Pod ziemią i na ziemi. Pięć miesięcy wojny
Dzieło pracowni artystycznej Aza Nizi Maza

15 minut czytania

/ Obyczaje

Pod ziemią i na ziemi. Pięć miesięcy wojny

Ivanna Skyba-Yakubova

Rozległe zielone pola są ranne: ogoniaste pociski wystają z ziemi, młodą pszenicę rozrywają leje, każdy jest zatruty metalami ciężkimi – opowieść o Charkowie w trakcie wojny

Jeszcze 4 minuty czytania


Dzieci charkowskiego metra są złe i wesołe.
Te dzieci znalazły sobie schrony głęboko pod ziemią.
Świat, który patrzy na nie, posiwiał i postarzał.
Ale miłość to wysiłek, i podejmujemy ten wysiłek codziennie.

Piosenka zespołu Żadan i Sobaky „Metro”.
Tekst: Serhij Żadan, wiosna 2022, przeł. Olena Sheremet.

„W ogrodzie naliczyłam siedemnaście dołów po pociskach, ale to nic, zasypuję je ziemią i pomału coś tam sadzę” – pani Maria ze wsi Cyrkuny w obwodzie charkowskim pokazuje mi i moim przyjaciołom wolontariuszom swój ogródek. Cyrkuny zostały wyzwolone spod okupacji rosyjskiej pod koniec kwietnia, ale brutalne ostrzały z ciężkiej artylerii trwają tam do dziś.

W Wilchówce, innej wyzwolonej wiosce, trafione przez pociski budynki zapadły się niczym domki z kart. Łzy napływają mi do oczu. Ale właściciele jednego z gospodarstw – Rusłan i jego teściowa Larysa – śmiejąc się, prowadzą nas na tyły ruiny: „Pal licho budynek, patrz – winorośle przetrwały! Zapraszamy we wrześniu na winogrona!”. Młoda, zdrowa winorośl wije się na rozciągniętych drutach. Larysa jest dumna: „Pierwsze, co zrobił Rusłan po zakończeniu ostrzału, to uprzątnął winnicę i podwiązał rośliny”. Na sąsiedniej posesji zieją doły po pociskach. „Mieliśmy takie same, no ale trudno ­– zasypaliśmy je ziemią i zasadzamy”.

Podobnie jest w każdej wiosce. Ludzie leczą rany ziemi (i zarazem swoje), dbając o warzywniki. Każdy ogród to doskonała metafora niepewności i nieodwracalności: przy akompaniamencie ostrzału artyleryjskiego ludzie zasadzają swoją ziemię, nie mając żadnej gwarancji, że zobaczą plony. Ale nie mogą inaczej.

W jednej z wiosek mężczyzna wskazuje głową dwa pola: „To jest zaminowane, a tamto zostało już zasiane”. Pytam, kto tak szybko rozminował. Mężczyzna zacina się na chwilę: „No… krowy. Stado było uciekło”.

Pola w WilchówceUlicy w Wilchówce. Fot. Leonid Logvynenko

W reakcji na moje opowieści o wyzwolonych wioskach przyjaciółka z zagranicy mówi: „Dlaczego tak głęboko to w siebie wpuszczasz? Zastosuj dysocjację! W końcu nie jesteś tą ziemią”. Zamieram. Jak jej wytłumaczyć, że jestem tą ziemią, wszyscy nią jesteśmy, że po prostu nic innego nie mamy?

To fatalistyczne ogrodnictwo przypomina mi, jak razem z kolegami z branży kulturalnej przez ostatnie kilka lat narzekaliśmy, że nie mamy pojęcia, czy nasza praca przyniesie owoce. Po 24 lutym wątpliwości się rozwiały. Efekty „ogrodnictwa kulturowego” stały się widoczne w ciągu jednego dnia.

Budowane przez lata sieci kontaktów prywatnych i mapa projektów kulturalnych natychmiast udowodniły swoją skuteczność. Charków, Dniepr, Lwów, Kijów, Iwano-Frankiwsk, Użhorod, Winnica – wszystkie te miasta stworzyły prężne wspólnoty wolontariuszy, a także zapewniły stałą komunikację między nimi. Przepaść cywilizacyjna między nami a naszymi północno-wschodnimi sąsiadami stała się oczywista: trzydzieści lat wytrwałej, często ofiarnej pracy kulturalnej sprawiły, że znaleźliśmy się na dwóch przeciwstawnych biegunach i wychowaliśmy pokolenia o fundamentalnie odmiennym modus operandі.

Obserwując nieustanny ruch ludzkiego mrowiska, jakim pod koniec lutego stał się Charków – dziesiątki grup wolontaryjnych pomagające wojsku i cywilom, zaopatrujące szpitale i kliniki – żartowaliśmy ponuro o „festiwalu, którego nie zamawialiśmy”. A to faktycznie przypominało festiwal: w codziennie ostrzeliwanym Charkowie została cała rzesza artystów – aktorzy, muzycy, poeci, artyści.

Każdy i każda z nas znalazł swoje zajęcie w broniącym się mieście. Muzyk i poeta Ołeh Kadanow co tydzień dostarcza pomoc wojskową do najbardziej niebezpiecznych miejsc, aktor Misza Ozerow razem z poetą Serhijem Żadanem – do wyzwolonych wiosek na linii frontu. Sztaby wolontariuszy są ulokowane w teatrach, menedżerki kultury pieką chleb, dowożą leki. W normalnym życiu sama byłam menedżerką kultury, o czym dziś prawie nie wspominam, pochłonięta szukaniem a to adrenaliny dla szpitali, a to odczynników do kostnicy, a to wojskowych ambulansów (notabene tych ostatnich dziś bardzo brakuje).

Nastoletni artyści z charkowskiej pracowni Aza Nizi Maza (wyjątkowego stowarzyszenia, które traktuje nieletnich twórców jako pełnoprawnych uczestników procesu artystycznego) zamierzali wziąć udział w jednym z planowanych przez nas projektów. Dzieci miały współtworzyć książkę o reżyserze ukraińskim Łesiu Kurbasie i jego środowisku oraz scenografię do jednego ze spektakli. Zamiast tego tej wiosny Aza Nizi Maza prezentowała wystawę... w metrze.

Mykoła Kołomijec, współzałożyciel szkoły, opowiada, że rozpoczął pracę na stacji metra Muzeum Historyczne mniej więcej w trzecim tygodniu wojny. Pierwsze tygodnie spędził na urządzaniu na nowo pracowni: piwniczna przestrzeń, w której jeszcze przed czterema miesiącami pracowali młodzi artyści i artystki, stała się schronieniem dla kilkudziesięciu osób, które przeczekiwały tam ostrzały.

Praca dzieci w metrze CharkowaPraca dzieci w metrze Charkowa

To, że na stacji jest dużo znudzonych dzieci, Mykoła zauważył, gdy przyszedł tam na… koncert. Tak, prawdziwy koncert – charkowscy muzycy od marca organizują je na różnych stacjach metra, by wesprzeć na duchu ludzi zmuszonych do zamieszkania pod ziemią.

Tym razem artysta musiał pracować nie z własnymi uczniami, lecz z nieznanymi dziećmi, z których większość nawet nie przypuszczała, że ​​potrafi tak świetnie rysować. „Znudzone dzieci, które reagują na każdy twój ruch, to gwiezdny czas dla nauczyciela – mówi artysta. – Zaczęły rysować, a ja nie próbowałem im niczego sugerować, bo też byłem oszołomiony sytuacją. Rysujemy w metrze! A tu ludzie śpią i smażą ryby!”.

Podczas gdy miasto jest ostrzeliwane, Mykoła realizuje swoje podstawowe zasady pedagogiczne: zaufanie do młodych artystów i artystek, ich szczęście w procesie pracy. „Zawsze trzeba zaczynać od sukcesu: prawdą, kłamstwem, sztuczkami, jakkolwiek, żeby tylko sprawić, aby dziecko było pod wrażeniem swojego pierwszego wyniku, aby zyskało zaufanie do siebie jako do osoby, która może się rozwijać. Dziecko powinno zrozumieć, że osiąganie sukcesów to niekoniecznie krew, pot i łzy, lecz także sam piękny proces twórczy”.


Dzieci w metrze.  Dzieci w metrze Charkowa  

W ten sposób wszystkie dzieci ze schronu narysowały swój pierwszy obrazek. „Stacja metra żyje, pierwsza wystawa została otwarta, wszyscy traktują to z respektem. Na górze lecą jakieś bomby, a dzieci tutaj, na stacji mogą robić, co tylko chcą. Wszystkie prace są jak puzzle. Kiedy już powstał szkielet kompozycji, zarys postaci, zaczęliśmy dodawać do niego fragmenty. Ktoś się zmęczył i mówi, że chce rysować kotki, wszyscy rysują kotka, a potem wymyślają, jak umieścić go na płótnie. Jak na przykład te dwa koty, które niby lgną do żołnierza”. Koty i żołnierze to typowa historia tej wojny. Niedawno również ja zabrałem do moich znajomych w Kijowie miesięcznego kociaka znalezionego przez wojskowych w zniszczonej północnej Sałtiwce. Żołnierze ironicznie nadali małej kotce imię Bunkier.

Część dzieci wyjeżdżała, ktoś nowy pojawiał się w metrze, zmieniał się skład młodych artystów, kontynuuje Mykoła. Zastanawiam się, czy pozostaną ze sobą w kontakcie. Czy to podziemne bractwo będzie miało swój nowy rozdział?

„Pewnego razu pojawiła się bardzo utalentowana ośmioletnia dziewczynka Włada. Wyjechała potem jako jedna z pierwszych, ale wciąż do mnie dzwoni. Mówi, że teraz mieszka w wiosce, w której nie ma dzieci. Opowiada, że zaprzyjaźniła się tam z kozami. Pytam o ich imiona, zaczyna je wymieniać i staje się dla mnie jasne, że są to imiona dzieci ze stacji, a na koniec chytrze dodaje, że jest tam też kozioł o imieniu Mykoła”.

Kilka lat temu, gdy zapytałam Mykołę, jak powstało studio, usłyszałam: „Wiesz, w pewnym momencie pomyślałem: kiedyś będę stary… Wśród jakich ludzi będę umierał? Jakie będzie to nowe pokolenie i jak mogę mu pomóc?”.

Oprócz rysowania dzieci na stacji metra bawią się na rowerach. Prąd na torach jest wyłączony, ale dorośli nadal spoglądają na tę zabawę ze zrozumiałym niepokojem.

Zupełnie inny klimat panuje na stacji metra Akademika Pawłowa, która niespodziewanie stała się moją „podopieczną” stacją. Po raz pierwszy trafiłam tam, aby pracować z zespołem Lekarzy bez Granic (śmiałam się w duchu, że to taki nieoczekiwany zwrot w mojej pracy w zarządzaniu komunikacją, między innymi w zakresie humanizacji systemu ochrony zdrowia). Mieszkały tu głównie osoby starsze.

Nie jest łatwo pocieszyć ludzi po 80. roku życia: co pocieszającego można powiedzieć osobie, która pod koniec życia straciła swój jedyny dom, nie ma kontaktu z rodziną i stopniowo traci resztki zdrowia w dusznym i ciemnym metrze? Pan Ołeksij uciekł do Charkowa z Siewierodoniecka po 20 lutym, dzieci zostały w okupowanych miastach: syn – w Starobielsku, córka – w Mariupolu, od kwietnia nie ma z nimi kontaktu. W chwili, gdy się poznałyśmy, pani Nadia od trzech tygodni nie przebierała się: podczas kolejnego ostrzału sąsiedzi pomogli jej się dostać do metra, została tam w tym, co miała na sobie. Na stacji nie ma też prysznica, więc już pod koniec marca powietrze staje się duszne, pachnie ludzkim zmęczeniem i beznadzieją. W maju w metrze już nie da się oddychać bez łez. Osoby starsze poruszają się z trudem, tygodniami nie wychodzą na powierzchnię. Z gorzkim uśmiechem mówią o sobie: „Jesteśmy już koloru kiełkujących ziemniaków pozostawionych w piwnicy”.

Po pierwszej wizycie na stacji piszę o tym post na Facebooku. Tradycyjnie jako pierwsi reagują artyści wolontariusze. Mój dobry przyjaciel Serhij Żadan wraz z przyjaciółmi przynosi na stację kilkadziesiąt skrzynek owoców. Marjana Sawka, lwowska poetka i współzałożycielka Wydawnictwa Starego Lwa, z którą się zaprzyjaźniłyśmy w czasie wojny, przekazuje kilka ogromnych worków z ubraniami. Starsze kobiety szczególnie cieszy bielizna – niektóre z nich przez kilka tygodni zamiast staników nosiły chusteczki pod biustem (przepraszam, czytelniku, za te wrażliwe treści, ale tego typu detale pokazują, jak ta wojna czyha nie tylko na nasze życie, lecz także na zwykłą ludzką godność).

Metro w Charkowie w kwietniuMetro w Charkowie w kwietniu

Stacja jest tak gęsto zaludniona (peron jest wypełniony materacami i namiotami), że nie sposób organizować tutaj koncertów, a nawet seansów filmowych, jak to zwykle bywa na stacjach w centrum miasta. Więc ludzie po prostu drzemią całymi dniami, ktoś próbuje czytać, manikiurzystka urządziła miejsce pracy na środku peronu. W plastikowych skrzynkach w pobliżu namiotów sadzi się cebule. Ludzie muszą coś pielęgnować. Ludzie potrzebują zieleni.

Obóz funkcjonuje dzięki wielu osobom. Lekarka Ołena Doro dba o zdrowie prawie 270 podopiecznych, organizacje wyznaniowe przynoszą ciepłe posiłki, pomagają różne grupy wolontariuszy. W tym nasza, Charków z Tobą: przywozimy raz miejsca do spania zrobione z leżanek i materacy, potem chodzik dla kobiety po udarze, a jeszcze innym razem środki higieniczne. Psychologowie wolontariusze próbują zabrać z metra 13-letniego chłopca, który po zranieniu odłamkami pocisku przeszedł skomplikowaną operację, a teraz mieszka z matką w gabinecie kierowniczki stacji. Zarówno chłopiec, jak i matka kategorycznie odmawiają wyjazdu. Każda wyprawa na powierzchnię (są to tylko wyjazdy do szpitala) kończy się dla nastolatka przedłużającym się napadem histerii.

W tym czasie jego rówieśnicy z Muzeum Historycznego nadal rysują. Trzymetrowe figury, które składają się na wystawę, ucieleśniają ważne dla nich postaci: żołnierzy, medyków, wolontariuszy i ich samych – „Dzieci charkowskiego metra są złe i wesołe. Te dzieci znalazły sobie schrony głęboko pod ziemią”. 

„Dzieci metra” szybko dorastają. Serhij Żadan opowiada, jak na jednej ze stacji podeszły do ​​niego dwie poważne dziewięcioletnie dziewczynki, które już przyjęły rolę „dorosłych”, i surowo kazały przywieźć na stację trochę dywaników: „Widzisz, maluchy pełzają po zimnej podłodze. To dla nich”.

Dorośli rzadko proszą o pomoc. Chyba że chodzi zupełnie nie o nich. W metrze proszą o karmę dla psów. We wsi Cyrkuny kobieta prosi o przywiezienie paszy dla kur. Płacze: „Wyjeżdżając, sąsiadka prosiła mnie, żebym się zaopiekowała jej kozą i kurami; koza sama się wyżywi, ale jak te kury zdechną, jak ja spojrzę jej w oczy?”.

Na figurach, które dzieci rysują w metrze, jest wiele kwiatów. Obficie ukwiecone są także wsie Charkowszczyzny, które przetrwały okupację i codziennie są ostrzeliwane przez artylerię. Między zrujnowanymi domami oraz spalonymi pojazdami wojskowymi i rolniczymi po kolei kwitną bzy, jabłonie, czarny bez... Czerwone tulipany ustępują miejsca fioletowym irysom, a te białe stokrotkom.

Na jednym z tych zielonych podwórek w Małej Rohani pod jabłonią stoi ogromny drewniany stół, przy którym zapewne zbierała się cała rodzina. Jakieś pięć metrów dalej prokuratura przeprowadza ekshumację: rodzina pochowała na podwórku najstarszego syna, którego zabił odłamek, gdy szedł przez wioskę po jedzenie. Przysypana ziemią trumna została obszyta czerwoną tkaniną – wciąż mam przed oczami kalejdoskop czerwieni i zieleni, mogiły i winnice, te wizje niespodziewanie powracają do mnie w najbardziej intymnych chwilach życia.

Rozległe zielone pola są ranne: ogoniaste pociski wystają z ziemi, młodą pszenicę rozrywają leje, każdy jest zatruty metalami ciężkimi. Drogę, którą każdej wiosny jedziemy do naszych ulubionych miejsc na Charkowszczyźnie, widzę teraz tylko na zdjęciach: zielone prześcieradła usiane tysiącami czarnych dziur.

Kwiaty na zbombardowanych ogrodach. Fot. Leonid LogvynenkoKwiaty na zbombardowanych ogrodach. Fot. Leonid Logvynenko

W tym roku ziemia, która zawsze dawała nam spokój i odpoczynek, jest niebezpieczna. Lasy, pola i wiejskie pobocza są zaminowane i wypełnione niewybuchami. W wiosce na północnym krańcu obwodu charkowskiego, gdzie wciąż toczą się ciężkie walki, podążamy krok w krok za żołnierzami – krok w bok na trawę może być śmiertelny.

Tymczasem mieszkańcy Charkowa pielęgnują swoje przydomowe ogródki. Rolnicy z niewzruszoną nadzieją nadal zasadzają pola i ogrody.

Gdy zastanawiam się, jak zakończyć ten tekst, wiadomości donoszą, że rosyjskie rakietowe systemy minowania narzutowego, które nieprzyjaciel stosuje w obwodzie charkowskim (między innymi na ulicach miasta Czuhujiw), noszą nazwę Ziemledielije (ros. uprawa roli).

Przełożyła Anna Ursulenko 

Dział ukraiński powstaje dzięki dofinansowaniu European Cultural FoundationInstytutu Goethego w Warszawie, Krakowskiego Biura Festiwalowego, a także Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia – instytucji Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego – które zawiesiło konkursy na dofinansowanie projektów polsko-rosyjskich, a przeznaczone na nie fundusze przekazuje obecnie na wsparcie projektów związanych z Ukrainą.

logo