Batalion z tęczowym jednorożcem
Kyiv Pride 2018 / fot. Arrideo Photography, CC BY-ND 2.0

20 minut czytania

/ Obyczaje

Batalion z tęczowym jednorożcem

Ula Idzikowska

Ukraińska społeczność LGBTQI+ próbuje organizować parady od 2012 roku – wtedy organizatorzy wydarzenia je odwołali, bo bali się o swoje bezpieczeństwo. Dziś walczy nie tylko o swoje prawa, ale też na froncie

Jeszcze 5 minut czytania

W całej Ukrainie jest zaledwie kilka takich miejsc. Najpierw odwiedzam te we Lwowie. Koordynatorki proszą o dyskrecję – zgodnie z obietnicą nie ujawniam lokalizacji, pomijam szczegóły, a fotograf uważa, by na podstawie zdjęć nie można było rozpoznać budynków, w których mieszczą się schroniska dla osób LGBTQI+.

Dwa miesiące później, w czerwcu, jadę przepełnionym pociągiem do Czerniowców, miasta położonego 300 kilometrów od Lwowa, przy granicy z Rumunią. Tam, w trzecim schronisku, poznaję Saszę i Sofię. Przed rosyjską inwazją mieszkali w Odessie – Sofia studiowała psychologię, Sasza pracował dorywczo w fast foodach. Do Czerniowców przyjechali na początku marca. Niewiele później dołączyła do nich mama Sofii i jej 11-letnia siostra. „Życie razem jest problematyczne”, przyznaje Sofia. „Mama jest homofobką. Tłumaczyłam jej, że to schronisko LGBTQI+ i że nie mogę jej niczego innego zaproponować. Jak przyjechała z Kramatorska, to długo nie mogła znaleźć sobie miejsca, z nikim nie rozmawiała. Wtedy mieszkało tutaj sporo innych osób: geje, lesbijki, osoby trans. Mama się miotała, a frustracje wyładowywała na mnie”.

W schronisku dla osób LGBTQI+ w Czerniowcach trudno na siebie nie wpaść. To otwarta przestrzeń, z dwoma rzędami materaców przy ścianach. „Na początku były tylko te palety. Spałam na Saszy, inaczej wysiadłby mi kręgosłup”, przypomina sobie Sofia.

Jest ciepły czerwcowy dzień. Osiemnastoletnia Sofia ma jeszcze długie włosy i pogodne usposobienie. Znużenie przyjdzie później: po pięciu miesiącach życia na małej przestrzeni z matką homofobką, własnymi lękami i marzeniami, które nie chcą się jeszcze spełnić.

Trzeba czekać.

*

„Mama się buntuje. Bo niby nikt nie szanuje jej praw jako heteroseksualnej osoby. Twierdzi, że nas rozumie, ale jednocześnie dostaje białej gorączki, jak widzi, że się całujemy, dotykamy, obejmujemy. Przynajmniej zintegrowała się z resztą mieszkańców. Raz wpadłam do kuchni i co widzę? Mama pochłonięta rozmową, obejmuje geja historyka. Nie wierzyłam własnym oczom”.

Ukraina nigdy nie była rajem dla osób LGBTQI+. To samo mówią mi Maryna Szewcowa, badaczka praw osób LGBTQI+ i ruchów skrajnie prawicowych w Gruzji i Ukrainie, i Olena Szewczenko, aktywistka LGBTQI+ i szefowa organizacji pozarządowej Insight. „Osoby LGBTQI+ są wciąż nazywane zboczeńcami, którzy stanowią zagrożenie dla «tradycyjnych» rodzin – a tradycyjna rodzina to rdzeń narodu ukraińskiego”, wyjaśnia Szewczenko, gdy spotykamy się we Lwowie. „To podobna narracja jak w Rosji”.

I wszędzie indziej na świecie. Bo „pewne elementy [w antygenderyzmie] pozostają stałe: przekonanie, że jest to zagrożenie dla dzieci, rodziny i reprodukcji”, piszą Agnieszka Graff i Elżbieta Korolczuk w „Kto się boi gender?”. Antygenderyzm dotarł nawet do podwrocławskiej wsi, w której się wychowałam. „Na koniec roku przedszkolaki dostały książeczkę «Pięknie się różnimy». Ale wybuchła afera! Nawet w «Gazecie Wrocławskiej» o tym pisali”, opowiada mama, gdy odwiedzam ją przed kolejnym wyjazdem do Ukrainy. Dopytuję o reakcje rodziców i o to, jak przedszkolanki podeszły do sprawy. Podobno były wielkie przeprosiny i bicie się w piersi. Zaglądam do archiwum „Gazety Wrocławskiej”. Znajduję artykuł o książeczce zawierającej „kontrowersyjne informacje o interpłciowości, niebinarności, homoseksualnych parach wychowujących dzieci”. W materiale pojawia się też psycholożka Bogna Białecka (a przy okazji autorka „Przewodnika katolickiego”). Stwierdza, że „budowanie w tak małym dziecku przekonania, że może sobie wybrać płeć, naraża je na problemy i jest wysoce szkodliwe – niestety w tych kwestiach zaczyna dominować ideologia”.

Ideologia gender – obsesja ultrakonserwatystów i prawicowych populistów. W Związku Radzieckim nie było żadnej „ideologii”. „Nie było gejów, nie było lesbijek, nie było nawet seksu, więc żadnego problemu nie było”, opowiada mi Szewczenko. „Problemy” pojawiły się później – po uzyskaniu przez Ukrainę niepodległości w 1991 roku. W ciągu ostatnich trzech dekad ukraińska społeczność LGBTQI+ stopniowo stawała się coraz bardziej widoczna i bardziej zorganizowana politycznie. Pierwsza organizacja LGBTQI+ została oficjalnie zarejestrowana w 1999 roku; w 2013 roku queerowych NGO-sów było już prawie 40.

Ukraina zniosła sowiecką ustawę kryminalizującą homoseksualizm już w 1991 roku, ale tolerancja wobec osób LGBTQI+ początkowo nie wzrastała. W chwili uzyskania niepodległości – czytam w raporcie queerowej organizacji Nash Mir Center z 2013 roku – „Ukraina nie miała praktycznie żadnego doświadczenia z innymi formami państwa i systemu społecznego i odziedziczyła wszystkie cechy totalitarnego reżimu sowieckiego, a mianowicie brak tradycji rządów prawa, społeczeństwa obywatelskiego, poszanowania praw człowieka i obywatela, tolerancji mniejszości czy sprzeciwu”.

Przypadki nękania, stygmatyzacji i przemocy wobec osób LGBTQI+ w Ukrainie mają miejsce do dziś. W dostępnych raportach czytam m.in. o przypadku z listopada 2021 roku, kiedy około trzydziestu zamaskowanych młodych mężczyzn wtargnęło do baru przyjaznego osobom LGBTQI+ w Kijowie. Rozbili meble i okna, zaatakowali gości gazem łzawiącym, pobili ochroniarzy i wykrzykiwali homofobiczne hasła. W 2021 roku organizacja Nash Svit zarejestrowała 131 przypadków dyskryminacji i przemocy wobec osób LGBTQI+. Jeszcze w latach 2012-2013 zgłoszeń było 50.

W opowiadaniu Serhija Żadana „Właściciel najlepszego klubu dla gejów” do przemocy nie dochodzi, ale wisi ona w powietrzu: „Plotki o pierwszym w mieście oficjalnym klubie dla gejów krążyły od kilku lat, po czym wskazywano różne nazwy i adresy, a skoro nikt nie wiedział dokładnie, gdzie się znajduje, podejrzenie padało na wszystkich. Najczęściej o klubie słyszało się na stadionie, prawicowa młodzież miasta jednoznacznie oceniała pojawienie się instytucji o takim profilu i obiecywała sobie, że spali ten klub razem ze wszystkimi gejami, którzy zbierali się w nim na swoich, nazwijmy je tak, imprezach”.

O charkowskiej prawicowej młodzieży i o queerowych imprezach słyszę z pierwszej ręki – od Wery Czernihiny, aktywistki, która zorganizowała pierwszy w historii miasta Marsz Równości. Drobna blondynka z tatuażem „кохаю Украину” („kocham Ukrainę”) na przedramieniu nie boi się ultraprawicowców: „Byłam wielokrotnie atakowana. Ale się nie boję. Jak ktoś mnie zaczepia, to mówię, że ma mnie zostawić w spokoju, bo zawołam policję. Jestem przy tym stanowcza. Zwykle to działa. Wiesz, ukraińscy ultraprawicowcy nie są zbyt silnymi facetami. To raczej chłopcy, którzy chcą kogoś pobić albo przestraszyć dla zabawy. Tak naprawdę to oni boją się mnie. Bo wiem, jak się obronić. Jak powołać się na prawo, które mnie ochroni. Jak napisać skargę”.

Ale w 2019 roku się bała. Widzę to w reportażu ukraińskiej telewizji internetowej Hromadske.tv. Materiał zatytułowany „Wira (czyli Wera), Nadzieja (jej siostra bliźniaczka) i Miłość” pokazuje kulisy przygotowań do pierwszego marszu w Charkowie, paradę i ewakuację uczestników z imprezy. Siostrom udało się zaszyć na wsi, nie odniosły żadnych obrażeń. Ale wiele osób zostało pobitych – na ekranie Wera przegląda filmiki umieszczone w sieci i odchodzi od zmysłów.

Ukraińska społeczność LGBTQI+ próbuje organizować parady od 2012 roku – wtedy organizatorzy wydarzenia je odwołali, bo bali się o swoje bezpieczeństwo. Rok później ulicami Kijowa maszerowało 50 osób pod ochroną 1500 policjantów. Do przemocy nie doszło, ale uczestnicy i tak wielokrotnie zmieniali środki transportu podczas ewakuacji, aby uniknąć konfrontacji z osobami protestującymi przeciwko marszowi. Tęczowe flagi pojawiły się też w trakcie protestów Euromajdanu – 11 stycznia 2014 roku w centrum Kijowa odbyła się parada gejów.

Rewolucja Godności, która zakończyła prorosyjskie rządy byłego prezydenta Wiktora Janukowycza, to też ważna cezura dla queerowej społeczności Ukrainy. Kwestia praw LGBTQI+ w końcu trafiła na rządową agendę – jako konieczny warunek integracji z Unią Europejską. W 2015 roku parlament wprowadził pierwszą w historii niepodległej Ukrainy zmianę w prawie dotyczącą osób LGBTQI+ – znowelizowany Kodeks pracy przyznawał wszystkim pracownikom równe prawa bez względu na orientację seksualną czy tożsamość płciową.

Ale zmiany pozostawały jedynie na papierze. Rzeczywistość wyglądała znacznie mniej różowo – w wyniku narodowego wzmożenia po Euromajdanie stosunek opinii publicznej do osób LGBTQI+ się pogorszył. Prawicowe ugrupowania, które mogły liczyć na poparcie znacznej części społeczeństwa ze względu na swoją aktywną rolę w Rewolucji Godności, zaczęły promować wizję narodu ukraińskiego opartą na tradycyjnych, konserwatywnych wartościach. Osoby LGBTQI+ były przedstawiane jako zagrożenie dla ukraińskiej tożsamości. Wojna w Donbasie i aneksja Krymu pogłębiły te tendencje. Nacjonalistyczne grupy podżegały do nienawiści względem przedstawicieli mniejszości – jako osób odbiegających od normy.

*

„To co? Nie doczekam się wnuków? Tak mama skwitowała całą sytuację!”, Sofia wybucha śmiechem. „A ja się stresowałam, że będzie z tego tragedia. Bo na początku coś jej nie pasowało w Saszy. Ja ją zapewniałam, że to chłopak. Mówiłam, że chyba coś jej się pomyliło – bo sugerowała, że Sasza to dziewczyna. A ona nie akceptowała moich poprzednich związków z dziewczynami. Dopiero później jej wytłumaczyłam, co to znaczy transpłciowość. Sama też googlowała zawzięcie. No niby rozumie. Biega teraz za Saszą i zabrania mu palić i pić. «Ty bierzesz hormony, musisz o siebie dbać. Ja to wiem, przeczytałam w internecie»” – Sofia przedrzeźnia matkę.

Mama Sofii wie – mniej więcej – że jej córka należy do społeczności LGBTQI+. Ale nie wie, że Sofia jest poliamoryczna. „Odkryłam to niedawno. W sumie zrozumiałam dzięki Saszy, że kochać kilka osób jednocześnie to nic złego. Na razie nie zamierzam wiązać się z innymi osobami, bo Sasza jest monogamiczny. To teraz mój główny partner – tak postanowiłam”.

Sofia postanowiła też poczekać z coming outem przed ojcem. Ten został w Kramatorsku, pilnuje gospodarstwa. „To nie jest odpowiedni czas na takie wyznania, tym bardziej przez telefon. Miasto jest pod ciągłym ostrzałem. Tato ma wystarczająco dużo stresu. Nie będę mu go jeszcze dodawać”.

Miało być inaczej – Sofia planowała przyjechać do Kramatorska z Saszą, przedstawić ojcu partnera i porozmawiać razem przy stole. Na spokojnie. „Ale zaczęła się inwazja”.

A wraz z nią militaryzacja społeczeństwa – ta sprawia, że tradycyjne role płciowe zyskują na znaczeniu. „Od mężczyzn oczekuje się, że staną w obronie kraju, a od kobiet, że opuszczą kraj, by chronić siebie i dzieci. Wszystkie osoby, które odbiegają od tej normy, mogą spotkać się z wykluczeniem i dyskryminacją w społeczeństwie przesiąkniętym adrenaliną”, tłumaczy Szewcowa.

Dlatego specjalne schroniska dla osób LGBTQI+ są takie ważne, podkreśla Szewczenko. „W schroniskach dostępnych dla wszystkich przesiedlonych osób nie obowiązują żadne zasady, które chroniłyby osoby LGBTQI+ przed stygmatyzacją i przemocą. Poza tym na przykład osoby trans mają specyficzne potrzeby: potrzebują hormonów, czasami też wsparcia prawnego czy psychologicznego. Ogólne schroniska nie zapewniają takiej pomocy” – wyjaśnia aktywistka. Organizacja Szewczenko, Insight, prowadzi teraz dwa schroniska: we Lwowie i Czerniowcach. Wcześniej, w latach 2014–2019 oferowali również pomoc osobom LGBTQI+, którym udało się opuścić okupowane tereny Donbasu i Krymu i uniknąć tym samym prześladowań ze strony rosyjskich okupantów.

Wojna wzmaga nienawiść. Szewczenko doświadczyła tego na własnej skórze. Spotykamy się 10 dni po tym, jak została zaatakowana gazem pieprzowym na ulicy Lwowa w trakcie rozładunku pomocy humanitarnej. „Napastnicy stali się bardziej agresywni. Czują się bezkarni. W końcu wszyscy są zajęci wojną” – stwierdza.

Społeczność LGBTQI+ boi się nie tylko przemocy ze strony Ukraińców i Ukrainek, ale przede wszystkim ze strony Rosjan. „Znamy historie z Donbasu i Krymu – wiemy, że osoby LGBTQI+ są torturowane, zastraszane, a nawet mordowane”, zaznacza Szewczenko. U niektórych strach jest na tyle paraliżujący, że próbują za wszelką cenę opuścić kraj. 29-letni Stanisław, prawnik z Charkowa, spróbował już wszystkiego: zwrócił się o pomoc do różnych organizacji LGBTQI+ za granicą, pisał do polityków i ambasad. Złożył nawet wniosek o wizę do Wielkiej Brytanii, gdzie mieszka jego partner. Szanse są nikłe. W Ukrainie obowiązuje stan wojenny, mężczyźni w wieku poborowym mają zakaz opuszczania kraju (poza kilkoma wyjątkami). Stanisławowi pozostaje tylko droga przez góry lub przez Krym i Rosję. „Obie opcje są superniebezpieczne. A jeżeli Rosjanie mnie zabiją?”.

„Rosyjska okupacja byłaby katastrofą dla ruchu LGBTQI+”, mówi Czernihina. „Ogrom pracy, który włożyliśmy w walkę o nasze prawa, poszedłby na marne. Przed wojną pracowaliśmy z policjantami i policjantkami, tłumaczyliśmy, szkoliliśmy. Wielokrotnie spotykałam się też z przedstawicielami Unii Europejskiej. Widać było zmiany. Na parady przychodziło coraz więcej ludzi. W 2015 roku w Kijowie było 300 osób. A w ubiegłym roku już 8 czy 9 tysięcy. W Charkowie – 3 tysiące”.

Niektórzy eksperci obawiają się, że wysiłek, jaki ukraińskie organizacje pozarządowe włożyły w emancypację osób LGBTQI+, został w dużej mierze przekreślony. Już w maju na konferencji z okazji Międzynarodowego Dnia Przeciwko Homofobii, Transfobii i Bifobii Victor Madrigal-Borloz, ekspert ONZ w dziedzinie orientacji seksualnej i tożsamości płciowej, mówił o dyskryminacji transkobiet w trakcie ewakuacji z atakowanych obszarów. „Nie były wpuszczane do pociągów”.

Szewcowa też słyszała o tych incydentach. Mimo to pozostaje pełna nadziei. Jej zdaniem ​​powojenne społeczeństwo ukraińskie będzie bardziej tolerancyjne. „Miliony Ukraińców i Ukrainek mieszkają teraz w różnych miejscach w Europie. Stykają się z różnymi kulturami. Mam nadzieję, że to otworzy niektóre osoby na różnorodność”.

Badanie organizacji pozarządowej Nash Svit Center na temat stosunku Ukraińców i Ukrainek do tęczowej społeczności przeprowadzone w maju tego roku już mówi o wzroście tolerancji. W 2016 tylko 3% respondentów deklarowało pozytywny stosunek do osób LGBTQI+, w 2022 już prawie 13%. Zmniejszył się też odsetek osób negatywnie nastawionych do osób LGBTQI+ – z 60% do 38%. „Można się tylko domyślać, co jest przyczyną tak szybkiego postępu”, czytam na stronie organizacji. „Być może rosyjska inwazja, przeprowadzona pod hasłami obrony «tradycyjnych wartości», walki z «paradami gejowskimi» i europejskiego wyboru naszego narodu. Ukraińcy wyraźnie zobaczyli, co przynosi nam rosyjski świat i kim są nasi prawdziwi przyjaciele i sojusznicy”.

Światosław Szeremet, aktywista LGBTQI+, który został dotkliwie pobity podczas pierwszego marszu dumy gejowskiej w 2012 roku, wierzy, że „wojna pomoże społeczności LGBTQI+ w Ukrainie”. Szeremet od dawna lobbuje w parlamencie na rzecz równouprawnienia osób LGBTQI+. Podobnie jak reszta społeczności, jest przekonany, że członkostwo w Unii Europejskiej polepszy sytuację queerowych osób w Ukrainie.

Jednak do tej pory Unia Europejska nie była wystarczająco wymagająca wobec ukraińskiego rządu, zaznacza Szewcowa w artykule „Fighting «Gayropa»” z 2020 roku. Choć UE wezwała ukraiński rząd do zwalczania wzrostu nietolerancji, w tym homofobii, i karania przestępstw z nienawiści już w 2015 roku, to ukraiński Kodeks karny wciąż nie został znowelizowany. Rząd przygotował wprawdzie propozycję zmian w ubiegłym roku, ale sprzeciw ze strony Kościoła i religijnego lobby w parlamencie skutecznie uniemożliwia ich wdrożenie.

Nawet niektórzy konserwatywni politycy z proeuropejskiej partii Zełeńskiego Sługa Ludu występują przeciwko równouprawnieniu osób LGBTQI+ i bronią „tradycyjnych” wartości rodzinnych. W 2020 roku poseł Heorhiy Mazurashu i posłanka Olena Lys zaproponowali projekt ustawy „o zwalczaniu propagandy homoseksualizmu i transpłciowości”, zadziwiająco podobnej do homofobicznego prawa wprowadzonego w 2013 roku w Rosji (prawo to zabrania informowania dzieci i młodzieży o życiu osób LGBTQI+ – w ciągu pięciu lat od jego uchwalenia liczba przestępstw z nienawiści wobec osób LGBTIQ+ podwoiła się, a setki osób LGBTI+ zostało zamordowanych). Obrońcy praw człowieka, aktywiści i aktywistki LGBTQI+ i komisarz ds. praw człowieka Rady Najwyższej potępili ten dokument. Prezydent – nie.

Zełeński okazał się wielkim rozczarowaniem dla społeczności LGBTQI+ – nigdy nie zajął wyraźnego stanowiska w kwestii praw osób LGBTQI+. W tamtym roku w lipcu aktywiści i aktywistki LGBTQI+ zorganizowali nawet rave przed jego biurem. Domagali się przyjęcia ustawy chroniącej przed przestępstwami z nienawiści wobec osób LGBTQ+ i wszczęcia śledztw w sprawie ataków na społeczność, takich jak homofobiczny nalot policji na nocny klub dla gejów w Dnieprze z 2019 roku. Według świadków zajścia funkcjonariusze zmusili klientów i obsługę do leżenia na podłodze przez trzy godziny. Otworzyli okna, chociaż temperatura nie przekraczała pięciu stopni, wykrzykiwali przy tym homofobiczne obelgi i żartowali z orientacji seksualnej.

Aktywiści LGBTQI+, w tym Szewczenko, pozostają sceptyczni wobec ostatnich obietnic wprowadzenia równości małżeńskiej. „Czekamy już lata na jakiekolwiek zmiany w prawie. Liczyliśmy na więcej konkretów ze strony Zełeńskiego. Prezydent ograniczył się do stwierdzenia, że wszyscy powinni mieć takie same prawa. I tyle. Nie zdobył się na nic więcej poza tym żałosnym ogólnikiem”.

*

Mimo trudności społeczność LGBTQI+ nie zaprzestaje walki. Zarówno tej o prawa LGBTQI+, jak i tej na froncie. Według majowej ankiety Nash Svit prawie 66% przepytanych osób odnosi się pozytywnie do udziału osób LGBTQI+ w obronie kraju przed rosyjską inwazją.

Patronite

Osoby LGBTQI+ walczyły już w Donbasie, przypomina Czernihina. „Istnieje nawet specjalny queerowy batalion z tęczowym jednorożcem, w 2019 roku brał udział w marszu w Kijowie. Ta inwazja to ważny czas dla społeczności LGBTQI+: musimy pokazać nasze zaangażowanie, stać się bardziej widoczni. Żeby nie powtórzyła się sytuacja z 2014 roku. Ludzie mówili wtedy, że nie mamy prawa się odzywać, bo nie było nas na Majdanie. Oczywiście, że byliśmy. Tylko byliśmy niewidoczni. I to był już powód, żeby nas nękać. Retoryka była taka: my braliśmy udział w wojnie, a wy nie, więc nie macie prawa do praw, bo nie jesteście prawdziwymi Ukraińcami”.

*

Dwudziestoletni Sasza nie wyobraża sobie życia poza Ukrainą. Dwa lata mieszkał we Włoszech. „Matka mnie zabrała, jak miałem 16 lat. Pracowała tam, ułożyła sobie życie. Nie chciałem tam wcale jechać. Buntowałem się. Stwierdziłem, że nie będę się uczył włoskiego. Jak tylko skończyłem 18 lat, wróciłem do domu”.

Sasza nigdy nie doświadczył dyskryminacji, choć wychował się na wsi pod Termopilami: w zachodniej, bardziej konserwatywnej części Ukrainy. Ale spotkało go wykluczenie ze strony bliskich – matka do tej pory go nie akceptuje. „Nie rozmawiamy, z bratem też zerwałem kontakt. On jest takim samym homofobem jak matka. Ile czasu zajęło mi zaakceptowanie siebie? Chyba z osiem lat. Dopiero niedawno zrezygnowałem z bindera. Polubiłem swoje ciało takim, jakim jest – Sofia bardzo mi w tym pomogła. W przyszłości planuję mastektomię i panhisteroktomię. Ale na razie nie mam na to pieniędzy. I nie przejmuję się moim wyglądem. Jestem Sasza, i tyle. Co, przecież nikt mi w majtki nie będzie zaglądał”.

Tekst powstał dzięki wsparciu Journalismfund.eu.Journalismfund.eu

Dział ukraiński powstaje dzięki dofinansowaniu European Cultural FoundationInstytutu Goethego w Warszawie, Krakowskiego Biura Festiwalowego oraz Centrum Dialogu im. Juliusza Mieroszewskiego.

logo