Chuliganka flamenco
Rosalía, mat. promocyjne

8 minut czytania

/ Muzyka

Chuliganka flamenco

Dominika Janik

Trzeci album Rosalíi, „MOTOMAMI”, to głośny manifest kobiecości – niezależnej, wojowniczej, bezczelnej. Środkowy palec, który pokazuje maczystowskiej kulturze, jest uzbrojony w kilkucentymetrowy brylantowy paznokieć

Jeszcze 2 minuty czytania

Imię Rosalíi otwiera wiele drzwi. Katalońską wokalistkę wpuścili już do domu James Blake, Billie Eilish, Travis Scott, Oneohtrix Point Never, The Weeknd, Arca czy kolektyw reżyserski Canada, odpowiedzialny za najbardziej spektakularne z jej teledysków. Lwia część trzeciego albumu artystki, wydanego po czteroletniej przerwie, powstawała w czasach pandemii, izolacji, samotności i niedoboru bodźców. Stąd być może gęsta i pofakturowana struktura „MOTOMAMI”, najbardziej nieprzewidywalnej ze wszystkich jej płyt.

Hiszpańska wokalistka zuchwałość ma chyba we krwi. Gdy miała 8 lat, farbowała włosy lalkom Barbie i domalowywała im tatuaże. Wtedy już, lekko speszona, z zamkniętymi oczami śpiewała na rodzinnych kolacjach. W wieku 13 lat usłyszała utwór legendy flamenco, Camaróna de la Isli. Jasnowłosy śpiewak, zwany „Krewetką”, wywodził się z ubogiej romskiej rodziny. Póki nagrywał poprawne płyty z gitarzystą Paco de Lucią, kochały go tłumy. Po dziesięciu wspólnie nagranych albumach wydał solowy materiał z jazzowymi improwizacjami, co wbiło sztylet w serca hiszpańskich purystów gatunku, ale oczarowało świat. Rosalía chciała być jak on – chuligan flamenco, nic nierobiący sobie z uświęconej tradycji.

Latami śpiewała bez właściwego przygotowania i zdzierała gardło, biorąc udział w lokalnych konkursach talentów, bo nie było innej drogi do świata biznesu dla dziewczyny z katalońskiej gminy Sant Esteve Sesrovires, liczącej niecałe 8 tysięcy mieszkańców. Konieczna operacja strun głosowych i roczna rehabilitacja dały jej czas na zrewidowanie artystycznych planów. Zaczęła studiować flamenco, najpierw w szkole Taller de Musics, potem w La Escola Superior de Musica de Catalunya, gdzie nauczyła się improwizować poruszające melizmaty, polegające na odśpiewywaniu wielu dźwięków na jednej sylabie, na które koncertowa publiczność zawsze najniecierpliwiej czeka.


Debiutancki album „Los Angeles” z 2017 roku miał być hołdem oddanym utworom flamenco z lat 40. i 50. I tak by się pewnie stało, gdyby nie aranżacje punkowego gitarzysty Raüla Refree i zaskakujący – zważywszy na spójność reszty materiału – cover utworu „I See a Darkness” Willa Oldhama. Już wtedy można było zauważyć, że ta dziewczyna wszystko robi po swojemu.


Na nagranym rok później drugim albumie wybucha taniec, a wraz z nim unikalna wizualność. Do nagrania „El Mal Querer” zainspiruje Rosalíę XIII-wieczne opowiadanie zatytułowane „Flamenca”, którego osią jest toksyczna relacja w małżeństwie i doświadczenie przemocy domowej. To wszystko znalazło swój wyraz w choreografiach, dwuznacznych tekstach i kompozycjach, doszlifowanych producencko przez El Guincho – międzynarodową gwiazdę latynoskiego popu z Katalonii.

Siła „El.Mal Querer” tkwiła przede wszystkim w obrazach: krwawiących z miłości serc tirowców i księżniczek zamkniętych w opływających złotem lochach („Pienso En Tu Mirá”), dziecięcych gangów pod przewodem czułej matki chrzestnej i śmiałków wspinających się na słupy telefoniczne („TKN”) albo młodocianych torreadorów i kręcących kółka ciężarówek („Malamente”). Każdy z tych teledysków został obejrzany przez miliony osób, rekord oglądalności pobił jednak obrazek do „Con Altura”, utworu nagranego w kolaboracji z gwiazdą reggaetonu, J Balvinem (już blisko dwa miliardy wyświetleń).


Przed kilkoma tygodniami Rosalía objawiła się jako Motomami, pół motyl, pół motor, postać sprawcza i podlegająca nieustannym transformacjom. Motyl pojawia się już w otwierającym album „SAOKO”, w czcionce tytułu wydrukowanego na okładce oraz jako kolczyk między jej przednimi zębami. Motorowa fascynacja z kolei ma źródło jeszcze w dzieciństwie – w ten sposób Rosalía podróżowała z mamą, która zaraziła córkę pasją do dwuśladów. Jakże inny to model od powszechnie przyjętego w motocyklowych subkulturach, gdzie kobieta jest najczęściej towarzyszką mężczyzny, wczepioną posłusznie w jego plecy.

Krytycy marudzą, że „MOTOMAMI” to chaos, nadgorliwość i klęska urodzaju, ale ja widzę plan i porządek. Utwory 1, 6 i 16, czyli kolejno „SAOKO”, „HENTAI” i „SAKURA”, układają się na płycie niczym wstęp, rozwinięcie Rosalía, MOTOMAMI, 2022Rosalía, MOTOMAMI”,
Columbia 2022
i zakończenie w wypracowaniu szkolnej prymuski, jednocześnie portretując fascynacje artystki kulturą portorykańską i japońską. Jest tu też miejsce na zabawę konwencją i przemianę love-songu w sex-song. „HENTAI”, bo o nim mowa, byłby typową balladą, gdyby nie rozerotyzowany teledysk i tekst z całymi passusami o dominacji, pożeraniu i urodzie naładowanych pistoletów. Utwór został napisany z myślą o partnerze Rosalíi, Rauw Alejandro, wschodzącej gwieździe reggaetonu i współautorze zawartego na płycie dwuminutowego i niepoważnego numeru „CHICKEN TERIYAKI”, napisanego zapewne głównie po to, żeby podbić zasięgi i algorytmy. W „BULERÍAS”, który z powodzeniem mógłby znaleźć się na pierwszej lub drugiej płycie Rosalíi, pobrzmiewa rozpacz, wyklaskana rytmem palmas, charakterystycznym dla flamenco i podnoszona chóralnym śpiewem.


Rosalía Vila Tobella mówi na „MOTOMAMI” najbardziej wprost. Po co się ceregielić i śpiewać naokoło, że seks jest piękny i wspaniały, kiedy ma się głos stworzony do afirmowania miłości? Po co zwracać się jedynie ku flamenco, skoro wszyscy, którzy znają jej poprzednie płyty, już ją z nim kojarzą? Rosalía sięga więc po hiszpańskie bolero, karaibską bachatę i jamajskie dembow. Trochę jakby tworzyła swoją prywatną listę ginących muzycznych gatunków, pozwalając im wypuścić świeże pędy po doświetleniu sztucznym światłem autotune’a i dokarmieniu reggaetonem.

 „MOTOMAMI” to album o żądzach i głośny manifest kobiecości – niezależnej, wojowniczej, bezczelnej. Środkowy palec, który pokazuje maczystowskiej kulturze, jest uzbrojony w kilkucentymetrowy brylantowy paznokieć. Charakterystyczny dla Rosalíi tupet wyczuwalny jest także wtedy, gdy piosenkarka sampluje ikonę dubstepu, Buriala i jego słynny utwór „Archangel”, co wywołało wśród fanatyków brytyjskiego producenta niezłą awanturę.

Rosalía pokazuje ideę kobiecej solidarności w praktyce. Zgromadziła na „MOTOMAMI” prawdziwy kobiecy gang. Od zawsze towarzyszy jej mama, która jest jej menadżerką, i siostra Pili – stylistka i wsparcie kreatywne. Do pracy nad albumem zaprosiła pochodzące z Dominikany raperkę Tokischę, pisarkę i wokalistkę Ritę Indianę oraz amerykańską kompozytorkę, skrzypaczkę i wokalistkę Caroline Shaw.

Rosalía nie zgrywa narratorki wszechwiedzącej ani wszechmocnej, nie zagarnia dla siebie sceny ani uwagi, ale mocno podkreśla wpływ – w przeważającej części żeńskiego – zespołu na ostateczny kształt piosenek. W sytuacjach formalnych siostra, mama i menadżerka towarzyszą jej niemal na każdym kroku, w teledyskach zwykle otacza się tancerkami i kaskaderkami. Jedynie w chwilach, gdy występuje bez świty i śpiewa a capella, całkiem nieźle udaje boginię.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych)