Mam tendencję do gadulstwa

22 minuty czytania

/ Media

Mam tendencję do gadulstwa

Rozmowa z Magdaleną Gach

„Dla osób głuchych język migowy jest pierwszym językiem i w nim chcą dostać tłumaczenie. Zwłaszcza że nie zawsze ćwiczą polski, niekoniecznie czytają książki i gazety” –mówi tłumaczka języka migowego

Jeszcze 6 minut czytania

ALEKSANDRA BOĆKOWSKA: Pandemia sprawiła, że masz więcej pracy?
MAGDALENA GACH: Jedynym pozytywnym efektem pandemii jest to, że otrzymaliśmy język, prawo głosu, prawo rozmowy, prawo wypowiedzenia się, prawo do informacji, nagle wszystko się zadziało.

W świecie Głuchych – mówię z wielkiej litery, bo chodzi o model społeczny, a nie termin medyczny – od dawna porozumiewamy się za pomocą kamery, robimy vlogi – migowe wiadomości. Do marca trudno było przekonać instytucje, nie tylko kultury, do nagrywania i tłumaczenia wydarzeń. Nie chciano tego, bo za dużo roboty, trzeba znaleźć operatora kamery, tło do nagrania i tak dalej. W zasadzie było to niezgodne z konwencją praw człowieka, bo dostęp do komunikacji, informacji, języka powinien być powszechny. A nie słyszy lub nie dosłyszy w Polsce prawie milion ludzi.

No ale w marcu wreszcie zaczęto myśleć nowoczesną technologią. Ludzie pomyśleli pewnie, że skoro i tak siedzą przy komputerze, to mogą zrobić jeszcze to i instytucje się otworzyły. Telefon się rozdzwonił. W moim przypadku zbiegło się to z nagrodą za upowszechnianie kultury, którą wiosną dostałam od prezydenta Lublina. Pojawiły się informacje w mediach, pewnie parę osób pomyślało, że warto ze mną pogadać. Przestałam spotykać się z reakcją, która wcześniej często towarzyszyła tłumaczeniom: „Niech tam laska miga swoje, tylko dlaczego chce tyle pieniędzy?”.

Ile?
Na przykład 70 zł za godzinę.

Dlaczego?
Bo każde tłumaczenie wymaga masy niewidocznej pracy. Jeśli jest taka możliwość, staram się przed spotkaniem dostać tekst, który będę migać. Podkreślam wtedy to, czego nie wiem, i konsultuję słownictwo.

Od 2015 roku działa w Lublinie stowarzyszenie Migiem Przez Świat. Ja dołączyłam tam trzy lata temu, jestem jedyną słyszącą członkinią, reszta – 35 osób – to rodowici Głusi. Wcześniej spotykaliśmy się, w zaprzyjaźnionej pizzerii robiliśmy pizzę i dyskutowaliśmy, jak co zamigać. Teraz porozumiewamy się przez internet.

Migałam na przykład Mickiewicza i Słowackiego. W poezji dużo jest metafor, a język migowy nie jest metaforyczny. Musiałam więc zastanowić się, jak pokazać „dziewka”, żeby było wiadomo, że to inne słowo niż „dziewczyna”, czy „purpurowe lico”, znaleźć znaki, które odzwierciedlą sens. Innym razem tłumaczyłam dla telewizji film o czołgach. „Czołg” – wiadomo, ale o fachowe słownictwo – „zawór”, „wydech”, „dwucylindrowe” – dopytałam w stowarzyszeniu.

Często głosujemy, czy jakiś znak przyjąć. Bo PJM, czyli polski język migowy, jest żywy. To jest zresztą fantastyczne, mówię czasem o sobie, że jestem rzemieślniczką komunikacji. Mnie to się bardzo podoba.

Jak zostałaś rzemieślniczką komunikacji?
W 1999 roku zdałam na pedagogikę. Nie zastanawiałam się nad wyborem studiów, pochodzę z rodziny profesorsko-nauczycielskiej, było oczywiste, że pójdę w tym kierunku. Nie bardzo tam było co robić, aż któregoś dnia spotkałam na korytarzu Grażynę i Tomka – migali między sobą. Podeszłam do nich, napisałam na kartce, czy zechcą ze mną porozmawiać. Tomek odpisał: „Możesz do mnie mówić”. Myślałam, że żartuje, okazało się, że potrafi czytać z ruchu ust. Od słowa do słowa poznawałam kolejne zasady: że w języku migowym jest inna składnia, inaczej powstają pytania, przeczenia, czas przeszły. To było jak magia, ale pomyślałam, że skoro lubię francuski i angielski, to chętnie nauczę się i tego języka. Wychowana według zasady, że dzieci i ryby głosu nie mają, znalazłam sobie ciekawą formę komunikacji po cichu. Grażyna i Tomek uczyli mnie języka migowego, a ja ich polskiego.

Na czwartym roku miałam na studiach lektorat języka migowego z fantastycznym Piotrem Wojdą – pozdrawiam, Piotr. Można go zobaczyć w telewizji, od lat miga wieczorną „Panoramę”. Zafascynował mnie pracą z ciałem, kontrolą nad ciałem, ruchami, które niosą znaczenie. Dla mnie to było odkrycie. To przecież była pedagogika, a nie szkoła aktorska, więc nie miałam o tym pojęcia. Dzięki niemu poznałam podstawy mowy ciała, pantomimy, dowiedziałam się, co to jest gest, wykrok, przykucnięcie, grymas na twarzy, zmarszczenie marszczyciela.

Co to jest zmarszczenie marszczyciela?
Chodzi o mięśnie, które otaczają szparę powiek – do tej grupy zaliczamy właśnie mięsień marszczący brwi, okrężny oka i podłużny oka. One odpowiadają za mimikę twarzy dotyczącą wyrażania emocji: zmartwienia, zamyślenia, cierpienia. Pomagają odkryć znaczenie warstwy niefonicznej języka, znaczenia gestów, wyrazu twarzy. Poprzez analizę mimiki twarzy można rozpoznać charakter człowieka, jego temperament, pasję, upodobania, oczekiwania, nawyki. Czasami bawię się w wykonywanie takich afonicznych portretów psychologicznych. Podobno rysom twarzy i jej mimice można przypisać 68 cech.

Po studiach zaraz zabrałaś się za tłumaczenia?
Tak. Już na czwartym roku zostałam asystentką osoby niepełnosprawnej. Po ukończeniu studiów w 2004 roku złożyłam CV do firm i instytucji, aby zainteresowały się tematyką związaną z Głuchymi, ale nie było odzewu. Zostałam na uczelni na studiach doktoranckich.

Zaczęłam też szukać kursów. Poszłam do Polskiego Związku Głuchych w Lublinie i tam okazało się, że migam inaczej niż oni. Zabiło mi serce – jak to możliwe, że dogaduję się z Głuchymi? Okazało się, że istnieją dwa języki – SJM, czyli system językowo-migowy, który jest subkodem języka fonicznego, on jest nauczany w szkołach, i PJM, czyli polski język migowy, który kształtuje się naturalnie w rodzinach, gdzie są osoby niesłyszące.

Ostatecznie uczyłam się w praktyce, a pracowałam w różnych miejscach.

Współpracowałam z uczelniami jako asystentka osób niesłyszących. Uczelnie dostawały na to pieniądze z PFRON-u, w ramach programu Pitagoras. Zajmowałam się tym chyba z pięć lat, aż w 2011 roku weszła ustawa o języku migowym i innych środkach komunikowania się z głucho-niewidomymi. Wtedy program został zlikwidowany. Ktoś pewnie pomyślał: „skoro macie ustawę, to po co wam jeszcze program” i wiele osób musiało przerwać studia, zrezygnować z marzeń. Bo byli na przykład na czwartym roku, rok akademicki toczył się, a nowego programu nie było. Minęły chyba ze dwa lata, zanim opracowano nowy.

Ja też wtedy myślałam, że moja przyszłość w tym języku się kończy. Przez chwilę sprowadzałam z Indii jedwabne krawaty, zatrudniłam się jako nauczycielka w bursie z internatem. Obok był internat dla Głuchych. Któregoś roku połączono je i ja, zamiast rozmawiać ze swoimi wychowankami, gadałam z Głuchymi.

Kiedy odchodziłam stamtąd w 2017 roku, miałam już zlecenia tłumaczeń. 

Co oprócz języka musi umieć tłumaczka języka migowego?
Przydają się dobra pamięć i umiejętność koncentracji. Kiedy nagrywam, muszę być skupiona nie tylko na tym, co tłumaczę, ale też na tym, żeby nie zrobić żadnego zbędnego ruchu. Muszę patrzeć w kamerę i być świadoma, co robię w przestrzeni. Ostatnio tłumaczyłam wywiad, operator powiedział, że musimy pracować 17 minut ciurkiem. Po drodze strasznie chciało mi się ziewać, ale nie mogłam, musiałam to jakoś powstrzymać. Nie mogę się podrapać czy poprawić włosów. Włosy mam, jakie mam – raczej szalejące, więc zwykle je spinam, żeby nie odwracały uwagi. Podkreślam za to kolorem usta, bo one muszą być wyraziste, żeby móc z nich odczytać część komunikatu.

Ważne są psychika i cechy osobowościowe. Ekstrawertyk będzie swobodniej wchodził w ten świat, introwertykom jest trudniej. Trzeba być odpornym na stres, na ludzkie opinie i, prawdę mówiąc, trochę szalonym.

Zdarza się wiele nieprzewidzianych sytuacji. Kiedyś urzędnicy z MOPS-u wezwali mnie na wieś do człowieka, który żyje w ogromnej biedzie, nie ma na jedzenie, ale jest tak zablokowany, że nie chce z nikim rozmawiać. Pojechałyśmy więc z panią psycholog, urzędnicy uznali, że jakoś się dogadamy. Szłyśmy przez las, dotarłyśmy do popegeerowskiego bloku, drzwi do mieszkania były otwarte, facet siedział w kącie i rzeczywiście nie chciał rozmawiać. Siedziałyśmy u niego dwie i pół godziny, udało się dojść do porozumienia – podał numer konta, zgodził się na pomoc z banku żywności.

Innym razem zadzwonili z sądu, że trzeba jechać do aresztu śledczego. No więc jadę. Człowiek, który prowadził samochód, po drodze powiedział, że jedziemy do mordercy. Nie powiem, był stres, dużo niepewności. Został potem zwolniony za dobre sprawowanie, udało się przeprowadzić terapię i zsocjalizować go. Parę dni temu wezwał mnie szpital. Okazało się, że dziewczyna, Ukrainka, poroniła…

To wszystko gdzieś we mnie zostaje.

A krzepa? Bolą ręce od migania?  
W fazie początkowej bolą przedramiona. Czasem bolą stawy, ale najgorszy jest kręgosłup. Każdą tłumaczkę i tłumacza bolą plecy. Siedzi się dwie godziny bez ruchu, jak powiedział mój ortopeda – w wymuszonej pozycji. Nie kontroluję tego – garbię się, chylę ramiona i od tego rośnie przepuklina w odcinku piersiowym.

Czyli masz swojego ortopedę. A masażystę?
Pewnie powinnam mieć, ale nie mam. Masuję plecy i nadgarstki naturalnymi masełkami, pilnuję wyprostu, żeby nie być cały czas zgarbiona, no i proszę instytucje o dobre krzesła.

archiwum prywatne

Jedyne dobre krzesło w Lublinie jest, prawdę mówiąc, w Ratuszu. Tylko dla nas – dla mnie i koleżanki, z którą tłumaczymy posiedzenia rady miasta. Jest ergonomiczne, dopasowuje się do wszystkich partii pleców, wyposażone w pompeczki. Ja sobie pompuję na wysokości lędźwiowego, koleżanka odpompowuje, bo potrzebuje więcej w piersiowym, ustawiamy sobie wysokość kolan względem podłogi. I, najważniejsze, nie ma podłokietników. Dzięki temu nie obijamy łokci.

Z iloma instytucjami współpracujesz?
Ooo. Trudno policzyć, bo odkąd jestem w rejestrze tłumaczy, który powstał dzięki ustawie, dostaję czasem pojedyncze zlecenia. Takie właśnie jak z MOPS-u czy ze szpitala. Na pewno 70 procent mojej pracy to rzeczy związane z kulturą. 

Skąd wzięłaś się w kulturze?
Krótko po odejściu z bursy spotkałam człowieka o podobnym podejściu do środowiska Głuchych, z podobnymi poglądami na sprawy dostępności i tożsamości. Zaczęliśmy działania w kierunku dostępności kultury dla osób Głuchych.

Trafiłam do Galerii Labirynt. Ludzie w Labiryncie są bardzo nowatorscy, otwarci na różnorodność, stąd też byli otwarci na Głuchych. Nie znali ich, ale chcieli poznać. W czerwcu 2018 roku odbył się tam Lubelski Kongres Kultury. Byli dyrektorzy wszystkich instytucji, przyszli też Głusi. Daliśmy im głos. Z pomocą dwóch tłumaczek – jedna siedziała z nimi, druga odbierała ze sceny, co migają – wylali morze skarg.

Co migali?
Nie macie informacji dostępnej w języku migowym. Nie macie tłumaczeń, nie macie wydarzeń. Nie możemy do was przyjść. Nie wiemy, po co mielibyśmy przyjść. Czy w ogóle nas znacie? Czy wiecie coś o Głuchych? Czy wiecie, co to jest język migowy?

Galeria Labirynt zaczęła działać natychmiast. Uznali, że muszą zrobić tłumaczenia, wpisali to w budżet. Podpowiedziałam im, że konieczny jest kurator albo kuratorka dostępności.

Kto to taki?
To osoba, która pośredniczy między instytucją a tłumaczką albo tłumaczem. Zamawia u tłumaczki pracę, ale organizuje na przykład ekipę nagrywającą – żeby robili to operator i montażysta, a nie pan Janek z szatni, który ma dobrą kamerkę w telefonie. Albo dba o to, żebyśmy w porę dostali materiały i mogli się przygotować. W Labiryncie podchwycili to od razu, był profesjonalizm i podmiotowe podejście. Teraz jest tak w wielu miejscach. 

Jak wygląda tłumaczenie wystawy?
Mniej więcej miesiąc przed otwarciem dostaję opisy dzieł artystki lub artysty i zaczynam szykować tłumaczenie. Wtedy też muszę nagrać vlog – zaproszenie na wystawę, które publikujemy w grupach dla Głuchych na Facebooku. Potem pojawiam się na wernisażu. Staję zgodnie z ustalonym szykiem, żeby nie plątać się między przemawiającymi. Odkąd są nagrania i streamingi, współpracuję z ekipą foniczną i operatorem kamery. Nie mogę spuścić oka z kamery i muszę uważnie słuchać. Bo artystki i artyści raczej nie czytają z kartki, więc to, co mówią, różni się zwykle od tego, co przygotowałam.

Od początku współpracujesz z Festiwalem Kina Kobiet „Demakijaż”, którego piąta edycja odbywa się w listopadzie.
Z Jolą Prochowicz, która ten festiwal wymyśliła – tak jak z Labiryntem – pracuję od czasów, gdy nikt specjalnie nie myślał o dostępności. Jola pomyślała o tym od razu, wymyślając festiwal. Dziś to wszystko działa już jak w zegarku. Dostaję filmy z wyprzedzeniem, nagrywamy, Simona wkleja mnie w prawy dolny róg, pamięta nawet, że wolę lewy profil, bo wtedy mam ładne półplecki. Dziewczyny traktują mnie jak osobę z pierwszej linii frontu.

Za pierwszym razem próbowałyśmy tłumaczenia na żywo. Wydawało się, że wszystko jest ogarnięte: bilety są, uczestników mamy, film gotowy. Wchodzimy. „O Boże, jeszcze Magda” – któraś sobie przypomniała. Posadziły mnie na scenie: „Będziesz tłumaczyć”. Ale okazało się, że przecież jest ciemno. Potrzebuję lampkę. Skąd lampka?! Znalazła się, ale wszystkich rozprasza.

Ostatecznie usiedliśmy w przejściu, gdzie nie było innych widzów, tylko moi Głusi i ja. Ja znad laptopa migałam do lampki, za plecami miałam film.

Wyszło nawet całkiem okej, ale dziewczyny stwierdziły, że to dyskryminacja, wszyscy powinni siedzieć razem. Stąd wziął się pomysł, by wstawiać mnie w prawy dolny róg.

Na żywo tłumaczę towarzyszące festiwalowi debaty.

To pewnie głupie pytanie, ale czemu w filmach nie wystarczą napisy?
Dla osób Głuchych język migowy jest pierwszym językiem i w nim chcą dostać tłumaczenie. Nawet jeśli znasz angielski, wolisz pewnie czytać po polsku. Tak samo oni. Zwłaszcza że nie zawsze ćwiczą polski, niekoniecznie czytają książki i gazety.

Chętnie przychodzą na wydarzenia?
Na początku obawiali się, teraz coraz chętniej. Nie zawsze wracają, zdarza się, że uznają, że na przykład sztuka współczesna jest dla nich zbyt nowatorska i więcej nie przychodzą. Ale przynajmniej próbują. Dla mnie to jest bardzo ważne: obudzić ich, żeby może coś zechcieli, żeby nie myśleli, że świat nie jest dla nich.

Z Mateuszem Nowakiem, który odpowiada za dostępność w Dzielnicowym Domu Kultury Węglin, stwierdziliśmy, że chcemy wyjść trzy kroki naprzód – lepiej tak niż stać w miejscu. Tam są organizowane czytania poezji i spotkania z pisarzami. Głusi niekoniecznie znają te teksty i autorów, ale warto spróbować przyciągnąć ich, zachęcić. Przecież każda z odbiorczyń czy odbiorców powinna mieć prawo wyboru płaszczyzn, których chce dotykać w swoim życiu.

Zdarza się, że widzę post na Facebooku: „Gach tu miga, chodźcie”. Bardzo jest mi wtedy miło.

Dlatego zapisałaś się do stowarzyszenia? Żeby aktywizować osoby niesłyszące?
Też. Choć pewnie w pierwszym rzędzie chodziło mi o kontakt z kulturą Głuchych. Nie będąc w stowarzyszeniu, mogłam umówić się z kimś na herbatę, teraz mam do czynienia z 30 osobami naraz, a to zupełnie inne bodźce. Wspólnie kształtujemy kulturę języka migowego w Lublinie.

Ona jest inna niż na przykład w Zielonej Górze?
Tak, są regionalizmy. Na przykład ustaliliśmy, że naszą siedzibę nazywamy L77, od adresu Lubartowska 77. Tego w Zielonej Górze nie zrozumieją, ale ty też nie zrozumiesz, jeśli powiem ci, że ktoś mieszka przy Paga. Tak mówimy na ulicę Paganiniego.

Zatem wspólnie kształtujemy język, działamy integracyjnie. Staram się być łączniczką między osobami niesłyszącymi i słyszącymi i to się chyba udaje. Wymieniamy się informacjami, robimy diagnozę potrzeb, podpisaliśmy umowy partnerskie z domami kultury. Z tego korzyść mają obie strony – my możemy się pochwalić, że jesteśmy otwarci, a instytucjom łatwiej jest ubiegać się o granty na dostępność. 

Co jeszcze migasz w kulturze?
Oprócz tego, o czym mówiłyśmy – spektakle teatralne, koncerty, spotkania autorskie, recytowanie poezji, warsztaty ukulele, spacery historyczne, obiekty muzealne, podkasty.

W podkasty też wciągnęła mnie Jola Prochowicz. W ramach fundacji Camera Femina, którą założyła rok temu, wiosną zaczęła nagrywać podkasty o aktualnych sprawach społecznych. Okazało się, że to jest trudne, bo nie dość, że rozmówczyń jest kilka, to ich nie widać. One sobie rozmawiają, każda w swoim tempie. A ja muszę pokazać ciałem, że zmieniła się osoba, przejąć rolę – złapać pozycję i sens wypowiedzi, pilnować trzonu i merytorycznych spraw, czyli tych znaków, które są osadzone w fabule. Słowem – skomplikowane procesy w mózgownicy.

Tłumaczka musi być flexi, otwarta – stanąć tu i teraz, myśleć, kombinować, jak to zrobić, żeby ludzie wszystko rozumieli. Bo nie ma wydarzeń przygotowanych co do szczegółu. W październiku tłumaczyłam galę Żurawi, to lubelska nagroda dla twórczyń i twórców kultury. Swoją drogą Jola była jedną z laureatek. Występował tam zespół 6BM, o czym dowiedziałam się już na miejscu. Zdążyłam na próbę, okazało się, że śpiewają po angielsku, z mnóstwem metafor. Poprosiłam wokalistę o teksty, ledwo zdążyłam pomyśleć, jak zamigać „księżycowy pył”, gdy wpadła organizatorka z informacją, że obok jest pantomima i tam też jestem potrzebna.

Musimy radzić sobie z tym, że coś zdarza się nagle. Albo jesteś frontmanką, albo nie. Swoją drogą od chłopaków z zespołu dostałam propozycję, żeby nagrać przekład ich utworu.

Wspomniałaś o obiektach muzealnych. Jak się miga obiekty?

Muzeum Wsi Lubelskiej zrobiło projekt dostępnościowy, który zakładał przetłumaczenie ponad stu obiektów. Teraz trwają testy, nasze stowarzyszenie będzie autoryzować, czy przekład zgadza się z treścią. Potem zwiedzający, dzięki kodom QR, wyświetlą sobie tłumaczy.

Sama przetłumaczyłam 70 obiektów dla Muzeum Zamoyskich w Kozłówce. Nagrałam opisy przedmiotów i teraz na ekranie dotykowym wraz z treścią wyświetla się to, co mówię

Dużo pracujesz z tematami równościowymi. Ważne jest dla ciebie, co migasz?
Tak, sama kultura Głuchych jest równościowa. A gdy komuś z nich przychodzi szukać tożsamości, trwa to nieraz pół życia. Bywają niebywale zdyskryminowani, zhańbieni. Jest więc moją misją, żeby była równość i uwzględniano prawa mniejszości. Dlatego pewnie tak dobrze porozumiałam się z dziewczynami z Camery Feminy.

Paradoksalnie, bardzo trudno było mi znaleźć równościowy język. Nie znałam znaków, które nie byłyby obraźliwe. Konsultowałam je z moim przyjacielem gejem, wspólnie ustaliliśmy takie, które oddają sens, a nie są wulgarne. 

Kogo tłumaczy się najlepiej?
Osoby, które mówią płynnie, które potrafią ustawić podmiot na początku zdania i nie mieszać wątków. W języku migowym nie mówi się: „Ja idę do sklepu”, a „ja sklep pójść”. Dlatego muszę pilnować podmiotu. To język bardzo logiczny i bardzo konkretny, więc jeśli pojawiają się dygresje, robi się trudniej. Jeśli ktoś miesza wątki, ja – siłą rzeczy – mieszam razem z nim, a Głuchemu trudno odnaleźć sens. Nie słyszy przecież, tylko widzi plączącą się tłumaczkę.

Przejęzyczasz się czasami?
Tak. Zdarza się, że źle uderzę dłońmi jedna o drugą albo jednak nie wytrzymam i podrapię się w czoło. Ostatnio dla DDK Węglin nagrywałam „Pana Tadeusza”. Trzynastozgłoskowiec okazał się trudny nie tylko ze względu na metafory. Bo przecież to operowanie na rytmie, podział na sylaby – trzeba uważać, na którą sylabę kładzie się akcent, pamiętać o średniówce. Trzeba odpowiednio zaintonować „Litwo! Ojczyzno moja!”, a nie „litwoojczyznomoja”. Plan był taki, że będę migać bez przerwy godzinę i dwanaście minut. Po kwadransie poczułam, jak schodzi ze mnie ciśnienie, spada koncentracja, skupienie na treści. Powiedziałam, że cięcie, muszę chwilę odpocząć.

Gdyby zdarzyło się to na żywo, jakoś wybrnęłabym miganiem. W tym wypadku jest praca dla montażysty – musi skleić potem miejsce, w którym przerwałam z tym, gdzie znów zaczęłam. Poprosił mnie o pomoc, umówiliśmy się, że następnym razem opuszczę ręce, gdy będę chciała przerwy.

Skoro jesteśmy przy literatach. Jak wypadają pisarze? 
Zawsze bardzo się cieszą, że będą tłumaczeni. Dziwią się, ale są zachwyceni.

Prosisz ich, żeby mówili całymi zdaniami z podmiotem na początku albo unikali skrótów myślowych?
Jeśli pytają, to tak, ale nie nalegam. Proszę tylko, żeby chwilę zaczekali, jeśli wymieniają kogoś z nazwiska. Bo przy nazwiskach, nazwach własnych, nowych terminach – tych jest sporo na spotkaniach literackich – używam daktylografii, czyli alfabetu palcowego. Mogę oczywiście zamigać to szybko, w tempie języka fonicznego, ale to bez sensu, bo nikt nie zrozumie. Muszę więc robić tak, że ktoś mówi, a ja w międzyczasie wyjaśniam nowy termin.

W jakim międzyczasie, skoro on lub ona dalej mówi?
Słucham, zapamiętuję i dokładam po chwili. Po to właśnie potrzebna jest pamięć i koncentracja – żeby w takiej sytuacji nie wybić się z rytmu. Mam tendencję do gadulstwa, więc czasem jest tak, że ktoś już skończył, a ja jeszcze domiguję. Teraz, w dobie streamingów, muszę uczulać organizatorów, żeby nie wyłączali transmisji, bo zdarza się tak, że wyłączają, gdy pożegna się autor, i Głusi zostają w pół zdania.

Streamingi to korzyść z pandemii. A maseczki?
Są trudne i, jak dotąd, nie znaleźliśmy dobrego sposobu. Przyłbice są wprawdzie przezroczyste, ale nieskuteczne jako ochrona przed wirusem. Poza tym kiedy migam, ruszają się, ciągle o nie zaczepiam, to dekoncentruje. 

Zwykłe maseczki działają jak ściana, mur – nic przez nie można odczytać. PJM zakłada mimikę, ruch warg, a w maseczce bazujemy tylko na znakach. To nie jest kompletny przekaz. Zaczęliśmy więc robić maseczki dostępnościowe z pleksi w środku. One z kolei parują i znów nie można odczytać.
Krótko mówiąc – pandemia poprawiła dostępność, ale psuje komunikację.