Transparent wymierzony w dyktaturę i homofobię, pomoc dla ciężko chorującej mamy, obietnica dana umierającemu ojcu – wciąż nie mogę się nadziwić, jak te wszystkie motywy zmieściły się na „Madres”, debiutanckim albumie peruwiańskiej DJ-ki i producentki, wyrosłej na berlińskiej scenie klubowej. Grunt, że Sofia Kourtesis splata ze sobą wspomniane wątki w taki sposób, że wstajesz z klęczek i tańczysz, obficie, pożywnie i po matczynemu dokarmiony nadzieją. Bo ta płyta to muzyczna terapia z uzdrawiającym skutkiem.
Kuracja albumem ,,Madres” przypomina dziesięcioetapową autoterapię przy użyciu następujących po sobie utworów muzyki tanecznej, protest songów i dźwiękowych kolaży. Kourtesis lutuje ze sobą elementy organiczne: field recording z podróży w głąb Ameryki Południowej czy huayno, muzykę tradycyjną graną od czasów prekolumbijskich, z muzyką elektroniczną w taki sposób, aby tworzyły kompatybilną całość. Ukuła dla niej nawet specjalny termin: salsa electronica. W efekcie na „Madres” słyszymy zarówno euforię berlińskich klubów, odgłosy aparatury pracującej w sali operacyjnej, jak i rozgrzane od protestów ulice Limy.
Sofia Kourtesis, „Madres”.
Ninja Tune 2023Odchodzenie chorego na białaczkę ojca Kourtesis upamiętniła w utworze ,,La Perla” z EP-ki ,,Fresia Magdalena” z 2021 roku. Z kolei diagnoza nowotworowa matki i walka o jej życie stały się motywami przewodnimi debiutanckiego albumu. Jedno wydawnictwo w prostej linii wynika z drugiego – ,,Madres” to spełnienie obietnicy podróży po krajach Ameryki Łacińskiej złożonej ojcu tuż przed śmiercią. Rodzice producentki jako aktywiści przez lata walczyli z reżimem byłego peruwiańskiego prezydenta Alberto Fujimoriego, który pokonał w wyborach prezydenckich Mario Vargasa Llosę i sprawował władzę w latach 1990–2000. Za korupcję, morderstwa polityczne oraz wydanie rozkazu przymusowej sterylizacji ponad 300 tysięcy rdzennych mieszkanek Peru został skazany na 25 lat więzienia. Kourtesis od dziecka chodziła z mamą na protesty przeciw jego autokratycznej władzy. Dorastała w przekonaniu, że trzeba troszczyć się o słabszych compañeros i głośno mówić o łamaniu praw człowieka. Dlatego uczyniła z albumu „Madres” dźwiękowe archiwum zasłyszanych rozmów, pieśni, odgłosów wieców i demonstracji, nagranych na ulicach Peru, Panamy, Kostaryki i Gwatemali. W zamykającym płytę utworze „El Carmen” słychać rytmy tradycyjnej cumbii, a także grę na cajonie i śpiew jednego z synów Amadora Ballumbrosio Mosquera – multiinstrumentalisty, tancerza i jednego z pionierów afro-peruwiańskiej kultury.
Kourtesis mówi o sobie, że ma latynoskie serce i niemiecki silnik. W przeciwieństwie do rodziców nie została w Limie. W wieku 17 lat wyemigrowała do Niemiec z powodu homofobii i braku akceptacji dla jej queerowości w rodzinnym kraju. Z pierwszymi jej przejawami zetknęła się już w szkole. Po tym, jak na przerwie pocałowała koleżankę, została odesłana do księdza i psychiatry, zabroniono jej przebywać w jednej ławce z innymi dziewczynkami i wielokrotnie ją zastraszano. Echo tych zdarzeń słychać wyraźnie w nagranym dwa lata wcześniej utworze „Estación Esperanza”, opartym na samplu z najsłynniejszego utworu Manu Chao. Kourtesis splata frazę ,,Qué horas son, mi corazón” („Która godzina, kochanie?”) z głosami protestującego tłumu podczas antyhomofobicznych demonstracji w Limie oraz własnym łagodnym śpiewem, tworząc dynamiczny, pełen nadziei, zaangażowany protest song.
Zanim Kourtesis została docenianą DJ-ką, koncertującą z Caribou czy Bicep, chciała zostać filmowczynią i właśnie z tym zamiarem sprowadziła się do Niemiec. Będąc wielbicielką twórczości Wima Wendersa, Wernera Herzoga czy Pedro Almodovara (jeden z utworów na „Madres” odnosi się do tej miłości), marzyła o studiach w Akademii Filmowej w Badenii-Wirtembergii. Mając zaledwie 17 lat, była zbyt młoda, by zapisać się na wydział reżyserski, dlatego wybrała studia z komunikacji, a w międzyczasie stawała za konsolą w berlińskim Funkhouse (klubowi, w którym stawiała swoje pierwsze DJ-skie kroki, zadedykowała szósty utwór na płycie). Z powodu niezrealizowanych filmowych planów Kourtesis nazywa siebie „sfrustrowaną filmowczynią” i to właśnie poczuciem niespełnienia tłumaczy skłonność do samplowania i tworzenia muzycznych kolaży. „Wizualizuję sobie utwór, zanim jeszcze go napiszę. Śnię o nim”– powiedziała w jednym z wywiadów.
Jej muzyczna kariera potoczyła się wartko. W roku 2018 wytwórnia Studio Barnhouse umieściła jej utwór „WinWin San” na jednej ze swoich słynnych kompilacji, a rok później ośmielona tym sukcesem Kourtesis wydała pierwszą EP-kę. Kolejne wydawnictwo zatytułowane „Fresia Magdalena” przyniosło jej zaproszenia na festiwale Glastonbury i Primavera. Właśnie wtedy, gdy producentka była w szczytowej formie i wychodziła z żałoby po śmierci ojca, nadeszła wiadomość o diagnozie nowotworowej jej mamy. Jej przypadek był na tyle poważny, że żaden z neurochirurgów nie chciał podjąć się operacji. Gdy Kourtesis dowiedziała się o Peterze Vajkoczym, który jako 38-latek objął berlińską klinikę Charité i słynął z pionierskich rozwiązań, postanowiła poprosić go o pomoc. Opublikowała na Instagramie stories, gdzie obiecała, że zadedykuje mu utwór, jeśli tylko zgodzi się operować jej matkę. Rozkochany w techno neurochirurg przeprowadził ryzykowną, lecz zakończoną sukcesem operację, po której Sofia zaprosiła go do Berghain. „Widziałam, jak błyszczy” – powiedziała, widząc uznanego lekarza o chłopackiej urodzie tańczącego do dźwięków chłodnego, house’owego utworu „Vajkoczy”. Niektóre z zastosowanych tu efektów brzmią jak pohukiwania satelit na orbicie okołoziemskiej albo R2D2, który radośnie oznajmia swój nowy pomysł na ocalenie Republiki. Może właśnie tak wyobrażała sobie Kourtesis medyczne czary, którymi Vajkoczy uzdrowił jej mamę?
Naturalnym rozwinięciem „Vajkoczy” jest wywołujący wybuchy endorfin utwór „How Music Makes You Feel Better”. Tego, co robią tu ze słuchaczem syntezator modularny, zręcznie wmontowane sample i miękki głos artystki, nie wolno sobie odbierać, należy przyjmować w ilościach nieograniczonych, bez względu na przeciwwskazania i brak recepty. Cały album uśmiecha się do nas zresztą uśmiechem niespodziewanym, puszczonym z jednego kąta klubu w drugi. „Patrz, uśmiecham się do ciebie, uśmiecham się w tobie, uśmiecham się przez ciebie” – napisał kiedyś Abram Terc, a ja echo tych słów słyszę przez całe 47 minut „Madres”.