Na przykład takie zestawienie.
Na dole relacja Olgi Wilczewskiej, uczestniczki protestu Strajku Kobiet w Ząbkowicach Śląskich: „Wzięłam udział w demonstracji, bo poczułam się upokorzona. Uprzedmiotowiona, kukła, z którą można wszystko zrobić i myśleć za nią. Byłam bardzo dumna z Ząbkowic, nie widziałam jeszcze takiego zjednoczenia. Były nas setki. Czułam, że jestem na właściwym miejscu i że nie jestem sama. Że idę ramię w ramię ze wspaniałymi kobietami. Na początku czułam złość i chciałam to wszystko wykrzyczeć, i wykrzyczałam. Ale potem czułam moc, siłę i prawdziwą jedność z tymi wszystkimi ludźmi”. Resztę rozkładówki zajmuje zdjęcie: dużo białego dymu z rac ustawionych wzdłuż czarnej jak niebo jezdni. Na odwrocie layout jest bliższy klasycznej gazecie – po jednej stronie fotografia, na której zza dymu wyłania się ubrana na czarno dziewczyna z wieszakami w uniesionych dłoniach. Na sąsiedniej czerwona błyskawica i hasło „Miła już byłam”.
Taka właśnie jest „Gazeta Strajkowa” wymyślona przez fotografki i fotografów skupionych wokół Archiwum Protestów Publicznych, a zaprojektowana przez Annę Nałęcką-Milach. Zupełnie niesamowita. Łączy tempo – powstawała na gorąco, w trakcie jesiennych protestów, i precyzję – zdjęcia i teksty grają ze sobą na różnych poziomach. Na rozkładówce hasło „To jest wojna”, a na odwrocie zdjęcie osoby w stroju w kwiaty i odblaskowej kominiarce oraz tekst Karoliny Gembary wyjaśniający ideę APP. Wydawnictwo bazuje na tradycyjnym formacie codziennej gazety, ale łamie wszelkie formalne zasady, wedle których te powstają. Spotykają się tu szybkość internetu z emocjami ulicy. Papier pozwala na namysł i na to, żeby zachować przedmiot i w przyszłości odświeżyć wspomnienia. Przede wszystkim na ponowne użycie – hasła można przykleić na transparenty, zawiesić w oknach albo szybach aut.
O to chodziło najbardziej twórczyniom i twórcom „Gazety”: żeby działała.
Rafał Milach, pomysłodawca Archiwum Protestów Publicznych: Pomyślałem, że byłoby dobrze zostawić trwalszy niż tylko internetowy ślad, żeby zdjęcia, teksty, hasła zaczęły funkcjonować poza obiegiem związanym ze środowiskiem fotograficznym czy artystycznym. Nasze zdjęcia nie powstają po to, żeby się podobały nam, a po to, żeby ludzie mogli z nich czerpać, żebyśmy mogli wspierać postulaty narzędziami, którymi dysponujemy. No i okazało się, że to, co robimy, może być użyteczne – ludzie używają gazety do tego, by protestować. To pierwsze takie doświadczenie w mojej twórczej karierze, niesamowite.
Karolina Gembara: W internecie nasze archiwum ma funkcje głównie informacyjne, kontemplacyjne. Wraz z „Gazetą” wraca na ulice. Oddajemy zdjęcia i hasła uczestnikom protestów, a więc osobom, które pomogły nam ją stworzyć, bo korzystamy przecież z ich wizerunków i haseł.
Marta Bogdańska: To ważne, że „Gazeta” nie stała się jedynie kolekcjonerskim gadżetem, a służy jako dodatkowy transparent. Można ją dzięki temu potraktować jako element działania aktywistycznego.
Stajemy po stronie słabszych
Pierwsze z – jak dotąd – dwóch wydań „Gazety Strajkowej” ukazało się 17 listopada 2020. Niemal równo rok po tym, jak podczas poświęconej protestom wystawy „Drgania” Rafał Milach ogłosił powstanie Archiwum Protestów Publicznych. Chodziło o to, by zgromadzić w jednym miejscu zdjęcia z demonstracji dziejących się w Polsce po 2015 roku. – Ale nie po to, by zasilały rynek prasowy, bo tym zajmują się agencje fotograficzne, ale żeby posłużyły działaniom badawczym, artystycznym, edukacyjnym czy wreszcie aktywistycznym – zaznacza Milach.
Na starcie było sześć osób – oprócz Milacha, Agata Kubis, Wojciech Radwański, Adam Lach, Paweł Starzec i Chris Niedenthal. Wraz z eskalacją protestów pojawiały się kolejne – dziś to osiemnaście fotografek i fotografów (w niekrzywdzącej proporcji dziesięciu mężczyzn i osiem kobiet). Nie wszyscy zajmują się zawodowo szybką reporterską fotografią, częściej koncentrują się w pracy na pogłębionych opowieściach. Prawie wszyscy poza zdjęciami robią jeszcze coś – związanego z nauką, aktywizmem, szeroko pojętym działaniem. Wszyscy wyszli na ulice nie po to, by – jak mówi się w redakcjach – „obsłużyć” protesty, ale w nich uczestniczyć.
fot. Grzegorz Wełnicki, Archiwum Protestów Publicznych
Najstarsze zdjęcie zarchiwizowane na stronie APP zrobiła Agata Kubis, 23 stycznia 2016 roku podczas jednej z demonstracji KOD-u. Kadr, dokładnie w połowie, dzieli słup wiaty przystankowej. Na przystanku siedzi ubrana na czarno kobieta, twarz zasłania polską flagą. Po drugiej stronie – reklama, młodzi ludzie w drogim aucie mkną nadmorską drogą, hasło zachęca: „…i TAKI świat jest piękny!”. W Polsce leży śnieg.
Symboli jest tu w bród, najważniejszy wydaje się słupek w połowie kadru. Może oddziela Polskę od świata, na pewno Polskę od Polski. Rafał Milach uważa wybuchy obywatelskiego gniewu, które w różnym natężeniu towarzyszą rządom PiS od grudnia 2015 roku, za jedno z istotniejszych wydarzeń od 1989 roku. – Mam wrażenie, że to formacyjny czas dla Polski – mówi. Niestety podobnie ten czas widzi władza, która coraz brutalniej próbuje formować Polskę na swój obraz i podobieństwo. Archiwum Protestów Publicznych opowiada o tych, którzy się temu przeciwstawiają. Milach mówi, że u źródła pomysłu na APP był jego osobisty dylemat, w jakiej roli pojawia się na protestach – jako dziennikarz, aktywista, artysta czy może obywatel. Dylematu nie rozstrzygnął (choć bliżej mu do aktywisty niż dziennikarza), ale namysł pozwolił mu sprofilować Archiwum. – Nie staramy się obiektywizować rzeczywistości – zaznacza. – Budujemy konkretny statement, opowiadamy się po jednej stronie, szczególnie w relacjach siły. Stajemy po stronie słabszych.
On akurat, inaczej niż większość koleżanek i kolegów, dokumentuje czasem prawicowe demonstracje, ale na stronie te zdjęcia są ukryte. Zarchiwizowano je po to, by ostrzegać, dawać znak, że w przestrzeni publicznej jest zgoda na wstydliwe sytuacje.
Fotograf_ka jest polityczny_a
Jeszcze kilka lat temu byłoby łatwo posądzić twórczynie i twórców APP o stronniczość. Właściwie nadal można, ale słowo „stronniczość” zmieniło znaczenie, już nie tak łatwo ulokować je w kategorii zarzutów. „Taki stan rzeczy jest, w moim odczuciu, naturalną ewolucją dziennikarskiego elementarza, który w czasach gigantycznych wyzwań stojących przed społecznościami świata oraz jawną niesprawiedliwością dotykającą najsłabszych ustępuje miejsca zaangażowaniu, stronniczości” – pisze w „Gazecie Strajkowej” Karolina Gembara.
Fotografka, artystka, aktywistka pracuje nad doktoratem na temat sprawczości fotografii protestu w Polsce. Do APP dołączyła jesienią, jako badaczka właśnie, nie fotografka. Nie wrzuca żadnych zdjęć, pisze teksty do „Gazety” i na stronę, sama czerpie wiedzę i dzieli się zdobytą. Dyskusja o stronniczości wydaje jej się w najlepszym wypadku spóźniona, a pytania o nią irytujące. – Dawno powinniśmy przestać udawać. Nie ma przecież mediów niezależnych, wszystkie można dopasować do światopoglądu. Nie wiem, jakiego rodzaju wartość niosłaby neutralność – mówi. – Symetryzm jest bardzo szkodliwy. Pokazywanie drugiej strony jest dawaniem platformy ludziom, którzy posługują się przemocą.
Przywołuje brytyjską fotografkę Jo Spence, która w latach siedemdziesiątych pisała, że fotografka i fotograf – tak jak każdy funkcjonujący w społeczeństwie –jest osobą polityczną. – Nie można wydestylować zawodu, roli społecznej, odciąć ich od polityki. Jesteśmy częścią systemu płac albo ubezpieczeń, pełnimy jakieś funkcje rodzinne, a przecież w tym wszystkim polityka jest bardzo obecna. Zwyczajowo obruszamy się na słowo „polityka”, bo rozumiemy je wąsko, kojarzymy z partyjnymi konfliktami, a przecież nawet trawnik przed blokiem jest polityczny, bo dotyczy wspólnoty – tłumaczy Gembara.
To zabrzmi patetycznie, ale APP jest projektem na rzecz wspólnoty. Fotografki i fotografowie nie dostają za zdjęcia pieniędzy (chyba że jakieś medium chce je kupić, wtedy rozliczają się indywidualnie) – robią je po to, by wzmocnić postulaty protestów. Zdjęcia publikowane na stronie, ale też w social mediach, zwłaszcza na Instagramie, są wielokrotnie udostępniane, a to robi zasięgi. –Oczywiście, że w protestach nie chodzi o zasięgi, a o postulaty, ale postulaty mogą być niesione zasięgami. Nawet największy protest nie może się równać z jego reprezentacją online – mówi Rafał Milach.
Po to właśnie, by budować siłę protestów, jest w APP artystka wizualna, absolwentka filozofii i gender studies na Uniwersytecie Warszawskim, Marta Bogdańska. Zaangażowana od dwudziestu lat – pierwszy protest, w którym uczestniczyła, to była druga Manifa w 2001 roku – dziś już nie ma czasu, żeby być wszędzie, zwłaszcza że nie zawsze jest w Polsce. Gdy jesienią wybuchł Strajk Kobiet, robiła w Szwecji projekt o queerowaniu biografii znanych osób, teraz pomieszkuje w Niemczech. Kiedy jednak chodzi na protesty, zależy jej, żeby szukać pozytywnych, jak mówi – powerowych – rzeczy. Bo chce coś oddać protestowi, dać nadzieję i zwrotną informację ludziom, którzy demonstrując, nierzadko są narażeni na niebezpieczeństwo. Schodzi więc z frontline’u i stara się znaleźć ujęcia pokazujące drobne wspólnotowe gesty. Takie, gdzie nie widać twarzy, ale ludzie na przykład trzymają się za ręce. Ma ulubione – jedno zdjęcie z Manify, drugie ze strajku klimatycznego. Gdy zgromadzi więcej, może ułoży je w serię. Na razie finalizuje projekt poświęcony zwierzętom szpiegom. Od wielu lat zbiera dokumentację, pracuje nad książką i fotograficzno-filmową wystawą – wszystko po to, by opowiedzieć o niesprawiedliwości ludzi wobec zwierząt. Chciałaby też, i również z tego powodu angażuje się w APP, by w zdominowanym przez mężczyzn fotoreporterskim dyskursie pojawiło się więcej kobiet. Po to, żeby wypracować kolektywną kobiecą wypowiedź, ale też dlatego, że po prostu połowa świata należy się dziewczynom i trzeba ją wziąć. –Wiadomo z historii i, co gorsze, współczesności, że nikt nam tego nie da, więc trzeba po to pójść – mówi.
Wie z doświadczenia własnego i koleżanek, że samo wyjście na ulicę, publiczne wypowiedzenie swojego zdania, szalenie dodaje siły. Michalinie Kuczyńskiej, najmłodszej w kolektywie 25-latce z Katowic, tej siły dodaje fotografowanie. Jest dla niej formą zaangażowania w protest. Długo chodziła na demonstracje z aparatem i nikomu nie pokazywała zdjęć, nie wrzucała nawet na sociale. Odważyła się w październiku. Wkrótce potem napisała, przez Instagram, do Archiwum Protestów Publicznych i Rafał Milach zaprosił ją do zespołu.
Bardzo ciasno i bardzo gorąco
Pierwsze zdjęcie opublikowała 26 października. Jest ono o tym, że są sprawy, wobec których nawet katowicka Superjednostka chowa się na dalszy plan. Tutaj Superjednostka jedynie majaczy w tle, w pierwszym planie dziewczyna na masce samochodu unosi rękę w geście zwycięstwa, a w drugiej trzyma transparent: „Angry women will change the world”.
– Tego dnia odbywała się samochodowo-rowerowa blokada Katowic. Wsiadłam na rower i udało mi się objechać sporą część miasta, żeby zobaczyć, jak to wygląda. Było blokowane intensywnie – wspomina Michalina Kuczyńska. Nie ma doświadczenia w fotografii newsowej. Fotografuje z przekonania, jest z tych, które pierwszy aparat dostały na komunię. Potem był Młodzieżowy Dom Kultury w Gliwicach, marzenia o sztukach wizualnych przyduszone przez rodzinną presję, która skierowała Michalinę na międzywydziałowe studia, gdzie otarła się o kulturoznawstwo i ASP, ale skończyła prawo. Dzisiaj współpracuje z kancelarią specjalizującą się w prawie autorskim dla branży kreatywnej, ale utrzymuje się z fotografii. Robi zdjęcia komercyjne, czasem projekty artystyczne, szybkość, której wymagają protesty, była dla niej nowa. Prędko przekonała się, jak łatwo znaleźć się w złym czasie i złym miejscu. Na jednej z warszawskich demonstracji uciekała z policyjnego kotła przez płot. Niby fajnie, bo poczucie wspólnoty – ludzie podawali sobie sprzęt, podnosili innych, by przeskoczyli, udało się też dobre zdjęcie. Ale jednak straszne, że takie sceny dzieją się w zaawansowanym XXI wieku. Innym razem, też w Warszawie, szła blisko samochodu strajkowego, gdy auto zablokowała policja. W mig zrobiło się bardzo ciasno i bardzo gorąco. Umknęła przed toczącym się w jej stronę autem, krzyczała, gdy miażdżył ją tłum, i nie wie, jak się stamtąd wydostała. Chwilę potem w tłum popłynął gaz. Ona wyszła bez obrażeń, ucierpiała tylko rozerwana przez policjanta torba ze sprzętem. Natychmiast ktoś poratował przypinkami, spięła rozcięcie i mogła iść dalej.
fot. Michalina Kuczyńska, Archiwum Protestów Publicznych
fot. Joanna Musiał, Archiwum Protestów Publicznych
Dawno temu, w latach dziewięćdziesiątych i na początku pierwszej dekady XXI wieku, dziennikarzy i fotografki relacjonujących demonstracje chroniły plakietki „press”, aparat budził respekt. Dziś, choć legitymacja wciąż chroni przed spisywaniem przez policję, fotografki i fotografowie są na froncie razem z demonstrującymi. Może dlatego łatwiej o sztamę. W APP trwają dyskusje o pokazywaniu twarzy osób protestujących. Zdania są podzielone – jedni mówią, że to narażanie ludzi na kłopoty, inni, że każdy, idąc na protest, wie, że upublicznia wizerunek. Niezależnie od osobistego poglądu większość zauważa, że uczestniczki i uczestnicy demonstracji pozwalają robić sobie zdjęcia chętniej niż kiedykolwiek.
Przynajmniej w akcji, bo wyjęte z wizualnego kontekstu protestu, już niekoniecznie. Michał Adamski, fotograf z Poznania, który podczas Strajku Kobiet odwiedzał małe miasta w Wielkopolsce – Luboń, Wrześnię, Czerniejewo czy Miłosław, wielokrotnie słyszał od protestujących, że to ważne, że ich pokazuje. Poruszony tym, co tam zobaczył – nieraz milczące marsze, czasem gromadzące jedynie kilkadziesiąt osób, idące w zgodzie z policją – próbuje teraz sportretować twarze protestów. Organizatorki, aktywistki godzą się bez problemu, doceniają, że chce oddać ich głos. On chciałby jednak pokazać zwyczajne kobiety, które narażając się na co najmniej wytykanie palcami, wyszły jesienią na ulicę. Z tym jest dużo trudniej. Okazuje się, że własny głos zwielokrotniony w grupie brzmi inaczej niż indywidualny. Na to, by mówić bez wsparcia, trzeba jeszcze czasu.
Sprawczość wizualności
Karolina Gembara między innymi tym zajmuje się w pracy doktorskiej. Bada fotograficzne obrazy protestów pod względem emancypacji i represji, przygląda się spektrum, które rozciąga się między nimi. – Mówiąc najprościej, te same sytuacje i zdarzenia mogą mieć różne odcienie sprawczości. Fotografia może wyemancypować uczestników i uczestniczki, ale może im też zaszkodzić – tłumaczy.
W APP fotografki i fotografowie sami decydują, czy publikują portrety uczestniczek i uczestników manifestacji. – Tu dochodzimy do kwestii władzy, która wpisana jest w fotografię. Zdjęcia, które udostępniamy w Archiwum są odbiciem decyzji autorek i autorów, ale też tego, co uczestniczki i uczestnicy protestów chcą nam pokazać. Mam wrażenie, że dużo osób przychodzi na protesty po to, żeby zostać sfotografowanym. Przygotowują banery, slogany, hasła, nawet kostiumy w taki sposób, żeby były widzialne. Wydają się świadomi tego, że przekaz trzeba zwizualizować, żeby został dostrzeżony. Być może fotografki i fotografowie są tu tylko przekaźnikami – mówi Gembara.
Zostaje jeszcze pytanie o skuteczność – coraz intensywniejszej wizualności protestów, przekazywania tych obrazów dalej i wreszcie, samych protestów. Marta Bogdańska, która przecież ciągle wierzy w sens, dobrze pamięta protesty Occupy Wall Street, były tłumne i barwne wizualnie. We wrześniu minie dziesięć lat, odkąd się zaczęły. Kapitalizm nadal trzyma się mocno.
Rafał Milach, który od lat fotografuje zmiany, objechał w tej sprawie pół świata, wydał ważne książki, został członkiem najważniejszej agencji fotograficznej, Magnum, kilka lat temu chciał porzucić robienie zdjęć. Kwestionował relacje fotografii z rzeczywistością, zastanawiał się, na ile obraz świata jest przez fotografię zmanipulowany, słowem – kryzys. – Protesty, działania z pogranicza aktywizmu przywróciły moją wiarę w perswazyjność obrazu, w pewnym sensie w jego sprawczość – mówi. Nie jest naiwny, żeby wierzyć, że zdjęcia zmienią świat, ale przekonał się, że mogą stać się przyczynkiem do dyskusji.
To on w ubiegłym roku zrobił zdjęcie Bianki Nwolisy z transparentem „Stop calling me Murzyn” i osoby, którą w trakcie demonstracji wsparcia dla aresztowanej Margot przyduszają do ziemi policjanci. Oba wywołały dyskusję. Prawnie nic się nie zmieniło, ale w świadomości ludzi kiełkuje ziarno tolerancji. – Następuje solidne społeczne przewartościowanie. Powoli, ale proces się zaczął – przekonuje.
„Gazeta Strajkowa”: co dalej?
Fotografki i fotografowie z APP są wyżyci zawodowo i artystycznie. Budując archiwum, niespecjalnie kontemplują kompozycję zdjęć, zdecydowanie chodzi tu o komunikat. Pracując nad „Gazetą Strajkową”, założyli, że słowo jest mocniejsze niż obraz – hasła z protestów są bardziej perswazyjne niż zdjęcia. W fotoreporterskim elementarzu to więcej niż ewolucja.
Pierwszy numer „Gazety” poświęcili pierwszej fali Strajku, drugi to opowieść o policyjnych represjach. Kolejne, między innymi o małych miastach, są w pilnych planach. Na razie jednak skończył się nakład drugiego numeru. Tysiąc egzemplarzy, wydrukowanych we współpracy z Galerią Promocyjną, rozeszło się w kilka dni. Można oczywiście przejrzeć PDF, ale – wiem, o czym mówię – traci się wtedy lepszą połowę. Aż prosi się o dodruk.
Dla chętnych wesprzeć dodruk jest stosowna zrzutka.