Filmy na własny użytek
GERDA, fot. Rafał Ziemiński

9 minut czytania

/ Muzyka

Filmy na własny użytek

Bartosz Nowicki

Tym razem na celownik swojej poetyckiej refleksji Bąkowski bierze sny, baśnie i legendy, które przeplata wątkami osobistymi. Fikcyjni bohaterowie, postaci i przedmioty z realnego świata pojawiają się tu często jako aluzje, wymykające się logice i regułom narracji

Jeszcze 2 minuty czytania

Wyrazista i kompletna twórczość, a także naturalna charyzma sprawiły, że Bąkowski musiał odnieść artystyczny sukces – myślę, kiedy spoglądam na nią z dzisiejszej perspektywy. Poruszając się po wielu polach sztuki: filmu non-camerowego, grafiki, audioperformansu (Czykita, Zespół Kot) czy działań w ramach artystycznej grupy Penerstwo, wykształcił wyrazisty i jedyny w swoim rodzaju język lirycznego prymitywizmu, który z czasem zaczął przyciągać coraz większą uwagę i uznanie krytyki. To jednak duet Niwea, tworzony wraz z producentem muzycznym Dawidem Szczęsnym, w największym stopniu przedstawił Bąkowskiego publiczności spoza kręgów art worldu i muzyki eksperymentalnej. Stało się tak głównie za sprawą „Miłego młodego człowieka” – przebojowego i wpadającego w ucho singla, pochodzącego z debiutanckiej płyty zespołu „01” (2010, Qulturap). Nagle Niwea trafiła do niektórych rozgłośni radiowych, pism lifestyle’owych oraz na sceny wielkich festiwali (Off, Selector, Nowa Muzyka, Unsound). Ukoronowaniem tych 15 minut sławy była nominacja do nagrody Superjedynek (plebiscytu TVP1 i radia RMF FM) w kategorii debiut roku.

Do dziś wydaje się zaskakujące, że ten surowy, wyrafinowany artystycznie i – zdawałoby się – mało przystępny projekt został tak szeroko dostrzeżony. Niwea była przecież rozwinięciem wcześniejszych poszukiwań Bąkowskiego (Zespół Kot, filmy mówione), zapatrzonego, zasłuchanego w najbliższe otoczenie i zainspirowanego twórczością Mirona Białoszewskiego. Poznański Pener, podobnie jak autor „Chamowa”, dostrzegał w ludzkim mrowisku mieszkalnego bloku niepozorne rytuały, drobne zjawiska omijane przez wielkie socjologiczne i kulturowe narracje, które wynosił do rangi pokoleniowego doświadczenia. Posługując się słowami Jolanty Brach-Czainy ze „Szczelin istnienia”, Bąkowski odkrywał w codzienności formy dramatyczne (swoją drogą, twórcze peregrynacje artysty pokrywają się z jej ideą krzątactwa). Do opisu używał zaś unikalnego języka czerpiącego z osiedlowego slangu, lokalnej gwary, potocznego słownictwa, plotek, strzępek rozmów zasłyszanych zza ściany i z przestrzeni publicznej, zachowując ich prostotę i formalną niezgrabność. Te wczesne nagrania Bąkowskiego z zespołem Kot oraz quasi-rapowej Czykity nie wydają się atrakcyjne z perspektywy popkulturowej, natomiast Niwea, mimo swojego równie eksperymentalnego charakteru odniosła sukces. Jego przyczyn upatrywałbym w splocie dziwnego scenicznego magnetyzmu wokalisty, jego zapadającej w pamięć wokalnej maniery (która dziś z pewnością miałaby viralowy potencjał) oraz atrakcyjnej, choć także surowej aranżacji muzycznej nawiązującej do alternatywnego hip-hopu i zimnej fali. Na tle muzycznej sceny sprzed kilkunastu lat mogło to wydawać się dziwaczne, ale się wyróżniało.

Skala sukcesu zaskoczyła muzyków. „Moje wycofanie się po utworze »Miły młody człowiek«, który trafił do szerszej publiczności, było ruchem zdecydowanym, ruchem oparzonej ręki. Myślę, że jeśli chodzi o ukłon w stronę szerokiej publiki, zrobiliśmy z Dawidem już wszystko. Obaj zaznaczyliśmy swoją obecność i nakłoniliśmy, kogo się dało, do zajrzenia głębiej w to, co robimy” – wspominał Bąkowski na łamach „Wysokich Obcasów”. To doświadczenie spowodowało, że Bąkowski na własnych zasadach zaczął gruntować autorską muzyczno-wokalną drogę z dala od blasku reflektorów. Kolejne płyty: „Kształt” (2013), „Telegaz” (2015), „Jazz duo” (2019) czy „Voyager” (2021) to stopniowe rozrzedzanie warstwy literackiej i towarzyszące temu przesuwanie pola twórczej obserwacji w stronę introspekcji. Wszystko to przy zachowaniu dotychczasowej ascetycznej ekspresji wokalnej i podkreślone minimalistyczną, często wręcz stockową warstwą muzyczną. Na tle zmieniającej się kalejdoskopowo kultury postawa Bąkowskiego, pozbawiona rewolucyjnych ambicji wymyślania się na nowo, zdaje się niedzisiejsza i manifestacyjnie konserwatywna. Płyta „Diabeł” nie przynosi pod tym względem wielkich zmian.

Tym razem na celownik swojej poetyckiej refleksji Bąkowski bierze sny, baśnie i legendy, które przeplata wątkami osobistymi. Przywołane w tekstach postacie (koń, diabeł, Sindbad, nocny potwór, kościotrup, Michael Jackson, rycerz, smok czy św. Piotr) są tu zebrane niczym w gabinecie osobliwości. Towarzyszą im przedmioty (samochód, migający neon, stroboskop, odtwarzacz „windowsmediaplayerowy”) i osoby z realnego świata (rodzice, brat, przyjaciele). Poeta, zgodnie z naturą snu, nie splata ich więzami logiki, regułami narracji. Często pojawiają się w tekstach jedynie jako aluzje, rozrzucone bez jakiegoś czytelnego sensu. „To filmy na własny użytek” – żeby użyć cytatu z „Tajnego dziennika” Białoszewskiego, w którym pisarz opisywał swoje imaginacje.

Bąkowski w swoich impresjach nie upaja się odrealnieniem, jego senne opowieści są rzeczowe i pozbawione baśniowego uroku. To oniryzm zamknięty w rozpoznawalnej autorskiej konwencji, opisany prostymi słowami, bez silenia się na kwieciste metafory. Oniryzm upupiony banałem, jak w przypadku nazwy zespołu czy tytułu piosenki „Yeti”, które mogą oznaczać mitologiczne postaci, ale autora raczej pociąga to, że są też nazwami zamków do drzwi. Do podobnej surrealistycznej kolizji dochodzi na okładce płyty, na której widzimy naszkicowaną miękkim ołówkiem hybrydę bloku, biura, wnętrza mieszkania i jakiejś kapsuły, podobnej do kabiny solarium. Ta prymitywna stylistyka, w jakiej w latach 80. i 90. sporządzane były portrety pamięciowe emitowane choćby w nocnym „Magazynie Kryminalnym 997”, to forma bliska graficznej twórczości Bąkowskiego z ostatnich lat.

GERDA Diabeł Dyspensa 2024GERDA „Diabeł”, Dyspensa 2024Wszystkie przemilczenia w warstwie literackiej wypełnia muzyka, rozlewająca się w sennych pasmach syntezatorów („Sindbad”), ale potrafiąca też nadać tekstom Bąkowskiego odpowiednią dramaturgię („Diabeł”, „Słoneczko”). Nawiązuje do stockowych aranżacji, po które sięgał poeta w swoich solowych dokonaniach, ale czerpie również z hipnagogicznych gatunków pierwszej dekady XXI wieku – vaporwave („Koń”), witch house („Gwiazda”), dungeon synth („Yeti”, „Kotek”) – a momentami zazębia się ze współczesnym trapem („Potwór”). To muzyka bliska estetyce, w której porusza się Lutto Lento, tajemnicza, ulegająca urokowi kiczowatych muzaków (w liniach melodycznych i aranżacjach teł), ale jednocześnie wyraźnie inspirowana współczesną produkcją charakterystyczną dla muzyki klubowej (głębokie, wyraziste basy, masywne perkusjonalia, efektowne spiętrzenia). Jej autorem jest Jan Piasecki, perkusista i producent muzyczny, członek Uncanny Valley, brytyjskiego tria zainspirowanego industrialem i EBM. Ciekawostką jest, że Piasecki był autorem muzyki do utworu „Voyager” (zamykającego ostatni solowy album Bąkowskiego o tym samym tytule), również opisującego sen poety. 

Pod względem muzycznym duet GERDA wydaje się mieć zdecydowanie więcej odnośników do bieżącej muzyki niż przed dekadą Niwea, która ciążyła w kierunku brzmieniowego brutalizmu. A jednak trudno sobie wyobrazić, żeby „Diabeł” został dostrzeżony w takim stopniu co dzieło duetu Bąkowski–Szczęsny. Na płycie znajdą się utwory, które mają szansę zaistnieć poza środowiskiem odbiorców muzyki eksperymentalnej („Diabeł” czy „Serduszko”), ale trudno dojrzeć w nich potencjał na miarę antyprzeboju, jakim był „Miły młody człowiek”. I ma to związek nie tyle z brakiem chwytliwego, zapadającego w pamięć refrenu, ile raczej z warstwą liryczną, która wydaje się o wiele bardziej impresyjna i niezobowiązująca niż kiedykolwiek wcześniej. Czy zatem „Diabeł” jest słabą płytą? Bynajmniej, GERDA wciąż ma ten sam magnetyzm, za sprawą którego wsłuchujemy się w opowiadane przez Bąkowskiego historie, nawet jeśli bywają one mniej uchwytne. Świetne muzyczne wyczucie, hipnotyczny tembr głosu, poczucie wiszącej nad wszystkim melancholii – to wszystko wciąż znakomicie działa.


Po półtorej dekady śledzenia muzycznej drogi Bąkowskiego oswoiliśmy się po prostu z jego twórczością. Może dlatego jego ostatni solowy album „Voyager” został niemal całkowicie przemilczany. To kwestia zmieniającej się recepcji kulturowej i znak czasu. Twórcom wiernym swoim autorskim ideom i metodom pracy trudno pozostać w centrum uwagi w kulturze wiecznej zmiany, w kalejdoskopie mód i trendów. Apolityczna, skrajnie indywidualna i na swój sposób konserwatywna twórczość Bąkowskiego nie wpisuje się we współczesny krajobraz sztuki, dla której synonimami stały się społeczne zaangażowanie, publicystyka i tworzenie nowych emancypacyjnych frontów. I może właśnie to jest jej prawdziwą wartością.