ALEKSANDRA BOĆKOWSKA: Ile osób było dzisiaj u was w księgarniach?
KATARZYNA DANILUK: Wystawiłam kilkanaście paragonów, nawet całkiem przyjemnych.
SZYMON ŚWITAJSKI robi minę wyrażającą niedowierzanie.
Katarzyna Daniluk: Osób było więcej, pewnie kilkadziesiąt – jesteśmy w Warszawie, ale oczywiście nie wszyscy wchodzący kupują. Bardzo często tylko oglądają albo spacerują. Niektórzy bez pytania robią zdjęcie, co nas irytuje, bo wiemy, że dla tych osób księgarnia jest po prostu showroomem, ale zwracanie uwagi straciło już sens. Sporo rozmawiamy. Ktoś prowokuje do dyskusji zaczepnymi pytaniami, ktoś chce pogadać o życiu. Ktoś kupuje książkę, bo akurat spotkał u nas autora i zdobył autograf.
Szymon, skąd ta mina?
Szymon Świtajski: Kilkanaście paragonów jednego dnia, w styczniu! U nas to się właściwie nie zdarza. Pod koniec stycznia zamknęliśmy księgarnię na pięć tygodni. Z powodów ekonomicznych, żeby nie wydawać na ogrzewanie, ale też po to, żeby nadgonić zaległości – rozliczyć granty z zeszłego roku, wymyślić nowe rzeczy, rozpisać projekty, ułożyć kalendarz spotkań, zrobić wszystko, na co nie ma czasu, gdy codziennie jesteśmy w księgarni.
Powiedzmy więc może, czym zajmują się księgarz i księgarka poza tym, że sprzedają książki. Co musicie umieć?
Szymon Świtajski: Księgarz musi umieć wszystko. Ale przede wszystkim znać się na książkach tak, żeby dobierając asortyment, oddzielić ziarno od plew. Powinien znać się na ekonomii, bo zamawiając każdego dnia książki, musi zrobić rachunek ekonomiczny.
Katarzyna Daniluk: Musi być specjalistką od eventów, bo przecież organizuje spotkania autorskie, na które trzeba zaprosić autorów, osoby prowadzące, gości i zrobić z tego nagranie lub transmisję online. Musi dobrze komunikować się ze wszystkimi – klientami, dostawcami, urzędnikami.
W raporcie Instytutu Książki czytam, że wprawdzie tylko 33% księgarni ma strony w internecie, ale aż 77% – profil na Facebooku.
Szymon Świtajski: Oczywiście, social media to kolejna działka, która zajmuje sporo czasu. Księgarz musi po prostu prowadzić wielowątkowe przedsiębiorstwo rozrywkowe.
Katarzyna Daniluk: Zajmuje się negocjacjami dotyczącymi rabatów, zakupów, honorariów za spotkania. Bywa jednoosobowym działem kadr, bo przyjmuje osoby do pracy. Musi być kaowcem, bo organizuje różne przedsięwzięcia, czasem sam prowadzi spotkania. W małych księgarniach również konserwatorem powierzchni płaskich, czyli po prostu kompleksowo sprząta.
Szymon Świtajski: Drobne naprawy też robimy sami. Dużym problemem jest zagospodarowanie kartonów. Liczba kartonów przerasta wszelkie możliwości gromadzenia ich i wynoszenia. Mamy siedzibę w centrum Sopotu, do naszej kamienicy nie dojeżdża śmieciarka. Nie mogę ich wystawić wieczorem przed wejście i liczyć, że w nocy ktoś je sprzątnie, w miejskim systemie gospodarki odpadami nie ma takiej usługi. Zawożę więc je samochodem do firmy utylizującej kartony. To jedna z tysiąca rzeczy, których nie przewidziałem, kiedy otwieraliśmy księgarnię.
Skąd wzięliście się w księgarniach?
Katarzyna Daniluk: Ja z miłości. Teraz nazwano by mnie książkarą, od zawsze po prostu lubiłam książki: czytać je, przebywać wśród nich, wąchać je, rozmawiać o nich. W 1996 roku, początkowo równolegle studiując, zaczęłam pracować we wspaniałej księgarni przy Wiejskiej w Warszawie, dawniej należącej do wydawnictwa Czytelnik. Zostałam tam na prawie 10 lat i wiele się nauczyłam. W 2013 roku, po kilkuletniej przerwie, założyłam ze wspólniczką księgarnię Bagatela na Pięterku. Od 2019 znów pracuję dla innych: najpierw w księgarni Korekty, a od 2021 w Księgarni Czarnego.
Szymon Świtajski: Ja z pasji do książki. Z moją żoną Anką od 2007 roku prowadzimy Wydawnictwo Smak Słowa. Pięć lat temu wymyśliliśmy sobie księgarnię. Rok omawialiśmy, jaka powinna być. Podeszliśmy do sprawy ortodoksyjnie: bez kawy, bez muzyki, tylko wybrane przez nas książki. Swoich mamy 250 tytułów, czyli dwie półki. Resztę – w naszej ofercie jest około 5 tysięcy książek – zamawiamy z rynku, również po to, żeby polecać je czytelnikom, dzielić się naszymi fascynacjami. Rynek zweryfikował ten pomysł. Księgarnia nie ma żadnego sensu ekonomicznego. Zrozumiałem to dwa tygodnie po otwarciu.
Zgaduję, że klienci, zanim kupią książkę, pytają: „Dlaczego jest tak drogo?”. Co odpowiadacie?
Szymon Świtajski: Nie radzę sobie z tym pytaniem. Jeśli pada na moim dyżurze, to zawsze kończy się aferą. Szczegółowo tłumaczę, że kupujemy książki drożej niż sprzedają je detaliczne sieci handlowe, opowiadam o meandrach rynku, a przecież nikogo nie obchodzą wojny cenowe i rozważania, kto zdominował narrację. Ludzie wiedzą, że w internecie mają te same tytuły o 40–50 procent taniej.
Katarzyna Daniluk
Księgarka z wieloletnim doświadczeniem w księgarniach warszawskich: Czytelnik, Korekty, a od 2021 roku w Księgarni Czarnego. Przez 6 lat prowadziła własną księgarnię Bagatela na Pięterku. Absolwentka Polskiej Akademii Księgarstwa przy Instytucie Informacji Naukowej i Studiów Bibliologicznych UW. Specjalistka w zakresie budowania relacji z klientem i społeczności wokół księgarni, organizowania spotkań i inicjatyw kulturalnych oraz kształtowania i promowania oferty.Katarzyna Daniluk: Staram się unikać takich dyskusji – są bezowocne, ale ostatnio zdobyłam się na jedną. Sympatyczny pan podszedł z książką do kasy i zapytał, dlaczego tyle kosztuje. A ja, nie wiem, skąd mi to przyszło do głowy, trochę impulsywnie, mówię: „A czy w spożywczym pyta pan, dlaczego masło jest drogie? Dlaczego pan tak traktuje książki? W czym są gorsze od masła?”. Zmieszał się. Był pewien, że nikt przed nim nie zadał tego pytania. Tymczasem prośby o rabat, o zniżki są po prostu standardem. Tyle lat pracuję w branży, a nie jestem w stanie powiedzieć, dlaczego książka stała się towarem gorszej jakości, gorszego sortu. Podobnie jak Szymon, mam problem z tym pytaniem. Nieustająco mnie konsternuje. Wydaje mi się, że książki drożeją najwolniej.
Szymon, jesteś współautorem, a Kasia sygnatariuszką „Listu otwartego do wszystkich polityków i samorządów w Polsce, zanim znikną ostatnie księgarnie w polskich miastach i miasteczkach”, który ukazał się 8 lutego 2024 roku na stronie Polskiej Izby Książki. Apelując o uchwalenie ustawy o książce, a więc wprowadzenie stałej ceny książki, podpisujecie się jako przedstawiciele ostatniego tysiąca polskich księgarni. Takie listy mają jeszcze sens?
Katarzyna Daniluk: Uważam, że niewielki. Było już ileś podobnych inicjatyw. Z każdą zmianą rządu dzieje się to samo: odbywa się pielgrzymka do nowego ministra z listem podpisanym przez kilkudziesięciu księgarzy. W 2015 roku byłam w grupie zorganizowanej przez Ankę Karczewską, która próbowała ratować księgarnie kameralne poprzez działania w rodzaju Weekendu Księgarń Kameralnych. Uczestniczyłam w debacie z ministrem Glińskim. Księgarze i wydawcy mieli swoich przedstawicieli, dyskusja była żywa, argumenty mocne, obietnice poważne i wydawało się, że jesteśmy o krok od celu, jakim była ustawa o jednolitej cenie książki. Wtedy również wystosowaliśmy list. Nic z tego nie wyszło. Mam więc wrażenie powtórki z rozrywki i zbędnego rozbudzania nadziei.
Szymon Świtajski: Próbować trzeba.
Katarzyna Daniluk: Dlatego teraz też się podpisałam.
Szymon Świtajski: Oczywiście, że to krzyk rozpaczy, być może już ostatni. W rozmowach, o których wspomina Kasia, uczestniczyły osoby inne niż teraz, bo wielu z tamtych księgarni już nie ma. Jednak powstały nowe, kolejni pasjonaci otworzyli księgarnie, z jakichś względów uznali, że warto. Na jak długo wystarczy im sił? Zobaczymy. Półtora roku temu wymyśliliśmy z Pauliną Frankiewicz z Księgarni Do Dzieła z Łodzi i Łukaszem Zychem z Najlepszej Księgarni z Warszawy akcję „Lista bestsellerów księgarni kameralnych”. Zbieraliśmy dane z kilkudziesięciu miejsc w Polsce i co miesiąc publikowaliśmy wyniki. Z czasem danych przychodziło coraz mniej, a my nie mieliśmy już sił o nie prosić. Straciliśmy zapał. Swoją drogą, pamiętam tamte dane. Czołówka miesięcznej sprzedaży w niektórych księgarniach wynosiła, powiedzmy, sześć czy osiem egzemplarzy.
Ostatnie rozmowy o stałej cenie książki toczyły się w ministerstwie w czasie pandemii. Pierwsze dyskusje pamiętam sprzed kilkunastu lat. Dlaczego to się nie udaje?
Szymon Świtajski: Polska Izba Książki, czyli księgarsko-wydawniczo-dystrybucyjny „samorząd”, organizacja, która – jak sama się przedstawia – „działa na rzecz wykształcenia dobrych obyczajów graczy rynku”, jest zdominowana przez bardzo duże firmy. Wielkie sieci handlowe i dystrybutorzy książek płacą po prostu większe składki.
Podczas jednego z pandemicznych spotkań na temat wprowadzenia jednolitej ceny książki właściciel jednej z największych hurtowni, sieci księgarni i kilkunastu wydawnictw powiedział, że jego misją jest dostarczyć czytelnikowi tanią książkę. On był na rynku, zanim pojawiły się wielkie sieci i – jako dystrybutor – po prostu wprowadził w życie swoją misję, ucinając dyskusję o potrzebie regulacji rynku.
Katarzyna Daniluk: Narracja, że książka ma być tania, rabatowana od nowości, wygrała. Ustawa o jednolitej cenie książki jest za mało populistyczna. Konsumenci rozumieją to jako komunikat, że książki będą droższe. Choć to uproszczenie. Wierzę, że mogłoby być odwrotnie.
Szymon Świtajski
Ur. 1970, z wykształcenia geograf, od 2012 roku pracuje w Wydawnictwie Smak Słowa w dziale handlowym i dziale PR-u, a od 2019 prowadzi sopocką Księgarnię Smak Słowa. Prowadzi spotkania z autorami, uczestniczy w debatach branżowych i aktywnie obserwuje oraz krytykuje polski rynek książki. Wydawcy kiedyś zapowiadali bunt przeciw tym praktykom, straszyli, że wycofają swoje książki z sieci narzucających zbyt duże rabaty. Ale nie byli solidarni, nawet w deklaracjach.
Katarzyna Daniluk: Być może to, co teraz dzieje się z księgarniami, które padają jedna po drugiej, jest pokłosiem atmosfery, która od lat narasta w branży – brak solidarności, skłócenie i niezrozumienie. Nie zaprotestowaliśmy w porę przeciw pozycjonowaniu książki jako artykułu starego, zbędnego, niemodnego.
Szymon Świtajski: Dlatego ustawa o książce i zapis o jej stałej cenie musi wyjść od państwa. W generalnym założeniu dotychczasowych projektów chodzi o to, żeby przez pewien czas – rok lub półtora roku, cena detaliczna nowej książki była taka sama lub prawie taka sama we wszystkich kanałach sprzedaży.
W 1981 roku wprowadziła te przepisy Francja, potem inne kraje europejskie. W naszej ocenie państwo polskie powinno wziąć pod ochronę rynek książki jako istotny element kultury. Jeśli tego nie zrobi, to możemy zacząć odliczać dni do końca istnienia księgarni kameralnych, autorskich, niezależnych.
Dziś, według danych Instytutu Książki, jest ich niespełna 1700. W 2023 roku zamknięto 97, co roku ubywa kilkadziesiąt. Dlaczego stała cena książki mogłaby odmienić ich los?
Szymon Świtajski: Gdyby istniała ustawa o jednolitej cenie książki, to wydawcy nie musieliby szukać dodatkowych środków w sztucznie podnoszonych cenach detalicznych, za które i tak już nikt prawie nie kupuje książek. Szukają tych środków, bo coraz większą część ceny detalicznej muszą oddawać pośrednikom, dystrybutorom, którzy walczą ze sobą na marże. Marża dużej hurtowni lub wielkiego sklepu internetowego to dziś 1,5–3 procent. Jesteśmy więc w stanie wojny cenowej pomiędzy sprzedawcami książek. Księgarnie w niej nie uczestniczą, bo bardzo często zmuszone są zamawiać w cenach wyższych niż w internecie.
Katarzyna Daniluk: Ludzie przestaliby traktować nas jak showroomy, gdzie robi się zdjęcie okładki książki, żeby znaleźć potem tańszą ofertę w internecie. Przez rok, bo zakładamy, że przez tyle czasu książka kosztowałaby wszędzie tyle samo, mieliby wybór między księgarniami a online’em, a o wyborze nie decydowałaby cena, tylko cała reszta: dostępność, wygoda, przyjemność. Co ważne, wydłużyłoby się życie książki. Być może część klientów sięgałaby wtedy chętniej po książki starsze, nie tylko po premiery. Dostrzegliby tytuły niesłusznie pominięte przez krytyków, słabiej promowane.
Myślicie, że to jest jeszcze do zrobienia?
Szymon Świtajski: Jest kilka branż, w których ceny reguluje państwo. Farmaceutyki, cukier, papierosy, alkohol, paliwa, energia elektryczna, gaz. I tam nie ma krzyku, że jest regulowana cena, po prostu nie ma dyskusji. Książki zasługują na ochronę.
Na razie księgarnie dostają od czasu do czasu wsparcie – Instytut Książki przyznaje Certyfikat dla Małych Księgarni, samorządy angażują się w akcje promocyjne.
Szymon Świtajski: Jesteśmy dwukrotnym beneficjentem Certyfikatu dla Małych Księgarni. Udało nam się dzięki temu opłacić rachunki za czynsz i prąd. Kupiliśmy mikrofony do nagrywania spotkań autorskich, kasę fiskalną i drukarkę do etykiet pocztowych, bo sprzedajemy też książki online, więc wysyłamy paczki. Bez Certyfikatu nie byłoby nas stać na te zakupy. Uważam, że to dobry program, jednocześnie mam wrażenie, że pomoc jest niewystarczająca.
Jak to?
Szymon Świtajski: Bo wspiera nieopłacalny biznes. Fajnie, że mamy pomoc, ale nadal nie udaje nam się żyć ze sprzedaży książek, a to ona powinna być podstawą utrzymania księgarni. W trzech edycjach programu wzięło udział ponad 300 księgarni, niestety kilkanaście z nich już nie istnieje, a niektóre musiały zwrócić część środków z dotacji.
Katarzyna Daniluk: Certyfikat na pewno pomaga księgarniom mocnym. Księgarnia Czarnego radzi sobie dobrze, więc nie musiałyśmy pieniędzy z programu przeznaczać na czynsz. Mogłyśmy urozmaicić ofertę. Kupiłyśmy dobrej jakości aparat, który służy nam za kamerę, mikrofony i teraz możemy udostępniać na YouTubie Czarnego nagrania z organizowanych u nas spotkań.
Szymon Świtajski: Na normalnym rynku taki program byłby fantastyczny, bo służyłby wzmocnieniu, a nie łataniu dziur w budżecie. Ja w tej chwili, choć księgarnia dzięki wsparciu Certyfikatu wychodzi na zero, jestem na granicy wyczerpania.
Katarzyna Daniluk: Pamiętam ten stan z Bagateli na Pięterku. Jestem wdzięczna sobie samej, że odważyłam się ją zamknąć i dzięki temu nie zdążyłam popaść w zupełną rozpacz i ruinę.
Jak było z Bagatelą?
Katarzyna Daniluk: Pierwsze załamanie miałam po dwóch latach. Chciałam zamykać, ale postanowiłyśmy ze wspólniczką jeszcze zawalczyć. Zdecydowałyśmy się na kompromis z rzeczywistością. Działałyśmy w trudnych warunkach, bo naprzeciwko otworzyło się centrum handlowe Plac Unii, gdzie były Empik i Matras, a w bliskiej okolicy jeszcze dwie małe sieciowe księgarnie. Jestem dumna, że udało nam się w takim sąsiedztwie przetrwać sześć lat. Trzeba było jednak wzbogacić program. Część naszej malutkiej powierzchni podnajęłyśmy. Organizowałyśmy spotkania z zaprzyjaźnionymi autorkami i autorami. Wychodziłyśmy ze sprzedażą na zewnątrz, obsługując festiwale, spotkania literackie różnych wydawnictw itp.
Prowadziłyśmy zajęcia dla dzieci „Poczytanki z kotką Rysią”, bo mieszkała z nami ruda Rysia, a wcześniej wspaniały kot Rudolf. Dzieci przychodziły z rodzicami, więc rodzice dowiadywali się, że mogą u nas kupić książki. Wielu klientów znałyśmy po imieniu. Polecałyśmy im książki, odkładałyśmy, zamawiałyśmy. Oni to lubili, bo każdy potrzebuje być zauważony. W sieciówce nie będzie. Lubili też po prostu tę małą przestrzeń z wyselekcjonowaną ofertą. To jednak nie wystarczyło, by się utrzymać.
Szymon Świtajski: Relacje z klientami sprawiają, że księgarnie są miastotwórcze, społecznotwórcze. Tego na pewno nie zapewnią sieciówki. Znajomość książek i kojarzenie ich z ludźmi to podstawa naszego biznesu. Kiedyś żartowałem, że oferujemy doradztwo gratis. Bo przecież zdarza się, że ktoś chce z jakiejś okazji kupić książkę dla siostry, bratanka, cioci. Ja wtedy wybieram trzy tytuły i przeważnie wśród nich jest jeden trafiony.
Katarzyna Daniluk: Potrafimy to, bo rozmawiamy z klientami na różne tematy, znamy ich gust i zainteresowania.
Szymon Świtajski: W Sopocie mamy specyficzną sytuację, bo ubywa mieszkańców. Część naszych klientów wyprowadziła się albo umarła. Nowych nie ma. Pojawiają się sezonowo. Social media pozwalają nam działać ogólnopolsko, więc wiele osób zagląda do nas przy okazji wizyty nad morzem. Znają nas w środowisku literackim, ale nie opuszcza mnie wrażenie, że zaczynamy pełnić funkcję muzeum, może nawet świątyni książki, chwilami salonu towarzyskiego, ale coraz mniej księgarni.
A samorządy pomagają?
Katarzyna Daniluk: Samorządy zasłaniają się tym, że nie mogą bezpośrednio wspierać prywatnych inicjatyw. Z ich programów korzystają księgarnie, które są fundacjami.
Szymon Świtajski: My po trzech latach działalności założyliśmy fundację i od dwóch lat mamy możliwość ubiegania się o granty. Dostajemy od miasta środki na działania promocyjne. Przeznaczamy to na spotkania autorskie. Fajnie, ale znów – nie przekłada się to na sprzedaż książek. Czasem przychodzi 90 osób, stoją godzinę w kolejce po autograf, a my sprzedajemy kilka albo kilkanaście książek. Bo kupili wcześniej w internecie.
Nie możemy narzekać, bo wynajmujemy lokal po preferencyjnej cenie – miasto wystawiło go z przeznaczeniem na działalność kulturalną, wygraliśmy konkurs. Jesteśmy w Sopocie widoczni. Ale to ciągle są akcje, systemowego wsparcia brakuje.
Katarzyna Daniluk: W Warszawie organizowany jest plebiscyt Ulubiona Księgarnia Warszawy. To ukłon miasta w stronę księgarni i antykwariatów. Zwycięzcy głosowania dostają 15 tysięcy zł. Znamienne i przykre, że w dwumilionowym mieście w 2023 roku zagłosowało tylko pięć i pół tysiąca osób.
Szymon Świtajski: Mam nadzieję, że u nas nikt nie wpadnie na taki pomysł. Tego rodzaju konkursy na pewno dają księgarniom rozgłos, a zwycięzcom pieniądze, ale jednocześnie wprowadzają element rywalizacji.
Katarzyna Daniluk: Mam przyjaciół i znajomych w różnych miastach. W grudniu Małgosia Narożna musiała zamknąć fantastyczną księgarnię Fika, którą od lat prowadziła w Szczecinie, i nie wiadomo, czy uda jej się nadal pracować z książkami. Piotrek Kikta jest właścicielem bydgoskiej księgarni To Nie Bajka – dostał właśnie podwyżkę czynszu, jest na granicy przetrwania, a negocjacje z miastem nic nie dały. Moi przyjaciele z Włocławka, z Księgarni Gdańscy, marzyli o autorskim wyborze dobrych książek, a handlują głównie podręcznikami i długopisami.
Szymon Świtajski: W styczniu zamknęła się nagradzana w konkursach krakowska księgarnia Muza.
Gdybyście mieli okazję powiedzieć samorządowcom, po co miastom potrzebne są księgarnie, to jak byście to wyjaśnili?
Szymon Świtajski: Księgarnia nie wyklucza: tutaj dostęp do książek ma każda osoba, również ta, która nie korzysta z internetu, nie umie albo nie lubi kupować online.
Katarzyna Daniluk: Jest miastotwórcza, służy integracji społeczności. Poza tym duża liczba księgarni w mieście świadczy o tym, że jest ono zamieszkiwane przez ludzi światłych, poszukujących, czytających, a więc skłonnych do rozwoju, współpracy i dialogu. To może być zachęta dla inwestorów, a przynajmniej nowych mieszkańców, którzy zapłacą podatki. Bez księgarni miasto nie jest miastem.
Szymon Świtajski: Traci wspólnotowy charakter.
Z czego żyjecie?
Katarzyna Daniluk: Nareszcie z pensji. Kiedy prowadziłam własną księgarnię, to głównie z misji. Priorytetem był czynsz, ZUS, faktury, rachunki. Czasem nie starczało na pensję. Nie jestem z tego dumna, ale bywało, że utrzymywał mnie mąż. Notabene poznałam go w mojej pierwszej pracy w księgarni. Książki i księgarnie naprawdę zbliżają ludzi.
Szymon Świtajski: W księgarni pracuję społecznie. Ją i naszą rodzinę utrzymuje wydawnictwo. Jak długo to potrwa? Nie mam pojęcia.