Pierwszy raz
fot. Magda Hueckel

26 minut czytania

/ Teatr

Pierwszy raz

Rozmowa z Żenią Aleksandrową i Agnieszką Róż

Plotka o tym, że przy spektaklu Skrzywanka będą pracować konsultantki intymności, rozniosła się po teatrze natychmiast. Były obawy, że nadchodzi cenzura i po co to wszystko, skoro od lat pokazywano nagość

Jeszcze 7 minut czytania

ALEKSANDRA BOĆKOWSKA: Jesteście konsultantkami intymności w spektaklu „Opowieści niemoralne” w warszawskim Teatrze Powszechnym. Skąd się tam wzięłyście?
AGNIESZKA RÓŻ: Od dawna pracuję w teatrze w roli kuratorki, facylitatorki, producentki. Przez lata współkuratorowałam z Joanną Pańczak Generator Malta – program łączący sztuki wizualne, performatywne i społecznie odpowiedzialne w ramach Festiwalu Malta w Poznaniu. Przede wszystkim jednak jestem feministką i zajmuję się rozszczelnianiem patriarchalnych modeli w instytucjach sztuki, kultury i ruchach społecznych.

Podczas jednej z Malt poznaliśmy się z Kubą Skrzywankiem, a później wielokrotnie nasze drogi się przecinały. A to w Teatrze Polskim w Poznaniu, to w Powszechnym w Warszawie, to znów we Współczesnym w Szczecinie. Gdy na początku 2021 roku Kuba rozpoczął pracę przy „Opowieściach niemoralnych”, zaprosił mnie do współpracy. Chciał opowiedzieć w spektaklu o przemocy wobec kobiet, ale obawiał się, że jako mężczyzna nie będzie wiarygodny.

Zgodziłam się, bo ufam Kubie. Mamy podobne wartości i szanujemy swoje metody pracy. Szybko jednak dało o sobie znać wychowanie do roli kobiety w Polsce. Oszacowałam ryzyko i pomyślałam: „Ja? Sama? A jeśli nie dam rady? Czy moje kompetencje są wystarczające?”. Pracuję według metody gestalt, wspieram osoby po doświadczeniu przemocy seksualnej, ale nie jestem seksuolożką, nie skończyłam studiów psychologicznych – jak mogłam się zgodzić? Te irracjonalne myśli i wyuczone sposoby na podważanie swoich kompetencji zna prawie każda kobieta. Dziś jestem pewna, że mogłam zbudować ten proces sama, ale też szczęśliwa, że Kuba mnie usłyszał i zaprosił do współpracy Żenię.

ŻENIA ALEKSANDROWA: Kiedy zadzwonił Kuba Skrzywanek, zgodziłam się od razu, choć było to tydzień przed rozpoczęciem prób, a ja miałam dość napięty kalendarz. Pomyślałam: „Wow, Powszechny!”. Przed laty studiowałam na Wydziale Aktorskim, długo chciałam zostać aktorką, potem na studiach z animacji społeczno-kulturalnej na Wydziale Pedagogicznym pisałam licencjat o satysfakcji seksualnej. W rezultacie pięć lat współpracowałam jako edukatorka z działającą na rzecz edukacji seksualnej Grupą Ponton.

Przed próbami w Powszechnym specjalnie pojechałam do Wrocławia na konferencję „Granice w teatrze” organizowaną przez Polski Ośrodek Międzynarodowego Instytutu Teatralnego. Dzięki temu miałam okazję wziąć udział w warsztatach prowadzonych przez byłe aktorki Teatru Pieśń Kozła i koordynatorki intymności pracujące obecnie w Wielkiej Brytanii i RPA – Niamh Dowling i Kate Lush. Dzieliły się swoimi doświadczeniami pracy w teatrze i filmie, co dało mi szerszy obraz tego, jak wygląda praca koordynatorki. Mówiły o konkretnych rozwiązaniach, etapach i momentach ingerencji i alternatywach do zaproponowania.

Początkowo trochę peszyło mnie, że będę pracować z superprofesjonalnymi aktorkami i aktorami, którzy grają od dawna, a ja mam 32 lata. Jakiś czas zajęło mi pokonywanie syndromu oszustki. Wreszcie powiedziałam sobie: „Żenia, to właśnie do ciebie zadzwonili, pracujesz w tej dziedzinie od siedmiu lat. Dasz radę!”.

„Opowieści niemoralne”, fot. Magda Hueckel



AR: Zależało nam, by w procesie budowania spektaklu być konsultantkami, a nie koordynatorkami intymności. Doradzałyśmy realizatorkom, reżyserowi, aktorkom i aktorom w zaufaniu – wspólnie budując bezpieczniejszą przestrzeń do pracy.

Nie znałyście się wcześniej. To ma znaczenie przy tak delikatnej pracy?
AR
: Spotkałyśmy się z otwartością na siebie, dużo rozmawiałyśmy na zoomie. Miałyśmy oczywiście rozbieżności. Ja na przykład jestem zwolenniczką żelaznych zasad, jeśli chodzi o pracę – nie wchodzę do nie swoich przestrzeni. Przedstawiam się, poznaję zespół, proponuję zakres i zasady pracy, mówię, czego będę potrzebowała, a czego można oczekiwać ode mnie. Czyli konsultacje w takich i takich godzinach, spotkania indywidualne i grupowe, ale gdy ktoś czuje się źle bądź ma konflikt z kimś z zespołu z powodu czegoś, co wydarzyło się w wolnym czasie, to już nie decyduję się w to wchodzić. A Żenia, jeśli wie, że ma kompetencje, to chce pomóc.

ŻA: Dawałyśmy sobie ogromne wsparcie. Zgrałyśmy się fantastycznie. W wielu aspektach jesteśmy różne, ale o podstawach myślimy tak samo i obie jesteśmy turboszczere.

AR: Według mnie rola konsultantek do spraw intymności nie wiąże się z psychologią, ale z prawami pracowniczymi. Pracując z intymnością, nagością, z reprezentacjami przemocy seksualnej, pracujemy ze skrępowaniem i społecznym tabu. Każda osoba ma prawo decydować o sobie i powiedzieć stop, kiedy zbliża się do własnej granicy bezpieczeństwa.

Żenia, pisałaś licencjat o satysfakcji seksualnej. Skąd taki temat?
ŻA: Jak byłam na trzecim roku animacji społeczno-kulturalnej, wykładowczyni Marta Kammbach zaprosiła na zajęcia pedagoga ze stowarzyszenia Program Stacja. Zajmują się między innymi edukacją seksualną, opowiadali, jak pracują. Byłam tak podekscytowana, że to jest możliwe w Polsce, że natychmiast chciałam do nich dołączyć. Okazało się, że mogę próbować dopiero po studiach, ale zostało mi to w serduszku.

Niedługo potem przeczytałam gdzieś, że ponad 80 procent kobiet ma problemy z osiąganiem orgazmu, a nawet pięć procent nigdy go nie miało. „Nie może tak być! Muszę coś z tym zrobić!” – pomyślałam. Tylko co ja mogłam wtedy zrobić? Napisać pracę licencjacką. Znalazłam promotora seksuologa, musiałam tak sformułować temat, żeby nie padło w nim słowo „orgazm”, bo to przecież Wydział Pedagogiczny. Ostatecznie napisałam pracę na temat wpływu edukacji seksualnej na satysfakcję seksualną dorosłych kobiet. Musiałam odbyć staż w miejscu w jakiś sposób korespondującym z tematem pracy. Moim naturalnym wyborem była Federacja na Rzecz Kobiet, stamtąd trafiłam do Pontonu i spędziłam tam pięć lat. Prowadziłam dwa kanały o seksie na YouTubie, współprowadziłam audycję „Sex… Wyszukaj” w radiu. Aż któregoś dnia wracałam blablacarem ze szkolenia na temat HIV/AIDS we Wrocławiu. Byliśmy gotowi do drogi, spóźniała się tylko jedna dziewczyna. Gdy przyszła, okazało się, że to moja koleżanka ze szkoły aktorskiej w Olsztynie. No więc gadka: co u ciebie, co robisz. Okazało się, że jest aktorką w offowym teatrze Układ Formalny. Za dwa tygodnie mieli składać projekt do Konkursu im. Jana Dormana organizowanego przez Instytut Teatralny im. Zbigniewa Raszewskiego w Warszawie, potrzebowali edukatorki seksualnej. „Może chcesz?” – spytała. Jasne, że chciałam. Przez dwa lata pracowałam z nimi przy spektaklu „#[+#@!? (słowo na G)”. To było spełnienie mojego marzenia – połączenie teatru i edukacji seksualnej.

Żenia Aleksandrowa / fot. DWŻenia Aleksandrowa, fot. DW

Co to był za spektakl?
ŻA: Scenariusz wspaniałej dramaturżki Magdaleny Drab inspirowany był prawdziwą historią dziewczyny, która została zgwałcona w szkole i nie wróciła do domu. Wystawialiśmy go w szkołach, przeważnie w małych miastach. Spektakl dział się symultanicznie w dwóch pomieszczeniach: w jednym sprawcy gwałtu ustalali wspólną wersję, w drugim rada pedagogiczna rozliczała nauczycielkę, która wyszła wtedy z lekcji. Co ważne, nie było postaci dziewczyny, która została zgwałcona. Symbolizował ją manekin. Dzięki temu mocno wybrzmiało, że przetrwanki nie są dopuszczane do głosu.

Żenia Aleksandrowa

Edukatorka seksualna, pedagożka teatru, animatorka kultury, była wolontariuszka Grupy Ponton, certyfikowana doradczyni ds. HIV/AIDS, youtuberka. Ukończyła mongolistykę i tybetologię, animację społeczno-kulturalną oraz pedagogikę kultury z animacją teatru dzieci i młodzieży. Przez wiele lat była związana z teatrem offowym i uczestniczyła w licznych warsztatach teatralnych, ukończyła Studio Aktorskie w Krakowie oraz kurs Teatru Forum. Jest współtwórczynią inicjatywy „Entuzjastki”. Od dwóch lat, we współpracy z Fundacją Edukacji Społecznej, edukuje w duchu redukcji szkód na temat użytkowania substancji psychoaktywnych.

Na czym polegała twoja praca?
ŻA: Najpierw miałam warsztaty dla aktorów, rozmawialiśmy o seksualności, o seksie, o tym, czym jest przemoc, obalaliśmy wspólnie wiele nadal obowiązujących mitów. Trwało jakiś czas, zanim nauczyliśmy się mówić „gwałt”. Długo unikaliśmy słowa na „g”, używając innych określeń: „przemoc seksualna”, „molestowanie”, „nadużycie”. A nazwanie rzeczy po imieniu jest bardzo ważne. Prowadziłam też warsztaty z uczniami, pedagogami, czasem nawet byli rodzice albo księża – jako widzki i widzowie spektaklu. Rozmawialiśmy o tym, co zobaczyli, jak to przeżyli. Staraliśmy się ich słuchać, a nie narzucać interpretacje. Często wcześniej nikt nie rozmawiał z nimi po partnersku. Zdarzały się sytuacje bardzo trudne, gdy dziewczyny opowiadały o doświadczeniu gwałtu. W zespole była też psycholożka, która wiedziała, jak reagować. Dużo uczyłyśmy się od siebie nawzajem. W trakcie spektaklu obserwowałyśmy widownię, czy nie dzieje się coś niepokojącego. Gdyby ktoś wyszedł i potrzebował wsparcia i rozmowy, zawsze ktoś z naszego zespołu był za drzwiami.

Zagraliśmy ten spektakl ponad sto razy w podstawówkach, gimnazjach, liceach, w każdym uczestniczyło kilkadziesiąt osób – młodzież i nauczyciele. To był ogrom pracy edukacyjnej, a przy okazji superprzygoda, niezła szkoła jazdy.

W małych miastach było trudniej niż w większych?
ŻA: Najgorzej było w Warszawie. Dzieciaki były trudne, prowokowały, próbowały dowieść, że wszystko wiedzą, że miały mnóstwo warsztatów i nic nowego nie możemy im powiedzieć. Co gorsze, w dużych miastach spotkałam się z ksenofobią. Komentarzami, że gwałcą tylko muzułmanie, utrzymanymi w duchu napisów na ścianach szkolnych toalet. Było mi bardzo ciężko.

Jesteś Rosjanką. Nikt ci nie zarzucał, że deprawujesz polskie dzieci?
ŻA: Tylko raz ktoś próbował nie dopuścić do zagrania „Słowa na G”. To było pod koniec trasy. W internecie pojawił się okropny artykuł o moich poprzednich projektach i życiu prywatnym, a także artykuł o spektaklu z naszymi wypowiedziami, których, notabene, nie udzielaliśmy. Ktoś z rodziców przesłał go pedagożce w szkole, ona dyrekcji i w drodze do Rybnika odebraliśmy wiadomość, że nie możemy zagrać. Było mi głupio, bo przecież ileś osób było gotowych do pracy. Jednak zespół w stu procentach stanął po mojej stronie. A sytuację uratowała Izabela Karwot, dyrektorka Domu Kultury w Rybniku-Boguszowicach. Widziała spektakl w Warszawie i stwierdziła, że jest to coś, co trzeba przywieźć do Rybnika. Dzięki niej zagraliśmy w Domu Kultury i był to jeden z najlepszych naszych spektakli i warsztatów. 

Od czego zaczęłyście pracę w Teatrze Powszechnym?
AR: Na początku było słowo. Dostałam jeszcze ciepły tekst od dramaturżki Weroniki Murek. Znałyśmy się, swoją drogą, z pracy przy podcaście „Familia”. Przygotowałam rekomendacje z myślą o potrzebach aktorek i aktorów budujących konkretne role: Ewy, Matki, Ojca, Romana Polańskiego czy gwałconej przez niego nastolatki. Na marginesach scenariusza zapisałam pytania z perspektywy empatycznej widzki. Opowiadałam Weronice i Kubie, jak może zareagować na daną scenę osoba, która doświadczyła przemocy seksualnej, jak może się poczuć kobieta, która przeżyła gwałt, jest przetrwanką. Trochę popytałam – po co to, a po co tamto.

Na przykład co?
AR
: Na przykład w pierwszym akcie grany przez Andrzeja Kłaka Łukasz Niepołomski mówił do granej przez Natalię Lange Ewy: „Chciałbym, żebyś była zwierzęciem”. Spytałam więc, dlaczego w 2021 roku decydujemy się na reprezentację, w której to mężczyzna chce zwierzęcej seksualności. Większość kobiet dobrze wie, czego chce doświadczać w sferze seksualnych doznań, i jest otwarta na poznawanie i rozwijanie życia seksualnego. Nie zawsze jednak jest im dziś łatwo znaleźć równie otwartego partnera wśród mężczyzn przekonanych, że seks to jest to i to, i kropka.

Osoby, które patrzą na rzeczywistość oczami patriarchatu, często boją się swojej wyobraźni i szczerej rozmowy z osobą partnerską o tym, jakie ta ma potrzeby, także „w łóżku”. Budują stereotypy, określając role, które wcale nie są im bliskie. Czas to już odwracać, mówić wprost, że kobiety nie są tymi, które pragną ciepła domowego, a mężczyźni tymi, którzy mają prawo mieć bujne życie seksualne. Tego uczy nas patriarchat, ale tak nie jest. Ostatecznie w spektaklu to Ewa mówi: „Chciałabym, żebyśmy byli zwierzętami”.

W pierwszym akcie zwracają uwagę kostiumy Ewy i Łukasza. Widzowie w dalszych rzędach nie mają pewności, czy pod transparentnymi białymi szatami są nadzy czy nie. Dopiero z czasem okazuje się, że mają imitujące nagość kombinezony. To wasz pomysł?
ŻA: Nie, wymyśliła je projektantka Joanna Hawrot. Trzeba tu wspomnieć też o pracy krawcowych, które włożyły dużo wysiłku, żeby znaleźć odcień, który wywoła ten moment zawahania.

AR: Nadrukowana na trykotach nagość to wciąż nagość aktorów, nie są to zdjęcia z internetu. Dużo rozmawialiśmy o tym, dlaczego używamy tej formy wypowiedzi, do czego zabieg ten służy, co robi spektaklowi. To bardzo ważne, by każdy gest coś znaczył. I każdy był na tyle zrozumiały dla wykonawców, żeby w konsekwencji był czytelny dla widzek i widzów. Cenię w procesach teatralnych tę możliwość, że wszystko da się sprawdzić, po stokroć przegadać. Pracujemy przecież w kilkudziesięcioosobowym zespole, w którym każdy posługuje się własnym artystycznym językiem, ale musimy się zrozumieć, znaleźć wspólne odpowiedzi na pytania: dlaczego, po co, dokąd z tym zmierzamy. W „Opowieściach niemoralnych” udało się to wspaniale.

„Opowieści niemoralne” mówią o przemocy i seksie, a jednak nagość jest przeważnie umowna. Nagich aktorów i aktorki widzimy głównie w filmie wideo.
ŻA: Reżyserką wideo była Ioann Maria. Zanim przystąpiliśmy do pracy, spotkała się z aktorkami i aktorami, pokazała im wcześniejsze prace i koncepcję tej. Potem wkroczyłyśmy my. Ze wszystkimi ustaliłyśmy granice. Pytałyśmy, czy się zgadzają na nagość w planie ogólnym, w planie ogólnym z innymi osobami, nagość w przybliżeniu, z innymi osobami, twarz innej osoby przy częściach intymnych, imitację seksu. Każdy określał, gdzie jest jego strefa czerwona, zielona i żółta. Zdarzało się, że ktoś zgadzał się na pokazywanie genitaliów, ale nie chciał, by filmować na przykład stopy. Niektórzy mówili, że nie wiedzą, zdecydują w trakcie nagrania. Zgromadzone informacje przekazałyśmy Kubie Skrzywankowi i Ioann i oni na tej podstawie napisali scenariusz nagrań. Dla wszystkich było jasne, że granice aktorek i aktorów są dla nas wiążące. Jeśli ktoś w ogóle nie chciał pokazywać się nago, nikt nie naciskał. Podczas nagrania byłyśmy w pobliżu, żeby móc przyjść, gdyby ktoś potrzebował. Techniczni wchodzili poustawiać, co trzeba, i wychodzili – było ważne, żeby aktorki i aktorzy czuli się na planie absolutnie bezpiecznie.

Jak przyjęli was aktorki i aktorzy?
ŻA: Plotka o tym, że przy spektaklu będą pracować konsultantki intymności, rozniosła się po teatrze natychmiast. Były obawy, że nadchodzi cenzura i po co to wszystko, skoro od lat pokazywano nagość. Spotkałyśmy się z zespołem, uspokoiłyśmy, że nie będziemy cenzurować, a jedynie doradzać. Opowiedziałyśmy, jaki jest nasz background, i przyznałyśmy, że w tej roli jesteśmy pierwszy raz. Dla nich to też był pierwszy raz, więc zaprosiłyśmy ich po prostu do współpracy.

AR: Jedna z aktorek przywitała nas żartem: „Oho, przyszła kryska na Matyska, teraz już nawet kolegi po dupce klepnąć nie będę mogła”. Roześmiałam się i powiedziałam: „Będziesz mogła, tylko najpierw zapytaj, czy dla kolegi to jest okej”. Mówiąc poważnie, myślę, że z konsultacją scen intymnych jest jak z feminatywami. Początkowo opór, wielkie dyskusje – niekoniecznie ekspertek i ekspertów od języka. Z czasem okazało się, że nawet ci, którzy i które najgłośniej krzyczeli „to nie dla mnie”, mówią dziś językiem, który uwzględnia każdą z osób, których język dotyczy.

Jeśli ludzie się boją, czują się bezpieczniej, krytykując i odrzucając to, czego nie rozumieją bądź zrozumieć nie chcą. A my przecież nie przychodzimy z listą zakazów i nakazów, a po to, by zadbać o bezpieczeństwo aktorek i aktorów, żeby mogli być wolne i wolni w swoim fachu. Natalia Lange powiedziała mi ostatnio, że czuła się w tym procesie tak bezpiecznie, tak zaopiekowana, że pozwoliła sobie na więcej, niż przypuszczała. Miałam łzy w oczach, gdy to usłyszałam. Aż rozgrzało mnie w klatce piersiowej.

Bardzo boimy się przestrzeni, w których każda osoba ma prawo do swojego zdania, do powiedzenia „tak” i „nie”, do własnego „stop”. Boimy się służbowych relacji opartych na zaufaniu, bo od lat tkwimy w strukturach przemocy. Wydaje się, że jeśli ta przestrzeń stanie się równościowa, to będzie tylko konflikt, nieporozumienie, nic się nie uda, efekt będzie żaden. Ale efekt zaskakuje, gdy wzajemnie się szanując, gramy do jednej bramki.

ŻA: Najbardziej zaskakujące było, gdy aktorki i aktorzy mówili, że czują się niekomfortowo z tym, że ktoś dba o ich komfort. Że to jest dla nich tak nowe, że muszą się oswoić. Oswajaliśmy to razem, małymi krokami. Wiem, bo rozmawiałam z nimi już po premierze, że właśnie te małe kroki były bardzo ważne, że nie wszystko naraz, że w ich tempie.

Najmocniejszy w „Opowieściach niemoralnych” jest drugi akt, w którym Natalia Lange i Michał Czachor odtwarzają wieczór, gdy Roman Polański zgwałcił trzynastolatkę.
ŻA: Drugi akt bez wątpienia spędzał nam sen z powiek.

AR: Drugi akt nie jest o seksie, a o przemocy. Nie ma nic wspólnego z seksualnością. Natalia nie zapytała, ale mogłaby, dlaczego w 2021 roku zamiast mówić o pozytywnej seksualności, ma grać małą dziewczynkę gwałconą przez wielkiego reżysera. Odpowiedź jest prosta: chodzi o to, by w 2021 roku zmieniła się wreszcie świadomość na temat gwałtu, żeby było coraz więcej nas, które się na to nie godzą, żebyśmy przestali mówić, że to wina dziewczyn, bo miały za krótką spódnicę. Drugi akt przypomina: „Nie powinien być wielkim reżyserem ten, kto jest gwałcicielem”.

Jaka była wasza rola w budowaniu drugiego aktu?
ŻA, AR: Autorami scenariusza są Kuba Skrzywanek i Weronika Murek, reżyser i dramaturżka. Naszą rolą było wyjaśnienie, jak wygląda psychologia osoby, która zaprasza młodą dziewczynę do rezydencji kumpla po to, by ją zgwałcić, i przekazanie tego, co czują osoby, które doświadczyły gwałtu. Nie chciałyśmy rozedrgać widzek i widzów, a powiedzieć, że realna przemoc dzieje się cały czas. Polański jest tylko jej symbolem.

Zależało nam, żeby widzowie i widzki wychodzili z Teatru Powszechnego z mocnym postanowieniem: „Stop, nie będę już patrzył_a biernie, będę wspierał_a osoby, które doświadczyły przemocy i dbał_a o to, żeby mężczyźni byli rozliczani z przemocy, na którą się decydują”.

Naszym warunkiem było to, żeby podczas drugiego aktu żaden widz ani widzka nie mogli się podniecić. To była granica, którą postawiłyśmy zespołowi. Zaproponowałyśmy szereg rozwiązań, ze świadomością, że w 2021 roku najpopularniejszym serwisem w Europie jest Pornhub i że żyjemy w rzeczywistości, w której jednym z najbardziej podniecających doznań jest oglądanie przemocy seksualnej. Dlatego w scenie reprodukującej gwałt nie ma ruchów kopulacyjnych.

Znów istotna jest umowność: rozebrani aktorzy pozostają w czarnych body. Kto wymyślił czarne body?
ŻA: Próbowaliśmy różne koncepcje. Najdłużej obecna była taka, że aktorzy będą w bieliźnie z nadrukowaną nagością. Wreszcie Jakub uznał, że to oddala od tego, co chcemy pokazać, a zbliża do tego, że pokazujemy jakąś formę seksu. Zdecydował, że scena będzie w czarnej sportowej bieliźnie.

Zdarzało się, że nie udało wam się do czegoś przekonać zespołu? 
ŻA, AR: Oczywiście. Trudno nam przywołać przykład, ale było takich sytuacji wiele. Pracowaliśmy w zespole, który grał do jednej bramki. My jedynie wyznaczyłyśmy obszary bezpieczeństwa aktorek, aktorów i osób, które będą oglądać spektakl.

Jest 2021 rok, teatr od dawna opowiada o przemocy seksualnej, tymczasem w „Opowieściach niemoralnych” po raz pierwszy pojawiają się w zespole konsultantki scen intymnych.
AR
: Jest rok 2021 i studentki szkół aktorskich wciąż słyszą, że reżyser/reżyserka ma prawo prosić je, o co chce, a ciało jest ich narzędziem pracy. Na szczęście zmienia się świadomość dziewczyn, aktorek. Już po premierze „Opowieści niemoralnych” dziekanka Wydziału Reżyserii Akademii Teatralnej w Warszawie Marta Miłoszewska wraz z Agatą Adamiecką-Sitek zaprosiły nas na debatę w ramach projektu „Change now! / Zmiana teraz!”. Sala była wypełniona studentkami i studentami pierwszego i drugiego roku. To napawa optymizmem. Trzeba pamiętać, że koordynatorki i konsultantki intymności to nowy zawód, pokłosie #MeToo. Najpierw pojawił się w filmie, teraz otwiera się na niego teatr.

ŻA: Marzymy, żeby konsultantki intymności były zapraszane przez dyrektorów zawsze, gdy w spektaklu ma być nagość albo seks. Przez dyrektorów, a nie jedynie reżyserów. Żeby to była zasada jak ta, że przy taśmie masz rękawiczki, a w pociągu maseczkę.

AR: Chwilę po zakończeniu pracy w Powszechnym odezwał się do mnie Zbigniew Brzoza, dyrektor Teatru im. Jaracza w Olsztynie. Dziś pracuję z nim przy reżyserowanym przez niego spektaklu dyplomowym na tamtejszej uczelni. To niesamowite doświadczenie. Praca z przyszłymi aktorkami i aktorami nad ich dyplomem to dla mnie wyróżnienie. To też przełom, bo nie chodzi o żaden z dużych teatrów w wielkich miastach, które są z definicji postępowe. Chodzi o świadomego i odpowiedzialnego wykładowcę i dyrektora, który pracując ze studentkami i studentami, chce uczyć ich postępowych standardów.

Agnieszka Róż

Opiekuje się procesami twórczymi nastawionymi na zmianę społecznych postaw i przeciwdziałanie wykluczeniom. Inicjatorka i kuratorka Instytutu Otwartego (Krytyka Polityczna, Strefa WolnoSłowa), współautorka koncepcji i kuratorka programu „Żyjąc życiem feministycznym” (Zachęta – Narodowa Galeria Sztuki), programu sztuki w mieście: Generator Malta w ramach Malta Festival Poznań, akademii dla twórczyń i twórców Sąsiedztwo – Granice Bliskości. Konsultantka scen intymnych w spektaklu „Opowieści niemoralne” (reż. Jakub Skrzywanek, dramaturgia: Weronika Murek, Teatr Powszechny) oraz w powstającej produkcji „O lepszy świat” (reż. Zbigniew Brzoza, Teatr im. S. Jaracza). Producentka serialu podcastowego „Familia” – pierwszego w Polsce o nieheteronormatywnej rodzinie (2020). Uczy, jak projektować i wdrażać działania społecznie odpowiedzialne w instytucjach kultury, sztuki i organizacjach pozarządowych.

Trudno się z wami umówić, ciągle jesteście w rozjazdach. Ty, Agnieszko, dojeżdżasz z Berlina.
AR: Tak, jestem cały czas w podróży. Przyjechałam do Berlina w niedzielę, w środę o szóstej rano jadę do Olsztyna, w sobotę wracam. Jak kierowca tira.

Dlaczego mieszkasz w Berlinie?
AR: Bo jestem queerową osobą, która po kampanii prezydenckiej Andrzeja Dudy w 2020 roku przestała czuć się w Polsce bezpiecznie. Mieszkałam w Poznaniu. Jako pracowniczka instytucji kultury i sztuki oraz aktywistka byłam tam widzialna. Kiedy Duda powiedział o ideologii LGBT, kiedy kolejne gminy ogłaszały, że są sferą wolną od LGBT, zaczęłam na przykład zastawać na drzwiach wlepki z komentarzami, które budziły strach. Świadomość, że ludzie, którzy mają mnie za ideologię do zniszczenia, wiedzą, gdzie mieszkam, i grożą, że coś może mi się stać, sprawiła, że zdecydowałam się wyjechać. Nie chciałam dłużej mieszkać w kraju, w którym biernie słuchamy faszystowskich narracji i zamykamy oczy na przemoc, jakiej doświadczają liczne mniejszości.

W Berlinie mieszkała już od wielu lat moja wspaniała partnerka. Sto kilometrów od polskiej granicy możemy wziąć ślub, adoptować dziecko, mieć ulgi podatkowe i kochać się bez lęku o przyszłość naszą i naszych najbliższych. Możemy żyć tak, jak chciałabym żyć w Polsce. Tak, łamie mi się głos, kiedy o tym mówię.

Czy praca w Polsce, w której w siłę rośnie faszyzm i nic nie zapowiada żadnego dobra, nie jest marnowaniem twojego czasu?
AR: Zdecydowanie nie jest. Dyktatury przychodzą i odchodzą, a im więcej osób wie, że może pracować i żyć w bezpieczniejszej przestrzeni, w bliskości ze swoimi wartościami i szacunkiem do swoich granic, tym łatwiej będzie nam mówić i słuchać o doświadczeniach przemocy bez lęku, reagować i nie zgadzać się na przemoc. Nasze osobiste historie składają się z tego, czego po drodze nauczymy się od innych, co usłyszymy, kogo spotkamy. Idąc przez życie, zarówno bierzemy, jak i rozdajemy. Zbieramy rzeczy do plecaka i gdzieś je potem oddajemy.

Agnieszka Róż / fot. Olena HerasymAgnieszka Róż, fot. Olena Herasym

To znaczy?
AR: Dorastałam w małej miejscowości pod Wrocławiem. Gdy byłam nastolatką, na swojej drodze spotkałam tak zwanych ważnych dorosłych i starsze koleżanki, które zauważyły i nazwały moje kompetencje, sposób patrzenia na świat, wrażliwość, zaprosiły i zaprosili mnie do nauki języka, którym mówię do dziś.

Moja mama była osobą sprzątającą, tata pracował w ciepłowni, a ja buduję międzynarodowe i ogólnopolskie programy edukacyjne, facylituję ważne procesy grupowe. Żyję inaczej niż oni, jestem w innym miejscu klasowego ułożenia, ale nie zapominam, że moja przeszłość zaczęła się tam – w trzydziestosześciometrowym mieszkaniu, w którym mieszkaliśmy we trójkę i słyszeliśmy rozmowy sąsiadów. Dzięki ważnym dorosłym z tamtego czasu dziś mogę rozszczelniać patriarchat i kapitalizm. Uczyć innych nowych modeli bycia razem, pracowania razem, wspierania się i wdzięczności. Bez względu na to, czy Polska i inne kraje będą coraz bardziej faszystowskie, prowadzenie edukacji opartej na zaufaniu i odpowiedzialności zawsze będzie miało sens. Tyle mogę wyjąć ze swojego plecaka.