Pięknie jak w Świeciu
fot. Albert Zawada

18 minut czytania

/ Literatura

Pięknie jak w Świeciu

Rozmowa z Marcelem Andino Velezem

Przez trzy lata pracy opiekuńczej dużo dowiedziałem się o polskich rodzinach. Ludzie bardzo potrzebują świeckiego rozgrzeszenia

Jeszcze 5 minut czytania

ALEKSANDRA BOĆKOWSKA: Trzy lata temu odszedłeś z Muzeum Sztuki Nowoczesnej, by zająć się pracą opiekuńczą. Co robisz teraz?
MARCEL ANDINO VELEZ: Pomaganie ludziom w radzeniu sobie z opieką nad osobami starszymi daje mi poczucie sensu. To dla mnie najważniejsze, choć trudno się z tego utrzymać. Starzenie się jest jednym z największych wyzwań, nadchodzi tsunami chorób demencyjnych. To, jak teraz żyjemy, jakie mamy nawyki, jak wyobrażamy sobie naszą przyszłość, jak myślimy o naszych powinnościach wobec bliskich i wobec naszych społeczności, wreszcie jakie mamy instytucje i prawo – to wszystko nie wytrzyma kryzysu demograficznego. By sobie z nim poradzić, trzeba przede wszystkim wyobraźni.

Kiedy trzy lata temu zakładałem firmę Młodszy Brat, zajmującą się koordynacją opieki geriatrycznej, myślałem naiwnie, że ludzie zrozumieją, czym jest to zarządzanie opieką i będą chcieli z tego korzystać. Mamy w tej chwili kilkoro stałych podopiecznych, prowadzę konsultacje, czasem jakieś szkolenia. To wszystko bardzo mała skala, ale dowiedziałem się bardzo dużo o polskich rodzinach.

Marcel Andino Velez, Świeccy. W.A.B., 480 stron, w księgarniach od marca 2022Marcel Andino Velez, „Świeccy”. W.A.B., 480 stron, w księgarniach od marca 2022Czego się dowiedziałeś?
Przede wszystkim tego, że między nami, ludźmi w średnim wieku, a naszymi rodzicami rozciąga się przepaść mentalna. Zaobserwowałem też, że za polski patriarchat odpowiadają, niestety, głównie polskie matki. W tym systemie mężczyźni nic nie muszą, wystarczy, że są. Kobiety w PRL heroicznie wychowywały dzieci i mężów, pracowały zawodowo, wszystko robiły same i wyrosły na wonder women absolutnie psychicznie niezdolne do tego, by dać otoczyć się troską. Odbieram w tygodniu co najmniej kilka telefonów od kobiet w średnim wieku, które w pierwszym zdaniu mówią: „Moja mama jest wyjątkowa, bo jest bardzo apodyktyczna, nic nie da sobie powiedzieć i nie da sobie pomóc”. Jest coś takiego w polskich rodzinach, strasznie obciążonych emocjonalnie, pełnych nieopowiedzianych traum, że naszym matkom nie da się pomóc. To kontrowersyjne, co powiem, ale wydaje mi się, że one na nieuświadomionym poziomie – jakby miało im to wynagrodzić lata poświęceń, rezygnacji z własnego życia – chcą wzbudzać poczucie winy w córkach, które próbują żyć inaczej.

A w synach?
Też, ale mniej. Bardziej wyczuwam tę dynamikę między kobietami. Nie jestem psychologiem, ale przez to, że głęboko siedzę w rodzinach, mogę powiedzieć, że jestem kimś w rodzaju coacha rodzinnego. Wiem, że źródłem problemów jest nie tylko ten wymuszony heroizm matek, ale też olbrzymie problemy z komunikacją. Nie potrafimy ze sobą rozmawiać, nazywać problemów. Ludzie w średnim wieku wiedzą, co ja im mogę dać jako koordynator opieki, ale nie są w stanie porozumieć się w tej sprawie z rodzicami. Często dzwonią z zagranicy, ale okazuje się, że mama nie zgadza się na naszą pomoc. Oczekuje, żeby córka wróciła i się nią zajęła. W rezultacie nasza oferta przemawia głównie do dzieci, osób w średnim wieku, które wiedzą, że mają prawo do błędów, złych myśli, desperacji, mają prawo mieć inne priorytety – na przykład własne dzieci. A przy okazji rozumieją, że opieka może być też traktowana jak projekt, nie jak droga krzyżowa.

Kto odpowiada za kondycję polskich rodzin? Partia czy Kościół?
Kościół. Duchowni Kościoła katolickiego nie mają rodzin. Żyją w zakłamaniu, udawanej „czystości”. Napisz ten wyraz w cudzysłowie. Bo co to za pojęcie, ta „czystość”? Czy prokreacja i miłość mogą być brudem? Przez tych ludzi przemawia jeden wielki fałsz.

Marcel Andino Velez

Ur. 1974, etnograf, dziennikarz, menedżer kultury, ze względów rodzinnych zajął się opieką nad osobami starszymi, jest opiekunem medycznym i koordynatorem opieki geriatrycznej.
„Świeccy” są jego powieściowym debiutem.

Pracując z rodzinami, staram się dawać im trochę narzędzi, jak postępować z chorymi, ale połowa z tego, co robię, to po prostu pogadanie twarzą w twarz, uzmysłowienie, że opieka to naprawdę coś bardzo ciężkiego i po prostu nie da się być na tym polu wonder woman. Ludzie bardzo potrzebują takiego świeckiego rozgrzeszenia.

Utopia o świetnej rodzinie

„Świeccy” to tytuł twojej debiutanckiej powieści. Napisałeś utopię o świetnej rodzinie budującej świecką Polskę.
Ta książka wynikła z przeczucia, że niewiele brakuje, żeby Polska była lepszym miejscem do życia, niż jest. Że wystarczy, żeby nam się trochę bardziej chciało. Pisałem ją w pośpiechu, bo byłem pewien, że ktoś już wpadł na podobny pomysł i mnie ubiegnie. Alternatywna historia osadzona w ciut lepszej współczesności – to przecież samo się prosiło o napisanie! 

Pomysł przyszedł do ciebie w drodze.
W kwietniu 2020 roku zmarł mój tata. Przez kilka lat byłem bardzo zaangażowany w opiekę nad nim. Nagle okazało się, że mam mnóstwo czasu, odpadł mi też ogromny stres związany z jego chorowaniem. I w tej pustce i wypaleniu nagle dopadło mnie coś, co nazwałbym momentem kreatywnym. Był lipiec, miałem odebrać mojego brata i jego córkę ze spływu kajakowego w Borach Tucholskich. Bardzo chciałem przejechać przez Chełmno, bo po pierwsze, zawsze w drodze lubię zwiedzać, a po drugie, Chełmno to jedno z najpiękniejszych polskich miasteczek i lubię tam wracać. Pamiętałem też, że w pobliskim Świeciu jest zamek krzyżacki i interesująca fara, więc przejeżdżając przez most na Wiśle, skręciłem w prawo, by rzucić okiem. No i przeżyłem eurekę.

Przy drodze stał witacz z herbem Świecia, w którym jest świeca, i napisem: „Powiat Świecki – Twoja przyszłość”. Zaparkowałem, poszedłem połazić i wszystko tam było świeckie. Szyldy w rodzaju: optyk świecki, świecka biblioteka publiczna. Zacząłem sobie wyobrażać, jakby to było urządzić w środku Polski miasto bez Kościoła. W pierwszej chwili chciałem się natychmiast przeprowadzać i startować w wyborach samorządowych, ostatecznie w mojej wyobraźni powstała książka.

Świecie nawet bez nazwy jest znakomitą scenerią – przepięknie położone na skarpie, z której rozciąga się widok na Wisłę i drugi brzeg, daleko po horyzont. Przy okazji splata się tu wiele ciekawych wątków z historii Polski – na pograniczu polsko-pruskim, polsko-niemieckim zawsze mieszały się kultury, to było namacalne, bliskie. Wciągnąłem się. A gdy już zanurzyłem się w research, ciągle zdarzały się rzeczy, które pchały akcję do przodu. Okazało się, że miejsce, gdzie chciałem osadzić gniazdo Świeckich, nazywa się Diabelce, jest tam punkt widokowy. Na jednej z ławek wypatrzyłem namazany napis „Boga nie ma”. W świeckim mieście, na Diabelcach! Parę tygodni później wybrałem się z moim chłopakiem na rowery nad Odrę. W Szwajcarii Marchijskiej, swoją drogą wspaniałej – jeziora i stare dęby – pięknie jak w Świeciu, natknęliśmy się na klasycystyczny dwór projektu Davida Gilly’ego, idealnie prosty i surowy, wymarzony dla Świeckich. Przeniosłem go na Diabelce. Szukając historycznych punktów zaczepienia dla postaci Szymona Świeckiego, wzorowanej na polskim szlachcicu Stanisławie Lasocie, który – jak Świecki – pojechał na dwór Henryka VIII sprawdzać, czy jego córka nadaje się na żonę dla Zygmunta Augusta, przeglądałem materiały o Hansie Holbeinie – nadwornym malarzu Henryka VIII. I nagle patrzę – portret szlachcica z czerwonym goździkiem. Na obrazie przedstawiony jest bliżej nieznany Simon George z Kornwalii, a więc Szymon. Goździki – symbol ruchów socjalistycznych – są oczywiście w herbie Świeckich, a Simon z obrazu trzyma goździk w ręku. Portret pochodzi z 1540 roku, a więc zgadzał się czas. Krótko mówiąc, ciągle coś się splatało. Wymyślanie powieściowego świata to ogromna frajda.

„Świeckich” można czytać na wiele sposobów. Podążać za przygodami bohaterów i kibicować ich społecznikowskiemu zacięciu, zażyć publicystyki lub zanurzyć się w historię sięgającą średniowiecza. Słowem, to solidna saga. Jak się pisze taką książkę?
Od początku wiedziałem, że potrzebuję bohatera zbiorowego, bo po pierwsze, nie umiałbym stworzyć jednej, głęboko opisanej postaci, po drugie, oni mieli do załatwienia wiele spraw, więc musiało być ich wielu. Kiedy miałem już zarys pomysłu, ciągle wyskakiwały mi z głowy nowe postaci, które zaczynały żyć własnym życiem, pojawiały się kolejne wątki. Musiałem ich jakoś wziąć w ryzy. Rysowałem na kartkach powiązania między nimi, robiłem notatki. Z rysowania wynikło, że przecież oprócz Świeckich potrzebuję przeciwników, jakichś czarnych charakterów. I stąd wzięli się pan Krystian i pan Grzegorz.

Deweloper i biskup.
Nie zdradzajmy. Wiele zdarzeń z książki, również we współczesnej warstwie, jest inspirowanych faktami. W części historycznej, czyli w gawędach dziadka Henryka – nestora rodu, który opowiada historię Świeckich – są oczywiście zmyślenia i przekształcenia, ale wplecione w historię Polski, tylko taką mniej znaną. Pokazuję, jak sytą, humanistyczną, taką trochę fukuyamowską Rzeczpospolitą zniszczyła kontrreformacja ze swoim jezuickim przemysłem kłamstwa. Trochę jak u Tolkiena – jest warstwa fabularna i bardzo długie przypisy, co i kiedy zdarzyło się w przeszłości Śródziemia. Zrobiłem to po to, żeby Świeccy skądś pochodzili, mieli długą historię. Żeby ich uzasadnić, pokazać, że są prawdopodobni.

Możliwa jest taka zżyta rodzina, nawet świecka?
To jest przecież bajka, więc dlaczego nie? Rodzina była mi potrzebna do zbudowania struktury fabularnej. Oni stanowią większość pierwszego planu, ale ważne role odgrywają również osoby spoza rodziny, bo bardzo chciałem pokazać, że więzy krwi nie są jedyne i najważniejsze, a na pewno same w sobie nie dają gwarancji bliskości.

Jako koordynator opieki bardzo dużo wysiłku wkładam w pokazywanie, że pracy opiekuńczej wcale nie musi świadczyć rodzina, że troska to coś, co może łączyć osoby obce. Często zachęcam do szukania wsparcia w sposób nietradycyjny, w społecznościach, do których należymy. To może być sąsiedztwo, ale też rozmaite grupy internetowe – grupy wsparcia, grupy tematyczne. Prawie każda większa wspólnota mieszkaniowa, osiedle i dzielnica mają grupę na Facebooku. To gotowy zasób ludzi, wśród których można szukać kogoś do pomocy. Czasem radzę kobietom, by w lokalnym lumpeksie zapytały właścicielkę, czy ma wśród klientek młode emerytki. One często mają czas i energię do robienia czegoś, bywa, że już mają doświadczenie w opiece nad własnymi bliskimi, a chciałyby dorobić. Bo to właśnie relacje z obcymi ludźmi są fundamentem dobrze zorganizowanej opieki.

Swoją drogą, mając Świeckich w głowie, musiałeś czasem myśleć, kto i w jaki sposób zajmie się najstarszymi z rodu.
No, dziadek Henryk ma nawet alzheimera, swoje gawędy spisał, zanim zachorował. Dalej w miarę dobrze funkcjonuje, bo rodzina nauczyła się, jak z nim postępować. Oni rzeczywiście z grubsza mieszkają na kupie, częściowo na Diabelcach, częściowo w Warszawie, ale są w ciągłym ruchu. Kiedy trzeba, przenoszą się z miejsca na miejsce. To część mojego doświadczenia. Żeby dobrze zaopiekować się rodzicami, musieliśmy całą rodziną zamieszkać blisko siebie, ja, brat i rodzice – żyjemy w odległości 15 minut spacerem. Indywidualistyczna wizja, że każdy może żyć, gdzie chce i jak chce, podlewana jeszcze marketingową ułudą „realizowania siebie” i wybierania „stylów życia”, nie wytrzyma w konfrontacji z kryzysem demograficznym.

Wobec osób spoza rodziny Świeccy są gościnni, ale nie zawsze w porządku. Pawła, wprawdzie w słusznej sprawie, ale wykorzystują.
Tak, uważają, że cel uświęca środki, a najważniejsza dla nich jest skuteczność, co czasem oznacza stosowanie chwytów poniżej pasa. Ale to nie jest najgorszy możliwy zarzut wobec mojej książki. W czasach tak zwanego zwrotu ludowego, gdy powstają tak ważne książki jak „Ludowa historia Polski” Adama Leszczyńskiego czy „Chamstwo” Kacpra Pobłockiego, ja naraz piszę o arystokratach. Jeśli jednak miałem przy okazji opowiedzieć oficjalną historię Polski, to nie mogłem w centrum umieścić rodziny chłopskiej, bo jak wiadomo, historię mają tylko elity. Dlatego napisałem o elicie, ale takiej, jaka mogłaby być, o czerwonej arystokracji, która zajmuje się tym, czym elita powinna się zajmować, zamiast pilnować dystynkcji klasowej.

Tłumaczysz się z tego w gawędach dziadka Henryka. Już w pierwszej prawi: „Gdyby moi bliscy skupiali się na przeszłości naszej rodziny, poniósłbym osobistą klęskę. Wziąłem na siebie trud zapasów z historią, by uwolnić od tego rodzinę. Nie chciałem, aby żyli mitem, by pożerał ich snobizm, jedna z najgłupszych ludzkich słabostek”.
Tak, jedną z ulubionych postaci historycznych dziadka Henryka jest Fryderyk Wielki, oświeceniowy król sługa. Przekonanie, że władza to służba, a nie przywilej, to podstawa światopoglądu Świeckich. Oni wszyscy zajmują się czymś konkretnym, każdy ma jakieś zadania, nie są klasą próżniaczą.

Sztuka i troska

Nie zdradzę chyba zbyt wiele, jeśli powiem, że Świeccy mają się tak dobrze dzięki kolekcji malarstwa. Sztuka spaja fabułę powieści, ale też książkę z twoim życiem.   
Sztuka bardzo pomaga snuć historie. Jeszcze w czasach „Przekroju” bardzo lubiłem pisać o sztuce, bo nawet o złej sztuce można ciekawie opowiedzieć. Świeccy wierzą, że sztuka czyni nas lepszymi ludźmi, swoje zaangażowanie i odwagę czerpią właśnie z niej. W dosłownym sensie, bo odziedziczona kolekcja pozwoliła im w nową Polskę po 1989 roku wejść od razu z pozycji władzy. Można im zarzucić, że są uprzywilejowani, ale można też pochwalić, że nie trwonią kapitału, tylko konstruktywnie walczą z Kościołem i starają się budować lepszą Polskę. Ale też po prostu przeżywają sztukę. Na przykład na zjazd swojej fundacji w Świeciu zapraszają Ewę Zarzycką, żeby zrobiła performance. Walczyłem, żeby ten performance został w książce, bo to mój osobisty hołd dla najważniejszej dla mnie artystki. To osoba, która swoją postawą życiową i artystyczną – u niej jest to tożsame – pokazuje, że najważniejszy jest człowiek, jego obecność. To dla mnie świecka święta.

Mam nadzieję, że jeśli ktoś polubi tę książkę, to relacja jej bohaterów ze sztuką może okazać się zachętą do nawiązania własnej. Dla mnie formatywną lekturą w dzieciństwie była seria o Panu Samochodziku, jak wiadomo, jej bohater był historykiem sztuki, muzealnikiem. Nigdy później w życiu nie przeżyłem takiego skoku kompetencyjnego jak po przeczytaniu w dzieciństwie tych książek. Każda była jak tom encyklopedii. Stąd zresztą jest podtytuł „Świeckich”: „powieść młodzieżowa dla dorosłych”.

Czy to, że zajmujesz się całe życie sztuką, ma wpływ na to, jakim jesteś opiekunem, jak prowadzisz działalność opiekuńczą?
Tak, oczywiście. Kiedy odchodziłem z Muzeum, opowiadałem w wywiadach, jak wielki wpływ wywarły na mnie prace Zbigniewa Libery dokumentujące jego opiekę nad chorą babcią. Kiedy musiałem zająć się moim ojcem, pomyślałem: Libera – artysta, facet, punkowiec – robił to, więc i ja dam radę.

Nie miałem odwagi zostać artystą, ale zawsze mi imponowało, że oni robią coś i biorą na siebie ogromne ryzyko, że może to się nie udać, być źle przyjęte, niezrozumiane. Zbyszek Libera, wielki polski artysta, czasem nie miał na papierosy. Właściwie wszyscy żyją na krawędzi. Ja miałem etat i gwarancję przelewu na koniec miesiąca. Gdy zmusiła mnie sytuacja, odszedłem z Muzeum i jestem pewien, że odwagę zawdzięczam artystom.

No a w opiece trzeba za każdym razem zaczynać wszystko od początku, szukać niekonwencjonalnych rozwiązań. Otwarty umysł i pomysłowość to podstawa, by stworzyć sieć bezpieczeństwa wokół chorego człowieka.

Trwa wojna w Ukrainie. Kiedy do Polski przyjechali uchodźcy, instytucje kultury zaangażowały się w pomoc. Kuratorki i dyrektorzy zamiast planować wystawy i występy, nagle zajęli się organizowaniem miejsc noclegowych, zbiórek, świetlic. To dobrze?
Dobrze, bo instytucje kultury są wręcz stworzone do tego, by wokół nich krzewiły się wspólnoty inne niż rodzina i inne niż wspólnoty kościelne – instytucje kultury powinny być osią współdziałania, osnową więzi. Jednak żeby świadczyć troskę, trzeba umieć otworzyć się na potrzeby drugiej strony. Nie da się opiekować kimś na siłę. Instytucje z samej swej natury postępują protekcjonalnie: „my wiemy, czego ci trzeba”. Tymczasem żeby realnie pomagać, żeby być częścią społeczności, trzeba się wyzbyć hipokryzji, której przecież wkoło jest pełno. Co to jest tak zwana społeczna odpowiedzialność biznesu? Biznes jest od zarabiania pieniędzy, a udaje, że pomaga, zaś instytucje kultury chcą zajmować się swoimi dziedzinami sztuki i czasem tylko udają, że chcą się zajmować sąsiadami czy ludźmi w potrzebie. Takie prospołeczne działania bywały niejednokrotnie fasadowe. Może to, co się dzieje teraz, będzie pewnym przełomem.

Z moich obserwacji wynika, że najlepiej to się udaje w małych bibliotekach, które obok spotkań z pisarzami organizują na przykład wspólne pieczenie chleba czy przydatne, choć niezwiązane z kulturą, warsztaty.
Biblioteki w Polsce w ostatnich 15–20 latach stały się prawdziwymi centrami społeczności. Moim zdaniem dobra instytucja kultury to właśnie coś, co w anglosaskim świecie nazywamy community center – miejsce, gdzie ludzie naprawdę mają po co chodzić. Wydaje mi się, że działania na rzecz uchodźców są szczere i być może zmienią instytucje kultury na przyszłość. Przyjechali ludzie z trochę innej kultury, posługujący się innym językiem i być może ostatnią rzeczą, jakiej potrzebują w tym momencie, jest uczestnictwo w naszym programie. Jeśli chcemy otoczyć ich troską, musimy wszystko przewartościować. Może okazać się, że przyszłością są działania aktywistyczne przy użyciu sztuki, jak to robią Jana Szostak czy Taras Gembik. Bo sztuka to przecież zestaw narzędzi, postaw, metod działania związanych z tym, co jest społecznie potrzebne, ostatnio w perspektywie kryzysów: wojny, klimatu, opresji państwa.

Kiedyś mówiłeś, że jeśli napiszesz książkę, to będzie to biografia Edwarda Krasińskiego.
Trzeba go wskrzesić, na razie mam tylko pomysł, jak to zrobić, i trochę researchu. Brakuje mi jednak czasu, by porządnie się skupić, skończyć zbieranie materiałów i napisać książkę. Po drodze jeszcze pokonać tremę, bo ostatnio powstało sporo doskonałych biografii i poprzeczka jest postawiona bardzo wysoko. Ale postaram się. To zobowiązanie wobec mojej ulubionej postaci ze „Świeckich”, ciotki Maryli.

Literacki Sopot


Cykl tekstów poświęconych debiutom literackim powstaje we współpracy z Goyki 3 Art Inkubatorem, organizatorem festiwalu Literacki SopotJedenasta edycja odbędzie się w dniach 18-21 sierpnia 2022 roku, a motywem przewodnim będzie literatura irlandzka.