOSI Wien, największej i najstarszej organizacji LGBTQ w Austrii, założonej w 1979 roku. Jeden z jej pierwszych członków, Kurt Krickler, po powrocie z Turynu z Międzynarodowej Konferencji IGA (International Gay Association, dzisiaj ILGA), zaproponował utworzenie komórki zajmującej się krajami socjalistycznymi: EEIP – od Eastern Europe Information Pool, czyli Bank Informacji Europy Wschodniej. Andrzej i John byli idealnymi osobami do tego zadania: „Ja jeżdżący notorycznie po tych krajach, mówiący językami, mogłem zbierać informacje. John z kolei, z racji swoich językowych predyspozycji [native speaker języka angielskiego – przyp. Ł.Sz.], mógł te wszystkie informacje przekazywać raportami dalej do ILGI”.

„Pole działania EEIP – wspomina Andrzej – dokładnie pokrywało się z zakresem działania handlowym w mojej firmie. Dlatego wszędzie tam, gdzie byłem, załatwiałem nie tylko sprawy służbowe, ale też – popołudniami, kiedy miałem czas – pracowałem dla EEIP”. Najczęściej podróżował do Węgier i Czechosłowacji, dość regularnie wyjeżdżał do Polski i Bułgarii, rzadziej do Rumunii. Nigdy za to nie jeździł w podróże służbowe do NRD czy Związku Radzieckiego.

Od 1982 roku EEIP raz na dwanaście miesięcy publikował raport ze swojej działalności w języku angielskim. W pierwszym numerze zamieszczono przekrój ustawodawstwa dotyczącego homoseksualności w krajach socjalistycznych. Andrzej wyjaśnia, że Kurt „napisał listy do wszystkich ambasad tych krajów w Wiedniu z prośbą, żeby zacytowano odpowiednie przepisy prawne, i dostał od wszystkich odpowiedzi!”.

Kolejne numery albo opisywały sytuację osób homoseksualnych w poszczególnych krajach socjalistycznych, albo skupiały się na konkretnych tematach, takich jak HIV i AIDS. W raporcie z 1983 roku ukazał się wywiad Andrzeja z polską aktorką Jadwigą Jankowską-Cieślak, która wraz z Grażyną Szapołowską grała jedną z głównych ról w głośnym węgierskim filmie o lesbijkach, „Inne spojrzenie”.

W 1984 roku EEIP opublikował również w RFN książkę zatytułowaną „Rosa Liebe unterm roten Stern: Zur Lage der Lesben und Schwulen in Osteuropa”, czyli „Różowa miłość pod czerwoną gwiazdą. O sytuacji lesbijek i gejów w Europie Wschodniej”. Poza tym od 1987 roku organizowano doroczne konferencje EEIP w krajach socjalistycznych. Pierwsza odbyła się w Budapeszcie na 70. rocznicę rewolucji październikowej, kolejna zorganizowana została w 1988 roku w Warszawie, a gospodarzem był Warszawski Ruch Homoseksualny, powstały rok wcześniej.

Łańcuszek świętego Antoniego

Zapytany, skąd wziął pomysł na wydawanie „Etapu”, Andrzej wyjaśnia: „Z moich pierwszych kontaktów [z homoseksualistami w Polsce] od razu wynikało, że ci ludzie bardzo niewiele wiedzą. Nie wiedzą, co to jest ten ruch gejowski i jak on się rozwija na Zachodzie. No niby skąd mieli o tym wiedzieć? Więc żeby ich informować, a jednocześnie integrować między sobą, zacząłem pisać tę gazetkę”.

Andrzej tworzył pismo w swoim biurze. Najpierw wystukiwał tekst na maszynie do pisania. Ponieważ maszyna nie miała polskich znaków, zmuszony był ręcznie dorysowywać wszystkie kropki i kreski w literach ł, ó czy ż. Następnie, też w pracy, powielał zawartość magazynu na fotokopiarce, która jednak nie przyjmowała zdjęć. Z czasem zaczął dodawać rysunki, na przykład z popularnej serii „Tom of Finland”.

Zazwyczaj kserował między 50 a 100 egzemplarzy, które albo osobiście zawoził do Polski, albo – co zdarzało się częściej – wysyłał pocztą na wcześniej zebrane adresy. Skąd miał adresy? Wyjaśnia, że „był to tak zwany łańcuszek świętego Antoniego: potrzebna była pierwsza osoba, potem była druga, trzecia, dziesiąta i setna. Poznałem także w Wiedniu dwóch młodych Polaków, parę gejów, którzy przyjechali tutaj w celach zarobkowych i później poprzez ich wszystkich znajomych docierałem do coraz szerszej grupy ludzi”.

Ponieważ z pracy najczęściej podróżował do Węgier, zwykle wysyłał „Etap” z Budapesztu, także dlatego, że – jak wyjaśnia – „znaczek był znacznie tańszy do Polski z Budapesztu niż z Wiednia i poczta nadchodząca z Budapesztu nie była tak podejrzana jak poczta z Zachodu”. W Polsce „Etap” przekazywany był z rąk do rąk, z prośbą, żeby każdy, kto go przeczytał, postawił kreskę na marginesie, co pozwalało oszacować zasięg magazynu. Andrzej podejrzewa, że trafiał nawet do kilkuset osób.

„Etap”„Etap”

Koszty produkcji pokrywał sam autor. Dlatego w jednym z numerów apelował do czytelników:

Wysyłanie z Wiednia setki listów do Polski jest niewykonalne. Potrzebni są pośrednicy w kraju. Otrzymując tą drogą biuletyn, pomyśl, że oto ktoś z własnej, pewno niewysokiej pensji zapłacić musiał koszty sporządzenia fotokopii i wysyłki – czy jesteś w stanie czymś się zrewanżować, wysyłając np. kilka pocztowych znaczków na adres zwrotny? Naszej akcji naprawdę nie finansuje CIA i nie zanosi się na to!

Z czasem poznał kilku gejów z Wrocławia, którzy zaczęli organizować nową grupę i pomogli mu w dystrybucji „Etapu” w Polsce. To oni wpadli na nową nazwę magazynu, czyli właśnie „Etap”. Andrzej zaakceptował ich propozycję bez większego zastanowienia: „Jeśli coś dobrze kojarzę, to chodziło o to, że to jest pewien etap ich działalności”. To on jednak pozostawał jedyną osobą, która dostarczała zawartość magazynu.

Przypadkowo spotkany efeb

„Etap” ukazywał się raz na kwartał, między 1983 i 1987 rokiem. Łącznie wyszło dwadzieścia numerów, każdy z nich miał od jednej do czterech stron A4. Pierwszy numer „Etapu” ukazał się w marcu 1983 roku i miał nieco ponad jedną stronę. Formą przypominał list, który zaczynał się od słów „Mój drogi”. Andrzej informował w nim o tym, „co nowego za granicą”: przedstawił działalność IGA, a także HOSI i EEIP. Wspomniał też o słynnych badaniach Kinseya i prosił o informacje z Polski.

Ponieważ głównym celem magazynu było informowanie polskich gejów o ruchu homoseksualnym na Zachodzie, wiele artykułów w kolejnych numerach „Etapu” dotyczyło aktywizmu IGA i HOSI, ale też prób organizowania się w krajach socjalistycznych. Andrzej pisał na przykład o zamieszkach w barze Stonewall w Nowym Jorku w 1969 roku i o pierwszym festiwalu kultury gejowskiej w krajach socjalistycznych, który odbył się w Lublanie w 1984 roku pod nazwą Magnus, od imienia znanego seksuologa Magnusa Hirschfelda.

W „Etapie” znalazły się również informacje o ogólnopolskiej akcji milicji pod kryptonimem „Hiacynt”, która pierwszy raz przeprowadzona została w listopadzie 1985 roku. Organy ścigania przeczesywały miejsca spotkań mężczyzn, takie jak parki, toalety publiczne i prywatne mieszkania, wypytywały o nazwiska homoseksualistów i w niektórych przypadkach żądały podpisania „Karty homoseksualisty”. Andrzej o „Hiacyncie” dowiedział się z listu od Waldemara Zboralskiego, jednego z założycieli Warszawskiego Ruchu Homoseksualnego. „Etap” informował o prawach gejów, przypominając, że homoseksualność sama w sobie nie była nielegalna w PRL-u: „Jak się bronić? – pisał Andrzej w 1985 roku. – Przede wszystkim trzymać język za zębami i nie sypać wszystkich swoich kochanków z ostatnich 10 lat! Nie prowadzić w kalendarzykach pełnej statystyki byłych i potencjalnych partnerów!”.

Na łamach „Etapu” znajdziemy również różnego rodzaju porady, zwłaszcza te dotyczące bezpieczniejszego seksu w obliczu epidemii HIV i AIDS. Podczas gdy w „Filo” pojawiały się materiały o pikietach i zbiorowej masturbacji, Andrzej zwykle doradzał seks w domu między dwoma kochającymi się partnerami. W jednym z numerów przyznał: „Wiem, że nieraz naprawdę ciężko jest oprzeć się pokusie przypadkowo spotkanego efeba, i znajduję zrozumienie dla tych, którzy w specyficznych warunkach nie mogą sobie pozwolić na partnerstwo. Mimo wszystko twierdzić będę, że promiskuityzm nie jest godny naśladowania (nie tylko ze wzgl. na niebezpieczeństwo AIDS)”.

Ponieważ „Etap” miał się skupiać na działalności publicystyczno-informacyjnej, Andrzej nie planował zamieszczać w nim ogłoszeń towarzyskich. Zdanie zmienił, gdy miesięcznik „Relaks” – dodatek do „Kuriera Polskiego” – przestał publikować anonse osób homoseksualnych w 1984 roku. „Pomoc samotnym osobom w poznaniu kolegi (przyjaciela?) uważam za istotną”, pisał w „Etapie” z 1985 roku. Dodawał przy tym: „Nie zamierzam jednak prowadzić «biura matrymonialnego» na szeroką skalę. Poza tym jestem raczej zwolennikiem dyskrecji, a zupełnym przeciwnikiem chamskiego podrywania «na całego»”.

Rzucić Paryż na kolana

Sam miłośnik kultury i sztuki, Andrzej zamieszczał w „Etapie” wiele informacji na temat artystycznych osiągnięć znanych homoseksualistów. Jeden numer z 1986 roku właściwie cały poświęcony jest „homoerotycznej literaturze”, zarówno francuskojęzycznej (Rimbaud, Gide i Genet), anglojęzycznej (Wilde, Baldwin i Capote), niemieckojęzycznej (Mann i Musil), jak i tej pisanej po hiszpańsku (Puig) i polsku (Andrzejewski i Gombrowicz).

W innym numerze Andrzej pisał o gejach wśród znanych muzyków, wymieniając na przykład Prince’a, Freddy’ego Mercury’ego i Duran Duran. Z rozczarowaniem żalił się, że „arcyciotowski Boy George, okrzyknięty w 1984 r. najgorzej ubraną kobietą świata, okazał się zwykłym oszustem (wbrew wszelkim pozorom jest to zupełnie «normalny» mężczyzna)”.

Andrzej korzystał też ze swojej pozycji jako Polaka na Zachodzie, przybliżając rodakom zachodnie trendy w gejowskiej modzie. Wytykał przy tym „polski prowincjonalizm”:

Wielu z Was dopytuje się o modę. No cóż, przyznaję, pojawiają się rozmaite nowinki (o których donosi też „Przekrój”), ale na Zachodzie nikt tego tak dosłownie, jak to się zdarza w Polsce, nie traktuje. Więcej nawet „cioty tekstylne”, ubrane w najdroższe ciuchy z butików, niewolniczo naśladujące przelotne prądy (nawet kołnierzyk od koszuli odgięty jest tak samo jak na fotce z żurnala), stają się obiektem kpin środowiska. Tam nadal bowiem obowiązuje prostota, nonszalancja, sportowy wygląd. Zapewniam Cię, że nie to „co”, ale to, „jak” się nosi, jest istotne. Twoja garderoba wcale nie musi posiadać zagranicznych metek. Swobodnie wystarczą dżinsy, kurtka lub luźny sweter, flanelowe koszule.

„Etap”„Etap”

W innym numerze doradzał polskim gejom, jak obchodzić się z „zagranicznymi kolegami”: „Zgadzam się, że przykro jest się przyznać do ubóstwa, ale niekoniecznie trzeba od razu wpadać w panikę. Ludzie na Zachodzie dobrze orientują się w Waszych kłopotach materialnych i nie wymagają rzeczy niemożliwych. Z drugiej strony, wielu z Was wykazuje okropną tendencję do udawania, naśladowania, fantazjowania, przy czym niszczą wszelkie pozytywne wrażenie i nieświadomie pokazują własny prowincjonalizm. Irytują mnie niekończące się opowieści o tym, jak ktoś rzucił ostatnio Paryż na kolana, bo takie przechwałki demonstrują tylko fakt, że pochodzi się z Pcimia i nic więcej (…) W spotkaniach z nimi wykażcie raczej szerokie zainteresowania, znajomość języków obcych, serdeczność, skromność. To, na co Was stać, a nie to, co stanowi fałsz i iluzję”.

„Etap” kierowany był wyłącznie do gejów. O lesbijkach czy innych osobach queer nie było właściwie nic. Andrzej tłumaczy: „Nie czułem się na siłach i nie chciałem absolutnie uczestniczyć w ruchu lesbijskim, bo wiedziałem doskonale, że jestem kompletnie niepowołaną osobą, żeby to robić. Więc zostawiałem tę działkę komuś innemu”. „Efebos” i „Filo” też zdominowane były przez mężczyzn, choć w tym ostatnim odnajdziemy więcej informacji na temat lesbijek. Gdy „Filo” wydawał tylko Ryszard Kisiel, sam zamieszczał sporadyczne informacje o lesbijkach. Z czasem, gdy magazyn stał się bardziej popularny, publikowano w nim również materiały napisane przez kobiety, a latem 1989 roku do zespołu redakcyjnego dołączyła Paulina Pilch, „szef działu lesbijek”.

Ostatni numer „Etapu” ukazał się w grudniu 1987 roku. Andrzej dalej angażował się w prace HOSI i EEIP, ale uznał, że nie ma sensu dłużej wydawać magazynu. Jak tłumaczy w ostatnim numerze: „Główny cel – zaktywizowanie środowiska homoseksualistów – został moim zdaniem osiągnięty. Wzrosła świadomość ludzi i powstało kilka grup. One to muszą teraz przejąć odpowiedzialność za przyszłość ruchu gejowskiego w Polsce, także w zakresie publicystyczno-informacyjnym”.

(Nie)specyficznie polski queer

W polskich magazynach gejowsko-lesbijskich z lat 80. odnaleźć można specyficznie polski queer. Nie był on jednak zakonserwowany za szczelnie zasuniętą żelazną kurtyną. Raczej wyglądał zza żelaznej firanki, zerkając zalotnie na Wschód i Zachód, i co jakiś czas przedzierał się na drugą stronę.

„Etap” wydawany był przez emigranta i docierał do Polski z Wiednia. „Filo”, które wydawane było w Gdańsku, też nie było wyłącznie „autentycznie” polskie. Ryszard Kisiel kontaktował się z aktywistami z innych krajów, przedrukowywał fragmenty zagranicznych magazynów – które otrzymywał albo pocztą, albo osobiście od homoseksualnych żeglarzy – i publikował w „Filo” relacje Polaków podróżujących do Monachium, Berlina Zachodniego albo Związku Radzieckiego. Wysyłał też „Filo” za granicę, na przykład do redaktorów brytyjskich magazynów „Capital Gay” i „Gay Times” czy kanadyjskiego „X-tra”.

Historie „Etapu” i „Filo” to jednak nie dowody na import queeru z Zachodu do Polski. Taki argument jest zupełnie nietrafiony. Przepływ informacji odbywał się w dwie strony, z Zachodu na Wschód i ze Wschodu na Zachód, a także między krajami socjalistycznymi. Historie „Etapu” i „Filo” to raczej dowody na naszą międzynarodową, ponadnarodową queerstorię. Specyfika każdego kraju była inna – chociażby ze względu na inne przepisy prawne dotyczące homoseksualności i cenzury – ale osoby z różnych krajów utrzymywały ze sobą kontakty.

Nasze queerowe korzenie są specyficznie i niespecyficznie polskie; to kłącza, które rozciągają się na różne kraje i kontynenty, sięgając rozmaitych momentów z przeszłości. Aby się do nich dokopać, trzeba porzucić metodologiczny nacjonalizm i pokręcić się trochę po świecie i historii. Jak na pikiecie – porozglądać się niewybrednie, dostrzec i zaczepić.

Projekt realizowany przy wsparciu Ambasady USA w Polsce / The project is supported by the U.S. Embassy in Poland

Logo Ambasady USA w Polsce

This article was funded by a grant from the United States Department of State. The opinions, findings and conclusions stated herein are those of the author and do not necessarily reflect those of the United States Department of State.