Czaruje, uwodzi, porywa

Bartosz Nowicki

Parafrazując powiedzenie o chłopie i wsi: „człowiek może wyjść z Lado ABC, ale Lado ABC z człowieka nie wyjdzie nigdy”. Album „Requiem pour Satana” projektu Magneto jest hołdem dla złotego okresu tej jednej z najważniejszych polskich wytwórni niezależnych

Czaruje, uwodzi, porywa

Jeszcze 2 minuty czytania

Czaruje, uwodzi, porywa

Minęły już niemal dwa lata, odkąd działalność zakończyło Lado ABC. Warto na chwilę cofnąć się w czasie, aby pokrótce przywołać w pamięci wielobarwny fenomen artystyczny, tym bardziej że przez dłuższy czas po ogłoszeniu zakończenia działalności nikt nie chciał przyjąć tej decyzji do wiadomości (informacja ukazała się w prima aprilis 2019, co swoją drogą, świetnie oddaje przekorny charakter Lado). 

Na początku pierwszej dekady XXI wieku niezależna scena wydawnicza formowała dopiero swoje fundamenty. Nie licząc nurtu punkowego, Lado ABC była jedną z pierwszych wytwórni muzycznych działających według zasad DIY. Samo wydawnictwo szybko przybrało formę spółdzielni artystycznej, w której decyzje związane z prowadzeniem labelu i jego repertuarem podejmowano kolektywnie. Oprócz wydawania muzyki ideą, która przyświecała Lado ABC, była chęć aktywizacji i konsolidacji środowiska warszawskich improwizatorów, którzy cyklicznie spotykali się na wspólnych jamach w klubie Chłodna 25. Tam na jednej scenie łączyli swoje moce dyplomowani muzycy i samoucy. W ramach tej kooperatywy wykluwały się pomysły, wydawałoby się, niemożliwe do zrealizowania, koncepcje tak odważne i szalone, jak tylko pozwala wyobraźnia. Połączenie muzyki żydowskiej i surf rocka, trzypłytowy album z partitami klawesynowymi J.S. Bacha, swingujący jazz-band grający szlagiery przedwojennych dancingów, kolędy na perkusję, garażowy punk, awangardowe country, math rock… Grono charyzmatycznych osobowości, eksperymentatorów, erudytów, awangardzistów niczym muzyczni swingersi krążyło między zespołami, powołując do życia kolejne, niezliczone projekty. Gdyby próbować rozrysować diagram ilustrujący przepływ muzyków między kapelami, wyglądałby niczym analizy taktyczne Jacka Gmocha. Ta imponująca artystyczna konstelacja, przez piętnaście lat działalności pod szyldem Lado ABC, regularnie dostarczała nagrania zyskujące atencję muzycznych krytyków oraz zaufanie słuchaczy, także tych spoza alternatywnych niszy (Jazz Band Młynarski–Masecki, Mitch & Mitch).

Zakończenie działalności wydawniczej przez Lado pozostawiło wyrwę na mapie polskiej alternatywy. Szczęśliwie artystyczny fenomen o takim potencjale rezonuje dalej. Pokazują to kolejne wydawnictwa sierot po Lado, które co prawda wydają teraz z nieco mniejszą częstotliwością, ale rzeczy równie ambitne i jakościowe (Mir, Jerz Igor). Nowa płyta zespołu Magneto przywołuje czar warszawskiej wytwórni i jej zakorzenionego w wielokulturowości repertuaru.

Magneto to przede wszystkim jeden z wielu aliasów artystycznych Bartka Tycińskiego, gitarzysty, frontmana Mitch & Mitch, jednego z ojców chrzestnych ladowego dream teamu. Jego melodyjna, wysoko strojona gitara, podcieniowana delikatnym pogłosem, stanowi jedną z najbardziej charakterystycznych sygnatur ladowego brzmienia. Za sprawą nagrań zespołów Alte Zachen, Starzy Singers, Slalom, New Cage wryła się w pamięć fanom labelu. Skład tria Magneto uzupełniają dwa solidne filary stołecznej wytwórni: Hubert Zemler, wszechstronny perkusista i perkusjonalista, oraz Piotr Domagalski, jazzowy kontrabasista, występujący tutaj w roli gitarzysty basowego.

Wbrew temu, co może sugerować okładkowa fotografia tria, nasuwająca skojarzenia ze stylizacją muzyków Kraftwerk do płyt „Die Mensch-Machine”„Trans Europe Express”, debiut Magneto nie ma nic wspólnego z muzyką elektroniczną. „Requiem pour Satana” wykazuje natomiast wiele podobieństw z lejtmotywami z katalogu Lado ABC. Są wśród nich inspiracje filmową muzyką Ennio Morricone, będącą ilustracją spaghetti westernów Sergio Leone, słyszane zwłaszcza w przestrzennych i leniwych frazach gitary elektrycznej. Jest fascynacja surf rockiem, równie często znajdująca swoje odbicie w muzyce Tycińskiego, eksponowana za sprawą charakterystycznej techniki gry na gitarze zwanej twang (tremolo ogrywane na basowych strunach gitary elektrycznej przy jednoczesnym zastosowaniu kamery pogłosowej). Ujawnia się tu także zamiłowanie do lokalnych gatunków i nisz. Repertuar Magneto, podążając za gitarą Tycińskiego, łagodnie meandruje między preriowym bluesem, tureckim funkiem, brazylijską sambą, bossa novą czy tajskim surfem.


Magneto na swoim debiucie, wydanym dla równie zasłużonej co Lado ABC wytwórni Gustaff Records, snują odprężającą opowieść pozbawioną eksperymentalnych wyskoków. Pełną elegancji i luzu, nasyconą powietrzem i przestrzenią. Urzekająca jest precyzja i swoboda wykonania, jak również produkcja nagrań, która uwypukla klarowne i soczyste współbrzmienie Magneto, Requiem pour Satana, Gustaff Records 2021Magneto, Requiem pour Satana”,
Gustaff Records 2021
instrumentów. Mięsisty i charakterny bas Domagalskiego uwydatnia każdą zmianę dramaturgii, sprawdzając się zarówno w motywach transowych („Pama Rum Kwan”, „Die Turkfunken”), jak i bardziej onirycznych („Temptation of Stingray”, „Henryk Kula”). Sekunduje mu Zemler, który zagęszcza narrację i przemyca smakowite detale. Tyciński czaruje słuchaczy dancingową melancholią („Pama Rum Kwan”), uwodzi westernową stylizacją („La Rumbia en Blanco y Negro”), porywa latynoskim temperamentem („Mambolero”, „Danse Exotique d’un Amant Timide”), hipnotyzuje łagodną psychodeliczną aurą („Temptation of Stingray”, „Requiem pour Satana”), a kiedy trzeba, pokazuje pazur (niczym ten z okładki), zanurzając gitarę w zgiełku przesterów i pogłosów („Garagem de Pedrinho”). Trzeba jednak zaznaczyć, że ta drapieżność jest jedynie incydentalna, gdyż klimat, który dominuje na „Requiem pour Satana”, należy do pogodnych i melancholijnych. Dodatkowy koloryt nadają mu senne pastelowe wokalizy autorstwa muzyków tria i zaproszonych przez nich gości: Igora Nikiforowa i Joanny Halszki Sokołowskiej.

Można przypuszczać, że motywacją do nagrania „Requiem pour Satana” była potrzeba odreagowania atmosfery covidowej izolacji. Mamy tu do czynienia z materiałem stricte rozrywkowym, równie udanym co zachowawczym, pozbawionym ambicji odkrywania nowych lądów. To powrót do formuły sprawdzonej w przypadku Mitch & Mitch. „Requiem” jest więc reminiscencją złotego okresu Lado ABC, hołdem dla wytwórni. Jeśli zatem poszukujecie definicji ladowego brzmienia, trudno szukać płyty bardziej adekwatnej niż „Requiem pour Satana”. Parafrazując powiedzenie o chłopie i wsi: „człowiek może wyjść z Lado ABC, ale Lado ABC z człowieka nie wyjdzie nigdy”.  

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych)