Otwarte pytanie
Heinali, fot. Alina Garmash i Vitaliy Mariash

18 minut czytania

/ Muzyka

Otwarte pytanie

Rozmowa z Heinalim

Czy bardziej efektywny będę teraz z bronią na froncie, bez przygotowania, czy może tutaj, zajmując się tym, czym zajmuję się już dwadzieścia lat? – zastanawia się ukraiński muzyk, który gra na krakowskim Unsoundzie

Jeszcze 5 minut czytania

Jego podstawowym instrumentem jest skrzynka, mieszcząca syntezator modularny. To wiekowy wynalazek muzyki elektronicznej oraz myśli inżynieryjnej. Z jego pomocą Heinali, zgodnie z zasadami stworzonymi przez kompozytorów pięćset lub nawet osiemset lat temu, tworzy „głosy” żyjące własnym życiem. Heinali to pseudonim artystyczny kijowskiego kompozytora muzyki elektronicznej Oleha Shpudeiki.

Wydany dwa lata temu „Madrigals” okazał się dla niego przełomowy. W „The Guardian” był to album miesiąca, w Ukrainie Shpudeiko znalazł się wśród nominowanych do Narodowej Nagrody im. Tarasa Szewczenki. Po 24 lutego pozostał aktywnym twórcą. Jego wiosenny występ online we lwowskim schronie, który miał na celu wsparcie Sił Zbrojnych Ukrainy, został okrzyknięty przez amerykański Pitchfork jednym z najlepszych miksów tego roku.

W czerwcu, pomimo wieku poborowego, Shpudeiko otrzymał pozwolenie od Ministerstwa Kultury na występy poza granicami kraju. Ostatnie projekty, jak na przykład „Musikalisches Opfer” Bacha, realizował w Lipsku z udziałem muzyków klasycznych: oboistą i kompozytorem Maksymem Kolomiietsem, klawesynistką Julią Vash oraz niemieckim perkusistą Johannesem von Buttlarem. W Berlinie oraz Hamburgu odbyły się koncerty Shpudeiki we współpracy z grupą wokalną Alter Ratio pod kierownictwem Olhi Prykhodko. Kompozytor brał również udział w tworzeniu baletu Ilii Miroshnichenki „Ściana” („Стіна), pracował nad projektami multimedialnymi oraz występami solowymi. Obecna trasa koncertowa Heinali obejmuje Niemcy, Litwę, Austrię, Słowację, a teraz również Polskę.


IVAN SHELEKHOV: Jaki wpływ ma na ciebie wojna?
HEINALI (OLEH SHPUDEIKO): Najważniejsze, co się wydarzyło, to zamalowanie świata. Jako artysta przywykłem do gradacji barw. Pociąga mnie coś bardziej różnorodnego. Wraz z napaścią Rosji wszystko stało się czarno-białe. Jest to taki czas w historii, kiedy dosłownie istnieje zło i dobro, niuanse w sensie politycznym nie istnieją. Trudno było się do tego przyzwyczaić, ale myślę, że się mi udało. Mam jednocześnie nadzieję, że moja twórczość nie stanie się transparentem.

Mówię teraz głośno o tym, że jestem ukraińskim kompozytorem, czego wcześniej jakoś szczególnie nie podkreślałem, nie było takiej potrzeby. Teraz na wszystkich scenach, na których gram, jestem właśnie ukraińskim kompozytorem. Kiedy graliśmy koncerty z grupą wokalną Alter Ratio w Hamburgu (Kulturkirche Altona) i w Berlinie (Berliner Dom), kierowniczka zespołu Olya Prykhodko czytała przed występem tekst przedstawiający kontekst tego wydarzenia i ludzie słuchali.

Niedawno grałem w Kolonii. Co ciekawe, w bunkrze, który jest pozostałością po II wojnie światowej, zbudowali go w 1944 roku. W tym samym miejscu odbywała się wystawa o wojnie w Ukrainie. Przez cały okres trwania tej wystawy grała tam muzyka z mojego nagrania ze schronu we Lwowie. Była też ciekawa praca niemiecko-ukraińskiej grupy Óstov. Można było obejrzeć także projekt artystki Alisy Berger, były to nagrania rozmów z początku wojny z różnymi ukraińskimi działaczami kultury. Ekspozycja odbywała się na pierwszym piętrze, gdzie są bardzo wąskie korytarze, maleńkie pomieszczenia, w tej przestrzeni artystka chaotycznie porozkładała stare laptopy, na których puszczano fragmenty wywiadów. Miałem poczucie, że jestem w naszym schronie. Bo to było o nas. Wszystko, co czytamy, wszystkie wiadomości pochodzą z telefonów i laptopów. Ludzie z Zachodu o nas czytają, widzą nas dzięki swoim laptopom. Laptop to coś, co możesz zabrać ze sobą do schronu. Choć nie we wszystkich schronach jest internet.

Oleh Shpudeiko

Ukraiński kompozytor muzyki elektronicznej i saund artist, jego płyty solowe oraz we współpracach wydawane były w kraju i za granicą. Oprócz koncertów regularnie bierze udział w projektach interdyscyplinarnych i multimedialnych, tworzy również ścieżki dźwiękowe. Utwory wykonane wspólnie z kompozytorem klasycznym Oleksyiem Shmurakiem prezentowane były w Muzeum Narodowym Ukrainy oraz Muzeum Sztuki Współczesnej w Odessie. Wspólnie prowadzili również podcast edukacyjny o muzyce АШОШ.

Różnica światów i problemy komunikacyjne z Europą Zachodnią – na czym, według ciebie, polega problem?
To problem, którego nigdy nie uda się rozwiązać, ponieważ różnicy doświadczeń nie da się przekazać. Ale dzięki sztuce można się do siebie zbliżyć, pokazać choćby ułamek tego, co przeżywamy, przez co przechodzimy. Na pewno kino sprawdza się tu najlepiej, muzyka nie aż tak bardzo. Możliwe, że jakaś niezwykle szybka kinematografia dokumentalna może sobie z tym poradzić. Na przykład ukraińska grupa dokumentalistów „Babylon 13”, która nagrywała Majdan i która kontynuuje swoją działalność teraz.

Przed wojną oglądałem filmy o wojnie, czytałem o tym, ale to miało niewiele wspólnego z realnym doświadczeniem. Oglądasz film o wojnie, odczuwasz jakieś emocje, w głębi wszystko rozumiesz, ale kiedy wojna dotyka ciebie bezpośrednio, to coś zupełnie innego. Europejczycy, których spotykam, często są empatyczni, starają się jakoś pomóc, nawet poprzez zwykłą rozmowę. Ale to, co tłumaczysz, nie do końca jest rozumiane. Problem polega też na tym, że Ukraina znika z przestrzeni informacyjnej. Choć ostatnimi czasy znów się pojawiła…

w związku z kontrofensywą.
Tak, ale zwróć uwagę, że jak się wychodzi na ulicę, idzie do supermarketu czy do centrum zachodnioeuropejskiego miasta, to nigdzie nic nie widać. Możliwe, że gdzieś wiszą flagi Ukrainy, ale wszystko tam sobie dalej trwa, nie ma takiego uczucia, że gdzieś niedaleko jest wojna i może się źle zakończyć. Wy też możecie odczuć skutki tej wojny, i to nie tylko przez mroźną zimę.

Ale na przykład pojechaliśmy pod koniec lipca ze „Ścianą” do Wilna, potem do Wisaginii. Odniosłem tam wrażenie – niech tamtejsi mieszkańcy mi wybaczą – że to jest jeden z oddalonych regionów Ukrainy. W tym sensie, że tam dało się odczuć, że coś strasznego się dzieje, ludzie są zaniepokojeni, pomagają i nie jest im wszystko jedno. Są w stanie się poświęcić, żeby pomóc. W Polsce jest podobnie. Polska, z pewnością, jest obecnie największym sojusznikiem.

Od trzech miesięcy jesteś rezydentem w Niemczech, kontynuujesz koncertowanie w Unii Europejskiej. Udaje ci się pracować nad całkiem różnymi projektami w tak krótkim czasie; wystawy multimedialne, choreografia, występy solowe. Opowiedz coś o tej różnorodności.
Naprawdę to wszystko dzieje się bardzo szybko. Do tej pory miałem inny tryb pracy. Z Alter Ratio to była bardzo krótka interakcja. „Cześć, cześć! Co potraficie? Proszę, ja się tym zajmuję! No to zabieramy się do pracy, uda się!”. Jakiejś głębszej współpracy w takich warunkach nie dało się jeszcze osiągnąć. Bardziej przypomina to działania aktywistów, ale to też praca twórcza.

Projekt w Lipsku przygotowywaliśmy prawie miesiąc, ale też odbyło się to bardzo szybko. Nie były to rzeczy powstałe w głębokiej współpracy i trwałym skupieniu. Nie mówię tutaj o występach solowych, ponieważ gram mój starszy repertuar, ale wciąż go dopracowuję.

Nie odczuwam jakichś wielkich różnic między tymi wszystkimi projektami. Trudno mi teraz skupić się na jakiejkolwiek pracy. Głowa jest w innym wymiarze. Staram się powrócić do jakichś rutynowych czynności, które wykonywałem przed wojną, jak na przykład czytanie. I to nawet trochę pomaga, uspokaja.

Trzy miesiące temu rozmawialiśmy o tym, jak trudno słuchać muzyki po tej wiośnie w Kijowie. Co się dla ciebie zmieniło od momentu naszej rozmowy, słuchasz muzyki? 
Na przykład wrześniowy koncert Graindelavoix, to było dla mnie trudne. Nigdy ich nie słyszałem na żywo. To mój ulubiony zespół muzyki dawnej i z pewnością ulubiony zespół w ogóle. Jestem trochę jak groupie. Byłem wówczas niedaleko Utrechtu, gdzie miał odbyć się koncert, i zdecydowałem, że pojadę. Nawet dostałem od nich bilet, było bardzo miło. Ale sam koncert… Śpiewali lamentacje Josquina des Prés. Przez ostatnie dziesięć lat swojego życia des Prés pisał wszelkiego rodzaju smutne pieśni, lamentacje pogrzebowe, jakby dążył do własnej symbolicznej śmierci. Cały czas pisał i nie umierał, działo się to tylko w jego muzyce. Niezwykłym odkryciem było dla mnie to, że doświadczenie, które w sobie nosiłem przez ten cały czas, na scenie przemieniło się w abstrakcję i nawiązało ze mną dialog. Trzeba pamiętać, że ta muzyka ma sześćset lat. Oczywiście Graindelavoix to specyficzna grupa wokalna, nie wykonują muzyki dawnej zgodnie z pierwotnym zamysłem autorów. Ale to właśnie dzięki temu doświadczyłem tej wyjątkowości. Byłem zachwycony i wstrząśnięty jednocześnie. To najważniejszy koncert w moim życiu. Powiedziałem o tym kierownikowi projektu Björnowi Schmelzerowi, odpowiedział: „Przesadzasz”. Ale nie, nie przesadzam.

 

Kiedyś twoje granie kojarzyło się z ambientem, elektroniką eksperymentalną. Teraz – z polifonią. Jak ty to widzisz?
Rozmawiałem dziś ze studentem z Izraela, pisał esej o „Madrigals” i o tym, jak twórcy muzyki elektronicznej pracują z muzyką dawną, muzyką odrodzenia. Zahaczyliśmy akurat o temat „jak o tym rozmawiać?”. Jak się mówi o festiwalu współczesnej muzyki klasycznej, wszystko jest zrozumiałe. Ale jeśli chodzi o festiwal muzyki elektronicznej… Mówisz im: „Jestem taki i taki, uważam się za kontynuatora tradycji późnego średniowiecza i odrodzenia”, i słyszysz odpowiedź: „Aha, to znaczy, że grasz ambient?” (śmiech). Jak popatrzysz na mój opis na festiwalu NEXT, to zdaje się, że nie znajdziesz tam wzmianki o muzyce dawanej, o polifonii. Napisali tylko, że to ambient.

Na Unsound jest opis. Zestawiają matematyczność muzyki średniowiecznej oraz syntezę modularną.
To dobrze. Wydaje mi się, że muzyka elektroniczna kojarzy się z jakimś futuryzmem i winne temu są filmy science fiction, wychodziło ich bardzo dużo w czasach, kiedy rodziła się muzyka elektroniczna. I wówczas często towarzyszyła ona filmom niskobudżetowym, ponieważ była tania, nie trzeba było płacić prawdziwym muzykom (śmiech).

Estetyka zależna od finansów.
Wiadomo. Najczęściej tak to wygląda. Problem dźwięków elektronicznych polega na tym, że chłoną kontekst jak gąbka i potem trudno jest się go pozbyć. I na przykład dźwięki theremina już zawsze będą kojarzyć się z kosmitami, bardzo trudno to „odsłyszeć”. Zazwyczaj festiwale muzyki elektronicznej sięgają w przyszłość, a nie w przeszłość, ich tematyka wiąże się z cutting edge. Są o tym, co dzieje się teraz albo będzie się działo w przyszłości.

W ostatnich latach pojawiła się tendencja do wykopywania kontekstów, które kiedyś mogły wydawać się marginalne, a teraz poddawane są aktualizacji. I czerpanie z muzyki sprzed epoki klasycyzmu jest na czasie.
Tak, możliwe. Muzyka dawna jest troszkę czystsza, bardziej subtelna. Nie chodzi o to, że były to czasy znacznie lepsze dla muzyki, po prostu jest pozbawiona imperialności i kolonialności. Na pierwsze zajęcia z kontrapunktu chodziłem do wykładowcy z USA, zapytałem go, jakiej muzyki mam słuchać. Odpowiedział mi tak: „Wszystko, co jest po Bachu, do drugiej połowy XX wieku, skreśliłem. To, co jest do Bacha, łącznie z jego twórczością, mogę ci polecić”. Przy czym wszystkie sale koncertowe szczelnie wypełnione są muzyką klasyczną, romantyczną i tą z początku XX wieku. Muzyka dawna może mieć w sobie element polityczny, w znaczeniu walki z repertuarem narzucającym jedynie „białą” muzykę. Znów wspomnę o Utrechcie – odniosłem wrażenie, że całe miasto było na tym festiwalu muzyki dawnej! Myślałem, że to taka niszowa sztuka, zgromadzą się gdzieś w kościele, pograją może kilka dni. A to trwało tydzień, wszędzie, wszędzie koncerty i inne wydarzenia okołofestiwalowe. W ramach festiwalu muzyki dawnej odbył się nawet pokaz robotyki! Było to powiązane z tematem festiwalu, a mianowicie z galanterią. Podczas sesji na żywo oprogramowanie tworzyło kod dla robotów, które tańczyły – „czy ruchy robotów mogą być eleganckie?”.

Obecna trasa koncertowa obejmuje głównie Europę Środkową. Twoja muzyka estetycznie jest bardzo europocentryczna, co oznacza, że powinna być tutaj zrozumiana. Spotkałeś się z jakimiś ciekawymi reakcjami kuratorów, organizatorów i słuchaczy? Jak twoja muzyka na nich oddziałuje?
Najczęściej muzyka grana na syntezatorze modularnym odbierana jest jak coś ciekawego, dziwnego, coś powiązanego ze średniowieczem. Najlepiej jest rozumiana w Ukrainie. Na przykład na festiwalu Bouquet Kyiv Stage kuratorka i muzykoznawczyni Lyuba Morozova o wszystkim opowiedziała na wstępie i przygotowała publiczność. Na mniejszych scenach zazwyczaj sam coś opowiadam albo piszę jakiś tekst. Takim testem sprawdzającym będzie dla mnie NEXT i Unsound. Zobaczę, czy moja muzyka będzie zrozumiała czy nie.


N
a twoje koncerty przychodzi publiczność akademicka?
Po jednym z koncertów podszedł do mnie kompozytor, który wykłada w Hamburgu. On zrozumiał w czym rzecz – polifonia, muzyka generatywna. Pytał mnie, jak to się odbywa, dlaczego, co zrobiłem. To była komunikacja, ale z przygotowanym odbiorcą. Dla mnie opisanie, na czym polega ta muzyka, to spory wysiłek. Orientuję się w temacie muzyki średniowiecznej i dawnej, to jest mój cały świat, ale jak o tym opowiedzieć komuś, kto się na tym nie zna…? Co to takiego jest muzyka średniowieczna? To, co leci w grach komputerowych albo w filmach o średniowieczu? Jacyś muzykanci, trąbki, flety… Wszyscy tańczą… Nie ma to nic wspólnego z muzyką średniowiecza. Gdybym powiedział, że zajmuję się muzyką Mozarta albo Beethovena, to raczej nikt nie miałby problemu z identyfikacją. Ale jak opowiadam o Perotinusie3, to reakcja jest jednoznaczna: kto? co?

Nawiązałeś jakieś potencjalne współprace podczas ostatnich występów? Znalazłeś sojuszników?
Prawdę mówiąc, nie zajmowałem się komunikacją, bo było sporo innych rzeczy związanych bezpośrednio z projektami albo z problemami dnia codziennego. Jedyni moi sojusznicy to Graindelavoix, a nowych będę szukał. Problem polega na tym, że networking to dobra rzecz, ale trudna, gdy cały czas myśli się o czym innym. Nawet jak nie myślisz o wojnie, to ona i tak jest z tyłu głowy. Nawet jak nie słuchasz wiadomości, to ona i tak jest. Boję się, że zwariuję i nikt mnie nie będzie rozumiał. „Mieszka tu jakiś dziwny człowiek z Ukrainy, daj mu dziesięć euro, niech sobie stąd idzie i cierpi gdzieś tam u siebie”. Nie chciałbym takiej sytuacji.

Mówiąc o roli ukraińskiego artysty w czasie wojny, wspomniałeś, że teraz każdy znajduje swoje miejsce. Po pierwsze, jesteśmy wolnym krajem, po drugie, współczesny świat oraz sztuka są zróżnicowane, działa w nich wiele różnych nisz. Można powiedzieć, że ty w swojej pracujesz efektywnie. Nie wiem, jakie masz wyniki, ale dynamika na pewno jest. Jak oceniasz swoją sytuację? To trochę obcesowe pytanie, bo od razu wyobrażamy sobie jakieś tabele efektywności.
Tak, tabel nie ma. Mam własne poczucie efektywności. Czy bardziej efektywny będę teraz z bronią na froncie, bez przygotowania, bo nie mam żadnego doświadczenia wojskowego, nigdy w rękach nie trzymałem broni, czy może tutaj, zajmując się tym, czym zajmuję się już dwadzieścia lat, angażując w to te kontakty, które już mam? To pytanie pozostaje dla mnie otwarte. Czuję, że jestem efektywny tutaj, bo wiem, co robić, na jakich scenach można o czym mówić, gdzie występować. Ale z drugiej strony nie zebrałem milionów dla Sił Zbrojnych Ukrainy, co udało się zrobić muzykom na Eurowizji. Trudno powiedzieć.

Wydaje mi się, że teraz najważniejsza rzecz to ochrona współczesnej kultury ukraińskiej i sztuki. Jedyny sposób na to, aby wszystko przetrwało i aby pokazać światu, że istniejemy, to robienie tego, czym ja i inny artyści zajmowaliśmy się dotychczas. Również na Zachodzie. W Ukrainie w najlepszym wypadku wykonywałbym jakieś komercyjne zlecenia, żeby mieć za co kupić jedzenie. Tutaj natomiast można wykorzystać zasoby tych krajów, aby zachować i rozwijać kulturę ukraińską. Bo my naprawdę walczymy z Rosją również na poziomie kultury. Rosja jest bardzo dobrze rozpropagowana na świecie, bardzo dobrze; w księgarniach, w salach koncertowych, nikt z tym nie ma żadnego problemu. Ukrainy tam nie ma. Nie żebym doradzał Ministerstwu Kultury, ale może ma sens stworzenie programu nakierowanego na promowanie współczesnej kultury ukraińskiej na Zachodzie. Po to, aby pokazać, że istniejemy, jesteśmy oddzielnym krajem, mamy swoją kulturę, swoją sztukę, która jest ciekawa i nowoczesna. Nie wszystko kręci się wokół folkloru i wyszywanki.

Konsekwentnie utrzymujesz, że dialog z rosyjskimi artystami teraz, podczas wojny jest niemożliwy, szczególnie po wydarzeniach w Mariupolu. Na Unsound będzie rosyjski artysta, ale z tego, co wiem, od samego początku przyjął pozycję antywojenną.
Tak, zostałem uprzedzony. Ludzie z Unsound napisali do mnie od razu, że będzie u nich artysta z Rosji, że to osoba, która jest od początku proukraińska, i podali namiar na Instagram. Ja też podpytałem swoich zaprzyjaźnionych artystów, którzy grają na Unsound i go znają. Kiedy kogoś nie znasz, nie wiesz, czy to nie jest przypadkiem ktoś, kto w ten sposób chce tutaj zbudować swoją karierę. Zawsze trzeba być ostrożnym.

Umówiliśmy się, że nie będziemy razem na żadnym line-upie, żeby uniknąć nadinterpretacji o „przyjaźni”. Mimo wszystko nie chciałbym z nim występować, bo to byłby mylący przekaz o jakimś pojednaniu. Ktoś mógłby pomyśleć: „O, gracie razem na koncercie, to znaczy, że nie jest tak źle”. Nie, naprawdę jest bardzo źle. Być w jednym line-upie, na tak zwanym koncercie pojednania – w żadnym wypadku.

Masz jakieś plany na najbliższy czas?
Plany… Nie mam jakichś konkretnych planów. Wszystkie plany zniknęły w dniu najazdu zbrojnego Rosji.

Ten tekst ukaże się także w języku polskim. Może chciałbyś coś przekazać czytelnikom.
Chciałbym podziękować Polakom za wsparcie, bo oni teraz robią to, co powinna robić cała Europa. Oni i Łotwa, Litwa, Estonia, Finlandia. Chciałbym, aby reszta Europy wykazała takie poparcie dla Ukrainy jak Polska. 

Dział ukraiński powstaje dzięki dofinansowaniu European Cultural Foundation Instytutu Goethego w Warszawie, Krakowskiego Biura Festiwalowego oraz Centrum Dialogu im. Juliusza Mieroszewskiego.

logo