Sexting, ghosting, happy-ending
fot. materiały prasowe

6 minut czytania

/ Muzyka

Sexting, ghosting, happy-ending

Dominika Janik

Kelela, niczym Aaliyah w „Try Again”, otrzepała się z kurzu i w dziesięć dni nagrała album, będący stopniującą napięcie rozbudowaną kompozycją. Raz porywającą do tańca, innym razem wodzącą na pokuszenie

Jeszcze 2 minuty czytania

Artystyczna przemiana Keleli Mizanekristos zajęła prawie sześć lat. Tak długo ta queerowa artystka o etiopskich korzeniach kazała nam czekać na „Raven”, swój drugi album, który wypełniają miłość, hedonizm i seksualne napięcie. Ostatecznie powstała rzecz bezkompromisowa – dokumentująca metamorfozę Keleli, która nastąpiła w trakcie jej długiego milczenia. Artystka pozostała co prawda melancholiczką, ale nie miota się już pomiędzy krzywdą, zagubieniem i budowaniem zasięgów, jak to miało miejsce na „Take Me Apart”, jej pierwszym studyjnym albumie. Tym razem Kelela mówi zmysłowym językiem o regeneracji i autonomii, zwracając się przede wszystkim do swoich wiernych fanów.

„Raven” ma strukturę mixtape’u, czym przypomina jej debiutanckie „Cut 4 Me”, wydane w 2013 roku i nagrane zgodnie z zasadą: pierwszy pomysł to najlepszy pomysł. Potem przyszła EP-ka, wielki sukces „Take Me Apart” i kilkuletni kryzys, kiedy – jak wspominała w wywiadach – czuła się ,,zardzewiała”. Minęło trochę czasu, a Kelela, niczym Aaliyah w Try Again”, otrzepała się z kurzu i w dziesięć dni nagrała album. To stopniująca napięcie rozbudowana kompozycja. Raz porywająca do tańca, innym razem ciągnąca do łóżka. „Raven” to także sekretny zapis dynamiki związku: od wstępnej ekscytacji, przez small-talki, sexting i ghosting, słodycz zaufania i bycia razem, aż po happy ending, i z powrotem. Amplituda emocji w rozpisanej na piętnaście utworów relacji wzrasta i maleje, podobnie jak siła impulsów ASMR, które rozbłyskują promieniście od otwierającego album ,,Washed Away” aż po jego lustrzane odbicie – „Far Away”. Obu tym utworom Kelela przypisuje rolę oczyszczających ciało i umysł ablucji, następujących przed i po zakończonym rytuale przemiany.

Drugi album Keleli ani na chwilę nie traci spójności, choć obecna tu mieszanina gatunków (techno, grime, R&B, drum & bass, dubstep, garage) mogła przecież wywołać chaos. Tymczasem cały ten gatunkowy rozmach rozszyfrowują proste linie syntezatorów pożenionych z krystalicznym sopranem Keleli i miękkimi wtórami chóru. Utwory musują jak oranżada w wysokiej szklance, wydobywając się w raptownych erupcjach poza jej brzeg.

Kelela Raven, WarpKelela „Raven”, WarpPrzewodniczką po albumie jest woda pod postacią tryskających strumieni i obmywających ciało fal. Za jej sprawą granice utworów są rozmyte, a przekaz płynny. Sama Kelela przyznaje, że ułożenie wzoru z powtarzającej się frazy „away” („washed away”, „far away”, „floating away”, „hiding away”) nie było świadomym zabiegiem. W żadnym z wywiadów nie przyznaje się też do inspiracji filmem „Kruk” Alexa Proyasa, choć echa lat 90. to już stała w jej nagraniach. Idąc tym tropem, można pokusić się o muśnięcie symboliki kruka, mówiącej o transformacji, dozgonnej miłości i pośredniczeniu między światem materialnym a sferą duchów. Tytułowy utwór „Raven” w drugiej połowie albumu traktuje o odzyskiwaniu głosu, ciała i sił witalnych. Kelela zapewnia, że nie jest już pionkiem w niczyjej grze i choć dziękuje za przysługi, to tym razem się obędzie. Utwór, początkowo łagodny, wzrasta w drugiej połowie i przeistacza się w nurtujące techno, tylko po to, by urwać się bez ostrzeżenia.

Zanim jednak Kelela w pełni rozwinie krucze skrzydła, spada na nas kaskada angażujących ciało i głowę utworów, wyprodukowanych m.in. przez LSDXOXO, Bambii czy Kaytranadę. „Happy Ending” to rozpędzające się z sekundy na sekundę muzyczne love story, mówiące o otwarciu na nowe i bajkowym zakończeniu. W ,,Let It Go” śmiały szept Keleli („You’re wishy-washy but I’m no doubt”) naturalnie współgra z nujazzowym pianinem i brzmieniem basu. I znów cięcie.

W „On The Run” silnie rezonują produkcyjne sztuczki Bambii i Kaytranady. Utwór zbiera zgrzane ciało z parkietu, przenosi w sypialniane rejony i wodzi na pokuszenie („But you’re on the run, I don’t wanna have a conversation”). Dalej dzwoni telefon: czy to znaczy, że czeka nas randka? Nic z tego, trzeba było odebrać na czas. W „Missed Call” drum’n’bassowa dynamika długo szuka punktów styku ze zloopowaną gitarą. W „Closure” gościnnie występuje queerowa raperka Rahrah Gabor ze Wschodniego Wybrzeża, która wchodzi z Kelelą w rozbrajająco romansujący dialog o gierkach, podchodach i obojętności („Talking to me dirty earlier / What do I get for you ghostin’, love?”). „Contact” zaczyna się od rozwibrowanego bitu, a to właściwe tło dla ujętego w teledysku przedimprezowego snucia się po hotelowym pokoju w połyskującej slip dress i pełnym make-upie. „Your hands on my body, the feeling is so right / I’d go all the way if it’s up to me” – podkręca sytuację Kelela.

Mroczne, wypełnione trzaskami i pogłosem „Fooley” transformuje w „Holier”, łagodną balladę o odpuszczeniu i wyrwaniu się z szaleńczego pędu po sławę. „Divorce” i ,,Enough for Love” to pieśni pożegnalne. Kelela serwuje w nich historię intymnego rozstania bez udziału mediatorów, prawników i żenujących scen, za to z poczuciem siły i integralności. W finale tej drugiej powraca motyw wody – przeciągnięty na zamykające album i osobiście mnie stresujące „Far Away”. Czy ona w ten sposób zapowiada kolejne tajemnicze zniknięcie? Nie ma na to zgody.