Tomasz Stańko wielkim muzykiem był. Trudno znaleźć w rodzimym panteonie drugiego takiego artystę, którego autorska ścieżka płynęła tym samym rwącym nurtem co historia jazzu. Przez kilka dekad XX i XXI wieku, trzymając rękę na pulsie zmieniających się nurtów muzycznych, zjawisk kulturowych, mód, kolejnych rewolucji technologicznych, także realizacyjnych i nagraniowych, Stańko kształtował swój unikalny jazzowy idiom, co finalnie zaowocowało globalnym docenieniem wśród jazzowej publiczności.
W Polsce jego muzyka, obok twórczości Komedy, cieszy się do dziś bodaj największą popularnością, stanowiąc przy tym stały punkt odniesienia dla licznych jazzowych hołdów i twórczych interpretacji. W przepastnym repertuarze Stańki znaleźć możemy soczysty żywiołowy free jazz z lat 70., eksperymenty z awangardą i muzyką elektroniczną, wątki world music, realizacje filmowe i twórczość „dojrzałą”, ECM-owską, bodaj najbardziej kanoniczną i najszerzej dostrzeganą przez publiczność, poszukującą w materii jazzowej finezji i melancholii. Jest zatem czym karmić inspiracje.
Tym razem do muzyki „Desperado” odwołują się artyści reprezentujący dwa bieguny współczesnego polskiego jazzu. Z jednej strony trębacz Tomasz Dąbrowski, z fali „duńczyków” (polskich muzyków jazzowych kształcących się w duńskich konserwatoriach – w przypadku Dąbrowskiego było to Syddansk Musikkonservatorium w Odense), wraz z zespołem Individual Beings, do którego składu zaprosił samych jazzowych catów (by użyć określenia Stańki): Irka Wojtczaka, Grzegorza Tarwida, Maxa Muchę, Jana Emila Młynarskiego, Freda Lundina, Knuta Finsruda. Z drugiej – wrocławski kolektyw EABS podejmujący flirt z jazzową tradycją z perspektywy współczesnych nurtów rozrywkowych, hip-hopu czy muzyki klubowej.
Zarówno Dąbrowski, jak i EABS od dawna krążą po orbicie stańkowego uniwersum. Wrocławianie mieli już nawet wyznaczoną datę wspólnego koncertu z mistrzem, który z powodu postępującej choroby Stańki nie doszedł jednak do skutku. Więcej szczęścia miał Dąbrowski, muzykując z mistrzem podczas jazzowych warsztatów w Danii. Jego twórczość, czy też sposób grania, przysporzył mu wiele porównań do swojego idola, które artysta zdaje się jeszcze podsycać, poprzez podobieństwo wizualne (patrz okładka płyty z 2022 roku) czy nazwę składu Individual Beings (Istnienia Poszczególne), zaczerpniętą z wypowiedzi Stańki udzielonej Rafałowi Księżykowi w autobiograficznym wywiadzie rzece „Desperado” (2010, Wydawnictwo Literackie). Dąbrowski korzysta także z jednej z trąbek Stańki. Podobnie jak Jakub Kurek, trębacz EABS, podczas przygotowywania materiału na „Reflections of Purple Sun”, którego sesja nagraniowa odbyła się w mieszkaniu legendy polskiego jazzu, dzisiaj siedzibie fundacji jego imienia. W tym miejscu odbyła się również prezentacja najnowszej płyty Dąbrowskiego. Pomimo tych malowniczych splotów oba zespoły sięgają w swoich kompozycjach do zupełnie innej fazy twórczości Tomasza Stańki.
EABS „Reflections of Purple Sun”, Astigmatic Records 2024To już kolejny raz, kiedy EABS po kompozycjach Komedy i Sun Ra sięgnął do kanonu jazzowych klasyków. Po raz pierwszy jednak polem interpretacji stał się konkretny album. Wrocławianie wzięli na warsztat „Purple Sun” z 1973 roku, pochodzącą z freejazzowego okresu Stańki płytę, wieńczącą działalność jego pierwszego kwintetu, pełną aranżacyjnego rozmachu i napędzaną funkowym groove’em sekcji rytmicznej. To właśnie rytm staje się fundamentem, do którego wrocławski skład odwołuje się w swojej muzycznej refleksji nad pierwowzorem. Płytę otwiera zatem dynamiczna i przebojowa „Boratka”, typowy dla EABS utwór oparty na wyrazistej i gęstej „junglowo-jazzowej” partii perkusyjnej, nad która rozpościerają się rozmyte partie klawiszy Marka Pędziwiatra i impresyjne motywy trąbki Kurka, cytujące fragmenty źródłowych partii Stańki. Przyspieszając tempo względem oryginału i przenosząc akcję w kontekst klubowy, EABS gubi gdzieś jednak charakterystyczny funkowy fluid tak charakterystyczny dla „Purple Sun”. Już od pierwszego utworu pojawia się też w eabsowym graniu mankament, który dotyka całej płyty: monotonia. O ile w skali całej płyty pojawiają się pewne, mniej lub bardziej trafione, niespodzianki, o tyle w poszczególnych kompozycjach próżno szukać jakichkolwiek zwrotów akcji, przełamań czy zmian tempa. Finalnie kolejne kompozycje dość szybko wytracają swoją początkową dramaturgię. Koda wieńcząca „Boratka and Flute’s Ballad” przy akompaniamencie dzwonków i fletu Janusza Muniaka oraz intro z „My Night, My Day” zostają z kolei ciekawie wprzęgnięte z oryginału, scalone w jeden utwór i przełożone na mdłą ambientową impresję fortepianu, klawiszy i trąbki. W wyniku tej trawestacji zawiesista i rozmyta suita traci cały swój spirytualny koloryt, tak charakterystyczny dla oryginalnej kompozycji Stańki.
Jednym z najbardziej wyrazistych momentów na „Purple Sun” jest kompozycja Zbigniewa Seiferta „My Night, My Day” z jego ognistym solo na skrzypcach. Nie mając w zespole skrzypka, EABS zdecydowali się całkowicie wywrócić ten utwór do góry nogami, zastępując go motoryczną, house’ową interpretacją, nawiązującą do ubiegłorocznej „Zimy stulecia” duetu Pędziwiatra i Raka. Z każdym kolejnym taktem, wyznaczanym regularnym rytmem stopy na 4/4, nadzieje, że wydarzy się tu coś wartego zapamiętania, maleją. Jednostajny rytm, brak kulminacji i aranżacyjnego pomysłu nadwątla twierdzenie o zakorzenieniu muzyki EABS w kulturze klubowej. Brakuje tu chemii i inwencji. To bardziej odtwarzanie klubowej kliszy, w której współczesna parkietowa muzyka zostaje sprowadzona do regularnego, monotonnego bitu. Wystarczy posłuchać ostatniej płyty ||ALA|MEDY||, aby zobaczyć, jak kreatywne może być klubowe granie w wykonaniu muzyków, których twórczość dotąd znajdowała się daleko od parkietu. Po tych quasi-klubowych fragmentach mamy jeszcze „Flair” i utwór tytułowy „Purple Sun”, które powielają wszystkie patenty i zaniechania słyszane w kompozycji otwierającej album.
To, co wychodziło EABS do tej pory dość udanie, czyli nadawanie współczesnego sznytu jazzowej tradycji, na „Reflections of Purple Sun” zupełnie zawodzi. Nie chodzi nawet o porównanie z wirtuozowskim, pełnym polotu (nawet po pięćdziesięciu latach) oryginałem. Do tej pory flirt z kanonem przynosił muzykom zespołu ciekawe efekty. Niesieni falą zachwytów nad interpretacjami Komedy i Sun Ra, wrocławianie tym razem polecieli na patencie, nagrywając eabsowy produkcyjniak, a zarazem najsłabszą płytę w swojej karierze. To, co miało być jej motorem napędowym: rytm, rozczarowuje swoją przewidywalnością i nerwową, pozbawioną zniuansowania dominacją. Najbardziej wartym zapamiętania momentem tej płyty jest dwuminutowa perkusyjna introdukcja Raka, będąca dedykacją dla Janusza Stefańskiego, bębniarza z kwintetu Stańki. „Reflections of Purple Sun” to również niewykorzystana szansa trębacza Jakuba Kurka, choć presja mierzenia się z legendą musiała być odczuwalna. Niestety ani sam instrument mistrza, ani cytaty z jego muzyki nie wystarczyły, aby przykryć dość jednorodną ekspresję. Być może to po prostu wina miałkości aranżacji, że partie trąbki brzmią równie letnio, co całe kompozycje. Rzuca się tu w uszy przewidywalność muzyki, brak pogłębionej refleksji nad oryginałem i przede wszystkim toporna dramaturgia. Jeśli pojawiają się intrygujące pomysły, to zabija je banalność ich realizacji. Interpretacja „Purple Sun” przypomina trochę polską termomodernizację, która przykrywa wszelkie detale i smaczki decydujące o unikalności oryginalnej konstrukcji, oferując w zamian masywną, funkcjonalną, ale pozbawioną wyrazu bryłę.
Zdecydowanie inny temperament ma z kolei płyta „Better” Tomasza Dąbrowskiego & Individual Beings. W jej przypadku mamy do czynienia z autorską muzyką, jedynie inspirowaną twórczością Tomasza Stańki. Dąbrowski odwołuje się do płyty „From the Green Hill” wydanej w 1999 roku. To szczytowy okres w karierze Stańki, który po powrocie na łono ECM i serii wydawnictw z lat 90. stał się muzykiem światowego formatu, okupując czołowe pozycje jazzowych rankingów. Dla wielu to także szczytowy moment, jeśli chodzi o wartość artystyczną jego twórczości, kiedy to po okresie żywiołowych improwizacji i eksperymentalnych poszukiwań przeniósł swoją uwagę na pole melodyjnej kontemplacji, grania nastrojem, niedopowiedzeniem, powściągliwą frazą i charyzmatycznym brzmieniem.
Tomasz Dąbrowski & The Individual Beings „Better” April Publishing ApS„Better” zostało nagrane z dużą wyobraźnią, ale i kontrolą. Z jednej strony pozwala korzystać z zasobów, jakie gwarantuje znakomity zespół, z drugiej – robi to z wyczuciem, aby nie opowiedzieć wszystkiego naraz. Album Dąbrowskiego toczy się zatem najczęściej w zawiesistych tempach. Meandruje nastrojami, brzmieniami, aranżacyjnymi pomysłami, kreując dramaturgię na froncie i w tle, gdzie królują zjawiskowe tekstury i eksperymenty. Momentami to jazzowy ambient („Unicorns”, „Slide”), ale zniuansowany aranżacyjnie, z brzmieniową głębią, gdzie pozwala się instrumentom pięknie i długo wybrzmiewać. To buduje nastrój tej płyty, dla której punktem odniesienia mogłyby być również filmowe kompozycje Komedy, z ich rozpoznawalnym niedopowiedzeniem.
O ile stonowana i melancholijna trąbka kreuje na „Better” zjawiskową atmosferę, to jeszcze lepiej Dąbrowski sprawdza się w roli kompozytora, sprawnie balansującego między przystępnością a awangardą. Używając określenia Stańki, można by umieścić tę propozycję w kategorii „szorstkiego liryzmu”. Bo prócz natchnionych, melodyjnych fraz usłyszymy tu ciekawe pomysły o szerokim horyzoncie brzmieniowym oraz eksperymentalnym sznycie. Dość radykalne, jeśli wziąć za punkt odniesienia sentymentalny „From the Green Hill”. Obok wspomnianych wcześniej tekstur o elektronicznej i akustycznej proweniencji muzycy stosują również ciekawe efekty: pogłosy na dęciakach, dronujące tła czy przestery nadające drapieżny charakter i dramaturgię („Skinny Grifffin”). Wyraziste dysonanse, splatające melancholię z awangardą, melodie z hałasem, elektronikę z instrumentami akustycznymi, są mocnymi punktami płyty.
Mając do dyspozycji plejadę uzdolnionych instrumentalistów, Dąbrowski może sobie pozwolić na komfort oddania im pierwszego planu, z czego chętnie korzysta, z pożytkiem dla płyty, która o wiele śmielej niż materiał z 2022 roku wkracza na pole awangardy. Doświadczenie i ogranie na wielu gatunkowych frontach, zarówno rozrywkowych, jak i eksperymentalnych, sprawia, że nawet pojedynczy gest jest w stanie odmienić charakter kompozycji. Czy jest to zastosowanie współbrzmienia fortepianu i przestrojonego klawisza przez Grzegorza Tarwida w „Upright”, czy użycie syntetycznej perkusji w „Skinny Grifffin” (instrumencie dość rzadko spotykanym w jazzowym repertuarze, choć jest to być może świadome nawiązanie do „Fish Face” Stańki z 1974), efekt jest daleki od konwencjonalnego.
Te dwa współczesne spojrzenia na twórczość Tomasza Stańki nie łączy nic z wyjątkiem pozamuzycznych proweniencji. Po części jest to spowodowane czerpaniem z zupełnie odmiennego repertuaru mistrza. Dąbrowski, odwołując się do lirycznego okresu Stańki, nagrał płytę bogatą i wyrafinowaną, zaś EABS, biorąc na warsztat jedno z bardziej charyzmatycznych nagrań mistrza, utopiło je w zachowawczości i ubogiej kreatywności. Dąbrowski przywołuje ducha Stańki, jego wyrafinowanej i wyważonej „późnej” ekspresji, zachowując przy tym autorską autonomię, pozwalającą mu wyemancypować się na tle Stańki jako błyskotliwemu i uważnemu kompozytorowi. EABS robi po prostu to, do czego przyzwyczaili publiczność, jednak brak w tym polotu czy głębszej idei. Wyrafinowanie jest po stronie Dąbrowskiego, żywiołowość i wigor – po stronie wrocławian. Ale o ile płyta tego pierwszego znakomicie funkcjonuje bez walorów charakterystycznych dla EABS, o tyle wrocławianom zdecydowanie zabrakło wyrafinowania.