„Panie, a ci Rumuni to coś w ogóle piszą?” – zagadnął mnie na przedpandemicznym koncercie jakiś stary dryblas o nieustalonej tożsamości. Wcale mnie to pytanie nie zdziwiło. Chodziła fama, że Rumunia modna muzycznie – od popfolklorystów po kombinacje jazzowe – że w wizualiach też daje radę, a nowa fala kina rumuńskiego, jak wiadomo, podbija świat co najmniej od półtorej dekady. Natomiast literacko ta promocja rumuńszczyzny przemykała cichaczem, w obiegach cokolwiek elitarnych. Choć prawdę powiedziawszy, nigdy nie było lepszego czasu dla literatury rumuńskojęzycznej w Polsce.
Półki w księgarniach nie kłamią: trwa nieustająca ofensywa, wydawnictwa prześcigają się w uatrakcyjnianiu oferty wątkami rumuńskimi, targi i kiermasze pękają od nowości znad Dunaju i Dymbowicy; nawet jeśli cały czas mówimy o promocyjnym walcu w skali mikro, bo na scenie przekładu każda promocja czegoś, co nie anglojęzyczne, musi się godzić z epizodycznością. Istotne, że tę nową falę – by przystać na poręczne określenie wzięte z omówień kina Cristiego Puiu, Corneliu Porumboiu czy Cristiana Mungiu – można również dostrzec wśród grupy rumuńskich i mołdawskich pisarek i pisarzy, którzy wkroczyli na scenę literacką w Bukareszcie i Kiszyniowie po roku 2000, a którzy teraz szturmem zdobywają kolejne rynki. W zdecydowany sposób nakreślili oni poetykę pokoleniową, reaktywując realistyczne języki opisu „tu i teraz”, przesuwając zainteresowanie w stronę krytyki społecznej doby ekscesywnego kapitalizmu oraz poetyk małoojczyźnianych.
Oczywiście tych realizmów pojawiło się co najmniej kilka – od paradokumentalnego, przez zaangażowany w rozliczenia rządów Nicolae Ceauşescu, wychylony w przyszłość, po magiczny, by pokusić się o doraźną i nazbyt chyba ogólną charakterystykę. Lecz ich wspólnym mianownikiem pozostaje autorska wiara w literaturę, która chce mówić o młodych do młodych, a więc ma być programowo bliska codziennemu doświadczeniu. Jasne, brzmi to podobnie do haseł „Świata nieprzedstawionego” Juliana Kornhausera i Adama Zagajewskiego (pisanego pół wieku temu) lub do dyrektyw punkowej i postpunkowej rewolucji w muzyce brytyjskiej (z podobnych lat). Przekroczenie socrealistycznej siermięgi i porzucenie ekskursji w koleiny metafizyki czy terytoria fantazji (w wariancie polskim) oraz nieufność wobec postmodernistycznej zgrywy, która nie „mówi o tobie ani o mnie”, by sparafrazować Smithsów (w wariancie angielskim), są odpowiedzią właściwie na ten sam problem: nieprzystawalność świata wykreowanego w literaturze do doświadczeń codzienności (rozumianej zarówno w wymiarze jednostkowym, jak i pokoleniowym).
Młodzi twórcy rumuńscy, urodzeni w „rewolucyjnych” latach 80. i 90., zawiązali wspólnotę ze swoim odbiorcą, oferując mu możliwość przeczytania o sobie i swoich ziomkach w kontekście zmieniającej się rzeczywistości. Znani już polskiej publiczności prozaicy jak Adrian Schiop, Lavinia Branişte, a wcześniej Dan Lungu czy Filip Florian, wychowali sobie swojego własnego czytelnika, któremu zależy na tym, by znaleźć w tekście komentarz do prywatnych przeżyć i refleksji, trosk i planów.
Lavinia Branişte, „Wewnętrzny zero”. Przeł. Olga Bartosiewicz-Nikolaev, Universitas, 256 stron, 2019 Rzecz jasna komentarz podany w sposób niebanalny, zrywający z matrycami mimetycznego obiektywizmu i próbujący nie tyle nadążyć za cywilizacyjnymi zmianami, ile je wyprzedzić, prowokując do dyskusji nad konsekwencjami schyłku wolnorynkowej ekonomii, przyszłością prekariatu i rolą wyobraźni w pracy nad własnym niepodrabialnym głosem. I tak na przykład Adrian Schiop w „Żołnierzach. Opowieści o Ferentari” (przeł. Olga Bartosiewicz, Universitas 2018) zabiera nas w narkotyczno-gejowsko-bitowy trip po Ferentari, cieszącej się złą sławą dzielnicy Bukaresztu, a robi to z językowym biglem, czarnym humorem i antropologiczną precyzją. Branişte natomiast w „Wewnętrznym zero” (przeł. Olga Bartosiewicz-Nikolaev, Universitas 2019) uruchamia paradokumentalną opowieść o życiu młodej bukaresztanki w dobie kruszejących obietnic neoliberalizmu.
Nie ulega wątpliwości, że popularność, jaką osiągają w Rumunii zastępy „noworealistycznych” twórców i twórczyń, promieniuje za granicę. Sądzę, że są co najmniej trzy powody sukcesu (i zasięgu) tego oddziaływania na rynku polskim. Po pierwsze, to zapotrzebowanie na „bliską”, dostępną każdemu, trochę oswojoną, a trochę surową, egzotykę. Choć przez lata Polskę łączyła z Rumunią wspólna granica, kraj ten wciąż jest postrzegany przez zwykłego czytelnika jako terra incognita. Tę na wpół realną, na wpół mityczną przestrzeń nasycono u nas wprawdzie transylwańsko-wampirycznymi mitami oraz stereotypami z podręczników historii najnowszej (na czele z symboliczną postacią Ceauşescu, biedą, bezpańskimi psami na ulicach miast i trudną do wykorzenienia tendencją do identyfikowania Rumunów z Romami – i na odwrót; o tym wszystkim pisze np. Małgorzata Rejmer w reportażu „Bukareszt. Kurz i krew”), ale i obietnicą dzikości, powrotu do źródeł pradoświadczeń i prajęzyków; w tym kontekście rumuńskie Karpaty, Bukowina, Banat i delta Dunaju jawią się polskim turystom nieomal jak środkowoeuropejska Amazonia. Literaturze rumuńskiej chcemy zatem przypisać moc spełniania obietnic skoku w nieznane, choćby i to nieznane nie było aż tak bardzo odległe od aż-za-dobrze-nam-znanego.
Po drugie, ważna tu jest kariera odrodzonego konceptu Europy Środkowej. Cała masa przedsięwzięć kulturalnych, do których należy w pierwszej kolejności zaliczyć powołanie we Wrocławiu półtorej dekady temu Literackiej Nagrody Europy Środkowej „Angelus”, dała asumpt do przyjrzenia się na nowo kulturze naszego regionu (w ujęciach najszerszych z możliwych) – zwłaszcza w kontekście przemian roku 1989. Szybko się okazało, że Rumunia zajmuje w tej zrewitalizowanej konstelacji ważne, choć wcale nie oczywiste miejsce. Wynika to z kilku przynajmniej powodów, z których najistotniejszym zdaje się stosunek do przeszłości. Z pewnością komunizm naznaczył Rumunię trudnym do zatarcia piętnem, z tym dziedzictwem rumuńskie społeczeństwo próbuje uporać się do dziś. Zjawisku temu poświęca swoje eseje choćby Lucian Boia, historyk i publicysta, autor bestsellerowych książek łączących akademicką rzetelność z łechcącą czytelnicze gusta perspektywą „wiwisekcji rumuńskiej tożsamości”. To, że Boia w Rumunii sprzedaje setki tysięcy egzemplarzy swoich książek, nie dziwi aż tak bardzo jak fakt jego niegasnącej popularności w Polsce. Trzy książki Boi, tłumaczone przez Kazimierza Jurczaka oraz Joannę Kornaś-Warwas, zwłaszcza przełożony przez tę ostatnią tom „Dlaczego Rumunia jest inna?” (Międzynarodowe Centrum Kultury 2016), spotkały się z czytelniczym zainteresowaniem znacznie wykraczającym poza ścisłą bańkę rumunofilów. O sukcesie świadczą zarówno sensacyjne wyniki sprzedażowe, jak i dzikie tłumy na spotkaniach autorskich. Wynikałoby z tego, że powojenne dzieje Rumunii są dla Polaków intrygującym punktem odniesienia – podobnie zresztą jak starania o nową samoidentyfikację w ramach Unii Europejskiej; inna sprawa, że wciąż mówimy o non-fiction, a, jak dobrze wiemy, ta działka literacka miewa się u nas zasadniczo lepiej od innych.
Nic dziwnego zatem, że cały pakiet przekładów na język polski to powieści o charakterze rozliczeniowym (brak tu chyba lepszej uwspólniającej kategorii) – w tym takie jak „Jestem komunistyczną babą!” Dana Lungu (przeł. J. Kornaś-Warwas, Czarne 2009) czy „Matei Brunul” Luciana Dana Teodorovicia (przeł. R. Jankowska-Lascar, Amaltea 2015). A także dzieła pisarek o znacznie dłuższym stażu: „Dama z młodzieńcem” Nory Iugi (przeł. K. Jurczak, Universitas 2018) czy „Stracony poranek” Gabrieli Adameşteanu (przeł. T. Klimkowski, W.A.B. 2012), które w ciekawy sposób dopełniają zarysowany tu „noworealistyczny” krajobraz o perspektywę diachroniczną, zrealizowaną w literacko przekonującym, eleganckim, choć mocno zindywidualizowanym – zwłaszcza u Iugi – stylu.
Dan Corman, „Parochia”. Przeł. Joanna Kornaś-Warwas, Universitas, 164 strony, 2019Inną perspektywę proponują choćby „Parochia” Dana Comana (przeł. J. Kornaś-Warwas, Universitas 2019) czy „Medgidia, miasto u kresu” (przeł. R. Jankowska-Lascar, Amaltea 2016), które wykorzystują konwencję realizmu magicznego do opowieści o współczesnej Rumunii, zakorzenionej zarówno w prawosławnym folklorze, jak i w tęsknocie za Zachodem. Czynią to przez pryzmat „małoojczyźnianej” narracji o najbliższej okolicy – przy czym niezależnie od tego, czy „mieści się” ona w mieście czy na głębokiej prowincji. Ciekawe, że na Angelusa zasłużyła inna powieść, „Księga szeptów” Varujana Vosganiana (przeł. J. Kornaś-Warwas, Książkowe Klimaty 2015), prozaika i dyplomaty o ormiańskich korzeniach, który w sugestywny sposób opowiedział o ludobójstwie Ormian z rąk Turków oraz o konsekwencjach tych wydarzeń dla społeczności ormiańskiej we wschodniej Rumunii. Oczywiście, sporą poczytność „Księgi szeptów” można znów wiązać z „nagradzalnymi” cechami: tradycyjnie realistycznym ujęciem historycznego problemu w połączeniu z wątkami biograficzno-rodzinnymi.
Po trzecie wreszcie, swoją rolę odgrywają wydawnictwa i instytucje kultury. Nie byłoby tego boomu – albo przynajmniej boomiku; w końcu działamy, jak ustaliliśmy, w mikroskali – na rumuńską literaturę, gdyby nie odważne decyzje wydawnictw, które z dnia na dzień zdecydowały się przyjrzeć temu, co wartościowe w tzw. małych językach. Pionierem takiej aktywności było Czarne, które w nieodżałowanej serii „Inna Europa, Inna Literatura” opublikowało kilka istotnych książek z rumuńskiego kanonu lat 90., w tym pierwsze na rynku polskim powieści czołowych reprezentantów rumuńskiego postmodernizmu – Simony Popescu („Wylinka”, przeł. J. Struzińska, 2002) i Mircei Cărtărescu („Travesti”, przeł. J. Kornaś-Warwas, 2007). Obie pozycje reprezentują poetycki, oniryczny model narracji osnuty wokół motywów powrotu do dzieciństwa, autotematyzmu i intertekstualnych odniesień, dobrze więc współgrały z tendencjami w polskiej prozie potransformacyjnej, których zwieńczeniem były z jednej strony powieści i opowiadania Olgi Tokarczuk, z drugiej – rozważania „lokalno-metafizyczne” w stylu Wiesława Myśliwskiego. Kazus Cărtărescu jest tu szczególny: ten najbardziej popularny rumuński pisarz ostatnich dekad, wymieniany w gronie kandydatów do Nagrody Nobla – której, notabene, Rumuni wyczekują jak kania dżdżu, co stało się standardowym tematem rozmaitych literackich aluzji – w Polsce akurat przebić się nie potrafi. Ostatnia jego książka po polsku, zbiór opowiadań „Nostalgia” (przeł. I. Kania, J. Kornaś-Warwas, Książkowe Klimaty 2017), pomimo ciepłych, choć nielicznych, recenzji nie zaistniała na dłużej.
Bez wątpienia wiąże się to z przesunięciem krytycznego i czytelniczego obiektywu w stronę realizmu, lecz także z traktowaniem tekstu literackiego jako czegoś na kształt miksu przewodnika krajoznawczego i podręcznika do historii. To nie nowość, że literackość przegrywa w starciu z użytkowością. W podobnej sytuacji zresztą znalazł się ceniony prozaik i dramatopisarz Matei Vişniec, przedstawiciel rumuńskiej diaspory w Paryżu, którego dwie misternie poprowadzone prozy „Sprzedawca początków powieści” i „Pan K. na wolności” w przekładach Joanny Kornaś-Warwas wydał, odpowiednio w 2018 i 2019 roku, Universitas. Zainspirowany eksperymentami fabularnymi grupy OuLiPo i metafikcjonalnymi powieściami Kafki, Calvino czy Eco, Vişniec proponuje wysublimowaną grę z powieściowymi konwencjami, testując granice odautorskich ingerencji w treść fabuły lub porywając się na sequel „Procesu” zmiksowany z aluzjami do klasyków europejskiej prozy.
Decentralizacja rynku wydawniczego sprawiła, że miejsce serii wydawniczej Czarnego zajęły oficyny wyspecjalizowane w wydawaniu „literatur mniejszych”, w tym – rumuńskiej (jak wrocławskie Książkowe Klimaty czy Amaltea), a także niekojarzone z literaturą piękną wydawnictwa naukowe (w serii „Rumunia Dzisiaj” krakowskiego Universitasu pod redakcją niżej podpisanego w latach 2019–2020 ukazało się dziesięć książek z przekładami prozy fikcjonalnej i eseistyki), które w niedługim czasie zdominowały rynek – zarówno imponującą liczbą nowych tytułów, współpracą z wiodącymi tłumaczami, jak i wykorzystaniem nowoczesnych kanałów promocji.
Wprawdzie w ofercie dużych wydawców nadal pojawiają się rumuńskie tytuły, lecz nie jest to wynikiem określonej strategii wydawniczej, lecz pojedynczych impulsów – jak w przypadku „Zabliźnionych serc” Maxa Blechera, niezwykle oryginalnego twórcy rumuńskiego modernizmu. Powieść, łącząca cechy „Czarodziejskiej góry” i prozy w stylu Kafki, zdobyła świetne recenzje za oceanem – mimo niemal stu lat od wydania rumuńskiego. Polskie wydanie (przeł. T. Klimkowski, W.A.B. 2013) wpisało się w serię „Nowy Kanon” prezentującą polskiemu czytelnikowi wyselekcjonowaną grupę książek z listy „The New York Review of Books”. Taka decyzja niewątpliwie dała asumpt do kolejnych przekładów Blechera, w tym wstrząsającego dziennika sanatoryjnego „Rozświetlona jama” (przeł. J. Kornaś-Warwas, Książkowe Klimaty 2018), będącego zapisem postępującej choroby autora, ale i gatunkowym przetworzeniem awangardowych chwytów ze strumieniem świadomości na czele.
Gellu Naum, „Vasco da Gama i inne cykle poetyckie”. Przeł. Jakub Kornhauser, Instytut Mikołowski, 180 stron, 2019 Przykład Blechera, który, odczytany na nowo, z miejsca awansował do grupy czołowych pisarzy europejskiego modernizmu, wskazuje na jeszcze jedną cechę rumuńskiej kultury: okazuje się, że jej zasoby są na tyle głębokie, by zrewidować krytyczne i czytelnicze schematy. Oto Gellu Naum i Gherasim Luca, rumuńscy surrealiści stanowiący inspirację dla antyedypalnych teorii Deleuze’a i Guattariego, zostają włączeni w kanon awangardowych praktyk za sprawą swoich dzieł z lat 40. XX wieku; opublikowane w serii „wunderkamera” Instytutu Mikołowskiego „Bierny wampir” i „Kleptoobiekt śpi i inne prozy” Luki oraz „Vasco da Gama i inne cykle poetyckie” Nauma (oba w przekładzie moim; odpowiednio 2018, 2019, 2019) stanowią rewelatorski głos w dyskusji o aktualności poetyki surrealizmu, przesuwając przy tym akcent z zapisu automatycznego na rozważania nad autonomizacją świata przedmiotów martwych. Tymczasem „Dziennik 1935–1944” Mihaila Sebastiana (przeł. J. Kotliński, Pogranicze 2006) rzucił nowe światło na kształtowanie się pokolenia intelektualistów, którzy na lata zdefiniowali horyzont rumuńskiej filozofii – Emila Ciorana, Mircei Eliadego czy Constantina Noiki. Dzięki zapiskom Sebastiana poznaliśmy „od środka” mechanizmy rządzące grupą młodych, niezwykle ambitnych i oczytanych, choć – jak się okazało – podatnych na hasła czystości etnicznej i religijnej wyjątkowości Rumunów.
Proces odbrązawiania ikon rumuńskiej kultury trwa, m.in. dzięki publikacji obszernego studium „Nacjonalizm i «kwestia żydowska» w Rumunii lat trzydziestych” Leona Volovicia (przeł. K. Jurczak, Austeria 2017), które uzupełnia dziennik Sebastiana o poruszające świadectwa ksenofobii i narodowo-mesjanistycznej tromtadracji, jakich dopuszczał się zwłaszcza Eliade (który, skądinąd, po wojnie próbował tuszować swoje kompromitujące wypowiedzi i bagatelizować swoją aktywność z tego okresu). Inna sprawa, że filozofia przez lata była wizytówką rumuńskiej kultury również w Polsce. Wprawdzie i Cioran, i Eliade tworzyli głównie w językach obcych (szczególnie po francusku), lecz niejako ex definitione „zapisywano” ich w pole oddziaływania kultury rumuńskiej. Podobnie zresztą rzecz miała się z innymi tuzami – Eugène’em Ionesco, Tristanem Tzarą, Constantinem Brâncuşim czy Victorem Braunerem. Tym samym obraz kultury rumuńskiej był cokolwiek zafałszowany, brakowało w nim faktycznie rumuńskich komponentów – języka, tradycji intelektualnej, odniesień do sytuacji geopolitycznej kraju.
Lukę tę w filozofii i eseistyce próbują w ostatnich latach zapełnić przekłady Andrzeja Zawadzkiego, dzięki któremu mamy w polszczyźnie dzieła Gabriela Liiceanu („O granicy”, Universitas 2018) i Andreia Pleşu („Minima moralia”, Universitas 2019), najważniejszych uczniów Noiki (jemu samemu zaś poświęcono tom „Constantin Noica i filozofia XX wieku”, red. A. Zawadzki, J. Kornaś-Warwas, Księgarnia Akademicka 2018). Noica i jego uczniowie jawią się tu jako współautorzy koncepcji „myśli słabej”, znanej choćby z prac Gianniego Vattima.
Tymczasem rumuńska poezja w polskich przekładach była przez lata właściwie nieobecna. Poza pojedynczymi tomikami rumuńskich klasyków XIX i XX wieku (Mihaia Eminescu, Nichity Stănescu czy Any Blandiany) i (rzadkimi) przekładami w czasopismach trudno mówić o jakiejś rzetelnie udokumentowanej obecności rumuńskich poetów w polszczyźnie (oraz w dyskusjach okołoliterackich). Również ich wpływ na dykcję Polaków był znikomy – inaczej niż w wypadku poezji czeskiej czy jugosłowiańskiej, a nawet słowackiej i ukraińskiej. W ostatnich dekadach zmieniły się proporcje: za sprawą serii poetyckiej „Inicjał” prowadzonej w sejneńskim Pograniczu mamy do dyspozycji polskie przekłady Mircei Dinescu („Popijawa z Marksem”, przeł. E. Rossi, 2010) i Ioana Es. Popa („Ieud bez wyjścia i inne wiersze”, przeł. J. Kornaś-Warwas, 2013), natomiast karierę – jeśli w ogóle można użyć tego określenia w stosunku do tomów poezji – zrobiły zbiory nowych przekładów Any Blandiany „Moja ojczyzna A4” (przeł. J. Kornaś-Warwas, słowo/obraz/terytoria 2015) i Dumitru Crudu „Fałszywy Dymitr” (przeł. J. Kornhauser, J. Kornaś-Warwas, Instytut Kultury Miejskiej 2019).
Pierwsza z książek otrzymała gdańską nagrodę Europejski Poeta Wolności, druga była do niej nominowana. Co znaczące, trudno o bardziej rozbieżne idiomy poetyckie: Blandiana hołduje eleganckiemu stylowi, który – nawet jeśli daleko mu do „stylu wysokiego” – ewokuje generalne prawdy o człowieku i jego miejscu w świecie. Crudu zaś używa języka mówionego, kolokwialnego, skupiając się na materialności codziennego doświadczenia. Choć oboje próbują zaglądać pod podszewkę rzeczywistości, czynią to z innych perspektyw i używając innych środków ekspresji. Ta dychotomia dobrze ukazuje – zaanonsowane we wstępie – zejście z literackiego Parnasu w stronę paradygmatu dokumentalnego, społecznie zaangażowanego i z dystansem odnoszącego się do prób upiększania obrazu tego, co widać za oknem, jak w powieściach Lavinii Branişte.
„Piszą Rumuni” – odpowiedziałem dryblasowi, który trochę nie dowierzał, a trochę chyba mnie nie słuchał. Wiedział swoje, a ja byłem już nieźle ogłuszony ścianą dźwięków w małej salce. Wkurzyłem się i zacząłem przekrzykiwać wokalistę wiązanką nazwisk rumuńskich pisarzy, co było całkowicie bez sensu, więc po jakimś czasie poszedłem do domu i pół nocy siedziałem nad krzyżówkami.
Cykl tekstów wokół tłumaczeń i tłumaczy publikowany jest we współpracy z Instytutem Kultury Miejskiej w Gdańsku – organizatorem Gdańskich Spotkań Literackich „Odnalezione w tłumaczeniu” oraz festiwalu Europejski Poeta Wolności.