Własna historia
freepik.com

23 minuty czytania

/ Obyczaje

Własna historia

Rozmowa z Mariuszem Kurcem i Bartoszem Żurawieckim

Pięć lat temu byłoby niemożliwe mieć numer po numerze znaną pisarkę, bardzo znaną aktywistkę, znaną feministkę, znanego dziennikarza. Nie odważyliby się na publiczny coming out – mówią redaktorzy magazynu „Replika”

Jeszcze 6 minut czytania

ALEKSANDRA BOĆKOWSKA: Właśnie ukazał się na rynku numer „Repliki”, w którym Piotr Jacoń opowiada o tym, jak to jest być ojcem transpłciowej córki. Trudno było namówić go na okładkowy wywiad?
MARIUSZ KURC: Zaskakująco łatwo. Piotr Jacoń zrobił reportaż w TVN o rodzicach transpłciowych dzieci. Kiedy w napisach końcowych zobaczyłem dedykację „Dla Wiktorii tata”, pomyślałem, że warto byłoby namówić go na rozmowę, ale wątpiłem w powodzenie. Sądziłem, że gdyby chciał się ujawnić, zrobiłby to w reportażu. Jednak napisałem maila. Zgodził się bez wahania, a w wywiadzie opowiedział, że ten rodzicielski coming out to był proces. Kilka miesięcy wcześniej nie był gotowy, teraz już tak. 

To pierwszy numer, który można kupić w salonach Relay, dopiero od grudnia 2020 roku jesteście w Empiku. Dlaczego tak późno?
MARIUSZ KURC: Bo jesteśmy grupą wolontariuszy i nie miał kto się tym zająć. Być może weszlibyśmy wcześniej, gdyby pojawił się wolontariusz, który powiedziałby: „Ja to zrobię”. Ale pojawił się dopiero jesienią zeszłego roku. Wgryzł się w temat, był wytrwały i dopiął swego. Okazało się, że to nie jest może proste, ale możliwe. Bardzo wiele w „Replice” zależy od zaangażowania ludzi. 

Wszyscy jesteście wolontariuszami?
BARTOSZ ŻURAWIECKI:
Tak, bo nie mamy pieniędzy na pensje dla siebie. Płacimy za teksty, ale na finansowe sprofesjonalizowanie się samej redakcji nas nie stać. 

MARIUSZ KURC: Ja jestem urzędnikiem. Codziennie chodzę do pracy, którą kończę o 16.30, i po godzinach zajmuję się „Repliką”.

Warto tak się męczyć? Macie cztery tysiące nakładu, to niedużo. Na Facebooku obserwuje was ponad 34 tysięcy ludzi. Nie wystarczyłby internet?
MARIUSZ KURC: Spotykam się z tym pytaniem od 2005 roku, gdy Robert Biedroń powołał „Replikę” do życia. Już wtedy wiele osób mówiło, że nie ma sensu, bo prasa się kończy. Tłumaczyliśmy, że społeczność LGBTQ+ nie ma żadnego drukowanego pisma, a powinna mieć. Po 16 latach mogę to powtórzyć. Posty i komentarze na Facebooku może i rozpalają publiczność, ale są nietrwałe, mają relatywnie niską wagę. Gazeta papierowa działa inaczej.

Znam wielu młodych ludzi, którym „Replika” pomagała przy okazji coming outu przed rodzicami. Przynosili do domu magazyn, dawali mamie, żeby zorientowała się, o co chodzi. Czym innym jest dać komuś gazetę, a czym innym wysłać link. Wszyscy wiemy, co robimy z dziesiątkami linków, które dostajemy każdego dnia. 

BARTOSZ ŻURAWIECKI: Sam gest kupienia i czytania pisma jest już wyjściem w sferę publiczną, znaczy więcej niż przelatywanie tekstu wzrokiem w internecie. To widać szczególnie teraz, gdy jesteśmy już w mainstreamowej dystrybucji. „Replika” stoi na półce tam, gdzie „Newsweek” i „Do Rzeczy”. Czytelnik musi wziąć gazetę do ręki, przejść przez sklep, pójść do kasy. To ma wartość emancypacyjną, bo dzieje się poza bezpieczną przestrzenią klubu gejowskiego czy poza domem, dokąd magazyn przychodził w zamkniętej kopercie. Może przynieść widoczne rezultaty.

MARIUSZ KURC: A przecież o widoczność nam chodzi. 

Mówiłeś, Mariusz, w wywiadzie, że robisz to tyle lat, bo niesie cię wkurw.
MARIUSZ KURC:
Robimy w „Replice” bardzo dużo niezauważalnej, mozolnej, żmudnej roboty. Ja miałem prawie 30 lat, gdy zdałem sobie sprawę, że to nie ja jestem nienormalny, a świat, który tak, a nie inaczej traktuje osoby nieheteronormatywne. Uzmysłowienie sobie tego spowodowało wkurw, który niesie mnie do dziś i pewnie będzie niósł całe życie. Bardziej niż dziennikarzem czuję się aktywistą. 

BARTOSZ ŻURAWIECKI: Mnie już nie niesie wkurw. Jestem już tym zmęczony. 

Oczywistość tej kanapy 

Czasopisma

Licznym kryzysom, które chwieją światem, towarzyszy kryzys mediów. Fake newsy, deep faki, algorytmy, brak pieniędzy, rząd rosyjski i rodzimy – to wszystko sprawia, że media głównego nurtu tracą wpływy. A jednak, jak pokazał niedawny protest przeciw planowanemu przez władze opodatkowaniu, wolne media mają sens. Reakcje na ten protest pokazały również, że ich wolność i wiarygodność bywa kwestionowana. To dobry moment, by przyjrzeć się, jak wygląda medialna rzeczywistość, także poza głównym nurtem.

Wyruszamy więc wraz z Aleksandrą Boćkowską w reporterską podróż po Polsce i zaskakujących zakątkach internetu, by sprawdzić, kto, jak, po co, za co i dla kogo robi dziś gazety i czasopisma, w realu i online.

Jeśli macie swoje ulubione, o których mogliśmy nie słyszeć, koniecznie do nas napiszcie (redakcja@dwutygodnik.com).

Cofnijmy się do 2005 roku, gdy powstała „Replika”. Jak tam trafiliście?
MARIUSZ KURC: Na portalu Innastrona.pl, obecnie Queer.pl, przeczytałem ogłoszenie, że Kampania Przeciw Homofobii szuka aktywistów, którzy zaangażowaliby się w tworzenie nowego pisma. Miałem żyłkę dziennikarską, ale żadnego doświadczenia. Skończyłem w Łodzi międzynarodowe stosunki gospodarcze i polityczne, więc wykształcenie mam ekonomiczne. Jednak zgłosiłem się. Okazało się, że jako jedyny. Na pierwszym spotkaniu z redakcją zgłosiłem pomysł robienia wywiadów z wyoutowanymi gejami i lesbijkami. Pamiętam, że reakcja była pobłażliwa: „Ciekawe, na jak długo starczy ci tego cyklu”. Wtedy akurat wyoutował się dziennikarz „Newsweeka” Dariusz Stasik, więc zaproponowałem rozmowę z nim. Ukazała się w zerowym numerze, a po drodze wyoutował się Jacek Poniedziałek. 

Zaraz, zaraz. Poszedłeś na wywiad, nic nie wiedząc o tym, jak to robić. Od kogo się uczyłeś?
MARIUSZ KURC: Wszyscy byliśmy amatorami. Redaktorka naczelna Ewa Tomaszewicz też chyba nie miała doświadczenia. Dużo pomogła mi Kasia Bielas, dziennikarka „Dużego Formatu”. Znałem się z nią wcześniej, bardzo kibicowała „Replice” i przez kilka lat dawała mi wskazówki dziennikarskie. 

BARTOSZ ŻURAWIECKI: Wszyscy uczyliśmy się od Kasi. Ja zajmowałem się swoimi filmowymi rzeczami, gdy gdzieś około roku 2007 Mariusz zaproponował, by zrobić coś wolontariacko do „Repliki”. Początkowo pomyślałem: „Boże, znowu coś za darmo”, ale zgodziłem się dla sprawy, po przyjacielsku. Nie robiłem wcześniej wywiadów. Nie lubiłem tego, stresowałem się. Stwierdziłem, że to dobra okazja, żeby się nauczyć – w niszowym piśmie było mniejsze ryzyko, a przy tym sprawa słuszna. 

Jakie rady dawała Katarzyna Bielas?
MARIUSZ KURC:
Na przykład że sama rozmowa, którą przeprowadzasz, nie powinna być bardzo długa. Nie należy się cieszyć, że siedziało się z kimś trzy godziny, bo potem spisywanie trwa wieki, a pisanie polega na wyrzucaniu. Albo żeby unikać wielokropków, bo to pretensjonalne.

Jednak śmiech w nawiasie dajesz.
MARIUSZ KURC:
Wbrew Kasi. Kiedyś zostawiłem w wypowiedzi rozmówcy zdanie: „Myślałem, że na tej kanapie stracę przytomność”. Kasia przeczytała i pyta: „Na jakiej kanapie?”. Wytłumaczyła mi, że czytelnik nie wie, czy mój bohater siedział na krześle czy na kanapie. To mi uzmysłowiło, że oczywistość tej kanapy nie musi być jasna dla osób czytających – jeśli zostawiam takie zdanie, to powinienem kanapę wprowadzić wcześniej. 

My siedzimy na kanapie w Między Nami, warszawskiej knajpie, swoją drogą od zawsze gay friendly. Miewacie tu zebrania?
MARIUSZ KURC:
Miewaliśmy przed pandemią. Teraz spotykamy się co dwa tygodnie na Zoomie, co swoją drogą, jest lepsze, bo pozwala uczestniczyć wolontariuszom spoza Warszawy. W pracę redakcji zaangażowanych jest 15 osób. Nie mamy siedziby, codzienne sprawy załatwiamy na grupie na Messengerze. Na zebraniach ustalamy sprawy strategiczne, związane z prenumeratą, dystrybucją, promocją, cyfryzacją archiwum i tak dalej. Pracę nad zawartością numeru koordynuję w węższym gronie – przede wszystkim z Tomkiem Piotrowskim, Krzyśkiem Tomasikiem i Bartkiem. 

Jak technicznie wygląda robienie pisma? Macie wspólny system komputerowy?
MARIUSZ KURC:
Nie. Każdy pracuje na swoim komputerze. Ja redaguję materiały i wysyłam je do graficzki Asi Reniger. Ona zajmuje się składem.

archiwum Replikiarchiwum „Repliki”



A jeśli coś wisi, jest za krótkie, nie układa się tytuł?
MARIUSZ KURC:
To jej piszę, co trzeba poprawić.

BARTOSZ ŻURAWIECKI: Tydzień przed drukiem wszyscy dostajemy numer, czytamy i zgłaszamy uwagi. Wychwytujemy literówki, powtórzenia, te wszystkie rzeczy, które widać dopiero na końcu. Mariusz zbiera od nas poprawki i wysyła Asi. Codziennie przysyła wersje bliższe ostatecznej. 

Czyli tydzień przed wysyłką macie gotowy numer. Jak to możliwe?
MARIUSZ KURC:
Robię panikę dużo wcześniej. Nie wytrzymałbym nerwowo, gdybym miał wszystko zostawiać na ostatni tydzień. Czasem oczywiście robimy zdjęcie okładkowe trzy dni przed drukiem. Tak było całkiem niedawno, przy okładce z Anną Strzałkowską. Nie byliśmy zadowoleni z pierwszej sesji i powtarzaliśmy. Na szczęście zdarza się to bardzo rzadko.

Poza tym, jak mówiłem, „Replikę” robię po pracy, więc nie mogę pozwolić sobie na siedzenie w ostatnim tygodniu po 15 godzin nad redakcją. Muszę planować od pierwszego tygodnia. Teraz pracujemy nad numerem, który ukaże się pod koniec lipca. Wiem, że do końca czerwca muszę mieć gotowe co najmniej trzy duże materiały, bo inaczej będzie nerwowo. W numerze mieści się około dwunastu dużych materiałów plus stałe rubryki – felietony, recenzje czy przegląd wydarzeń. 

Kto wysyła numer do prenumeratorów?
MARIUSZ KURC: Przez długie lata robiliśmy to sami. Spotykaliśmy się w życzliwej nam siedzibie KPH, zestawialiśmy stoły i przez kilka godzin, plotkując, pakowaliśmy do kopert, naklejaliśmy znaczki, a potem jechaliśmy na pocztę główną wysłać. Aż jakieś dwa lata temu przez wolontariusza Piotra Mikulskiego poznaliśmy firmę Artfol, która profesjonalnie robi hurtowe wysyłki. Jej szef Daniel Mękarski to jawny gej – został naszym wolontariuszem. Z Artfolem mamy podpisaną umowę, normalnie im płacimy, ale Daniel pomaga nam dodatkowo. To jest ogromny postęp. Zdarzył się w samą porę, bo prenumeratorów przybywa. W 2018 roku było ich sześciuset, teraz jest ich dwa i pół tysiąca.

Nasza akcja, ich reakcja 

Skąd ten skok?
MARIUSZ KURC:
Możliwość prenumeraty wprowadziliśmy w 2008 roku, poza tym pismo było darmowe – rozdawaliśmy je w klubach, po warszawskich rozwoził „Replikę” Robert Biedroń, bo jako jedyny z naszego grona miał samochód, stare cinquecento; resztę nakładu KPH wysyłała do oddziałów w kraju. Po dwóch latach mieliśmy stu prenumeratorów, po dziesięciu sześciuset i rzeczywiście teraz, w ciągu trzech lat, ta liczba się potroiła. Myślę, że to ma związek z emancypacją środowiska w ogóle. To zaczęło się dziać między 2017 a 2018 rokiem. W 2017 roku było siedem marszów równości, w 2018 – nagle piętnaście. Wtedy też do „Repliki” napłynęła fala nowych wolontariuszy, z których wielu jest z nami do dzisiaj. Dzięki nim możemy teraz tak mocno iść do przodu. W lutym 2019 roku prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski podpisał kartę LGBT, od wiosny do jesieni tamtego roku odbyło się aż 30 marszów równości. 

W tym białostocki, brutalnie zaatakowany przez nazioli. Może chodzi po prostu o integrację przeciw PiS, który rządzi już przecież od 2015 roku?
MARIUSZ KURC:
PiS na początku nie grał homofobiczną kartą tak jak teraz, lata 2016 i 2017 były względnie spokojne. Dopiero gdy mieliśmy sukces w postaci warszawskiej karty LGBT, oni się obudzili. Wtedy też, warto pamiętać, powstała Wiosna Roberta Biedronia. To było duże wydarzenie. W marcu 2019 roku pierwsza gmina ogłosiła się strefą wolną od LGBT, w lipcu był Białystok. Swoją drogą, jeszcze rok czy dwa lata wcześniej nikt nie marzył, żeby w Białymstoku odbył się marsz równości, a jednak się odbył.

Moja teza jest więc taka, że to nasz progres wprawił homofobów w furię. Oczywiście ich reakcja jest sto razy większa niż nasz progres, ale to jest nasza – środowiska – akcja, a ich reakcja. 

BARTOSZ ŻURAWIECKI: Mariusz jest optymistą, ja pozwolę sobie polemizować. Myślę, że niestety cały czas tęczowe środowisko działa na zasadzie rażenia prądem. Zmobilizowaliśmy się za pierwszego PiS-u. Ale potem, gdy rządziła PO, wystarczyła nam ciepła woda w kranie. Teraz znowu ludzie jadą na wkurwie, bo PiS rządzi tak długo i jest obozem jednoznacznie homofobicznym. Słowem, gdy władza przykręca śrubę, to coś tam pobulgocze, ale codziennej pozytywistycznej pracy większość się wystrzega. Na pewno tak było przez lata, może teraz trochę to się zmienia, nieco mniej jest myślenia wkurwem, a więcej świadomości, że trzeba robić swoje. Ale nie wiem, kiedy nastąpi progres, który nie będzie związany z sytuacją polityczną w Polsce, z tym, czy nas władza lubi, czy nie lubi. 

„Replika” powstała na początku rządów pierwszego PiS. Była odpowiedzią na tamten wynik wyborów?
MARIUSZ KURC: Powstała równolegle w odpowiedzi na wcześniejsze wydarzenia. W Poznaniu zaatakowano marsz równości. W Warszawie ówczesny prezydent Lech Kaczyński zakazał parady, a my i tak przeszliśmy przez miasto. Wtedy mniej więcej Robert wymyślił „Replikę”. Gdy ukazywał się pierwszy numer, PiS był już u władzy. Pamiętam nasze myślenie z tamtego czasu: teraz przez cztery lata będą rządzić, nic dobrego dla nas się nie zdarzy, ale w 2009 roku przegrają i najpóźniej w 2010 czy 2011 będziemy mieć związki partnerskie. 

BARTOSZ ŻURAWIECKI: Zarazem „Replika” była wtedy pismem nie tyle o środowisku tęczowym, ile o PiS i LPR. Czuliśmy taki strach, że międliliśmy wszystkie wypowiedzi homofobów. Teraz już nie popełniamy tego błędu, nie zajmujemy się homofobami, tylko budujemy własną historię.

PiS niechcący oddał władzę w 2007 roku. W 2009 mijało 20 lat od wyborów z 4 czerwca. Daliście wtedy na okładkę parodię słynnego plakatu Tomasza Sarneckiego – półnagi kowboj przybrał zmysłową pozę. Natomiast rocznicowy numer był o tym, że przez 20 lat nic nie zmieniło się w waszej sprawie.
MARIUSZ KURC: Nadal byłem wtedy przekonany, że zmiany nadejdą zaraz. 

To był, Mariusz, twój pierwszy numer jako naczelnego. Jak to się stało, że awansowałeś?
MARIUSZ KURC: Ewa zrezygnowała, bo pochłonął ją kabaret Barbie Girls i nie było nikogo innego. Stresowałem się, uważałem, że sobie nie poradzę. Miałem power, ale nie widziałem siebie w roli naczelnego. 

BARTOSZ ŻURAWIECKI: Ja wiedziałem, że jeśli pismo ma dalej funkcjonować, to musi nim pokierować Mariusz. Tylko jemu naprawdę się chciało. Cały czas, a nie zrywami. 

Wkrótce potem przestała wydawać was Kampania Przeciw Homofobii. Powołaliście Fundację Replika.
MARIUSZ KURC:
W 2010 roku KPH miała 16 oddziałów wojewódzkich. Okazało się, że nie jest w stanie tego koordynować, zachęcała ludzi do zakładania własnych organizacji. Na tej fali stwierdziliśmy, że też chcemy być samodzielni. To była także okazja, bym nauczył się „załatwiać” pieniądze na wydawanie „Repliki”. Wcześniej zajmował się tym Robert Biedroń.

. 

Pinkwashing w wersji bardzo hard 

Robert Biedroń jest waszym reklamodawcą. Poza tym reklam jest niewiele i tylko branżowe. Tak ma być?
MARIUSZ KURC: Niekoniecznie. Moim marzeniem jest, żeby reklamowały się inne firmy, bo ludzie LGBTQ+ nie tylko chodzą do klubów i kupują bieliznę. Robią wszystko. Dwa lata temu trzy reklamy miał u nas napój Sprite. Poza tym nikt. 

To dziwne, bo pod Pride Month podczepiają się przecież wielkie koncerny odzieżowe. Producenci dżinsów i butów prześcigają się w tęczowych kolekcjach.
MARIUSZ KURC: Właśnie, podczepiają się. Udają, że nas wspierają, informują, że jakiś procent ze sprzedaży przekazują organizacjom LGBTQ. Nie dopisują tylko, że chodzi o organizacje na przykład z Nowego Jorku, gdzie od dziesięciu lat jest równość małżeńska. Mamy w Polsce pinkwashing w wersji bardzo hard.

BARTOSZ ŻURAWIECKI: W dodatku bez świadomości środowiska, że ktoś ich robi w jajo. Polskie środowisko jest tak przejęte, kiedy usłyszy coś miłego, że gotowe jest całować „dobroczyńcę” po rękach. Ludzie nie stawiają wymagań, zapominają, że to wszystko dla zarobku. Nawet w redakcji mieliśmy kiedyś spór, gdy część zespołu chciała dać miejsce reklamowe za darmo jakiejś życzliwej firmie z mainstreamu.  

Ale wysyłacie im oferty?
MARIUSZ KURC:
Wysyłaliśmy kilka razy. Pozostawały bez odzewu albo dostawaliśmy odpowiedź w rodzaju „przekażę sprawę kompetentnej osobie”. Myślę, że oni w ogóle nie wiedzą o naszym istnieniu. Nie zadali sobie trudu, by zorientować się w sytuacji LGBTQ+ w Polsce. Ławka reklamodawców jest więc bardzo krótka. 

Skąd zatem macie pieniądze?
Głównym źródłem jest prenumerata. Drugim, rosnącym – sprzedaż pojedynczych numerów. Poza tym mamy naszych mecenasów i mecenaski, których listę drukujemy w każdym numerze. To kilka firm i kilkadziesiąt osób prywatnych, które przekazują nam rocznie od 200 do kilku tysięcy złotych. No i nieliczne reklamy. Piszemy też oczywiście wnioski o granty, ale z tym nie jest łatwo. Nie ma na przykład funduszy unijnych na wsparcie inicjatyw LGBTQ+. Przez cztery lata dostawaliśmy grant od ambasady amerykańskiej. Hillary Clinton po słynnym przemówieniu w ONZ, gdzie powiedziała: „Gay rights are human rights”, rozesłała ogólnik do ambasad, żeby wspierały lokalne społeczności. Potem nastał Donald Trump i oczywiście się skończyło.  

Między słowami trochę narzekacie na środowisko. Ale gdy wsłuchać się w miasto, środowisko narzeka też na was. Na przykład że niewiele piszecie o lesbijkach.
BARTOSZ ŻURAWIECKI:
 Bo taka jest sytuacja. Jest bardzo mało jawnych lesbijek. Jest trudniej niż z osobami trans. Przez lata ciężko było znaleźć choćby jednego bohatera trans do numeru, w najnowszym numerze mamy ich czworo. 

Rubryka „Lesby, widzę was” redagowana przez Magdę Jakubiak jest dopiero od dwóch numerów.
MARIUSZ KURC: Ale jest. Po to właśnie, by podwyższyć widoczność. Mnie opadają ręce, gdy słyszę ten zarzut. On brzmi tak, jakby to była nasza – redakcji albo moja jako naczelnego – świadoma decyzja, że gejów będzie więcej, a lesbijki przyblokujemy.

W redakcji są prawie sami faceci.
MARIUSZ KURC:
W redakcji i wśród wolontariuszy. Oczywiście, tak. A nawet wśród osób współpracujących. Jeśli mam bohaterkę, ciekawą lesbijkę, którą chciałbym zaprosić na łamy, to mam bardzo wąskie grono dziennikarek lesbijek, które mogłyby z nią porozmawiać. Właściwie tylko dwie – Martę Konarzewską i, od niedawna, Magdę Jakubiak. Na ciekawego geja mam pięciu czy sześciu dziennikarzy. 

BARTOSZ ŻURAWIECKI: Ciężko jest znaleźć dziewczyny, które podjęłyby się niewdzięcznej pracy z numeru na numer. Może wynika to z tego, że one nie czują się dobrze w męskim, gejowskim gronie. Ale często wynikało to z czego innego. 

MARIUSZ KURC: Ten problem jest dużo szerszy. Jeśli spojrzeć na jakąkolwiek inną dziedzinę, to okazuje się, że sytuacja wszędzie jest podobna. Nie ma ani jednej jawnej aktorki, nawet biseksualnej. Na dziesięciu jawnych pisarzy gejów mamy dwie, trzy lesbijki. I tak wszędzie. Często wyczuwam, że jestem traktowany jako może nie wróg, ale osoba nieżyczliwa, a „Replika” jako miejsce patriarchalne. A ja bym sobie życzył, żeby było więcej miejsca dla lesbijek.

Gdy tylko jawna nieheteroseksualna kobieta pojawia się w sferze publicznej, to rzucamy się na nią – Agnieszka Graff miała okładkę, Sylwia Chutnik – okładkę, a teraz jest naszą felietonistką.

Celebrycki szczyt homofobiczny 

Mam wrażenie, że od Sylwii Chutnik, która rok temu zrobiła u was coming out, zaczęła się fala głośnych okładek. To świadoma decyzja, że teraz kierunek mainstream?
MARIUSZ KURC: Raczej po prostu trochę zmądrzeliśmy. Zrozumieliśmy, jaka jest waga zdjęcia okładkowego i w ogóle ilustracji wewnątrz numeru. Kiedyś, nawet gdy outował się ktoś znany, dawaliśmy na okładkę kolaż albo Madonnę. Poza tym po prostu odpowiadamy na rzeczywistość. Pięć lat temu byłoby niemożliwe mieć numer po numerze znaną pisarkę, bardzo znaną aktywistkę, znaną feministkę, znanego dziennikarza. Nie odważyliby się opowiedzieć o sobie. 

archiwum „Repliki”archiwum „Repliki”

BARTOSZ ŻURAWIECKI: O mainstream, dawanie rozpoznawalnych osób kłócimy się czasem na zebraniach. Młodsze osoby z redakcji chciałyby więcej osób z kręgów popkultury. Ale to nie przekłada się na sprzedaż. Bardzo dobrze sprzedały się numery z Anną Strzałkowską czy transpłciową lekarką z Rudy Śląskiej Adą Rozewicz. 

MARIUSZ KURC: Bylibyśmy bardziej celebryccy, gdyby celebryci się outowali. 

BARTOSZ ŻURAWIECKI: Nie wiem, czy bym tego chciał. 

To w końcu outują się czy nie?
MARIUSZ KURC:
Większość nie zgadza się na wywiady z coming outem. Zmieniło się tylko tyle, że mniej ściemniają. Kiedyś częściej zaprzeczali, dzisiaj po prostu odmawiają, mówiąc, że nie są gotowi na coming out. Albo przez lata trzymają w niepewności. Z jednym znanym aktorem koresponduję od dziewięciu lat. Czasem odpisuje, czasem nie, ale wciąż nie chce się zgodzić. 

Czemu tak ci zależy, żeby znane osoby robiły coming outy?
MARIUSZ KURC:
Dlatego że te coming outy wciąż mają wielką moc. Szlag mnie trafia, gdy widzę celebrytów, o których wiem, że są gejami, jak fotografują się ze słusznymi hasłami typu „Stop homofobii”, ale nie stawiają kropki nad i. Gdyby powiedzieli „Jestem gejem”, przekaz byłby o wiele silniejszy. Każdy publiczny coming out daje odwagę zwykłym ludziom. Wystarczy jedna osoba, która wyoutuje się przed rodzicami, kolegami, koleżankami, a „geometrycznie” poszerza się świadomość. W Polsce ruch LGBT idzie od dołu, a celebrycki szczyt jest ciągle homofobiczny, siedzi w szafie. Tam homofobia topi się bardzo powoli. 

Zatem misja czy komercja?
MARIUSZ KURC:
Przede wszystkim misja, ale byłoby dobrze dotrzeć z nią do większej liczby ludzi. Komercyjni bohaterowie i bohaterki mogą w tym pomóc.

Bartek, ty się krzywisz.
BARTOSZ ŻURAWIECKI:
 Na misję się nie krzywię. Ale obawiam się uzależnienia od wyników sprzedaży, hierarchii celebryckich wartości i tak dalej. Nie ufam celebrytom, którzy outują się w wieku 50 lat, bo mam wrażenie, że żerują na procesie emancypacyjnym, który się dokonał i w którym nie brali udziału.

Teraz „Replika” jest miejscem, gdzie można wypowiedzieć się w niesformatowany sposób. Zarazem inna była misja w 2005 roku, a inna jest teraz, gdy w serialach Netfliksa jest bez liku tęczowych postaci, książek ukazuje się tyle, że nie mam miejsca, by je opisać. Swoją drogą, kiedyś wyłudzałem je od wydawców, dziś sami zabiegają.

W jakimś stopniu jako jedyne pismo LGBTQ+ już jesteśmy mainstreamowi. Nie mogę być ciotką rewolucji, muszę zgodzić się z tym, że musimy łączyć różne postulaty. Powinniśmy jednak poszerzać pole, nie trzymać się narracji narzuconej przez prawicę czy mainstream, być w kontrze, oswajać z różnymi tematami, które parę lat temu wydawały się niewyobrażalne. Mnie brakuje w piśmie ścierania się poglądów, dyskusji. Może zresztą nikt już nie ma na to siły. Może boimy się myśleć, wolimy trzymać się utartych frazesów. 

MARIUSZ KURC: Warto pamiętać, że polska społeczność LGBTQ+ liczy co najmniej półtora miliona ludzi, a my mamy cztery tysiące nakładu. 

I w dodatku narasta homofobia. Widzicie sens tej roboty? Czujecie się potrzebni?
BARTOSZ ŻURAWIECKI:
 Tak. Choć muszę powiedzieć, że miewam momenty zwątpienia. Wydaje mi się, że jesteśmy nawozem historii, na którym może wyrosną piękne kwiaty, ale nikt nie będzie wiedział, że to my. To może rodzić poczucie frustracji, bo jak na razie nie mamy bezpośredniego przełożenia na rzeczywistość. Wykonujemy niewdzięczną, mozolną, niedocenianą pracę, za którą nikt nie przyzna nam nagrody. 

MARIUSZ KURC: Nawet nie ma kto przyznać tej nagrody.