Dziennikarz Marcin Kącki, autor głośnej książki „Białystok. Biała siła, czarna pamięć” zapytał kilka lat temu prezydenta Tadeusza Truskolaskiego, czy Białystok ma duszę.
„– Ma! Od 2007 roku.
– Dlaczego wtedy?
– Zbudowaliśmy miejski rynek”.
U zbiegu Rynku Kościuszki z ulicą Sienkiewicza stoi ramka – taka modna atrakcja turystyczna, która służy do fotografowania się na tle zabytku. Normalnie w tle jest osiemnastowieczny ratusz. Wieczorem 1 sierpnia – estrada z banerem upamiętniającym powstańców warszawskich, skończył się akurat koncert powstańczych piosenek. Turystki i turyści, a chyba też mieszkanki i mieszkańcy ustawiają się do zdjęć, błyskają flesze telefonów. Tło po zmierzchu i tak nieco się zamazuje, ostry pozostanie napis, który zdobi ramkę: „Dumni z Białegostoku”.
Artyści widzą prędzej
Dominika Olszowy opowiada o lękach wynikających z kryzysu egzystencjalnego. Pravdoliub Ivanov inteligentnie ironizuje o transformacji, globalizacji i neoliberalizmie. Wystawy w białostockiej Galerii Arsenał „Happy End” i „Innym żyje się jakoś łatwiej” mówią o niepokoju.
Dyrektorka Arsenału Monika Szewczyk od lat powtarza, że artyści widzą prędzej.
– Gdyby w latach 30. inaczej przyglądano się awangardzie niemieckiej, ekspresjonizmowi, przewidziano by konsekwencje dojścia Hitlera do władzy. Te prace pokazywały klimat, wysyłały informacje o stanie psychicznym społeczeństwa. Artyści mają wrażliwość, która pozwala im wyczuć stany emocjonalne społeczeństwa – mówi. – Tylko że my nie słuchamy artystów. Ci, którzy słuchają, też czują niepokój i strach, to, że coś zmienia się na naszych oczach. Natomiast ci, którzy mają możliwość podejmowania decyzji, są dosyć szczelnie impregnowani. Nie reagują na sygnały.
W gabinecie Moniki Szewczyk wisi neon autorstwa Ryszarda Grzyba „It’s getting better and even better”. To jedna z prac, znajdująca się zresztą w kolekcji Galerii Arsenał, którą artysta zrobił w ramach projektu „Zdania napowietrzne”. Chodziło o refleksję nad reklamą, konsumpcją i miejscem sztuki w codzienności. Dziesięć lat temu nurtująca była konsumpcja. I też nikt nie słuchał.
Paraliż
W sobotę 20 lipca Galerię Arsenał odwiedziło 55 osób. Większość prawdopodobnie dlatego, że o 12.30 po wystawie Dominiki Olszowy oprowadzał kurator Tomek Pawłowski.
Wtedy już w sąsiadujących z Galerią ogrodach Pałacu Branickich trwał zorganizowany przez marszałka województwa rodzinny piknik. Kilkaset metrów dalej – na placu Niezależnego Zrzeszenia Studentów – zrzeszali się bandyci. Kibice Jagielloni Białystok „w związku z obroną miasta przed zboczeńcami” (cytat z kibolskiego internetu) zaapelowali do kolegów z całego kraju o wzajemną nieagresję.
Wiemy, co było potem.
Pierwszy białostocki Marsz Równości przeszedł wprawdzie całą trzykilometrową trasę, ale atakowany z brutalnością niespotykaną nigdzie wcześniej.
Monika Szewczyk: Miałam szczęście, bo nie musiałam uciekać, nikt za mną nie rzucał kamieniami. Sądziłam, że będzie gorzej. Że ten marsz po prostu nie przejdzie. Że rozpędzą nas na wstępie.
Jędrzej Dondziło, organizator festiwalu muzyki elektronicznej Up To Date: Kiedy ludzie się zbierali, byłem jeszcze w domu. Zobaczyłem na streamach, co się dzieje, i dosłownie wykatapultowałem się z domu. Fajnie było być wśród znajomych, którzy myślą podobnie, ale strasznie ciężko było znieść to, że wzdłuż Marszu stoją ludzie z różańcem w jednej ręce i z fakulcem w drugiej, którzy plują i krzyczą rzeczy w cywilizowanym świecie niedopuszczalne. Nie zliczę, ile razy usłyszałem: „Pedały do gazu”. Przerażające. To więcej niż nienawiść, to kompletne niezrozumienie, co to w ogóle oznacza. Spodziewałem się, że będzie źle, ale nie aż tak. Eskalacja ignorancji, zaścianka, mentalnego betonu, dzikiej złej energii była paraliżująca.
Katarzyna Zabłocka, nauczycielka przedmiotów artystycznych w Liceum Plastycznym w Supraślu: Nie było mnie na Marszu z powodów osobistych. Potem widziałam swoich uczniów i studentów. Jedna z uczennic wraz z policją odgradzała Marsz od tego obłąkanego tłumu. Siedziałam i wyłam.
Joanna Szczygieł-Rogowska, dyrektorka Galerii Śleńdzińskich: Marsz obserwowałam ze schodów Galerii. Wieczorem odbywał się koncert inaugurujący Festiwal Muzyki Dawnej, więc czekałam tam, w razie gdyby ktoś potrzebował informacji. No i pilnowałam, żeby nikt nie wtargnął do środka. Patrzyłam na to, co się dzieje, i nie wierzyłam własnym oczom. Popłakałam się na tych schodach. Kiedy obudziłam się w niedzielę rano, przypomniałam sobie wieczorny koncert, był naprawdę wspaniały. I zaraz przyszło wspomnienie tego, co stało się wcześniej. Przespałam cały dzień. To jest bardzo bolesne.
Alina Wawrzeniuk, uczy białoruskiego w Szkole Podstawowej nr 4: Byliśmy z mężem od samego początku, ale już moja córka nie przedostała się, zablokowali ją bandyci. Była wcześniej na wielu paradach, tutaj wyrwała się z Gródka, gdzie odbywał się ostatni festiwal młodej muzyki białoruskiej BASowiszcza. Dzień wcześniej mówiłam jej i moim uczniom, że nie ma się czego bać. Dzień później bałam się wyjść z domu. W poniedziałek albo wtorek pojechaliśmy z mężem do kina, przejechaliśmy rowerami całą trasę przemarszu. Zryczałam się.
Paweł Matyszewski, malarz: Mieliśmy szczęście, bo przechodziliśmy ulicą Suraską, zanim zaczęła się obława. Widziałem trzymające się za ręce młode dziewczyny. Były owinięte tęczową flagą. Zmroziło mnie, bo my – doświadczeni w manifestacjach – schowaliśmy emblematy. Dotarliśmy na Marsz opluci, nikt nas nie pobił. Przeszliśmy w miarę bezpiecznie. Spodziewałem się, że będzie gorzej. Kiedy wieczorem zobaczyłem filmy z aktami agresji, coś we mnie pękło. Mieliśmy zaproszenie od rodziców na niedzielny obiad, ale nie byliśmy w stanie wyjść z domu. Za dużo złych emocji.
Magdalena Godlewska-Siwerska, kuratorka z Arsenału oraz pomysłodawczyni i długoletnia prezeska Stowarzyszenia Edukacji Kulturalnej Widok: Spodziewałam się wszystkiego najgorszego, ale nie wyobrażałam sobie, że może być aż tak. Miałam szczęście, bo nie trafiłam w najgorszy kocioł, nikt mnie nie poturbował, nikt mnie nie opluł, nie doznałam napaści fizycznej. Ale potem fizycznie poczułam, jak zeszło ze mnie powietrze. Jak zombie leżałam przed telewizorem i przeglądałam Facebooka. Nigdy wcześniej nie byłam w nocy na Facebooku, teraz non stop. Pisaliśmy do siebie dwie doby bez przerwy. Gdy wreszcie wyszłam, zobaczyłam inne miasto. Takie, w którym każdy przygląda się każdemu z myślą, po której był wczoraj stronie.
Krzysiek Sienkiewicz, współorganizator festiwalu Żubroofka i niezależnego kina w Białymstoku: Od dawna noszę okulary w różowych oprawkach. Teraz mam wrażenie, że ludzie patrzą na mnie uważniej.
Moi rozmówcy, a przez lata pracy rozmawiałam z wieloma osobami, bardzo rzadko płaczą. W Białymstoku płakali prawie wszyscy.
Stanowisko archeologiczne
Białystok ochoczo chlubi się Rynkiem Kościuszki i Pałacem Branickich. Ale centrum, którego nie da się przeoczyć, to plac NZS – stamtąd ruszał Marsz Równości i tam wcześniej zaczaili się bandyci.
Socjolożka i społeczniczka Katarzyna Sztop-Rutkowska w katalogu do kuratorowanej przez Magdalenę Godlewską-Siwerską wystawy „Sąsiedzi wyjechali do Treblinki” napisała: „Przechodząc niemal codziennie obok tego placu, mam wrażenie, że jestem na stanowisku archeologicznym – nie kopiąc zbyt głęboko, można natknąć się na warstwy, ślady pozostawione przez przeszłe i obecne pokolenia. Przestrzeń tego placu to świetna metafora pamięci i niepamięci lokalnej. Do tego z widocznym procesem prób symbolicznego zapanowania nad obrazem przeszłości. Taki jest dla mnie Białystok. Pełen sprzeczności, napięć, braku jednej wyraźnej narracji o przeszłości. W wielością nieposkładanych w spójną całość wątków i symboli”.
Białystok jest odpicowany. Szerokie jezdnie, piesi w dość zaskakujących miejscach pospychani do przejść podziemnych, żeby nie utrudniać życia kierowcom, lśniące nowością barokowe kamienice, deweloperskie osiedla bezwzględnie wnikające w drewniane Bojary, bez trudu można zjeść coś wege. Skąd, przynajmniej w centrum, nie spojrzeć, połyskuje – w słońcu i przy blasku księżyca – szyld hotelu Gołębiewski. Wyremontowane nieco później miasto estetyką przywodzi na myśl lata 90., swoją drogą ten czas w Polsce, kiedy nacjonaliści mieli się najlepiej. Plac NZS jest kwintesencją wszystkiego.
Pamiątkowe zdjęcie robię ze schodów gmachu Uniwersytetu w Białymstoku. W PRL była tu siedziba Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Za plecami mam napis „Kulturoznawstwo. Dodaj do ulubionych”. Przed sobą widzę to, o czym pisała Sztop-Rutkowska.
Wielka reklama odzieży zasłania fasadę społemowskiego domu handlowego z lat 70. Za Centralem – biurowce i bloki z przełomu wieków po dach upstrzone szyldami i banerami; kolorystycznie dominuje czerwono-żółty bazgroł „Murem za Jagą” („Jaga” to zdrobnienie od Jagielloni). No i wreszcie Pomnik Bohaterów Ziemi Białostockiej, czyli dziewięć wysokich na 17 metrów wież zwieńczonych miedzianą koroną drzew zaprojektowanych w połowie lat 70. przez Jana Bohdana Chmielewskiego. Nielegalnie przyozdobiony w 2011 roku słowami „Bóg Honor Ojczyzna” i – w listopadzie ubiegłego roku – „Niepodległość”. Pomnik stoi na skraju parku Centralnego, który powstał w miejscu cmentarza żydowskiego.
Białystok
Wszędzie jest daleko.
Mamy wszystko, co nam trzeba.
Istnieje wielokulturowość.
Pamięć lubi zamieniać w tym mieście obrazy.
Jest szorstki – jak sweter z wełny.
Jak kamień – jednocześnie gładki i chropowaty.
Nieprzepracowana normalność jest niebezpieczna.
Na pierwszy rzut oka nie widać ekstremów.
Murem za Jagą.
Coś się wyburza, się zamyka, się upublicznia lub się przemilcza.
Zasypane tajemnice przeszłości.
Jest naszym zwyczajnym miastem i takie ma pozostać.
W sierpniu 2016 roku na zaproszenie Galerii Arsenał artyści z Górnego Śląska Małgorzata Jabłońska i Piotr Szewczyk zapytali mieszkańców Białegostoku, jak się miewa ich miasto. Odpowiedzi zainspirowały ich do stworzenia serii grafik, które w ubiegłym roku złożyli w książkę „Spytaj Białystok”.
Akcja tolerancja
Gdy prześledzić działania najważniejszych miejskich galerii, organizowanych w mieście popularnych festiwali, stowarzyszeń i zaangażowanych nauczycielek, okazuje się, że najważniejsze słowo dla białostockiego świata kultury to „tolerancja”.
Bezustannie przypominają o przez lata skrywanym żydowskim dziedzictwie miasta – przed wojną Żydzi stanowili większość mieszkańców. Sprzyjają uchodźcom. Mówią o prawach człowieka. Nieczęsto, ale wspominają o LGBT. Zachęcają młodych, by nie lekceważyli starych. Oswajają starość.
Dopiero co, tydzień przed Marszem na dziedzińcu Galerii Arsenał odbył się międzypokoleniowy dancing. Arsenał dał przestrzeń, muzykę zapewnił Jędrzej Dondziło z Up To Date. Popularne szlagiery wybrzmiewały na zmianę z techno i była to podobno energetyczna bomba – tańce trwały dłużej, niż się spodziewano. Niby błaha rzecz, ale chodzi o to, by otworzyć ludzi na nieznane. Jędrzej ze swoim zespołem dlatego właśnie od lat zaprasza seniorów na Up To Date.
Poświęcona starości wystawa trwa właśnie w należącej do Arsenału Elektrowni. W industrialnym wnętrzu oglądamy prace m.in. Katarzyny Kozyry, Natalii LL, Koji Kamojiego. Kuratorka Magdalena Godlewska-Siwerska uważa, że ze sztuką jest trochę tak jak z nauką muzyki w szkołach. Nie każdy, kto uczy się grać nawet w szkole muzycznej, będzie muzykiem, ale każdy będzie lepiej słyszał. Nie każdy może być artystą, ale każdy – dzięki sztuce – ma szanse widzieć więcej. A to krok do tego, by mieć szerszy światopogląd. Sztuka jest, mawia, idealnym narzędziem do mediowania trudnych tematów.
Sama, by poszerzać możliwości korzystania z różnych dziedzin sztuki, w 2000 roku założyła Stowarzyszenie Edukacji Kulturalnej Widok. To pozwoliło jej wyjść z galerii i, od czasu do czasu, z miasta – wiele przedsięwzięć, które organizowała, działo się w podlaskich miasteczkach. Najgłośniejsze chyba były warsztaty teatralne dla młodzieży polskiej i czeczeńskiej „Mieszkam w Białymstoku”. Ich rezultatem był zrealizowany przez Katarzynę Siwerską, a reżyserowany przez Michała Stankiewicza, nagradzany spektakl „Import/Export” oparty na historiach uchodźców z Czeczenii. Nie udałby się, gdyby nie zaangażowanie czeczeńskich matek.
To było w 2014 roku – Białystok słynął wtedy w Polsce z tego, że uchodźcom z Czeczenii podpala się tutaj drzwi.
Rok wcześniej w Arsenale artystka Anna Konik pokazała słynny projekt „W tym samym mieście, pod tym samym niebem”, w którym polskie i szwedzkie kobiety wcielają się w role uchodźczyń. Siedząc w wygodnych mieszkaniach, opowiadają w pierwszej osobie cudze dramatyczne historie.
– Wystawie towarzyszył panel dyskusyjny, w którym uczestniczyli pogranicznicy – wspomina Monika Szewczyk. – Pamiętam, jak szef straży granicznej powiedział, że wszyscy jego pracownicy powinni obejrzeć tę wystawę, bo pozwoli im to inaczej spojrzeć na uchodźców. Już nie jak na intruzów, którzy niosą zagrożenie, a jak na ludzi, którzy przeżyli dramat.
Takie reakcje pozwalają dyrektorce Arsenału wierzyć, że jej działania mają szansę głęboko zmienić myślenie. Choć wątpi, że masowo.
– Nie czarujmy się, do galerii przychodzi tysiąc osób.
Tysiące przyjeżdżają do Białegostoku na Up To Date i festiwal filmów krótkometrażowych Żubroffka. Ten trwa kilka dni, ale Maciek Rant i Krzysiek Sienkiewicz zaangażowane filmy pokazują cały rok. Podczas pokazów na całym Podlasiu i u siebie – w kinie Forum należącym do finansowanego przez urząd miasta Białostockiego Ośrodka Kultury. Prowadzą tu dział filmowy, o którym złośliwi mówią, że to państwo w państwie.
– Mamy swój bunkier i wystawiamy armaty. Podrzucamy tematy do dyskusji – mówi Sienkiewicz. Niezależne kino, jak wiadomo, najwięcej opowiada o wykluczeniu i niedopasowaniu. Pozwala zmierzyć się z tym, czym żyje świat i Polska. W Forum oglądają filmy seniorzy. Ogląda również młodzież, bo w ramach programu edukacji filmowej Nowych Horyzontów BOK współpracuje ze szkołami. – Rozmawiamy. Kto wie, może za ileś lat przyniesie to wymierne efekty – dodaje.
Kiedy Katarzyna Zabłocka, nauczycielka z Liceum Plastycznego w Supraślu, opowiada o Marszu, szklą się jej oczy.
– Przepraszam. To dlatego, że czuję porażkę. My z młodzieżą od lat przeprowadzamy tyle działań w mieście. W skali mikro, ale z nadzieją, że coś się zmieni.
Już nazwy wiele mówią. „Fontanna Tolerancji”. „Red”. „Patrz, człowiek”. „Masz, człowieku, prawa”. Jej uczniowie porządkowali macewy zalegające od dziesięcioleci w okolicy fontanny w parku Centralnym. Plamili teatralną krwią Rynek Kościuszki, a sami stali z kartkami „Tolerancja?!”. Zrobili wielkoformatowe plakaty o prawach człowieka – wystawa stanęła naprzeciw katedry. Publicznie czytali Deklarację praw człowieka.
Kiedy trzy lata temu Magdalena Godlewska-Siwerska zaprosiła Zabłocką do współpracy przy wystawie „Sąsiedzi wyjechali do Treblinki”, ta chciała zaangażować w projekt swoich studentów z Katedry Sztuki na politechnice białostockiej.
– Nie chcieli. Wręcz powiedzieli mi, że do bardzo złej grupy uderzyłam. Nie pamiętam tych tekstów, ale poszło mi po plecach.
Do Treblinki zabrała uczniów z Supraśla. Kiedy jechali, jak to w autokarze, były śmichy-chichy. Wracali w ciszy.
Sami wymyślili, by zrobić wizualizację, jak wyglądałoby miasto, gdyby Żydzi żyli.
Wystawa w Centrum im. Ludwika Zamenhofa językiem sztuki współczesnej konfrontowała materialne ślady dawnej obecności i dzisiejszej nieobecności Żydów w Białymstoku. Trwała niespełna miesiąc, ale była dużym sukcesem. Na debatę z udziałem naukowców przyszło 150 osób. Ludzie pisali maile, by wystawę koniecznie przedłużyć. Nie dało rady.
W zeszłym roku setki białostoczan wzięło udział w zainicjowanych przez prezydenta miasta obchodach 75. rocznicy likwidacji getta. Jolanta Szczygieł-Rogowska pamięta wzruszenie, gdy w lutowy (obchody, po raz pierwszy w historii, zaczęły się w rocznicę pierwszej eksterminacji Żydów i trwały aż do 16 sierpnia, kiedy wybuchło powstanie) wieczór zobaczyła tłum ludzi pod Pomnikiem Bohaterów Getta.
Malarz Paweł Matyszewski: W Białymstoku jest dużo ludzi związanych z szeroko pojętą kulturą, bardzo otwartych. Nie jest tak, że rządzą tylko neofaszyści i kibole. Da się tutaj żyć, choć może to swego rodzaju zamknięta piękna bańka.
Bańka
Jolanta Szczygieł-Rogowska, obserwując ze schodów Galerii Sleńdzińskich atak na Marsz Równości, pomyślała, że wszystko, co do tej pory robiła, gdzieś chyba wyfrunęło. Uzmysłowiła sobie, że żyje w bańce. W dodatku ta bańka właśnie pękła.
– Wybiło nas z bańki – mówi Jędrzej Dondziło. Sam podczas Marszu pierwszy raz zobaczył agresję. Wcześniej lubił wierzyć statystykom, które mówią, że w Białymstoku jest najniższa w Polsce przestępczość, choć wiedział przecież o kibolach, naziolach i malowanych na osiedlach swastykach. – Podświadomie szukaliśmy sytuacji pozytywnych, ale skończyło się uciekanie od tego – mówi.
Słowo „bańka” powraca w rozmowach równie często jak łzy.
Teoretycznie wszyscy wiedzą: trzeba schodzić w dół bez poczucia wyższości, nie narzucać środowiskom wiejskim miejskich fanaberii. Czasem to się udaje, czasem – przyznają – przekonują przekonanych. Ktoś mówi, że może poprzeczkę postawili za wysoko. Najważniejsza – są zgodni – jest edukacja.
No ale żeby edukować, trzeba pieniędzy. A tych, odkąd u władzy jest PiS, jest coraz mniej. Urząd marszałkowski niechętnie dotuje równościowe przedsięwzięcia, nie najgorzej jest z urzędem miasta, bardzo źle – ze sponsorami. Z nimi jest tak jak z przyjaciółką jednej z moich rozmówczyń: przyznała, że woli nie pokazywać się na Marszu, bo – a pracuje dzięki dotacjom – ktoś ją może zobaczyć. Przyjaźń, swoją drogą, zawisła na włosku.
Zresztą, podkreślają to wszyscy, i tak największy wpływ na białostoczan i w ogóle Podlasian ma Kościół.
– A teraz – mówi ktoś – to Kościół Szatana.
Małe kroki
Marcin Kącki, pracując nad „Białymstokiem”, spotkał się z Adamem Adruszkiewiczem z Młodzieży Wszechpolskiej.
Napisał w książce: „Andruszkiewicz uważa, że Białystok jest wolny od ruchów lewicowych, zwłaszcza homoseksualnych. LGBT nie ma tu czego szukać, przekonuje, to leży u podstaw społeczeństwa podlaskiego, które takich rzeczy nie toleruje. Marsz równości tu nie przejdzie, mówi, ale nie można udawać, że nic się nie dzieje”.
Dziś Adam Andruszkiewicz jest wiceministrem cyfryzacji w rządzie, który inspiruje brutalną nagonkę na środowisko LGBT.
Marsz Równości jednak przeszedł.
Alina Wawrzeniuk spotkała w tamtą sobotę mnóstwo znajomych i rodziców uczniów. Widziała jedną matkę, która z boku zachęcała do przemocy, jeszcze się głowi, co jej powiedzieć, gdy zacznie się rok szkolny. Ale też inną, która powiedziała, że dobrze, że spotyka kogoś ze szkoły, bo już chciała zabierać z niej córkę.
Ktoś usłyszał od znajomej, której mąż ma kumpli podzielających poglądy bandytów, że teraz będzie się stawiać – protestować, ilekroć usłyszy w domu te wszystkie bzdury.
Paweł Matyszewski obserwował, co dzieje się na balkonach i w oknach wzdłuż Marszu. Jedni, oczywiście, pokazywali faki. Ale inni, przeważnie kobiety, dawały kciuki w górę. Zapamiętał jedną panią, która widząc facetów skandujących „wypierdalać”, wychyliła się i popukała w czoło.
Daleki jest od entuzjazmu. Myśli raczej, że Polska może nie jest miejscem, w którym chciałby żyć, choć bardzo kocha Podlasie. Ale docenia, że Marsz się odbył. Możliwe, że małymi krokami dojdziemy kiedyś gdzieś dalej.
#plur
– Gówno wylało się na ulicę i trzeba z tym coś zrobić – mówi Krzysiek Sienkiewicz, który szykuje właśnie 14. edycję Żubroffki. – Nie zostawimy tej sytuacji bez odpowiedzi, odpowiemy filmowo.
W kanałach internetowych festiwalu Up To Date parę dni po Marszu ukazało się oświadczenie, w którym organizatorzy zapewnili, że festiwal jest przestrzenią, w której każdy, bez względu na to, jakie wyznaje wartości, jakiego jest wyznania, jaki jest jego kolor skóry, orientacja czy płeć, może czuć się u siebie:
„Reprezentujemy kulturę, która wyrosła na szacunku i wspieraniu różnorodności. Tak jak chroniliśmy i pielęgnowaliśmy te wartości, tak będziemy robić to dalej. W tym tkwi piękno. Nie ma zgody na ich szarganie oraz jawną przemoc, która służy do niszczenia, tłamszenia i upokarzania.
Nikt gorszy, nikt lepszy.
#plur”
Czyli peace, love, unity, respect.
– Ważne, żeby poprzez historię kultury uzmysławiać, że środowisko LGBT to nie jest ideologia, a po prostu ludzie – deklaruje Jędrzej Dondziło. – Chcemy w roku szkolnym zrobić warsztaty muzyczne, które przypomną, że muzykę elektroniczną zawdzięczamy środowiskom LGBT. W latach 80. geje bawili się w klubach tak, że wytworzyli nową kulturę. Jesteśmy to winni środowisku i winni naszemu miastu.
Jako białostoczanie chcemy rzeczywistość zmieniać na tyle, na ile możemy.
Najbliższej edycji Up To Date, już na początku września, towarzyszyć będzie Żywa Biblioteka. To inicjatywa organizowana w różnych miastach przez stowarzyszenie 9dwunastych – pierwsze, które w Białymstoku zajęło się LGBT. Polega na tym, że wykluczeni z różnych grup (m.in. osoba z niepełnosprawnością ruchową, Czeczen, Czeczenka, samodzielni rodzice) opowiadają chętnym swoją historię. W Białymstoku do tej pory nie było Geja, Lesbijki i Osoby Transseksualnej. Podczas Up To Date będą.
Monika Szewczyk z Arsenału szykuje na przyszły rok wystawę pod tytułem „Strach”.
– To będzie rzecz o społeczeństwie i jego frustracjach – zapowiada. – Bo przecież to nie jest tak, że wydarza się wojna i ludzie są sfrustrowani. Najpierw narastają problemy, a wojna jest konsekwencją. W wystawie wezmą udział artyści z Białorusi, Rosji i Gruzji. Wszędzie w Europie czujemy napięcie.
* * *
Trochę głupio ściągać od kolegów, ale zadałam kilku osobom pytanie, czy Białystok ma duszę. Jolanta Szczygieł-Rogowska odparła, że miasto ma duszę mieszkańców, którzy tu kiedyś żyli.
– Ona jest teraz w nas. Trochę zagubiona i pokaleczona. Ale i to jest ważne.
Dziennikarz „Polityki” Edwin Bendyk tuż po Marszu zapytał Tadeusza Truskolaskiego, jaki jest bilans „wydarzeń białostockich”. „Nie ma strat materialnych. Zupełnie inaczej wygląda rachunek strat wizerunkowych, kosztów społecznych i politycznych” – odpowiedział prezydent.